#Chapter Sixteen

DaeHee

Czuję się roztrzęsiona, chociaż nie powinnam.

-To... niewiarygodne. -Rozglądam się po pomieszczeniu.

Jest tu najnowocześniejsza klatka do odbijania z maszyną do rzucania piłek na jednym końcu i tak ukształtowanym podłożem na drugim końcu, by zbierać piłki i posyłać je z powrotem do maszyny. Za klatką znajduje się całe wewnętrzne pole boiska baseballowego. Ściany uginają się od pamiątek po gigantach tego sportu. Podpisane koszulki, kije i piłki Mickeya Mantle'a, Babe Ruth'a, Jackiego Robinson'a, Hanka Aaron'a, Teda Williams'a... oraz Cala Kim'a.

Chodzę wzdłuż ścian, oglądam tę historię i nie mogę wyjść z podziwu dla tego muzeum postaci, o których wciąż mówił ojciec, gdy dorastałam.

-To moja ściana -stwierdza cicho i pozwala mi ją obejrzeć, gdy odwracam się od historycznych legend w stronę tej, która moim zdaniem ma podobny potencjał.

-Niezła -przyznaję i podchodzę do kosza z kijami wszelkich rozmiarów i wag. -Pierwszy raz coś takiego widzę.

-No cóż... -Wzrusza ramionami i rumieni się, co jest dość urocze. -Gdyby maszyna się nie zacinała, kazałbym ci uderzyć parę piłek.

-Nie miałam kija w dłoni od nie wiem ilu lat. -Przebiegam po nich palcami i ruszam dalej eksplorować pomieszczenie. Milkniemy, ale wiem, że TaeHyung mnie obserwuje, i nie do końca wiem, co z tym zrobić.

Poprosiłam, by pokazał mi swoje boisko, bo to było bezpieczniejsze od pójścia do jego mieszkania, które kojarzy mi się z tamtą nocą. A ja muszę jeszcze przerobić sobie wydarzenia dzisiejszego dnia i to, jak się z nimi czuję. Pozwoliłam, by złamał mój opór i dwukrotnie namiętnie pocałował, a potem sprawił, że poniekąd przyznałam, iż chcę się przekonać, gdzie nas to zaprowadzi, bo skoro zgodziłam się tu przyjść, to znaczy, że do czegoś zmierzamy.

A to mnie przeraża.

Na lewo od toalety jest jeszcze jedna ściana, pełna oprawionych koszulek w różnych barwach i rozmiarach. Dopiero po chwili domyślam się, co to jest.

-To wszystkie twoje koszulki z małej ligi, prawda?

Wpatruję się w ten prosty pomysł i nie mogę uwierzyć, że tak mnie to rozczula. Każda koszulka to fragment jego historii. Wspomnienia, które ukształtowały mężczyznę, jakim jest teraz.

-Tak. Moi rodzice zachowali wszystkie. -Nic więcej nie mówi, a jego milczenie skłania mnie do refleksji nad nim i jego rodziną, ale mam wrażenie, że to strefa zastrzeżona.

-Zawsze chciałeś grać w baseball? -To proste pytanie, na które powinien odpowiedzieć od razu. Jego milczenie wzbudza moją ciekawość.

Odwracam się i widzę, że jest wpatrzony w swoją historię na ścianie. Obserwuję go z profilu -daszek baseballówki zacieniający twarz, grube rzęsy, prosty nos, pełne usta. Ma dzisiaj nieco dłuższy zarost, co wydaje mi się niewiarygodnie seksowne. Dziwne, bo zazwyczaj wolę gładko ogolonych mężczyzn.

-Tego ode mnie oczekiwano -odpowiada z hipnotyzującą szczerością. Przełyka ślinę, po czym bierze niepewny wdech. -Wiesz, jestem synem Cala Kim'a.

W jego głosie słychać nieodgadnione emocje. Czuję, że pod powierzchnią kryje się o wiele więcej, ale boję się dociekać, chociaż bardzo bym chciała.

-Zawsze byłeś w tym dobry? Robisz to tak naturalnie, ale na pewno ciężko było żyć w cieniu ojca.

