Daj mi spokój!
Czas w Neverland mijał szybko, zbyt szybko. Dni, tygodnie, miesiące...
Monotonnych prac Michaela oraz Natalie nawet nie zwyciężyły niewinne, dziecięce zabawy. W końcu Johnson musiała wyjechać na delegację, a Michael stanąć przed wspaniałym i ważnym wyzwaniem, rolą. Rolą ojca.
Tego dnia w jego ramionach spała malutka Diana, która urodziła się niedługo po wyjeździe Nat. Był szczęśliwy że ma własną cząstkę siebie. Niestety żałował tego co się stało z Madonną. Kobieta chciała do niego wrócić, ale rozsądek mówił mu co innego. Serce jednak pragnęło jej miłości, ale było na tyle zranione, że Michael nie zgadzał się i cały czas odmawiał. Natalie co jakiś czas dzwoniła do swojego przyjaciela, by móc się dowiedzieć co u niego. Wieść o narodzinach małej Dianie wprawiło jej serce w stan niezrównanej radości, szczęścia, że aż marzyła rzucić całą pracę nad książką i wrócić do Los Angeles. Tymczasem musiała walczyć z niepoprawnym adoratorem, który starał się o jej względy.
Właśnie teraz, gdy mieli wolny czas, zaproponował dziewczynie aby mogła mu towarzyszyć we wspólnym spacerze. Dotychczas nie miał czasu, by na spokojnie móc porozmawiać i poznać ją, tak jakby tego chciał. Mimo że znali się od studiów.
Pisarka z chęcią się zgodziła, bo uważała, że znajomości nie zawsze muszą kończyć się rozczarowaniem czy smutkiem. Pamiętała jednak, że na miłości nie ma co liczyć. Ona wolała Michaela...
Kiedy wybiła godzina spotkania się pod hotelem, Natalie ubrana "elegancko, lecz na luzie" czekała z cierpliwością, aż pojawi się jej towarzysz.
Mark po kilku minutach zjawił się obok niej, by po chwili oboje mogli spokojnie cieszyć się chwilą odpoczynku.
Spędzając razem czas w parku, nie wiedzieli, że są bacznie obserwowani przez paparazzi.
Te "chodzące aparaty" z czujnością spoglądały i czekały
na wspaniały moment, kiedy to zaczną się przytulać by napisać jakąś ciekawą plotkę o romansie.
Brunet, kiedy przechodzili obok małego wózka z lodami, bez zbędnych słów postanowił zakupić lody i móc poczęstować swoją rozmówczynię.
- Jaki chcesz smak? - zapytał, zerkając w stronę uśmiechniętej Natalie.
- Mówiłam, że nie chcę. No, ale skoro jesteś taki uparty, to po proszę czekoladowy.
- Mmm, dobry wybór. Też lubię.
Pisarz zaśmiał się i poprosił o wymieniony smak lodów, a kiedy już je otrzymał, zapłacił i z uśmiechem wręczył jeden kobiecie.
- Dziękuję. To teraz gdzie chcesz mnie zaprowadzić? - odrzekła Natalie, idąc równym krokiem wraz z Mark'iem.
- Tam gdzie mnie oczy poniosą - zażartował chłopak, co jakiś czas jedząc swoją porcję lodu.
- Ciekawa odpowiedź. Wiesz, zadziwia mnie pomysł Twojej powieści. Piszesz o facecie, który zabija z zimną krwią, a przy najbliższych udaje potulnego baranka. Nie wydaje ci się, że może wyjść kicha?
- E tam. Z moim talentem wszystko jest możliwe. Znaczy się... Nieważne co napiszę, ważne że zawsze wyjdzie coś niesamowitego.
- Mhm, ciekawe, ciekawe...
- No, a powiedz mi. To prawda, że masz niezłe znajomości?
- Zależy o jakich znajomościach mówisz. - odpowiedziała pisarka, cicho chichocząc, kiedy ujrzała pobrudzoną brodę Mark'a.
- No wiesz... chociażby MJ'a. Może i nie wiesz, ale kiedy byłem mały, strasznie uwielbiałem jego piosenki. Próbowałem naśladować jego taniec, ale zawsze kończyło się to wpadnięciem na drzwi czy szafę. Ogółem mówiąc, jestem jego małym fanem.
Kobieta próbując powstrzymać się od śmiechu, wzięła swoją serwetkę i ostrożnie wytarła brodę mężczyzny.
- Hmm, przydałby ci się chyba śliniaczek, bo strasznie się pobrudziłeś. Co do twojej wypowiedzi, to i owszem. Przyjaźnię się z Michaelem. Ale czuję, że chcesz mi coś jeszcze powiedzieć. - odparła, widząc jak mężczyzna siada na skraju fontanny.
