#Chapter Thirteen
DaeHee
Palą mnie płuca.
Bolą nogi.
Myślę tylko o tym, że muszę przebiec jeszcze jedną część stadionu, żeby na tyle ukoić nerwy i stępić emocje, by móc spotkać się z TaeHyung'iem.
Bo jak mam zachować zawodowe podejście, skoro za każdym razem, gdy będę musiała go dotknąć, przypomni mi się ta noc?
Dlatego ruszam po schodkach. Z jednej strony pierwszej sekcji. Od dołu do góry, następnie wzdłuż najwyższego rzędu pustych siedzeń, a potem w dół po drugiej stronie.
Przypominam sobie rozmowę z HoSeok'iem. Upór, z jakim dopytywał, czy moim zdaniem TaeHyung zdąży przed sierpniem. Próbował wydusić ze mnie, czy TaeHyung wróci na sto procent, czy raczej powoli osunie się w otchłań nieuleczalnej kontuzji, do czego czasem dochodzi mimo największych starań rehabilitacyjnych.
Sfrustrowana ich biznesowym podejściem do ludzkiego istnienia -do ścięgien, mięśni i tkanek, których nie da się tak po prostu posklejać do kupy -zmuszam się do jeszcze większego wysiłku. Jeszcze jedna sekcja -górny rząd, środkowy i dolny -a potem następna.
Zapomnij o tym, DaeHee. Ściąganie dobrych zawodników na boisko i wygrywanie meczów to jego praca. Zawodnicy to zasoby.
Przebiegam sprintem wzdłuż rzędu siedzeń.
Pieprzyć to. Zawodnicy to ludzie.
Zaraz wypluję płuca, ale to wciąż za mało.
Martinez uderza piłkę nad lewą ścianę podczas porannego treningu na boisku pode mną, ale nie słyszę stuknięcia kija o piłkę, bo mam słuchawki. Muszę je mieć. Mogę być na stadionie, ale jeszcze na kilka uderzeń muszę zapomnieć o baseballu. A konkretnie o pewnym zawodniku.
Dlatego biegnę dalej. Wykorzystuję zmęczenie, by wypalić myśli i oczyścić duszę. By strawić gniew. By się uspokoić, gdy trawi mnie chroniczna niepewność.
Bo pragnę czegoś, czego nie mogę mieć.
Wspinam się więc. Sekcja po sekcji. Krok po kroku, żeby wyrzucić te wszystkie emocje razem ze ściekającym ze mnie potem.
Tyle że im czystszy mam umysł, tym więcej miejsca na nowe myśli, które zbaczają tam, gdzie nie powinny. Do TaeHyung'a i wszystkiego, co z nim związane. Kontrasty. Zaskoczenia. Rozbrajający uśmiech i intensywne spojrzenie. Ciche jęki w mroku i twarde od dzierżenia kija baseballowego dłonie na mojej skórze. Bezbronność, którą ze mnie wydobywa, mimo że wobec wszystkich innych jestem twarda. To nie jest dobry znak, że o nim myślę.
Ani trochę.
I oczywiście, gdy skręcam, by zbiec za następną sekcją siedzeń, on tu jest. Biegnie obok mnie, krok po kroku.
Ignoruję go.
Mam jeszcze trzydzieści minut dla siebie, zanim będę musiała się z nim zmierzyć.
Mam jeszcze trzydzieści minut, żeby wymyśleć, jak na niego spojrzeć, żeby nie czuć tego, co czuję.
Chciałabym mieć dodatkowe trzydzieści minut, żeby uspokoić te motylki w brzuchu od samej świadomości, że jest w pobliżu.
Dlatego przyspieszam. Zeskakuję po dwa stopnie naraz.
Robi to samo i przyspiesza, przez co biegnie teraz obok mnie, a nie za mną.
Przyspieszam jeszcze bardziej. Zirytowana. Ponaglana ambicją. Nie chcę, żeby uznał, że jestem słabsza lub gorsza, nawet jeśli nigdy czegoś takiego nie sugerował.
Ale coś do niego czuję, więc jest winny. Wszystkiemu.
Dlatego biegnę. Tym razem jednak zamiast skręcić do następnej sekcji, wpadam prosto w wyjście do holu.
Wypada mi jedna słuchawka i słyszę, jak buty piszczą na posadzce, gdy pokonuję sprintem pusty korytarz, mijam nieczynne stoiska i budki z pamiątkami klubowymi.
Jego buty piszczą tuż za mną, a dyszenie odbija się echem od ścian.
