#Chapter Eleven

DaeHee

-Będzie wkurzony, że zmarnowałaś czas na przyjechanie tu, DaeHee. Rozczula mnie zmartwiony wyraz twarzy Sally.

-Wiem, ale dwie godziny jazdy to nie tak długo. Poza tym mam już dosyć tego, że to on dyktuje warunki odwiedzin. Bez obaw, nie powiem mu, że dzwoniłaś. -Przytulam ją i chichoczę. -Och, Sally, musiałam się gdzieś przejechać, żeby się odstresować, no i ni stąd, ni zowąd znalazłam się tutaj. -Trzepoczę powiekami i uśmiecham się, żeby uwiarygodnić kłamstwo.

Sally odpowiada uśmiechem, ale nadal wygląda na zmartwioną.

-On nie chce, żebyś go takim oglądała -szepcze. -Jest strasznie dumny i trudno mu się pogodzić z tym, że widzisz go słabego.

Wzdycham.

-Jest najsilniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek poznałam. Nawet teraz. Jak może...

-Z kim rozmawiasz, Sally? -Głos ojca wpada przez drzwi do kuchni, w której stoimy.

Na twarzy rozkwita mi bezwiedny uśmiech, jednocześnie jednak serce spada mi do żołądka, gdy przygotowuję się na nieznane. W jakim będzie stanie? Słabszy? Przykuty do łóżka? Zmizerniały? Wypala się szybciej, niż przewidują prognozy, i jego widok okaże się dla mnie szokiem?

Biorę pokrzepiający wdech i wchodzę do salonu, w którym zorganizowano mu łóżko szpitalne, żeby łatwiej mu było się wszędzie dostać, żeby Sally mogła się nim opiekować i żeby mógł wpatrywać się w jedno ze swoich ulubionych miejsc -bezkresne łąki z wysoką trawą, które rozpościerają się aż po horyzont.

Czuję ulgę, bo nie leży w łóżku, lecz siedzi w swoim ulubionym fotelu przy oknie.

-Ze mną.

-DaeHee? -pyta pełnym miłości głosem i odwraca się, żeby na mnie spojrzeć, po czym dodaje z irytacją -Dlaczego tu przyjechałaś?

-Bo musiałam się z tobą zobaczyć. -Nigdy nie powiedziałam prawdziwszych słów. Ojciec nie wygląda ani odrobinę słabiej niż ostatnio, gdy się z nim widziałam, ale wiem od Sally, że jest słabszy. Przeziębienie powaliło go na kolana i spustoszyło i tak osłabiony system immunologiczny.

-Nonsens. -Irytacja zabarwia kontury liter. -Mówiłem ci, że możesz przyjechać, gdy zdobędziesz kontrakt z Aces.

Zgrzytam zębami i tłumię ból wywołany tym lekceważeniem.

-To, że chcesz mnie od siebie odciąć, tato, nie daje ci nade mną kontroli -stwierdzam spokojnie, chociaż serce mi krwawi. Chyba wie, że Sally do mnie dzwoniła i opowiedziała o jego ciężkim tygodniu, ale nie mam zamiaru pozwolić jej przyznać się do winy. -Miałam dziś ochotę na przejażdżkę. Żeby oczyścić głowę i poukładać sobie parę spraw. Trafiłam tutaj. I co teraz zrobisz, wykopiesz mnie stąd?

Patrzę mu w oczy prowokacyjnie i nienawidzę tego, że przez sekundę zastanawiam się, czy naprawdę tak zrobi. Od sześciu miesięcy jest tak uparty i trudny w pożyciu, że jakaś cząstka mnie wierzy, że byłby do tego zdolny.

-Nie możesz zabronić mi odwiedzin. Jeśli tak zrobisz, powiem mojemu zawodnikowi, żeby sam wymyślił sobie program rehabilitacji, a ja przeprowadzę się do mojego starego pokoju.

-Twój stary pokój jest pełen gratów.