- Tak. Słyszałem, że urodziła mu się córka. Może poprosisz go o autograf?
- Uuu, marzy ci się podpis Michaela Jacksona?
- No pewnie! Może i jestem niezłym pisarzem, ale takich znajomości to jeszcze nigdy nie miałem.
- Taaa... A Mariah Carey? Trąbili o was, że chodziliście ze sobą i takie tam
- A jednak słyszałaś o tym. Ha! No, tak szczerze to niby miałem... Ale nie jest w moim guście. Niestety.
Mężczyzna cicho westchnął i dokańczając swój lód zerknął na Natalie. W jego głowie zrodziła się pewna, nieco szalona myśl.
- Wiesz, mam pewien pomysł. Chodź ze mną.
Pisarz chwycił dziewczynę odruchowo za dłoń i pognał z nią w kierunku małego strumyczka, który mieścił się za parkiem.
Kiedy się tam zjawili, zauważył łódkę przymocowaną do przystani. Rozejrzał się, a kiedy uznał, że nikt ich nie widzi, postanowił wejść do niej.
- Zwariowałeś?! Nie rób tego! - szepnęła cicho Natalie, zatrzymując się przy kilku małych kamieniach.
- Hmm, możliwe, że tak. No chodź będzie super.
- Szaleniec. Nie lubię szaleńców. Wracam do hotelu, na razie...
Dziewczyna już zamierzała odejść, kiedy poczuła jak zaczyna ją chlapać.
Stanęła jak wryta i czując jak zimna woda spływa po jej plecach oraz nogach, odwróciła się i również zaczęła chlapać Mark'a wodą.
Mężczyzna stojąc na jednym z kamieni chwycił pisarkę za ręce i tracąc równowagę wpadł razem z nią do wody.
Na szczęście było płytko, więc woda sięgała im do połowy ud.
- Głupi jesteś! I to strasznie! - odrzekła Natalie śmiejąc się z zaistniałej sytuacji.
- Wiem. Każdy mi to mówi. Ty za to jesteś... bardzo śliczna. - mówiąc to, jego wzrok powędrował na jej mokrą koszulkę, przez którą było widać piersi.
- A idź! Czy wy faceci tylko o jednym?
- Nie, my podziwiamy wasze piękno. Bóg jednak wiedział co tworzy.
Kobieta z trudem powaliła mężczyznę na plecy, próbując go całego zmoczyć.
Kiedy oboje bawili się w najlepsze, nie zauważyli, że obserwuje ich starszy mężczyzna, będący właścicielem przymocowanej łódki.
- No proszę. Teraz tak młodzież spędza czas. Na wzajemnym laniu się wodą. - odrzekł z małym uśmieszkiem.
Natalie natychmiast spoważniała i próbując pomóc Mark'owi wstać, czuła się nieco speszona.
Kiedy wyszli ze strumyka, starali ukryć swoje nie małe zawstydzenie.
- No dobrze dzieci, lepiej wracajcie do domu, bo jeszcze się rozhorujecie. Ty młodzieńcze ciesz się i chroń swoją ukochaną, bo pewnie nie jeden marzy o takim skarbie jak ona.
Wond nie krył swojego uśmiechu i widząc zamieszanie Natalie, cicho podziękował i razem z nią pędem pognali w kierunku hotelu.
- Widzisz, jakim ty skarbem jesteś? - odrzekł, kiedy byli już na miejscu i wchodzili do windy.
- Tak. A ty młodzieńcze powinieneś dbać o swoją dziewczynę, a tu co? Zaniedbana. Mokra. Zmarznięta.
- Ojej, to chodź tu. Ogrzeję cię.
Mark już chciał ją przytulić, kiedy drzwi windy się otworzyły. Natalie zaśmiała się głośno i prędko wyszła, byle tylko mężczyzna jej nie przytulił. Kiedy już miała otwierać drzwi, Mark podszedł do niej i przytulił ją od tyłu, uśmiechając się.
- Dziękuję za wszystko.
- Ja także, ale czy możesz mnie tak nie tulić? Bo... przesadzasz.
- Wiesz że cię kocham. Od studiów.
Natalie westchnęła cicho i odwracając by mu coś powiedzieć, poczuła jak jego usta łączą się z jej. Natychmiast go odepchnęła.
- Jeśli całe to wyjście było po to, abyś teraz mi słodził to spadaj stąd! Nie kocham cię i nigdy nie będę! Zostaw mnie w spokoju!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top