#Chapter Seventeen
DaeHee
-Przykro mi, że nie mam cię gdzie zaprosić -mówię ze skruchą, zajmując miejsce za sporą wyspą, i patrzę, jak TaeHyung porusza się swobodnie po kuchni.
-Dopiero co się przeprowadziłaś?
-Zasadniczo od zakończenia studiów żyję na walizkach. Przez ostatnie trzy lata przenosiłam się z ojcem z klubu do klubu i uczyłam się od niego, dzięki czemu w końcu zaczęłam rozumieć to, co obserwowałam przez całe dzieciństwo. Aktualnie mieszkam kilka przecznic stąd, po drugiej stronie stadionu, w wynajętym mieszkaniu, dopóki nie wymyślę, co będzie dalej.
TaeHyung przygląda mi się przez chwilę, a w jego oczach na moment pojawia się coś, czego nie potrafię uchwycić. Potem otwiera wino i w milczeniu napełnia dwa kieliszki. Przesuwa jeden po blacie w moją stronę i spogląda mi w oczy.
-A co będzie dalej, DaeHee?
-Najpierw dokończę twoją rehabilitację, przywrócę twoje ramię do stuprocentowej sprawności i skreślę cię z listy kontuzjowanych.
-Myślisz, że tak się stanie?
-Tak. -Kiwam głową, żeby to podkreślić. -Dzisiaj wykonaliśmy poważny krok naprzód. Jak odczuwasz ramię? Serio powinieneś zrobić sobie okład z lodu.
Śmiejąc się, wyciąga z zamrażarki opakowanie lodu medycznego i przyciska do ręki, a następnie z wprawą, która każe mi przypuszczać, że robił to więcej razy, niż byłby w stanie zliczyć, zaczyna owijać je bandażem, żeby się nie zsunęło.
-Czyli zrehabilitujesz mnie i co potem? Pójdziesz do innego klubu? Innego miasta? Ruszysz w drogę?
Jakiejś cząstce mnie nie podoba się gula, która zbiera mi się w gardle, gdy uświadamiam sobie, o co on pyta. Kobieta, która boi się zbytnio do kogoś zbliżyć, bo wszyscy od niej odchodzą, właśnie została zapytana o to, czy zamierza odejść. Inna cząstka mnie cieszy się, że komuś zależy na tyle, by spytać. Komuś, komu chcę, żeby zależało.
Pociągam łyk wina i spoglądam mu w oczy znad brzegu kieliszka. Boję się odpowiedzieć, niepewna tego kolejnego kroku między nami. Zejście w dół było łatwe. Rozmawialiśmy o baseballu, rozmawialiśmy o nim i unikaliśmy tematów, które rządziły naszym popołudniem.
Teraz role się odwróciły. Teraz światło reflektora jest skierowane na mnie. Chciałabym móc mu odpowiedzieć, ale nie jestem jeszcze pewna odpowiedzi. Nie wiem, czy w ogóle chcę na to odpowiadać, żeby znowu się nie wystraszyć i nie uciec.
-Nie wiem. -Mój głos jest niewiele głośniejszy od szeptu, gdy w końcu decyduję się przemówić.
-Chodzą plotki, że doktor Lee dąży do uzyskania długoterminowego kontraktu z moim klubem. To prawda?
Kiwam głową.
-Tak. To prawda. To jedyny klub, z którym przez całą karierę nie łączył go żaden kontrakt.
-Dlatego tego chce? Bo tak?
-Ostatnio dużo mówił o emeryturze -kłamię, powtarzając mi to, co ojciec kazał mi mówić.
-Emeryturze? Nie wyglądał na kogoś, kto chciałby przejść w stan spoczynku.
-Cóż... W jego przypadku wiele kwestii jest dla mnie zagadką, więc twoje domysły są równie prawdopodobne jak moje.
-Ale jednego nie rozumiem... Przecież on już osiągnął ten cel? Wiesz, teoretycznie ma kontrakt z Aces, skoro jesteś tu z mojego powodu. Czyli gdy skończysz ze mną, możesz poszukać innego klubu? Innego zespołu? Innego kontuzjowanego zawodnika?
