Marność nad marnościami, wszystko marność.

Jestem człowiekiem, którego wyobraźnia nie zna granic. Moją mocą i szóstym zmysłem jest wizualizacja, której opanowanie doprowadziło mnie niejednokrotnie do dna pudełka chusteczek higienicznych. "Śmieszne". Czy o tym właśnie pomyślałeś? "Głupoty". Nie dałeś mi nawet szansy na opisanie naszego cierpienia.

Chcesz wiedzieć dlaczego użyłam tego zwrotu? Tutaj. Właśnie w tym miejscu, wyjaśnię tobie i mnie dlaczego tak trudno pogodzić nam się z jasnym porankiem. Dlaczego nie chcesz zamknąć oczu i oczekujesz chwili, w której niepostrzeżenie zaśniesz z wycieńczenia, by znów się obudzić i  zakopać stado demonów w ciemnej mogile gdzieś daleko w swoim umyśle. Przecież w dzień, gdy słońce, ptaki i inni tubylcy "dnia" za oknem zaglądają podejrzliwie do twojego pokoju, czy pokażesz im jak bardzo masz opuchnięte lico? Dasz im usłyszeć jak głośno i bezczelnie pociągasz nosem? Nie odważysz się.

No już. Czemu dalej błądzisz tym zamglonym spojrzeniem po martwym odbiciu? Słyszysz? Słyszysz te kroki rozchodzące się cichym echem po klatce schodowej? Twój czas miną. Zamień ciężkie wargi w świeży uśmiech, a cichy szloch w gromki śmiech. No co? Nie potrafisz? 

Przecież w tym jesteś najlepsza. W łudzeniu i koloryzowaniu marnego żywota.

Masz rację. To całkiem żałosne.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top