Wiem, że jest szybki. Mierzyłam mu czas, więc mam pełną świadomość, że w kilka sekund mógłby być dziesięć kroków przede mną, a to, że tego nie robi, tylko pogłębia moją irytację.
Jednocześnie kończy mi się energia. Nie czuję nóg, płuc, niczego. Nie mam wyjścia, muszę się zatrzymać, chociaż wolałabym wybiec ze stadionu zamiast konfrontować się z TaeHyung'iem.
-DaeHee.
Nie zatrzymywać się.
-DaeHee.
Nie jestem w stanie oddychać, a co dopiero mówić.
-Hej.
Nie dam rady dłużej. Nie mam sił na ani jeden krok, więc się zatrzymuję ze świadomością, że będę musiała na niego spojrzeć, tu i teraz, z umysłem i ciałem tak wyczerpanymi, że trudno mi będzie się pilnować.
Z dłońmi na kolanach, palącym mnie w oczy potem i kompletnie bez tchu spoglądam na TaeHyung'a z dziwną satysfakcją, że jest równie zmęczony, jak ja. Z rękami splecionymi na karku i rozpostartymi łokciami spaceruje po tej mekce z szarego betonu, żeby ochłonąć.
-To jeszcze nie twój czas. Idź sobie. -Wiem, że jestem niemiła. Wiem, że na to nie zasłużył. Ale najpierw muszę złapać oddech, zanim zacznę trzeźwo myśleć.
-Mam takie samo prawo do przebywania na tym stadionie, jak ty, Kiciu. -Celowo tak mnie nazywa, ale staram się to zignorować. Ma swoje sposoby na prowokowanie mnie, a to cholerne przezwisko jest jednym z nich.
Zwłaszcza że pamiętam, jaką przyjemność sprawił mojemu ciału, gdy ostatnio tak mnie nazwał.
To jeszcze bardziej mnie wkurza. Nie mogę wytrzymać tego udawania, że mnie to nie obchodzi, gdy całym sercem chciałabym pokazać, że mi zależy.
-Jeszcze z tobą nie pracuję, więc to mój czas.
-Zaczekam na swoją kolej.
Jeśli próbował zdobyć moją uwagę, to mu się udało. I nie tylko to, bo wraz z nią także wściekłość.
-Że co? -Wyprostowuję się i spoglądam na niego po raz pierwszy. Gdy to robię, każda komórka mego ciała chce przysunąć się bliżej zamiast się na nim wyładować.
-To, co słyszałaś -odpowiada i podchodzi bliżej, obrzucając mnie równie nieugiętym spojrzeniem. -Nigdy nie uważałem cię za kobietę, która skacze z kwiatka na kwiatek, ale hej, ty też przecież błędnie mnie oceniłaś... więc chyba jesteśmy kwita. Prawda?
Jego ton jest zgryźliwy. Pobrzmiewa w nim buntownicze odrzucenie i skrzywdzone ego. To wszystko i o wiele więcej widzę też w jego oczach, gdy podchodzi jeszcze bliżej. Rozglądam się w panice, czy przypadkiem nie ma tu kogoś w zasięgu słuchu.
-Nikt nie jest na tyle blisko, żeby mnie słyszeć, DaeHee. Lub żeby ocalić cię od tej rozmowy.
-Nie prowadzimy żadnej „tej rozmowy", więc to drugie zdanie jest dyskusyjne. -Zaczynam się oddalać, lecz on blokuje mi przejście. Muszę się zatrzymać, bo wpadnę na jego tors, a dotykanie go w tej chwili nie jest najlepszym pomysłem.
-Owszem, prowadzimy, bo mamy parę kwestii do wyjaśnienia. Po pierwsze: potrafię się dobrze bawić, w łóżku i poza nim. Ale nigdy nie wymknąłem się wczesnym rankiem, żeby uniknąć konfrontacji z tym, co zrobiłem lub czego nie zrobiłem w nocy. Nie jestem takim człowiekiem i coś mi mówi, że ty też nie. Powiesz mi więc, o co chodzi?
Jego przytyk jest całkowicie na poważnie, a przez zjadliwy głos przebija się poczucie krzywdy. Odruchowo mam ochotę go przeprosić i wyjaśnić... ale nie mogę. Muszę bronić swego stanowiska względem niego. Nie mam innej opcji.
-Jak już powiedziałam, jeszcze z tobą nie pracuję.
-Doskonale o tym wiem. Tyle że mi nie chodzi o pracę, kochana.
