#Chapter Fourteen
DaeHee
-Hej, DaeHee?
-Hę? -mruczę, skupiona na wyciąganiu rękawiczki z torby, byle tylko zachować dystans.
-Potrzebuję rozciągania. -Siedzi na darni po prawej stronie boiska, a jego śpiewny ton, w którym pobrzmiewa obietnica złożona w korytarzu, trafia mnie prosto w trzewia.
-Zacznij rozgrzewkę.
-Już się rozgrzałem -odpowiada, zmuszając mnie do spojrzenia w jego stronę i zobaczenia przeznaczonego dla mnie serdecznego uśmiechu.
-Uroczo -mruczę i ruszam w jego stronę, w pełni świadoma obecności trójki zawodników, którzy ćwiczą z trenerem na lewej części boiska. Nie ma wytchnienia dla zmęczonych, nawet w wolny dzień w ich napiętych terminarzach.
-Co to miało znaczyć? -pyta z radością w głosie. Wiem, że mnie prowokuje, zgodnie z zapowiedzią.
-Nic. -Kładę ręce na biodrach i patrzę na niego z góry. Przebrał się i ma na sobie spodnie baseballowe, korki, koszulkę zespołową i nową czapkę. W tym stroju i z takim uśmiechem ma w sobie nieodparty urok, ale nie mam zamiaru mu o tym powiedzieć.
-Jak byś mnie chciała? -pyta. Wiem, że nawiązuje do naszego pierwszego spotkania. Przebywamy ze sobą tak często, że mam wrażenie, iż znamy się kilka miesięcy, chociaż tak naprawdę upłynęło zaledwie kilka tygodni.
Nie daję mu tej satysfakcji i nie odpowiadam, a tylko gestem wskazuję, by wstał. Staję za nim i zaczynam naszą rutynę. Rozciąganie, rozpracowywanie zesztywnień i wyczuwanie jakichkolwiek przeskoków w ramieniu.
Pracuję w milczeniu, starając się słuchać jego ciała i jednocześnie je ignorować. Jego wcześniejsze drwiny odtwarzają się w moim umyśle, jakby prowokowały do zaprzeczenia, mimo że jego falujące mięśnie i ciepło skóry pod moimi palcami tylko je uzasadniają. Bo każde dotknięcie jego ramienia i każdy wykonany obrót każą mi przypomnieć sobie, jak wyglądały te bicepsy, gdy unosił się nade mną.
Gdy się we mnie zatapiał. Gdy doprowadził mnie do orgazmu.
-Możesz zrobić tak jeszcze raz? -pyta cicho.
Wracam myślami do ramienia i bez zająknięcia powtarzam ten ruch. Ale gdy ciągnę mu ramię do góry, trafiam na jego czekający wzrok i sugestywny uśmiech.
-Serio? -pytam i natychmiast puszczam jego ramię, zła, że dałam się podpuścić na dodatkowe rozciąganie, którym sprawił, że się do niego zbliżyłam i nawet tego nie zakwestionowałam.
Mruga kilka razy powiekami, udając niewiniątko.
-Będzie ciężko, co?
-Jesteś jak cierń na tyłku -śmieję się. Próbuję traktować go z buta, ale nie jestem w stanie, bo wiem, że ma rację. Podchodzę bliżej, wbijam mu palec w tors i mimo wszystko staram się zdyscyplinować. -Jeśli to jest pracą, a tamto przyjemnością, to niech tak pozostanie. Nie przynoś tego na boisko. To jest moja praca. Ty jesteś moją pracą. Więc powściągnij wodze, pięknisiu, pozbieraj sprzęt i spotykamy się za bazą domową -mówię z pełną świadomością, że to utnie jego dowcipkowanie.
-Co? -Jego ekscytacja mnie rozczula.
-Będziesz odrzucać.
-Co ty właśnie powiedziałaś? -dopytuje się, idąc obok mnie, a w jego głosie słyszę taką nadzieję, że serce kraje mi się na milion kawałeczków.
-To, co słyszałeś.
-Wiem, że nie powiedziałabyś mi tego, żeby odwrócić moją uwagę od tamtej rozmowy, gdybyś nie planowała tego zrobić.