Przeżuwa wnętrze policzka i nadal wpatruje się w ścianę. Wskazuje jedną z najmniejszych koszulek. Wyblakła ciemna zieleń z numerem dziesięć na plecach.

-To z pierwszego roku grania w baseball. Pamiętam, że wdałem się w bójkę z Joey'em Jonesem. Stwierdził, że na pewno zostałem adoptowany, bo nie ma mowy, żeby syn Cala Kim'a tak słabo grał. Przez kilka dni płakałem. Ojciec był na wyjeździe, a ja nie odbierałem jego telefonów, bo wstydziłem się przyznać, co zaszło. Wiedziałem, jak bardzo będzie mną rozczarowany. Nie z powodu bójki, lecz dlatego, że tak słabo gram. Sześć dni miałem problemy żołądkowe, bo martwiłem się, co powie, gdy wróci i zobaczy to na własne oczy.

Chciałabym podejść i chwycić go za rękę. Powiedzieć, że mi przykro. Że rozumiem życie w cieniu giganta i ciężar, jaki się z tym wiąże. Chciałabym zrobić cokolwiek, żeby nie słyszeć tego smutku w jego głosie. Owszem, patrząc na jego pasmo sukcesów to on śmieje się ostatni, ale to i tak nie wystarczy, by wymazać blizny wspomnień z dzieciństwa.

-Musiało być ciężko.

Kiwa głową, poprawia się i wskazuje na koszulkę wiszącą trzy ramki niżej, niebieską, z tym samym numerem na plecach.

-W tym roku wszystko mi się poukładało. Miałem osiem lat. Nagle poprawiła mi się koordynacja ręki ze wzrokiem i nauczyłem się odczytywać rzuty z dłoni miotacza. I nieoczekiwanie z zera stałem się bohaterem. Oczywiście, to oznaczało, że ojciec częściej pojawiał się na meczach, gdy miał taką możliwość. Nagle stałem się popularny. Dzieciaki, które kiedyś traktowały mnie jak powietrze, chciały się ze mną przyjaźnić w nadziei na jakieś wskazówki od mistrza, gdy ten pojawi się na meczu.

Podchodzę do niego i staję obok niego, ramię przy ramieniu, ale nie przerywam mu tej chwili zadumy.

Wskazuje na następną ramkę z czerwono-białą koszulką, tym razem z osiemnastką.

-To z roku, w którym rodzice się rozwiedli. Ten sezon spędziłem na boisku. Tak było łatwiej, niż siedzieć w domu, w którym mama bez przerwy płakała, lub przebywać z ojcem, gdy był w mieście, i mieć poczucie winy z powodu zostawienia mamy samej. Tego roku baseball stał się moją ucieczką. Włożyłem w niego wszystko, co miałem. Wtedy po raz pierwszy zakochałem się w tej grze.

-Czyli wtedy grałeś, żeby uciec. A dlaczego grasz teraz?

Śmieje się.

-Bo zarabiam niedorzeczne pieniądze, a kto nie chciałby zarabiać na życie graniem w baseball?

-Prawda. -Kiwam głową, ale wyczuwam niewypowiedziane słowa i ukrytą nutę sarkazmu. -Nadal kochasz ten sport?

-Czasami.

-Skoro masz niedorzeczne pieniądze, to po co dalej grasz? -Wiem, że naciskam, ale zaintrygowało mnie, że tak utalentowany człowiek, który zdaje się mieć wrodzony szacunek do tej gry, ma problem ze stwierdzeniem, że ją kocha.

-Dla ojca.

-Dla ojca? -Jego odpowiedź mnie zaskakuje. -Nie dla siebie?

-Nie.

-Kochasz tę grę? -Znowu zadaję to samo pytanie, bo zapomniałam, że już je zadawałam, ale on odpowiada, zanim dodam, żeby je zignorował.

-Tak. Nie. Kurna, DaeHee, w większość dni nie mam pojęcia. -W końcu się do mnie odwraca. Dostrzegam konflikt w jego oczach, niepewność w twarzy i napięcie w ramionach. -To jedyne, co znam. Jedyne, czego ode mnie oczekiwano. Trudno to wyjaśnić, by nie wyjść na niewdzięcznika. Wiem, że zostałem obdarzony niezwykłym talentem i szczęściem i że miliony osób byłyby gotowe zabić, żeby znaleźć się na moim miejscu. To po prostu skomplikowane. Z tym sportem łączy mnie relacja miłości i nienawiści, zresztą przypuszczalnie tak samo jak z ojcem.