Nie ustępuje. To intensywne spojrzenie... dociekliwe pytania... I to jedno niewypowiedziane: powiedz mi, czy wyjedziesz.
-Taki jest zwykle modus operandi, ale tym razem chodzi o kontrakt terminowy na cały sezon i dalej. Kilkuletni.
-Hmm.
-Co przez to rozumiesz? -Wolałabym, żeby otwarcie spytał o to, o co chce, bo mam wrażenie, że próbuje mnie na coś naprowadzić.
-Cóż, skoro przez te wszystkie lata miał ustaloną procedurę działania... to skąd ta nagła zmiana?
-Ze względu na mnie -odpowiadam automatycznie i uświadamiam sobie, że wyznałam mu prawdę, ale nie mogę wyjaśnić przyczyn.
-Na ciebie?
-Tak. Żył takim życiem. Wie, jak trudno się zadomowić, gdy nigdzie nie przebywasz na tyle długo, by zapuścić korzenie, nie mówiąc już o rodzinie... Nie chce takiego życia dla mnie, więc wymyślił, że razem zdobędziemy kontrakt z zespołem, dzięki czemu będę mogła się gdzieś zadomowić po raz pierwszy od skończenia studiów.
I ponieważ wie, że wolałabym zrezygnować z pracy, niż musieć opuścić go w jego ostatnich miesiącach życia.
-Czyli tak naprawdę to ty zostaniesz? -Oparty biodrem o wyspę kuchenną wciąż drąży temat. Przytakuję powoli i skupiam się na śledzeniu wzrokiem linii na granitowym blacie. -Nie planujesz przejść do innego zespołu?
-Nie, jeśli zdobędę kontrakt.
Milknie na chwilę.
-Ty tego chcesz czy po prostu robisz to, czego chce tato?
Nie umyka mi ironia tych słów. Praktycznie powtarza to samo pytanie, które mu zadałam. Spoglądam mu w oczy z nagłą świadomością dużego podobieństwa naszych sytuacji życiowych.
-Ja tego chcę -odpowiadam cicho.
-I zależy to ode mnie, prawda?
Widzę ciekawość w jego oczach i zastanawiam się, czy w tej dyspucie o przyczynach, dla których chcę zostać, chodzi o moją pracę, czy o to, co jest między nami.
-W pewnym sensie. -Ważę słowa, bo nie chcę zabrzmieć, jakbym żądała, by szybciej dochodził do zdrowia w celu załatwienia mi pracy. Widziałam, jaką presję wywiera na niego ojciec.
Kiwa głową i bez słowa dopija resztę wina z kieliszka, pozostawiając mnie z moimi domysłami. Nieoczekiwanie zrobiło się trochę niezręcznie, bo oboje chcemy o coś spytać, ale nie wiemy jak.
Zakładając, że zostanę, jak wpłynie na dynamikę naszej relacji to, że nie będę już w mieście przelotem na kilka miesięcy?
-A co twoja mama o tym myśli? -pyta, zbijając mnie z tropu.
Zacinam się przy odpowiedzi, gdyż jakaś cząstka mnie wstydzi się, że własna matka mnie nie chciała. No, ale on tak wiele mi dzisiaj o sobie opowiedział i był tak bardzo otwarty, jak więc mogłabym nie być wobec niego szczera w tej jednej kwestii, w której mogę?
-Nie wiem. Nie widziałam jej od piątego roku życia.
-DaeHee... -milknie, nie wiedząc, co powiedzieć, jak większość osób, gdy przekazuję im tę informację.
-Hej, to nie sushi, tylko dzisiejszy fakt dnia typu „założę się, że nie wiedziałeś tego o DaeHee" -żartuję, próbując stłumić odruchowy mechanizm obronny i nie zamknąć się po dopuszczeniu kogoś do środka.
Taka jestem. Tak robię. Ale z całych sił buntuję się przeciwko potrzebie odwrócenia wzroku i zmiany tematu.
