[4] Bajka nabiera sensu

Zbiorowisko reporterów i policjantów skupiło swoją uwagę na dwójkę ludzi, zmierzających w ich kierunku. Okazało się, że interesowali się tą samą sprawą co wszyscy - zamarzniętym ciałem.

Gdy pokazali swoje odznaki wzrok funkcjonariusza, który odpowiadał na pytania dziennikarzy i prowadzący poszukiwania w sprawie "morderstwa", zaczął gorączkowo uciekać, aby nie złapać kontaktu wzrokowego z Agentem Page'm. Dean spokojnym tonem oznajmił, że zajmą się sprawą, a oni mogą zrobić sobie wolne. Nie musiał długo mówić, aż w końcu wszyscy pracownicy policji oddalili się, lecz reporterzy nie chcieli opuścić nowo przybyłych, aż do wejścia wielkiego domu.

- EMF jest wysokie, ale tylko w obrębie pierwszego piętra.

- W latach 80' ten budynek nie miał pierwszego piętra... Żarówki nie świecą, prawdopodobnie przez ten nagły spadek temperatury - stwierdziła Gwen, naciskając pstryczek od lampy. - Masz coś jeszcze?

- Oprócz szronu na oknie to nic. Hmm... od zabójstwa minęło kilka dni, a szyba zaszroniona. Chyba Duszek Kacperek daje o sobie znać. Musimy się dowiedzieć, gdzie został pochowany i spalić jego kości.

Wright poprosiła Deana, aby zatrzymał się przy najbliższym supermarkecie, a ten bez żadnych ogródek podjechał pod sklep. Starała się iść jak najszybciej mogła na obcasach i przekroczyła drzwi wejściowe, a kilka minut później minęła je ponownie, trzymając dwie siatki, w których znajdowały się zupki chińskie, parę jabłek i dwa placki. Gdy wsiada z powrotem do Impali, od razu położyła kierowcy reklamówkę na kolanach. Wyszeptał tylko krótkie "Dzięki", któremu towarzyszył uśmiech. Gwen nie została mu dłużna i odwdzięczyła gest.

***

- Jesteś pewny, że ten duch nazywa się James Clark? - Zadała pytanie, gdy w godzinach wieczornych dojechali na cmentarz, gdzie rzekomo miał być pochowany.

- Jeśli chcesz, możemy dla pewności sprawdzić dom - odpowiedział z nutką niezadowolenia w głosie.

Dean jako pierwszy wbił szpadel w ziemie, Gwen zrobiła to samo i zaczęli kopać. Otaczała ich nieswoja cisza przerywana mocniejszym podmuchem wiatru. W końcu udało im się dotrzeć do trumny, której zawartość spalili. Gdy promień ognia się unosił, postanowiła zapytać o jego brata.

- Zatem Sam?

- Nie, nie rozmawiamy o nim. Każdy poszedł w swoją stronę i koniec historii.

Do samochodu wrócili nie wypowiadając kolejnych słów, chociaż Dean chciał komuś się wyżalić, to jego świadomość nie pozwalała mu na to. Bał się uzewnętrzniać jakiekolwiek współczucie względem brata.

***

- Jak widzisz jest tu bezpiecznie jak w żłobku - stwierdził opierając się o futrynę.

- EMF spadło, ale wciąż jest poza skalą, a więc...

Nie zdążyła dokończyć, ponieważ Dean został rzucony na drugi koniec pokoju przez niewidzialną siłę. Chcąc podbiec w stronę mężczyzny, również została przygwożdżona do ściany. Dlaczego on tu jeszcze był? O czym zapomnieli? Te pytania krążyły im w głowach. Mściwy Duch James'a zaczął szybko zbliżać się w stronę Winchestera, który próbował znaleźć jakieś żelazo, lecz na marne. Cała siła nadnaturalnego stworzenia skupiła się na Deanie, dlatego Gwen miała wystarczająco ułatwione zadanie, aby wydostać się i poszukać żelastwa. Była wystarczająco blisko kominka i zachwyciła grzebacz, po czym ruszyła szybkim, ale cichym krokiem w stronę Winchestera, który z każdą sekundą zaczął drżeć z zimna. Zapewne moc ducha skupiała się tylko na jednej, wymagającej skupienia, czynności. Stara podłoga zaskrzypiała pod ciężarem ciała łowczyni, przez co duch zaprzestał zabawy z jej kolegą po fachu i rzucił ją o ścianę na końcu pokoju, dlatego też z jej dłoni wypadła jedyna broń.

Lodowate powietrze zaciskało się coraz to mocniej na jej gardle. Ostatkiem życia raz patrzyła na Deana, który próbował wstać, lecz kończyny odmawiały mu jakiegokolwiek posłuszeństwa i na grzebacz, leżący kilkanaście centymetrów od jej dłoni, aż nagle przesunął się ku jej palcom, więc resztkami sił uderzyła w ducha, który tymczasowo zniknął.