-Jestem dużą dziewczynką, potrafię wyrzucać graty. -Wiem, że to do niego trafi, przebije się przez jego upór. Boi się, że mogłabym wpaść tu z czarnymi workami na śmieci i powyrzucać wszystkie jego wspomnienia poupychane w pudłach w moim starym pokoju. Wycinki z gazet o gigantach sportu, którym pomógł dojść do formy. Artykuły o statystykach Forda i mojej karierze w softballu. Trofea i koszulki zespołów, dla których pracował. Istna wyspa skarbów, dla której większość kolekcjonerów byłaby gotowa zabić.

Ojciec znowu mierzy mnie wzrokiem, ale widzę, że walczy z uśmiechem, którym ma ochotę mnie obdarzyć za robienie tego, czego mnie uczył: odwdzięczanie się pięknym za nadobne.

-Możesz zostać na trochę, ale jedna łza i wylatujesz.

Przytakuję, bo wiem, że mój twardziel daje mi szansę pod warunkiem, że nie będę płakać. Staję przy nim, kładę mu dłoń na ramieniu i ściskam w potrzebie dotyku. Gdy podnosi swoją dłoń i kładzie ją na mojej, oddałabym wszystko, żeby znów być małą dziewczynką. Mogłabym usiąść mu na kolanach jak kiedyś i posłuchać opowiadanych mocnym męskim głosem historii o mamie, której nigdy nie poznałam, ale zarzekał się, że bardzo mnie kochała. Teraz wiem, że to nieprawda, bo mama, która bez skrupułów odchodzi od dwójki przygotowujących się do snu dzieci, gdy jej mąż myje naczynia, nie mogła tak naprawdę ich kochać.

Ten dom kryje w sobie zbyt wiele wspomnień, zarówno dobrych, jak i złych. Może dlatego ojciec zmusza mnie do zdystansowania się.

-Opowiedz mi, jak radzi sobie TaeHyung.

Czuję niespodziewanie silne ukłucie w sercu na dźwięk jego imienia. Przed oczami stają mi obrazy z wczorajszego wieczoru. Jego uśmiech podczas tańca, uwielbienie na jego twarzy, akcentowane przez mocne oświetlenie stadionu w dole i blask księżyca w oczach, gdy się we mnie zatapiał. Muszę jednak zachowywać się, jakby to nic dla mnie nie znaczyło, chociaż znaczyło bardzo wiele.

Muszę przełączyć się na inny tryb i zacząć myśleć o pracy.

Przejść na bezpieczny grunt. Przynajmniej dla niego, bo dla mnie już niezbyt.

-Mój zawodnik radzi sobie dobrze -mruczę i przekazuję szczegóły jego terapii z pełną świadomością, że wciąż mam na skórze zapach jego wody kolońskiej. Mówię, co go boli, co może ukrywać, a potem wysłuchuję mistrza w tym fachu, który radzi, co powinnam zrobić inaczej lub dodać do mojego planu. -Nie rozumiem tylko, poza oczywistą przyczyną, czyli że zespół potrzebuje go, bo jest naprawdę dobry, dlaczego tak się z tym spieszą? Po co wyznaczać swojemu gwiazdorowi limit czasowy na zakończenie rekonwalescencji? Tato rozważa moje pytanie z przechyloną głową.

-Nie mam pojęcia, ale nauczyłem się dawno temu, że władze klubu często podejmują decyzje, które z zewnątrz wydają się idiotyczne, ale na dłuższą metę okazują się bardzo sensowne.

-Cóż, wolałabym, żeby po prostu były zgodne ze zdrowym rozsądkiem -mruczę w obronie TaeHyung'a, chociaż w ogóle nie ma takiej potrzeby.

Spojrzenie ojca wytrąca mnie z równowagi. Odczytał moje myśli, mimo że tak bardzo starałam się je ukryć.

-Lubisz go, co?

-Tak, lubię. Jest miły, dobrze się z nim pracuje i chce wrócić do gry. Czego tu nie lubić w takim zawodniku? -Uznaję, że to wyjaśnienie będzie równie bezpieczne, jak każde inne.

-Prawda. -Kiwa głową i przez chwilę żuje wargę. -Będzie z tym problem?