Spoglądam mu więc w oczy i dostrzegam w nich współczucie. Zrozumienie. Akceptację. Wszystko to wzbudza niepokojące trzepotanie w żołądku, z całą pewnością jednak nie jest to obezwładniająca panika, która zazwyczaj mnie ogarnia.
Po raz kolejny pozwalam sobie przy nim na emocje zamiast zamknąć się w sobie i nie wiem, co powinnam teraz powiedzieć.
-Wspomniałaś o sushi? Myślę, że dokładnie tego nam trzeba. -Uśmiecha się łagodnie, jakby w jakiś sposób wyczuł, że potrzebuję ułaskawienia od tego tematu. -Umieram z głodu. Zamówimy coś na wynos? Znam świetną knajpkę, która dowozi do domu.
Uratowana przez sushi.
-Jasne.
***************
-Odbierzesz? -woła TaeHyung z sypialni, gdy dzwoni dzwonek w windzie.
-Tak. -W żołądku odzywa się pomruk na myśl o jedzeniu po drugiej stronie rozsuwanych drzwi.
Przyciskam guzik otwierania windy i staję jak wryta, gdy trafiam na piwne oczy i zaciekawioną twarz Cal'a Kim'a.
-Panna Lee? -pyta z takim spokojem, na jaki go stać, ale subtelnie taksuje mnie spojrzeniem. Nie mam pojęcia po co. Prawdopodobnie zastanawia się, dlaczego fizjoterapeutka TaeHyung'a pracuje jako odźwierna.
-Nie jesteś sushi -wyrywa mi się w panice, która powróciła po wcześniejszym stłumieniu i uderzyła z podwójną siłą. Wtedy uświadamiam sobie, co właśnie powiedziałam. Do ojca TaeHyung'a. Wtyczki klubowej. Mężczyzny, który w tej chwili prawdopodobnie dodaje dwa do dwóch, chociaż nie powinien... Że jestem tu. Po godzinach. Co jeśli powie HoSeok'owi? Cholera. -Znaczy jedzenie. Nie jesteś jedzeniem. Japońskim jedzeniem. Ty... Miała przyjechać dostawa.
Proszę, niech ktoś mnie zabije, zanim zrobię z siebie jeszcze większą idiotkę.
-Tato? -TaeHyung wchodzi do przedsionka, a jego głos pomaga mi nieco opanować nerwy. Ale gdy się do niego odwracam, mam ochotę umrzeć. Jest mokry po prysznicu -nie wiedziałam, że go brał -spodenki gimnastyczne wiszą nisko na jego biodrach, a on wyciera ręcznikiem wilgotne włosy.
-Cóż, będę się zbierać, skoro już wiem, że z ramieniem wszystko w porządku i że wiesz, jak robić okłady -mówię i czmycham z pokoju jak przerażona myszka.
-DaeHee -woła za mną TaeHyung z rezygnacją i poruszeniem w głosie.
-Typowe, TaeHyung -Głos Cal'a, po którym następuje ciężkie westchnienie, sprawia, że staję jak wryta w kuchni, gdy tylko znikam z ich pola widzenia. -Powinienem się domyślić.
-Czego powinieneś się domyślić, tato?
-Zawsze te kobiety, rozpraszanie się byle tyłkiem, zamiast ćwiczyć tak, jak powinieneś.
Wyprostowuję się. Wiem, że powinnam wyjść, ale to oznaczałoby konieczność przejścia obok nich. Każda cząstka mnie buntuje się przeciwko daniu Cal'owi Kim'owi satysfakcji zobaczenia mojej ucieczki z podwiniętym ogonem.
-Byle tyłkiem? Serio, tato? To, co robię poza boiskiem, nie jest ani twoim interesem, ani interesem klubu. Nie powinno was interesować, czy zaprosiłem przyjaciółkę na kolację i film. Nie powinno was interesować, czy zaprosiłem tu kobietę, która jest kimś więcej niż przyjaciółką. Nie powinno was interesować, czy moja pieprzona fizjoterapeutka wpadła upewnić się, że robię okłady z lodu, bo rzucałem dziś do baz po raz pierwszy od operacji i się o mnie martwiła. Dlatego nie życzę sobie, żebyś nachodził mnie w mieszkaniu i oceniał sytuację, chociaż nie masz pojęcia, o którą z tych trzech opcji chodzi.
