9. There are so many good things out there
— Masz rodzeństwo, Yoongi? — Hoseok odezwał się po długiej chwili ciszy, zginając prawą nogę ku górze.
Szum morza osiadł pośrodku umysłu Yoongiego niczym przyjemne, lecz lekko rozmyte na dnie pamięci wspomnienie. Niemalże miał ochotę odkopać je i przeżyć na nowo.
Czuł dziwny spokój. Mógłby nawet przysiąc, że takiego rodzaju spokoju nie czuł jeszcze nigdy wcześniej w swoim życiu.
— Nie — odparł bez zawahania, chociaż, gdzieś z tyłu jego głowy, pojawił się obraz Minwoo i Joonyeola.
Oparł swoją lewą dłoń o wilgotne deski pomostu i zacisnął oczy. Czuł chłodny powiew bijący do morza, który miękko zatrzymywał się na jego twarzy i łagodził gorące uczucie ogarniające jego policzki, nad którym nie miał żadnej kontroli.
— Oh. Wydawało mi się, że jesteś typem faceta, który miałby, na ten przykład, młodszą siostrę i byłby... Nadopiekuńczy.
— Cóż, to bardzo dziwna rzecz, którą stwierdza się od tak? — Yoongi uniósł jedną brew, jednocześnie otwierając oczy. — Po czym wnosisz?
Hoseok jednak nie odpowiedział. Westchnął głośno i wyciągnął ku górze jedną ze swoich rąk. Yoongi przyglądał mu się ukradkiem.
— A ty masz rodzeństwo? — zapytał, przypominając sobie zdjęcie, które znalazł na półce w pokoju Hoseoka.
Czuł się jak szpieg, który zaczyna grzebać w zakamarkach, do których w ogóle nie powinien nigdy się zbliżać. Ciekawość jednak brała u niego górę, a on sam, chociaż nieświadomie, niecierpliwie oczekiwał odpowiedzi.
— Brata — Hoseok mruknął po chwili wahania i podniósł się do pozycji siedzącej. — Ale nie widziałem go od lat. Nie mam pojęcia co u niego. Czy ma się dobrze. Czy ma rodzinę. Czy żyje.
— Co? Jak to?
Ciężko było mu ukryć ton swojego głosu, który wręcz domagał się jakiejkolwiek wskazówki czy chociaż delikatnego uchylenia rąbka tajemnicy.
— Można powiedzieć, że nasze drogi się rozeszły. — Hoseok podrapał się po karku, po czym przyciągnął do piersi swoje kolana i objął nogi rękoma.
Skrzywił się, a następnie uśmiechnął w stronę Yoongiego, w tym samym czasie chowając podbródek w zagłębieniu pomiędzy swoimi kolanami.
W tamtym momencie Yoongi powoli zaczynał zauważać, że nigdy nie widział uśmiechu, który byłby tak piękny i smutny jednocześnie. Być może była to sprawka samotności, zmęczenia i ogólnej świeżości oraz niestandardowości sytuacji, w której się znalazł, ale miał ochotę wpatrywać się w twarz Hoseoka godzinami, analizować każdy jej szczegół i dokładnie go zapamiętać. Czuł się tak, jakby tylko on jeden odkrywał drugie, zapierające dech w piersiach dno w obrazie, którego nie doceniał żaden przechodzący obok niego krytyk.
A przecież Yoongi nie był krytykiem — ani obrazów, ani ludzi. Był tylko sobą. I wiedział, że ludzie też byli tylko ludźmi. Jednakże nie zawsze miał w sobie odpowiednią cierpliwość.
— Rozumiem — powiedział cicho, walcząc przy tym z własną ciekawością, po czym, jakby zapominając swoje wcześniejsze docinki, położył się na pomoście i sam wyciągnął ręce w górę zastanawiając się, co tak właściwie przyciągało w tym uwagę Hoseoka.
I nieświadomie, chociaż może gdzieś z tyłu głowy nijako zdawał sobie z tego sprawę, że dopiero uczył się rozumieć.
Równie nieświadomie zaczął odczuwać dziwną gorzkość, toczącą się pianą gdzieś w okolicach jego serca. Gorzkość, z której również nie zdawał sobie sprawy.
Gorzkość oczekiwań.