-Zostaw mnie -wyrywa mi się. Jestem wściekła i całe ciało mnie pali po jego słowach. Tych, po których mam ochotę podejść do niego i dać mu zasmakować gniewu z moich warg.
-Co? Przecież jeszcze ze mną nie pracujesz. Pamiętasz? To oznacza, że nie możesz mi mówić, co mam robić jeszcze przez około... -zerka na zegarek, a w jego wzroku tańczy rozbawienie -...piętnaście minut.
Jego uśmiech jest irytujący. I seksowny jak diabli.
-Dokładnie. Dlatego wybacz, ale muszę iść.
Błyskawicznie łapie mnie za ramię i teraz stoję w kącie, a on blokuje mi wyjście.
-Jesteś zdeterminowana. Trzeba ci to przyznać. -Przytakuje i delikatnie ścisnąwszy moje ramię, wkracza jeszcze głębiej w moją przestrzeń osobistą, przez co przy każdym oddechu czuję jego zapach. Szampon. Woda kolońska. Płyn do zmiękczania tkanin. On. -Zastanawiam się, gdzie podziała się ta rozmowna, śmiejąca się w głos i beztroska dziewczyna, z którą tańczyłem wczoraj, bo o ile nadal jesteś cholernie śliczna, to cała reszta przepadła bez śladu.
-Każdy popełnia błędy, TaeHyung.
Jego niski chichot wypełnia moje uszy i rezonuje w głowie. Do tego zbliża się tak bardzo, że dzieląca nas warstwa powietrza jest cieńsza niż papier. Ciepło. Pragnienie. Potrzeba. Wszystkie te trzy myśli tańczą we mnie swe kłopotliwe tango, gdy on nachyla się i szepcze mi prosto do ucha:
-To nie był błąd. Wiesz, co ja myślę? Że do ciebie trafiłem. Że gdy zamykasz oczy, myślisz o mnie. Nie chcesz tego, ale tak robisz, bo ja, na litość boską, o tobie myślę, DaeHee. O tym, co zrobiliśmy. I że chcę więcej. Z tobą. Możesz mi tu cytować firmowe śpiewki o tym, że wiąże cię kontrakt, więc nie możemy tego kontynuować, ale pieprzyć to. Nie lubię grać według reguł. Kontrakt to praca, DaeHee.
Ale to? Ty? Ja? To jest przyjemność.
Jego słowa rozpalają we mnie na nowo żar pożądania.
-Nie rozumiesz.
-To mi wytłumacz. -Szczerość jego słów ściera się z obietnicami, które sobie złożyłam. Uporczywie odmawiam spojrzenia mu w oczy, więc dodaje: -Nigdy nie uważałem cię za tchórza, DaeHee.
-Wiesz co? Masz rację -obwieszczam z entuzjastycznym przytaknięciem i wzruszam ramionami. Żeby zamaskować prawdę. -Wczorajszej nocy było super. Niesamowicie. Dawno już nie przeżyłam takiego seksu. No, ale właśnie, to był tylko seks. Odrobina rozrywki dla rozluźnienia. Teraz, gdy już się sobą zaspokoiliśmy, możemy o tym zapomnieć. Jak zapewne domyśliłeś się po moim wyjściu, nie lubię zobowiązań. Nie pozwalam sobie na nic więcej, niż zrobiliśmy. Tak więc dzięki za miłe chwile. A teraz zabierzmy się do pracy.
Próbuję go wyminąć, ale trzyma mnie za ramię i nie pozwala mi uciec.
-Dzięki za miłe chwile?
-Tak. Dzięki.
Przymruża powieki i wpatruje się we mnie uważnie piwnymi tęczówkami, których brzegi są dziś zabarwione zielenią, po czym ściska moje ramię.
-Jesteś przestraszona -stwierdza tak rzeczowo, że automatycznie zaprzeczam.
-Nie.
-Jak mogłem tego wcześniej nie zauważyć? Dlaczego się mnie boisz?
Mayday. Mayday. Odwracam wzrok. Przestępuję z nogi na nogę.
-To jakieś bzdury. Schlebiasz swojemu ego.
-To nie było pochlebstwo. To prawda -odparowuje, próbując wywołać mój uśmiech, ale trudno mi się na to zdobyć, gdy serce pragnie wyrwać się z piersi i instynktownie chciałabym uciec, lecz stopy odmawiają mi posłuszeństwa. -Poza tym, gdybyś się nie przestraszyła, nie musiałabyś uciekać.
-Czyli co, kobieta nie może mieć jednonocnej przygody bez powodu?