Zapada ciężkie milczenie, które dosięga mnie nawet w kuchni i uświadamiam sobie, że wstrzymuję oddech.
-Masz nawyk rozpraszania się.
-Rozpraszania? Naprawdę? Dzisiaj poświęciłem sześć godzin na trening, warunkowanie i rehabilitację. A wcześniej rano dwie na odwiedzanie chorych dzieci w szpitalu... Co według ciebie jeszcze miałbym robić, skoro jestem na pieprzonej liście kontuzjowanych?
-TaeHyung. -Zapada milczenie, a mi przed oczami staje obraz ich dwóch, jak stoją naprzeciw siebie niczym lustrzane odbicia, które dzieli dwadzieścia pięć lat. Słyszę westchnienie i wyobrażam sobie, że Cal wygląda tak samo jak TaeHyung, gdy przeczesuje dłonią włosy i zastanawia się, co powiedzieć. -Masz rację. Wybacz. Ja tylko chcę dla ciebie tego, co najlepsze, synu. Chcę, żebyś wrócił do gry, pokazał wszystkim, że jesteś jak nowo narodzony i w stuprocentowej formie.
-Pieprzony NamJoon.-mruczy z zawziętością TaeHyung.
-Zawsze będzie jakiś Santiago w twojej karierze, synu. Zawsze. -W jego głosie pobrzmiewa tak dojmujący smutek, że żałuję, iż nie widzę jego twarzy. -Jakiś inny zawodnik pozazdrości ci sukcesu lub wkurzy się o zażądany przez ciebie rzut i będzie próbował cię wyeliminować.
TaeHyung odpowiada tak cicho, że nie słyszę jego słów.
-Czyli rzucałeś dzisiaj? Jak się czułeś? Co DaeHee o tym mówiła?
-Cholernie dobrze było znowu poczuć na sobie cały sprzęt. -Wychwytuję uśmiech w jego głosie i chociaż to głupie, cieszę się, że to ja się do niego przyczyniłam. -Ramię było w porządku. Trochę sztywne i na pewno jutro będzie obolałe, ale jak na razie nie mogę narzekać.
-A DaeHee?
Mimo że nastrój rozmowy uległ zmianie, wyczuwam wahanie w reakcji TaeHyung'a. Nie przeczę, że odetchnęłam trochę, gdy okazało się, że jest równie ostrożny w kwestii zdradzania innym mojej obecności tutaj i tego, że faktycznie coś między nami jest.
W tej właśnie chwili pewna myśl uderza mnie prosto w splot słoneczny i zupełnie pozbawia mnie tchu. Chcę zostać w mieście. Chcę lepiej poznać TaeHyung'a. Chcę wiedzieć, jak to jest obudzić się obok kogoś bez przerażenia, że za bardzo się zbliżyłam i przywiązałam. Chcę nie musieć się dystansować, żeby ochronić serce przed nieuchronnym odejściem.
Sięgam po kieliszek, który zostawiłam na blacie, i dopijam wino, oszołomiona tą myślą, ale zadowolona z innego rodzaju motylków, jakie czuję teraz w brzuchu. Tych samych, które dopadają mnie, gdy TaeHyung przechyla głowę i patrzy na mnie z tym swoim porozumiewawczym uśmiechem.
Tymczasem wraca strach. Oboje pracujemy w niestabilnych branżach, w których nigdy nie wiadomo, gdzie trafisz za rok, co oznacza, że TaeHyung nadal może mnie opuścić. Nadal może przenieść się gdzie indziej.
Nadal mogę zostać sama.
Żyj z dnia na dzień, DaeHee. Ciesz się chwilą, nie myśl o jutrze. Ale ja pragnę jutra z kimś. Pragnę dzielić z kimś przeszłość i przyszłość, bo nigdy wcześniej nie miałam takiej szansy.