-Nie. Nie, jeśli chodzi o twoje ramię. To jest praca, pamiętasz.
-W takim razie powiedz to jeszcze raz. -Jego uśmiech jest zaraźliwy, więc też się uśmiecham, rozrywana bipolarnymi emocjami.
-Tylko mi nie mów, że zapomniałeś co to znaczy „odrzucać" -mówię do niego jak nauczycielka do dziecka i wskazuję po kolei wszystkie miejsca, o których wspominam. -Wiem, że minęło kilka miesięcy, dlatego ci to wyjaśnię. Odrzucanie polega na tym, że łapacz, czyli ty, kuca za bazą domową, czyli za tym białym czymś tam za stanowiskiem pałkarza. I gdy miotacz, czyli facet w tamtym miejscu, rzuci ci piłkę, ty odrzucasz ją do drugiej bazy, czyli do tamtego odległego białego kwadratu, żeby wyeliminować biegacza.
-Dzięki -stwierdza z zabawną powagą, wskazując na rękawicę w moich dłoniach, ale zatrzymuje się, gdy zauważa swój sprzęt w ziemiance. Na szczęście Manny był w pobliżu i pomógł mi w tej kwestii. -Ty naprawdę nie żartujesz, prawda?
-Ani trochę.
Ten moment na zawsze odciśnie się w mej duszy jako jedna z chwil, w których moja praca jest niesamowita. Uwielbienie. Podziw. Wdzięczność. Ulga. Wszystko to maluje się na jego twarzy, gdy zakłada swoją zbroję. Ledwie widoczna inskrypcja Nie będziesz kradł napisana czarną czcionką Sharpie na brzegu napierśnika wzbudza mój uśmiech.
Pamiętam, jak oglądałam baseball w telewizji i na widok tej inskrypcji zastanawiałam się, jakim trzeba być aroganckim palantem, żeby drażnić biegacza takim napisem. Ale gdy po kilku rzutach zobaczyłam, jak TaeHyung bez trudu eliminuje biegaczy, stwierdziłam, że kto jak kto, ale on ma prawo nosić taki napierśnik.
Czekam na niego przy bazie domowej. Daję mu chwilę na nacieszenie się tą namiastką normalności, tym, że ma na sobie sprzęt po raz pierwszy od kilku miesięcy. To kamień milowy, zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Cieszę się, że gdy wychodzi z ziemianki, witają go okrzyki i pozdrowienia kolegów trenujących po lewej stronie.
-Najwyższy czas, Kim! -krzyczy jeden z nich, na co TaeHyung reaguje środkowym palcem, ale szeroki uśmiech zdradza jego prawdziwe odczucia.
-A więc tak... Zaczniemy powoli. Rozgrzejemy się rzutami, a gdy będziesz odpowiednio rozgrzany, oddalę się na kilka kroków i zrobimy kilka rzutów przy większym dystansie. Potem będę odchodzić dalej i dalej, dopóki nie zatrzyma nas jakikolwiek ból lub dyskomfort.
-Dobry plan, ale po co ochraniacze?
-Bo inaczej rzucasz, gdy masz je na sobie. Może ci się wydawać, że nie, ale tak właśnie jest. W tym przypadku powolny i cierpliwy wygrywa wyścig, TaeHyung. Nie będzie nagrody, gdy skończysz zbyt szybko.
-Dokładnie. -Jego szczery wybuch śmiechu dociera do moich uszu w tym samym momencie, w którym uświadamiam sobie dwuznaczność swoich słów. Potrząsam tylko głową i ruszam w stronę pierwszej bazy. -Potrafię być powolny i cierpliwy, Kiciu. Bez obaw.
Odwracam się i rzucam mu ostrzegawcze spojrzenie.
-To jest praca, pięknisiu -wyjaśniam z pełną świadomością, że go to bawi. -Zaczniemy pracować nad pierwszą bazą, a potem, w zależności od tego, jak będziesz się czuł, być może przejdziemy do drugiej.
Na szczęście kwituje tę dwuznaczność wyłącznie uśmieszkiem, gdy kiwam mu, że może rzucać.