•
Mieszając w kubku tanią, rozpuszczalną kawę, Yoongi zastanawiał się, czy wstawanie o ósmej rano w ogóle miało jakikolwiek sens. Pierwszy raz od dłuższego czasu jakaś dziwna siła nakazała mu wstać z łóżka wcześniej niż faktycznie musiał, a w efekcie siedział przy stole w samych jeansach, apatycznie przymierzając się do wypicia niezbyt smacznie prezentującego się naparu. Ale lepszy rydz niż nic.
Upił pierwszy łyk i skrzywił się, czując parzący płyn przepływający przez jego gardło. Mlasnął zniesmaczony i sięgnął po cukiernicę, którą chwilę przedtem postawił na stole. Już miał wsypać czubatą łyżkę cukru do kawy, ale przerwał mu Hoseok, który wyszedł ze swojego pokoju i wkroczył do kuchni, mierzwiąc sennie swoje włosy.
— Komuś już dawno skończył się limit na cukier — rzucił kąśliwie. — Musisz zrzucić trochę brzuszka, pamiętasz?
— To w ogóle nie tyczy się ciebie. — Yoongi, jakby na przekór, wsypał całą zawartość łyżeczki prosto do kawy.
Nie czuł się niekomfortowo siedząc przed Hoseokiem bez koszulki, nawet pomimo palącego uczucia w bliźnie. Nie mógł przecież do końca życia się ukrywać, a jego współlokatorzy nauczyli się nie zadawać pytań wiedząc, że za wiele im nie powie. Doceniał to, chociaż miewał chwilę, w których i tak chciał wykrzyczeć wszystko na głos, całemu światu.
Marzył, żeby zrzucić ten cholerny ciężar, który skutecznie i nieodwracalnie deformował jego i tak już pokiereszowany, moralny kręgosłup.
— Cóż, jeżeli będziesz nas spowalniał przez swój nadmierny balast, to nie ja się tobą zajmę, a Kang.
— Nie mogę się doczekać. — Wywrócił oczami i ponownie podjął się wyzwania wypicia kawy, którą, gdyby nie Hoseok mierzący go wzrokiem, wyplułby z powrotem do kubka.
Przełknął ją jednak, przyklejając do twarzy uśmiech tak szeroki i nieszczery, że równie dobrze mógłby całą swoją maskaradę wyrzucić do kosza.
W powietrzu między nimi wisiało coś, czego Yoongi nie potrafił i nie bardzo chciał nawet próbować opisać.
A może potrafił, bo już nie jeden raz przez to przechodził. Ale wolał nie wkręcać siebie samego w wir urojeń. Może był po prostu sfrustrowany.
Mianowicie, oboje wrócili do mieszkania poprzedniego dnia w milczeniu około piątej nad ranem i można było bez problemu zobaczyć, że boleśnie odczuwali na sobie efekty tej nocnej eskapady. Wory pod oczami Hoseoka były niesamowicie widoczne, gdy wpatrywał się w zawartość lodówki jeszcze zmorzonym snem wzrokiem, a blade światło z jej środka padało niefortunnie na jego twarz. Yoongi zastanawiał się, czy on sam tak wyglądał. Prawdę mówiąc, nawet po wzięciu porannego prysznica nie przejrzał się sobie specjalnie w lustrze. Zresztą, nie czuł żeby w ogóle spał. Niecałe trzy godziny były bardziej jak porządna drzemka, a nie sen, który powinien sobie zapewniać.
Hoseok zajął się robieniem sobie śniadania, a Yoongi przyglądał mu się, gdy z nad wyraz przesadnym skupieniem wbijał jajka na patelnię, wytykając z ust koniuszek swojego języka. Sam jeszcze nic nie jadł, ale nie czuł się specjalnie głodny. Chociaż, mówiąc szczerze, zapach, który zaczął roznosić się w kuchni sprawił, że przez moment zaburczało mu w brzuchu. Ale tylko trochę.
Długo siedział przy stole, patrząc się w jakiś niewidzialny punkt przed sobą, aż do momentu, w którym Hoseok nie postawił przed nim talerza z jajecznicą i dwoma kromkami razowego chleba. Yoongi uniósł ku górze jedną brew i zmierzył go wzrokiem.