Właśnie z tego powodu mogę cieszyć się znajomością z TaeHyung'iem, ale nie mogę się do niego przywiązać.
-Dlaczego tak naciskasz na mój powrót do gry? -Irytacja TaeHyung'a przebija się przez moje myśli, odciąga moją uwagę od obaw i przykuwa z powrotem do ich rozmowy.
-Bo nic nie jest gwarantowane -odpowiada Cal, nieświadomie uzasadniając moją decyzję. -Kontrakty to kontrakty, synu.
Gdy złożysz podpis nad kropkowaną linią, stajesz się towarem.
-To znaczy? -W głosie TaeHyung'a znowu brzmi frustracja.
-To znaczy, że to jest biznes. Nawet jeśli grasz z miłości do tego sportu, zespół robi to dla zysku. A twoja nieobecność nie pomaga w dopięciu budżetu.
-Wiesz coś, czego nie wiem, tato? -TaeHyung jest coraz bardziej pobudzony, a w jego głosie pobrzmiewa niedowierzanie.
-Nie. Absolutnie nie. Ja tylko wiem, jak działają kluby. Cztery miesiące to bardzo długa nieobecność.
-Super, tylko że ja nie jestem przecież miotaczem, który wychodzi na jeden mecz, a potem bierze pięć dni wolnego. Gram każdego dnia. Ramię zwraca niemal każdy rzut, więc nie jestem mięczakiem. Grałem już wcześniej mimo bólu. Zastrzyk kortyzonu z odrobiną oksykodonu i mogę grać nawet największy mecz... Ale to nie jest zwykłe nadwyrężenie, a ty sprawiasz wrażenie, jakbyś tego nie rozumiał.
Moja wewnętrzna fizjoterapeutka ma ochotę dać mu owację na stojąco za zrozumienie powagi swojej kontuzji, natomiast moje wewnętrzne dziecko rozumie determinację, z jaką TaeHyung próbuje wyjaśnić ojcu swoją sytuację.
-Wiem o tym. Tylko... Ja po prostu nie rozgryzłem jeszcze HoSeok'a. I chociaż jestem twarzą klubu, przede wszystkim martwię się o ciebie jako mojego syna.
-No, wiem.
Odzywa się dzwonek w windzie. To zapomniana dostawa chińszczyzny. Gdy TaeHyung wchodzi do kuchni z torbami w ręce, nie ma z nim ojca.
Początkowo nic nie mówi. Kładzie torby na wyspie i wyciąga nakrycia z szuflad, z którymi nie jestem jeszcze zaznajomiona. Obserwuję go i zastanawiam się, czy powinnam wyjść i zostawić go sam na sam z jego myślami, lecz on ku mojemu zaskoczeniu chwyta mnie w pasie i przyciąga do siebie.
Czuję obejmujące mnie silne ramiona i oparty na czubku mojej głowy podbródek. Wsuwam swoje ręce pod jego i obejmuję go, nie wiedząc za bardzo, co innego mogłabym zrobić poza byciem przy nim, żeby mógł czerpać z mojej obecności to, czego teraz potrzebuje.
Bierze głęboki oddech, zaciska i rozluźnia zęby. Słyszę jego serce, bo opieram się uchem o jego tors. Pożądanie, które zawsze tli się we mnie w jego obecności, roznieca się, ale wiem, że to coś znacznie głębszego, więc nie uciekam i pozwalam trwać chwili.
-Co za dzień -szepczę, na co on reaguje niskim chichotem.
-Dokładnie -wzdycha. -Zjedzmy coś.
Pamiętacie 750 obserwacji na instagramie i pojawi się coś nowiutkiego także warto słoneczka zajrzeć i się postarać!
Mój instagram: wanessa_w._
Ale co to dla was przecież jesteście najlepsi!
Dziękuję. Zostaw po sobie ślad.
Głos + komentarz = zadowolona, pełna energii pisarka!
Pozdrawiam was, Wanessa
PS
Zapraszam do "Danger Man".
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top