To pytanie można odebrać na wiele sposobów i odpowiedzieć na jeszcze więcej, więc nie mówię nic. Pyta, czy uda mi się przywrócić TaeHyung'a do gry w wyznaczonym czasie? A może sugeruje, że mnie przejrzał, wie, że coś zaszło między mną i TaeHyung'iem, i zastanawia się, czy to podkopie moje szanse w klubie?

Jego chichot wobec mojego braku odpowiedzi jest jak muzyka dla moich uszu. Pozwolił mi odejść sprzed tablicy bez odpytywania.

-Jak to możliwe, żeby z dwójki dzieci wychowywanych dokładnie tak samo wyrosły tak różne osobowości? -pyta, a ja uświadamiam sobie, że wcale nie pozwolił mi odejść sprzed tablicy. Ten chichot był tylko wstępem do wykładu, jaki zamierza mi zrobić. -Ty zawsze testowałaś granice, a Ford... martwił się, by wszyscy byli zadowoleni. Zawsze chętnie podejmowałaś ryzyko, a on wolał trzymać się wyznaczonej ścieżki. Ciebie nigdy nie dało się przejrzeć, a z niego można było czytać jak z otwartej książki. Byliście pod tak wieloma względami przeciwieństwami, a mimo to tak podobni, że czasem aż mnie to przeraża.

Przyglądam mu się. Rysy jego twarzy pogłębiły się z czasem za sprawą wieku i choroby, ale nadal wygląda tak samo, wciąż zdaje się taki sam i trudno uwierzyć, że jest tak poważnie chory. Że jest śmiertelnikiem, a nie niepokonanym mężczyzną, którego wciąż w nim widzę.

-Ale ty się zmieniłaś, DaeHee. Po śmierci Forda starałaś się być dla mnie wami obojgiem. Upodobniłaś się do niego, żeby dać mi po trochu siebie i jego, mimo że wiem, iż czasem dobijało cię bycie kimś, kim nie jesteś... Ale robiłaś to dla mnie. Dziękuję ci. Chciałem, żebyś wiedziała, że to zauważałem.

-Tato... -Walczę z emocjami wzbudzonymi przez jego wyznanie. Świadomość, że zauważał moje starania, by wypełnić pustkę w naszej rodzinie i jego sercu po śmierci Forda, jest dla mnie bezcenna.

Jednocześnie nie podoba mi się, że to usłyszałam. Przychodzi mi do głowy, że być może powoli odhacza kolejne elementy z listy tego, co musi jeszcze powiedzieć. To by oznaczało, że zaczyna się ze mną powoli żegnać.

-Obiecałaś nie płakać.

-Nie płaczę. -Pociągam nosem i połykam kamień korkujący mi gardło. -Po prostu nie rozumiem, dlaczego się upierasz i nie pozwalasz mi...

-Mam swoje powody -odszczekuje, wprawiając mnie w osłupienie. Nie mam pojęcia, co go, u licha, tak rozwścieczyło.

Patrzę na niego i mam ochotę go o to zapytać i dokończyć swoją myśl. Zamiast tego jednak odwracam się w stronę bezkresnych łąk i miłych wspomnień z zabawy w chowanego z Fordem przez długie godziny. Muszę jakoś opanować łzy, które po cichu przeciskają się przez oczy na zewnątrz.

-W tym miesiącu skończyłby trzydziestkę, wiesz?

-Wiem. -Zapada milczenie, zakłócane tylko jego świszczącym oddechem. -Żaden ojciec nie powinien grzebać swojego syna -szepczę, chociaż nie wiem, czy po to, żeby sobie o tym przypomnieć, czy żeby dodać mu otuchy.

-A żadna córka nie powinna zostawać sama na świecie, żeby pogrzebać ojca.

Pamiętacie 750 obserwacji na instagramie i pojawi się coś nowiutkiego także warto słoneczka zajrzeć i się postarać!

Mój instagram: wanessa_w._

Ale co to dla was przecież jesteście najlepsi!

Dziękuję. Zostaw po sobie ślad.

Głos + komentarz = zadowolona, pełna energii pisarka!

Pozdrawiam was, Wanessa

PS

W dodatku mamy NOWĄ OPOWIEŚĆ O JEONGGUK'U!!!! (Soldier II Jeon JeongGuk II +18)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top