— Wow, czy to nie ty jeszcze chwilę temu docinałeś mi z powodu mojej wagi?
— Podstawą dobrej diety jest odpowiednie odżywianie — Hoseok westchnął, wywracając oczami. — Postanowiłem trochę ci pomóc. Jedzenie śniadania będzie pierwszym krokiem.
— Dobrodziej — Yoongi prychnął, ale nabrał trochę jajecznicy na widelec i wpakował sobie do ust.
Hoseok usiadł naprzeciwko i sam zabrał się za jedzenie, czytając jednocześnie coś w swoim telefonie. Yoongi również wyjął swój, chociaż tak naprawdę nie miał co przeglądać — jedyne co tam było to dosłownie kilka numerów, social mediów już nie używał, a jedyne wiadomości jakie wymieniał, to te z doktorem Hanem. I to też nie zawsze.
W tamtym momencie znowu chciał wyjść na papierosa. Poprzedniego dnia jednak naprawdę zgubił ostatnią paczkę po drodze na plażę.
Zostawiając talerz na stole wstał, na co Hoseok, który błyskawicznie pochłaniał swoją porcję, aż podskoczył.
— Nie jesz? — wybełkotał z pełnymi ustami.
— Muszę kupić papierosy — mruknął i wystrzelił przed siebie, ale Hoseok złapał go za nadgarstek, gdy ten go mijał.
Przełknął to, co miał w ustach i westchnął.
— Śniadanie.
— Nie możesz mi rozkazywać. — Yoongi uniósł ku górze jedną brew pytająco. — Co to w ogóle za ton?
— Jedz. Nie wydurniaj się. — Spojrzał na niego i mimo, że patrzył z dołu, to jego spojrzenie miało dziwną, dominującą barwę. — Nie chcę grać na twoim sumieniu i teoretycznie możesz robić co chcesz, ale jeżeli masz zamiar jeszcze kiedykolwiek przebiec więcej niż sto metrów bez wypluwania po drodze skrzepów krwi i swoich własnych oskrzeli, to—
— Touché. — Yoongi zacisnął pięści i wyrwał nadgarstek z uścisku. — Nie potrzebuję takich graficznych opisów.
— Cóż, to trochę jak mentalny kopniak — skwitował i jak gdyby nigdy nic wrócił do jedzenia tak, jakby wiedział, że Yoongi go posłucha.
I faktycznie tak się stało — usiadł z powrotem przy stole i zjadł prawie całą porcję, którą miał na talerzu. Hoseok nawet na niego nie patrzył, ale Yoongi i tak czuł się obserwowany. Wydawało mu się, że powoli popadał w paranoję. Miał ochotę uderzyć głową w mur — z jednego bagna powoli zanurzał się w drugim, a przynajmniej na to wszystko się powoli składało.
Brian wkroczył do kuchni żwawym krokiem akurat wtedy, gdy Yoongi mył w zlewie talerz, z którego wcześniej jadł, a Hoseok nalewał sobie do szklanki wodę z cytryną, którą noc wcześniej schował w lodówce.
— Co wy tak wcześnie na nogach? — zapytał, otwierając lodówkę i wyjmując z niej butelkę z mlekiem.
Odkręcił ją i zaczął pić z gwinta, mierzony zniesmaczonym wzrokiem przez Hoseoka, który jednak nic na ten konkretny temat nie powiedział.
— Dzień wolny od pracy nie musi być dniem straconym — mruknął za to, odstawiając spory bidon z wodą z powrotem do lodówki.
— Masz kolejną randkę, która skończy się fiaskiem? — Brian zakręcił butelkę i łypnął na niego zaczepnie okiem.
— Nie tym razem. Postanowiłem oszczędzić sobie rozczarowań — odparł, wyraźnie niezadowolony z uszczypliwego komentarza.
Yoongi wytarł swoje dłonie w mały ręczniczek przewieszony przez rączkę od piekarnika i przeciągnął się, wyciągając ręce ku górze.
— A ty Yoongi? — Brian wlepił w niego wzrok. — Co będziesz dzisiaj robił?
— Oh. Planowałem przejść się do biura nieruchomości i poszukać mieszkania ze sprawdzonego źródła. Mam dosyć przekopywania internetu. Nigdy nic nie wiadomo.