****************
-Jak się czujesz? -Rzucamy jakieś trzydzieści minut, ale szeroki uśmiech na jego twarzy zdradza mi wszystko, co chcę wiedzieć.
Tak przynajmniej sądzę.
-Świetnie. Z każdym rzutem lepiej.
-To dobrze. -Moje dłonie automatycznie wędrują na jego ramię. Przyciskają, ugniatają, sprawdzają. -Czułeś jakieś napięcie, kłucie lub...
-Trochę napięcia, ale od kilku miesięcy tyle nie rzucałem, więc jest mi z tym dobrze.
-Uhm. -Wolałabym, żeby ściągnął te okulary przeciwsłoneczne, bo mogłabym wtedy spojrzeć mu w oczy i przekonać się, czy mówi prawdę. Ale w tej kwestii muszę mu zaufać. W końcu sam najlepiej zna swoje ciało.
-To jak, zasłużyłem na drugą bazę? -pyta z nadzieją, że pozwolę mu rzucić na pełną odległość.
-Chciałbyś wiedzieć, co? -Śmieję się, bo brak bólu, sprawność jego ramienia, nasza flirciarska pogawędka, wszystko to wprawia mnie w dobry nastrój. A robienie postępów z TaeHyung'iem na zewnątrz przy tak pięknej pogodzie dało mi czas na myślenie.
-Dobrze wyglądasz -mówi Park JiMin, podbiegając do nas truchtem w drodze z boiska do szatni.
-Wyśmienicie znowu poczuć skórę i rzemienie na dłoniach -stwierdza TaeHyung.
-Hej, JiMin. -Witam go, gdy kiwa głową w moją stronę. -Niezłe uderzenia wczoraj.
-Dzięki. -JiMin zerka na TaeHyung'a, po czym wraca spojrzeniem do mnie. -Słuchaj, stary, część ludzi planuje iść dzisiaj w miasto, gdybyś chciał dołączyć.
-Dzięki, ale mam plany -odpowiada TaeHyung.
Nie cierpię tego, że chociaż z całych sił go odpychałam, jakaś cząstka mnie jest zazdrosna o tę osobę, z którą on ma jakieś plany.
-Twoja strata. Wiem, że lubisz je wszystkie trzymać na sznureczku, ale ta mała blondyneczka wciąż o ciebie pyta. -Jego chichot brzmi jak zachęta do działania. Byłam w wystarczająco wielu szatniach, żeby dobrze znać ten rodzaj śmiechu.
Który mnie wkurza.
TaeHyung ma plany z jakąś kobietą, blondynkę trzyma na sznureczku, a mi składa obietnice. Mam dosyć tej rozmowy, a ponieważ nie chcę, żeby odczytał emocje, których chyba nie byłabym w stanie teraz przed nim ukryć, odwracam się bez słowa i idę po swoją torbę.
Staram się być rozsądna. Staram się nie przejmować i nie cierpię się za to, że pozwoliłam sobie na takie obniżenie czujności i wzbudzenie nadziei, żeby uznać, że TaeHyung naprawdę mnie lubi. Uwierzyłam, że jest inny. Że nie robi tego dla sportu.
A myśl, że inna kobieta go lubi, wzbudza moją irytację, bo mam świadomość, że tysiące kobiet nie tylko go lubią, ale bez namysłu wskoczyłyby mu do łóżka.
-DaeHee?
-Wystarczy na dzisiaj. -Próbuję ukryć ból i to, że przypuszczalnie przesadzam, bo powinnam się tego spodziewać. Nadzieja to niebezpieczna siła, szczególnie gdy pokładasz ją w kimś innym.
Jeden krok do przodu i pięć do tyłu w zabawie pod tytułem Jak bardzo DaeHee ma pomieszane w głowie.
Pamiętacie 750 obserwacji na instagramie i pojawi się coś nowiutkiego także warto słoneczka zajrzeć i się postarać!
Mój instagram: wanessa_w._
Ale co to dla was przecież jesteście najlepsi!
Dziękuję. Zostaw po sobie ślad.
Głos + komentarz = zadowolona, pełna energii pisarka!
Pozdrawiam was, Wanessa
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top