Gorączkowo próbowała złapać kolejne hausty powietrza. Kątem oka zauważyła Deana, któremu udało się wstać, lecz wciąż dygotał się z zimna. Wielka ściana posłużyła Gwen za podparcie, więc z jej pomocą postanowiła stanąć na równe nogi i podejść w stronę bardziej poszkodowanego. Przez całą drogę do samochodu przyglądał jej się. Można było zauważyć, że dziewczyna czuje się nieswojo przez ciągłe gapienie się Winchestera, aż w końcu zagaiła rozmowę.

- Tak samo jak Ty, nie wiem jak to się stało.

- Zapewne są to początki twoich zdolności - powiedział, zgrzytając zębami z zimna, co nie poszło mimo uszu dziewczynie.

- Jedźmy już do motelu, tam poszukam kolejnych informacji o James'ie. I przy okazji dam Ci ciepłej herbaty.

***

- Jak to zrobiłaś? Widziałem na własne oczy, że grzebacz przesuwa się prosto w twoją dłoń.

- Po raz kolejny mówię, że nie wiem. Po prostu stało się. Zapewne Castiel coś mógłby nam powiedzieć.

- Lepiej nie. Ostatnio powiedział parę słów za dużo - dodał, biorąc kolejny łyk gorącej herbaty.

- Chodzi Ci o fakt, że...

- Tak. Sam.

- Wiesz co? Zmieńmy temat. Już raz doszło między nami do niepotrzebnej wymiany zdań. Nie chcę tego powtarzać - Winchester pokiwał twierdząco głową, czekając na kontynuację. - Hmm... ciekawe. Wdowa po Jamesie jeszcze żyje. Ma ponad 50 lat i mieszka w tym mieście. Jak mogliśmy tego wcześniej nie zauważyć?

- Hmm... Może dlatego, że... - kichnął kilka razy, przez to nie kończąc zdania, Gwen wstała po koc i położyła go na ramionach mężczyzny.

- Herbata musi Ci wystarczyć. Nie możesz się rozchorować.

***

- Agentka Rose i Agent Page. Jesteśmy tu w sprawie...

- Morderstw w moim starym domu? Zapraszam do środka.

- Od czasu pańskiej... - zaczął Dean, lecz zostało to przerwane przez kichnięcia. - Od czasu pańskiej wyprowadzki i śmierci męża nikt w tym domu nie mieszkał dłużej niż miesiąc.

- Sądzicie, że mam związek z zabójstwami?

- Sprawdzamy każdą możliwość - odpowiedziała Gwen. - Jak długo pani jeszcze mieszkała po śmierci małżonka?

- Mniej niż 4 tygodnie... jak wiecie miałam wtedy... pozamałżeński związek z moim szefem i on zaczął chorować, więc postanowiłam znaleźć nowy dom.

- Chorować?

- Tak, ciągle było mu zimno i był lodowaty w dotyku. Zapewne gdybyśmy zostali dłużej w tym domu, wymroziłby się.

- Zostawiła tam Pani jakieś rzeczy? - Zapytał Dean, pociągając nosem.

- Po co FBI takie informacje?

- Podejrzewamy sabotaż. Więcej nie możemy powiedzieć.

- Ahm. Rozumiem. W piwnicy przesiadywał całe dnie. Miał tam swoją pracownie malarską, nie zdążyłam wziąć z niej wszystkich jego obrazów. Czy to możliwe, że ktoś chce je ukraść?

- Niestety nic nie wiemy. Zbieramy poszlaki. Dziękujemy za pomoc.

***

- Dean... masz wysoką gorączkę i naprawdę chcesz iść do tego domu? Jak ty nawet kroku nie potrafisz zrobić.

- Byłem postrzelony, dźgnięty nożem, zaciągnięty przez Wendigo do jaskini. Jakieś byle przeziębienie mnie nie powstrzyma.

- Eh... a Castiel nie może Cię uleczyć? Jest aniołem, zapewne potrafi.

- To ja już wolę być chory.

- Jaka z ciebie baba, Dean - wymawiając te słowa, usiadła na łóżku i zaczęła się modlić. Minęło kilka sekund i Castiel zjawił się tuż przed nią. - Chyba nie przyzwyczaję się do tego nagłego pojawiania się. Czy potrafisz uleczyć Deana?

- Potrafię, ale Ty również.

- Dzięki, że schlebiasz, ale herbatą i kocem go nie uleczę zbyt szybko.

- Nie o tym mówiłem. Skoro w twojej krwi płynie Boże światło, to uzdrawianie jest tylko początkiem zdolności jakie w tobie tkwią.

- Ale ja nie potrafię.

- W chwili zagrożenia życia udało Ci przesunąć drąg siłą woli to zapewne uzdrowisz Deana - łowcy się zdziwili skąd wiedział o wydarzeniach z nawiedzonego domu. - Jestem aniołem stróżem, wyczuwam nagłe zmiany aury i energii.

- To co mam zrobić, aby... - Castiel zniknął pozostawiając pytanie bez odpowiedzi. - ...go uleczyć. On tak często?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top