— Wyprowadzasz się? — Brian w przeciągu sekundy pojawił się tuż przed Yoongim, poważnie naruszając jego przestrzeń osobistą.
Mimo, że miał na sobie spodnie, Yoongi poczuł się niemalże nagi. Zrobił krok do tyłu i przez dłuższą chwilę zastanawiał się nad tym, co ma odpowiedzieć. Teoretycznie to było to bardzo proste, ale z drugiej strony, z nieznanych przyczyn wahał się przed powiedzeniem tego, co miał na końcu języka.
— No... Powinienem — mruknął i wsunął dłonie do kieszeni swoich spodni, chcąc ukryć zakłopotanie. — Już od samego początku nie byłem tutaj przez nikogo zaproszony, więc im szybciej znajdę sobie własne lokum, tym lepiej.
— Mi nie przeszkadzasz. — Wzruszył ramionami w odpowiedzi, a wyraz jego twarzy wskazywał, że nie był zbytnio ukontentowany tym, co przed chwilą usłyszał.
— Na szczęście nie tylko ty masz tutaj prawo głosu, Brian. — Hoseok oparł się plecami o lodówkę i zaplótł ręce na piersi. — Jeżeli chce się wyprowadzić, to nie możemy mu zabronić.
— Cóż, nie powinniśmy go też zachęcać? Przecież przyjemnie tak mieć wszystkich z tej samej jednostki i drużyny w jednym miejscu, Hoseok. — Brian skarcił go wzrokiem tak, jakby ten powiedział coś złego.
Yoongi jednak nie poczuł się urażony. Wiedział, że Hoseok mówił tylko i wyłącznie prawdę i nawet nie miał zamiaru się z tym spierać. Zresztą, naprawdę nie chciał więcej siedzieć na głowie osób, które musiały przyjąć go do siebie z jako takiego przymusu, nie mając większego wyboru. Jeżeli mógł przestać być czyimś piątym kołem u wozu, to nic nie stało mu przy tym na drodze, bowiem jeszcze bardziej od spokoju zewnętrznego lubił mieć spokój ducha.
— Co to za awantury z rana? — Namjoon pojawił się w progu kuchni, ubrany w szorty i koszulkę z krótkim rękawem.
Na głowie miał czarną czapkę, przez ramię przewieszoną sportową torbę, a na stopach sportowe obuwie. Był już gotowy do wyjścia na siłownię, co robił w każdy dzień wolny.
— Zwykłe dyskusje przy kawce. — Hoseok prychnął, po czym minął się z nim w progu, trzymając szklankę z wodą w dłoni. — Idę do pokoju. Jakbyście co chcieli, to pukajcie. Ale jeżeli nie jest to nic ważnego, to nie zawracajcie mi głowy — oznajmił, a chwilę potem zniknął za drzwiami do swojego pokoju.
Brian potrząsnął głową i zaśmiał się.
— 'Dzień wolny od pracy nie musi być dniem straconym.' — Zrobił znak cudzysłowu w powietrzu, przedrzeźniając wcześniejsze słowa Hoseoka, które w tamtym momencie przestały mieć jakikolwiek sens i znaczenie. — Ale widocznie tyle mu przeznaczone. Ja chyba też zostanę w pokoju.
— Możesz pojechać ze mną — Yoongi wypalił nagle, a po chwili ugryzł się w język zastanawiając się, czemu w ogóle to zaproponował.
Wyrwało mu się to z ust bez jakiejkolwiek kontroli. Nawet nie wiedział, czemu o tym pomyślał. Ale było już za późno.
Oczy Briana rozjaśniły się niczym dwie lampki, a on aż podskoczył w miejscu, tak łatwo ukazując, ile jeszcze miał w sobie z dziecka.
— Serio? Chętnie! Znajdziemy ci najlepsze mieszkanie, nic się nie bój! — Entuzjazm dosłownie wylewał się z niego uszami.
Zwrócił się w stronę Namjoona, który przypatrywał się im obojgu, wlewając wodę z kranu do swojego bidonu.
— Nawet mnie nie proś— zaczął, ale Brian wszedł mu w słowo.
— Joonie, zawieziesz nas do centrum po drodze na siłownie?