-Niezła próba, ale to bzdura. Wiedziałaś, że to nie będzie jednonocna przygoda, DaeHee. Wiedziałaś, że będziemy widywać się regularnie przez najbliższych kilka tygodni. Przekonuj sobie samą siebie, ale ja tego nie kupuję.
Moje myśli wymykają się spod kontroli, lecz żadna nie przejawia się w słowach, przez co gapię się tylko na niego, otwierając i zamykając usta jak jakaś idiotka.
-To po co się tak upierasz? Jeśli nie wierzysz w to, co mówię, to dlaczego nie odejdziesz? -Uff. Udało się coś powiedzieć.
Mimo że czuję to wszystko.
Chichocze, ale nie słychać w tym rozbawienia.
-Bo słowa nic nie znaczą, DaeHee. Twoje usta mówią jedno, a ciało i oczy coś zupełnie innego. Zapomniałaś już, jak było nam niewiarygodnie w nocy? Jak wielką przyjemność ci sprawiłem? -Przykuwa mnie spojrzeniem do ściany, prowokując, bym zaprzeczyła. -Dlatego okłamuj siebie, ile chcesz, i wmawiaj sobie, że to jednonocna przygoda, ale wiedz, że ja tego absolutnie nie kupuję. Byłem tam. Znam prawdę.
-Może jestem po prostu dziewczyną, która chce zaliczyć jak najwięcej baseballistów z pierwszej ligi. -Odbić. Przekierować. Odwrócić uwagę.
-Dopisuje ci dziś humor, co? Myślisz, że doszłoby do tego, do czego doszło, gdybym sądził, że jesteś baseballową ślicznotką, która próbuje mnie zwabić do swojej bazy między udami?
-To dlaczego do tego doszło? -wyrywa mi się bezwiednie. Zaskoczyłam go tym pytaniem, bo czuję, jak jego palce sztywnieją na moim ramieniu. Wzbudza to we mnie pragnienie poznania odpowiedzi, chociaż jednocześnie wolałabym jej nie znać.
-Bo jesteś niesamowita? Czy to ci wystarczy? -Przechyla głowę i patrzy na mnie przez chwilę w sposób, od którego czuję rozlewające się ciepło od brzucha do stóp i z powrotem. -Bo przeżyliśmy razem dzień.
-Dzień?
-Tak. Nie był dobry. Ani zły. Zwyczajny dzień z odrobiną wszystkiego, a przecież nie dzielisz dni z ludźmi, których nie lubisz. -To proste rozumowanie brzmi niesłychanie słodko w ustach mrukliwego baseballisty, który kryje w sobie tak przedziwną mieszankę cech. -Bo tańczyliśmy. Piliśmy. Dąsaliśmy się. Bo stałaś w moim mieszkaniu, zobaczyłaś coś, co reprezentuje całe moje życie, i wyraziłaś moje uczucia, chociaż ja nigdy tego nie potrafiłem. Trafiłaś do mnie. A potem mnie uwiodłaś.
-Że co? -krztuszę się słowami, a jego nieznaczny uśmieszek rozjaśnia się i rośnie.
-Uwiodłaś mnie. Piękna kobieta o niewyparzonym języku, bystrym umyśle i spojrzeniu mówiącym, że jest przerażona i pewna siebie, stojąca na tle stadionowego oświetlenia... Wiesz, trudno się oprzeć w konfrontacji z tego rodzaju ideałem.
Rozpływam się. Zamieniam się w wielką, rozlaną kałużę emocji tak nieznanych, że kompletnie nie wiem, co powiedzieć i jak się zachować. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to odrzucić te słowa, ale z jakiegoś powodu nie potrafię nic wykrztusić, bo... bo wystarczy na niego spojrzeć. Męska jurność połączona ze szczerością. Każda normalna kobieta od razu rzuciłaby się mu w ramiona, a ja myślę tylko o ucieczce.
Ale moje stopy się nie ruszają. Nie wykonują poleceń głowy, bo są zbyt zaabsorbowane słowami TaeHyung'a. Są zbyt zajęte pozwalaniem, by słowa TaeHyung'a wbiły się do środka i dały mi okruch nadziei, której miało w ogóle nie być.
Patrzę na niego w milczeniu, walczę z wszystkim, w co nauczyłam się wierzyć, i próbuję zaufać jego słowom.
-Albo zwyczajnie mnie wykorzystałaś, żeby zobaczyć moje prywatne boisko baseballowe. -Uśmiecha się nieznacznie przy tym żarcie, ale widzę w jego oczach, że wie, iż jestem przerażona, dlatego próbuje rozluźnić atmosferę i mnie uspokoić.