Wyciągam dłoń i splatam palce z jego palcami. Nie mówię ani słowa. Staram się nie oceniać. Po prostu go słucham, bo z jego zbolałego wyrazu twarzy wnioskuję, że tego właśnie mu potrzeba.

Nagle wybucha sarkastycznym śmiechem.

-Cholera -mówi, unosi czapkę, przeczesuje dłonią włosy i zakłada ją z powrotem. -Mówiłem, że powinniśmy się lepiej poznać, ale wcale nie miałem na myśli czegoś takiego. Zeszliśmy na takie manowce, że nadal nie mamy pojęcia, czy to drugie lubi sushi.

Uśmiecham się i ściskam jego dłoń. Jak na dość otwartego mężczyznę jest widocznie skrępowany tym obnażeniem się.

-Sushi? Nie mam nic przeciwko, o ile uznajesz kalifornijskie rolki -mówię, żeby go rozśmieszyć. -Nie jestem fanką. A ta rozmowa jest w porządku. To jest prawdziwe. Zaręczam ci, że mam teraz tyle prawdziwości we własnym życiu, że w ogóle mnie to nie dziwi.

-Okay. Dzięki. -Patrzy w dół na nasze złączone dłonie i potrząsa głową, jakby próbował przekonać się do czegoś, o czym nie wiem.

-Granie dla ojca jest godne podziwu, ale czy kiedykolwiek chciałeś zrobić coś innego? Dla siebie? -Pozwalam, by niewypowiedziane pytanie zawisło między nami. Pytanie, na które chyba znam odpowiedź: czy uważa, że ojciec przestałby go kochać, gdyby nie grał.

-Nie no, jestem w tym dobry. -Puszcza moją dłoń i przechodzi na drugi koniec klatki do odbijania, gdzie wisi zdjęcie jego z ojcem. -Brzmię jak łajza, gdy tak mówię. Jakbym nie miał własnego zdania lub nie lubił grać, ale zapewniam cię... Jest taka historia, że... Mój ojciec to pieprzony Cal Kim. Idealny pod każdym względem. Superman baseballu, który bił rekordy i był dla klubu ulubieńcem fanów. Jego kariera jest bez żadnej skazy. Jedyne, co można zarzucić jego perfekcyjnemu życiu, to rozwód z moją mamą.

-Nikt nie jest tak idealny, TaeHyung.

-On jest. -Gorycz pobrzmiewa w jego głosie.

-Wszyscy patrzymy na rodziców przez różowe okulary. Przez to nie dostrzegamy ich wad, ignorujemy ich niedociągnięcia... ale i tak bezgranicznie ich kochamy. -Odwraca się do mnie i przymruża powieki w zamyśleniu. -Bóg wie, że mojemu ojcu daleko do ideału, lecz gdy na niego patrzę, widzę człowieka, którym chciałabym być, gdy osiągnę jego wiek. Ignoruję jego zrzędliwość, upartość i potrzebę wyrażania opinii na każdy temat, nawet gdy go o nią nie proszę. Dlatego jestem pewna, że twój ojciec nie jest idealny.

-Ale jest bardzo bliski ideału, DaeHee. A nawet jeśli nie, to wymaga tego ode mnie.

Nie wiem, co na to odpowiedzieć, bo widziałam ich interakcję w szatni. Zastanawiam się, czy Cal Kim zawsze był tak surowy wobec swego jedynego dziecka.

Wydaje mi się, że znam odpowiedź, i wcale mi się ona nie podoba.

Pamiętacie 750 obserwacji na instagramie i pojawi się coś nowiutkiego także warto słoneczka zajrzeć i się postarać!

Mój instagram: wanessa_w._

Ale co to dla was przecież jesteście najlepsi!

Dziękuję. Zostaw po sobie ślad.

Głos + komentarz = zadowolona, pełna energii pisarka!

Pozdrawiam was, Wanessa

PS

Zajrzyjcie do "Danger Man" gdzie pojawiają się regularnie nowe i poprawione rozdziały!!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top