— Przecież to nawet nie po drodze, zresztą, macie autobusy—
— Zaraz będziemy gotowi. — Brian nawet go nie słuchał. — Yoongi, ubieraj się, zabieraj swoje klamoty i jedziemy. Namjoon, ty na nas czekaj.
Wyszedł z kuchni, ale po chwili wystawił głowę zza progu i zmarszczył czoło, kierując swój wzrok w stronę Yoongiego, który ciągle stał w tym samym miejscu, zastanawiając się, co tak właściwie się właśnie stało.
— No dalej! — Chłopak popędził go, machając na niego dłonią. — Przecież, cytując klasyka, dzień wolny od pracy nie musi być dniem straconym.
•
— Sam nie wiem. — Yoongi pociągnął łyk soku pomarańczowego przez słomkę, a Brian chwycił jedną z broszur z kupki, która leżała przed nimi na niewielkim stoliku w kawiarni, w której siedzieli.
— A jest coś, co cię jakoś specjalnie zainteresowało? — zapytał, niemalże nie wylewając swojej mrożonej kawy, kiedy próbował objąć wszystko wzrokiem, pochylając się nad stolikiem.
Yoongi westchnął tylko — nie znał go zbyt długo, ale wiedział, że z nim nigdy nic nie wiadomo. Chwycił więc wszystkie broszury w dłonie z obawy o ich żywot, po czym wyciągnął jedną ze środka i podał ją chłopakowi.
— To mały kompleks niedaleko remizy. Przystępna cena, nie wygląda jakoś specjalnie źle. Osiedle pełne starszych ludzi, podobno. Więc miałbym trochę spokoju.
— To trochę daleko od naszego mieszkania — Brian napomkął, pobieżnie czytając broszurę.
— A czemu to ma znaczenie? — Yoongi skrzywił się, chwytając kubek z sokiem w dłonie i biorąc słomkę do ust.
— No bo będziesz żył jak odludek. A my jesteśmy twoimi przyjaciółmi i jeżeli zamieszkasz tak daleko, to nie będziemy się specjalnie często widywać. Zresztą, tam nie dzieje się nic oprócz teoretycznych spotkań klubów seniora. Jesteś młody, czemu miałbyś zapuszczać korzenie w takich miejscach?
— Ty jesteś młodszy ode mnie, Brian.
— Właśnie, dlatego nie zapuszczam się w takie miejsca wiedząc, że cała młodość jeszcze przede mną.
— Idąc dalej i szerzej w tym rozumowaniu, młodość to pojęcie względne.
— Dobra, nie wymądrzaj się. — Brian pstryknął Yoongiego w czoło. — Znajdź coś bliżej centrum.
Ton jego głosu brzmiał co najmniej rozkazująco, co lekko zbiło Yoongiego z tropu. Wzruszył jednak tylko ramionami, rozmasował dłonią czoło i zaczął zerkać na kolejne broszury, które dostał od agenta. Pobieżnie pamiętał poszczególne rzeczy, które usłyszał o każdej z lokacji w agencji, ale nic nie było idealne — jeżeli było tanio, to o wiele za daleko od pracy bądź okolica była, lekko mówiąc, nieciekawa. Jeżeli zaś było blisko remizy, to albo drogo, albo, według Briana, zbyt cicho. Dla Yoongiego nie był to żaden problem, ale gdzieś z tyłu głowy wiedział, że jeżeli na siłę będzie odcinał się od swoich rówieśników, to nigdy nie wyjdzie na prostą. Nawet jeśli owi rówieśnicy nie są jego najulubieńszymi ludźmi. Chociaż, czasami, chciał zmienić swoje nastawienie.
— Kiedy przeprowadziliśmy się z mamą z Seulu — Brian zaczął nagle, dokańczając picie swojej kawy — zamieszkaliśmy na jednym z tych osiedli. — Wskazał palcem na pierwszą broszurę, o której przed momentem rozmawiali. — Nikt nas tam nie lubił, wiesz. Może dlatego też jestem trochę uprzedzony. A ty... Wyglądasz jak bandyta. Nie bez będziesz miał tam łatwo.
— Tylko dlatego, że mam tatuaże? — Zaśmiał się i pokręcił z niedowierzaniem głową.
— I blizny.