-Może. -Ustępuję na cal i zastanawiam się w duchu, czy zrobiłam to po to, by zmusić go do pogoni.
-Widzisz? -Grozi mi palcem, a jego uśmiech się poszerza. -Zapomniałaś, że potrafię cię przejrzeć. Lubisz mnie, DaeHee Lee. Udawaj sobie, ile chcesz, że tak nie jest. Wmawiaj mi, że ta noc była pomyłką. Ale ja będę cierpliwie drążył to, co powstrzymuje cię przed przyznaniem prawdy, bo ta noc była niesamowita. I nie chodzi tylko o seks. Który także był fenomenalny. Ale ty... trafiłaś do mnie. W świecie ludzi pragnących zawodnika, którego widzą na stadionie, ty zauważyłaś, że jest we mnie coś więcej niż tylko on. Z jakiegoś powodu zdajesz się rozumieć rzeczy, których nikt inny nie rozumie, dostrzegasz we mnie rzeczy, o jakie nawet się nie podejrzewałem, i co więcej, potrafisz ubrać to w słowa. Więc owszem... seks był wybitny. Możesz się upierać i twierdzić, że nie był, że to pomyłka i że nie czułaś nic, gdy się dotykaliśmy... ale ja czułem. I chcę znowu gdzieś z tobą pójść.
Nachyla się i całuje mnie. Chciałabym powiedzieć, że wbrew mojej woli, ale angażuję się w to w pełni, mimo starań, by tego po sobie nie pokazać. Bo jesteśmy tu. Na stadionie. Nie mogę się z nim całować.
Ale to robię. Wargami, językiem i sercem, unieruchomiona jego rękami na moich ramionach.
Tęskniłam za nim.
Ta samotna myśl błądzi dziko po mojej głowie przez kilka sekund, gdy pozwalam sobie na ten zmysłowy pocałunek i przypomnienie jego niesamowicie przyjemnego smaku.
I tej niezwykłej chemii między nami.
Pragnę. A nie chcę pragnąć.
Wiem, że powinniśmy przestać. Ale nie potrafię się zmusić do oderwania.
Wyczuwa moje nagłe zawahanie i robi to za mnie. Odrywa się ustami od moich i patrzy na mnie z wigorem, jakiego jeszcze u niego nie widziałam.
-TaeHyung...
-Odrzucaj mnie, ile chcesz... -Śmieje się, gasząc moją próbę odtrącenia go. -Ostrzegam cię jednak, że jestem bardzo zdeterminowanym mężczyzną. Wygram, DaeHee. Jestem zawodnikiem, pamiętasz? Zdobędę tę randkę. I następny pocałunek. Wydobędę to z ciebie i zobaczę cię znowu z aureolą stadionowych reflektorów we włosach. Aż zmiękniesz i stwierdzisz, że nie musisz się mnie bać.
Puszcza mnie i odsuwa się, a jego uśmiech na powrót staje się arogancki.
-Będzie ciężko, co? Musieć mnie rozciągać. Ciało przy ciele. Dotykać mnie. Obserwować, jak robię się gorący i mokry od potu. Słyszeć, jak dyszę przy podnoszeniu ciężarów i nie przypominać sobie, że tak samo dyszałem, gdy doszedłem. Pocierać mnie, powoli i łagodnie. Być ze mną do znudzenia i przez cały czas zaprzeczać, że jest między nami coś wartego sprawdzenia. -Zbliża się, poprawia baseballówkę i zakłada okulary przeciwsłoneczne, które miał na daszku. -Baw się dobrze. Ja na pewno będę. Masz pięć minut do rozpoczęcia pracy ze mną. Tik, tak.
Błyska uśmiechem na pożegnanie, po czym odwraca się na pięcie i rusza truchtem w głąb korytarza, jakbyśmy wcale nie biegali.
Jakby nie całował mnie do utraty zmysłów i nie pozostawił mnie bez słowa.
Nie umiem złapać tchu.
Jestem oniemiała.
Boże, mam przerąbane.
Pamiętacie 750 obserwacji na instagramie i pojawi się coś nowiutkiego także warto słoneczka zajrzeć i się postarać!
Mój instagram: wanessa_w._
Ale co to dla was przecież jesteście najlepsi!
Dziękuję. Zostaw po sobie ślad.
Głos + komentarz = zadowolona, pełna energii pisarka!
Pozdrawiam was, Wanessa
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top