Yoongi momentalnie przestał się śmiać. Poczuł się tak, jakby ktoś zdzielił go w twarz. Rozchylił wargi, nie bardzo rozumiejąc związek, który właśnie implikował Brian. Może był bardzo wyczulony na tym punkcie, dlatego też, wbrew swoim obiekcjom przed poruszaniem tematu jego blizn, zapytał:
— Co jest złego w moich bliznach?
— Nie będziesz chyba każdemu tłumaczył, że jesteś wytatuowanym, zabliźnionym po jakiejś akcji, ogolonym na jeża strażakiem? Uwierz mi, te staruszki uciekałyby od ciebie na odległość pięciu kilometrów i nie dałyby ci dojść do słowa. Nie minęłaby godzina od twojej przeprowadzki, a już miałbyś łatkę członka gangu. Cóż, na pewno nie dostałbyś ciasteczek na powitanie. — Oparł się na oparciu krzesła i zarzucił dłonie na kark.
Yoongi przypomniał sobie kobietę, którą poznał w autobusie zaraz po przeprowadzce do Gunsan i pomimo, że zaprzeczała ona stwierdzeniu Briana, to z bólem przyznał przed samym sobą, że chłopak się nie mylił. Wyjątki nie czyniły zasady. Były tylko i wyłącznie wyjątkami. Czasami po prostu to je spotyka się jako pierwsze i cała ludzka, mylna, cukierkowa percepcja rozpada się na kawałki przy bolesnym zderzeniu z rzeczywistością.
— Co miałeś na myśli mówiąc, że jesteś uprzedzony? — Yoongi z lekka zboczył z tematu, a Brian jakby ożywił się i wyprostował na krześle.
— Chcesz wiedzieć?
— Jeżeli chcesz mi powiedzieć.
Chłopak przybrał bardzo poważny wyraz twarzy w przeciągu chwili i przetarł ją dłońmi. Yoongi na chwilę stracił sprzed oczu młodego, z lekka naiwnego chłopaka, a zobaczył mężczyznę, który uśmiechnął się pod nosem i uniósł oczy ku białemu sufitowi.
— Dobrze po mnie widać, że nie jestem w stu procentach Koreańczykiem. Wiem, że ty też to zauważyłeś, ale byłeś po prostu zbyt grzeczny, żeby zapytać. Moja mama... — mruknął, wykrzywiając usta w zastanowieniu. — Moja mama poznała faceta, który ją wykorzystał i zostawił. Po prostu. Urodziła mnie mając szesnaście lat. — Przejechał palcami po blacie stolika, wyraźnie zakłopotany. Yoongi, widząc to, chciał mu przerwać, ale ten kontynuował. — Moi dziadkowie to wspaniali ludzie. Naprawdę. Nie powiedzieli jej nic, ani jednego złego słowa. Nawet kiedy nie powiedziała im, że mój ojciec nie był Koreańczykiem. Kiedy się urodziłem... dopiero wtedy się dowiedzieli. I nawet wtedy, kiedy z czasem zacząłem odstawać kochali mnie całym sercem. Nigdy nie poznałem ojca, więc dziadek jest dla mnie jak najlepsze zastępstwo. Ale ludzie dookoła już nie byli tacy łaskawi. Na przedmieściach, nawet w Seulu, potrafią wytykać cię palcami za byle gówno — westchnął. — Moja mama nie umiała tego znieść. Dlatego wyjechaliśmy tutaj, do Gunsan, gdy miała dziewiętnaście lat. Mieszkaliśmy właśnie niedaleko remizy. Samotna matka nastolatka z dzieckiem—mieszańcem wśród zaściankowych emerytów? Ciężki kawałek chleba, Yoongi. Szczególnie tutaj. Ale zrobiła to dla nas.
Zrobił sobie chwilę przerwy, chcąc napić się kawy, ale zdał sobie sprawę, że kubek był już pusty. Yoongi, zaciekawiony jego historią, podsunął mu swój sok, a Brian podziękował w milczeniu, posyłając mu delikatny uśmiech.
— Czemu akurat Gunsan? — Yoongi nie mógł się powstrzymać od zadania tego pytania.
— Sam nie wiem. Nigdy mi tego nie powiedziała. Ale mimo wszystko jestem jej za to wdzięczny. Patrzenie na remizę w codziennej drodze do szkoły, obserwowanie manewrów wojskowych, wozów strażackich... Gunsan sprawiło, że jestem gdzie jestem i robię to, co kocham. — Napił się soku i odstawił kubek na blat.
— Gdzie... Gdzie jest teraz twoja mama?
— Parę lat temu wyszła za mąż za o dziesięć lat starszego faceta, którego poznała tutaj i mieszkają razem, parędziesiąt kilometrów stąd. Zrobiła kursy farmaceutyczne i jest kierownikiem w aptece. Jej mąż... Nie nazywam go ojcem, ale to dobry facet. Dba o nią i jest szczęśliwa. Zresztą, jest jeszcze młoda. Czasem mam wrażenie, że nigdy tak naprawdę w stu procentach nie zaabsorbowała faktu, że jestem jej synem.
— Co masz na myśli?
— Ja jestem częścią kompletnie innego z jej żyć. Teraz ma nowe, którego odkrywanie daje jej frajdę — wyjaśnił. — I nie zrozum mnie źle, nie jestem z tego powodu w żaden sposób zawiedziony. Wręcz przeciwnie, nie mógłbym być bardziej szczęśliwy. Mam nawet młodszą siostrę.
— To chyba dobrze, prawda? Ale... Sam nie wiem. Na twoim miejscu czułbym się dziwnie.
— Czasami tak czuję. Ale wiem, że w tym życiu, gdzie byliśmy tylko ja i ona, to ja jestem tym niesamowicie ważnym — mruknął, chociaż nie brzmiał zbyt przekonująco. Yoongi tego jednak nie wytknął. — Szkoda tylko, że moi dziadkowie wciągnęli się trochę bardziej w to drugie. Ale to nie szkodzi. Mam swoją remizę. Hoseoka, Namjoona. Mam też ciebie. — Uśmiechnął się, po czym, bez pardonu, wypił całą zawartość jego kubka z sokiem, stawiając go po wszystkim obok pustego kubka po swojej kawie.
Yoongi jednak czuł się tak, jakby był w zupełnie innej czasoprzestrzeni. Nie mógł odpędzić od siebie wrażenia, że Brian niesamowicie przypominał mu Minwoo. Nie wyglądali tak samo, nie mieli identycznych charakterów, ale zdecydowanie emanowali tą samą energią, której Yoongiemu tak bardzo brakowało. Nie znaczyło to oczywiście, że zaraz popadłby w dziwną paranoję i zastąpił Minwoo Brianem. Nic z tych rzeczy. Po prostu miłe wspomnienia wracały.
Pierwszy raz od dawna te miłe wypływały na wierzch po tych, które spędzały mu sen z powiek. Możliwe, że Yoongi naprawdę potrzebował prawdziwych przyjaciół, by znowu widzieć jakieś światło w swoim życiu.
Oparł więc dłonie o blat i z uśmiechem słuchał, gdy Brian, jakby zapomniawszy o wcześniejszej rozmowie, zaczął wymieniać mu swoje ulubione komiksy, od których, jak Yoongi się wtedy dowiedział, by uzależniony.
Zapomniał nawet o broszurach, które, zamiast zabrać ze sobą, zostawił w kawiarni, gdy zebrali się by wrócić do mieszkania.
•
— Pierdol się, Hoseok! — Yoongi wrzasnął, gdy ten przytrzymywał mu stopy przy robieniu brzuszków.
— Nie gadaj, jeszcze dwadzieścia!
— Zrobiłem już sześćdziesiąt, pierdol się! — ponownie krzyknął, lecz mimo to zrobił kolejny brzuszek, czując, jak mięśnie w dolnej partii brzucha zaczynają dosłownie błagać go o litość.
— Przeklinaj ile chcesz, nigdzie nie pójdziesz póki nie skończysz. Chyba, że zadzwoni alarm.
Mokra trawa łaskotała nagie plecy Yoongiego, a on, mimo że wyczerpany, ciągle parł do przodu. Robił brzuszek za brzuszkiem, starając się utrzymać tempo, a Hoseok liczył na głos. Yoongi nie wiedział, czy chciał go tym zmotywować, czy tylko bardziej rozzłościć.
Nie zauważył nawet kiedy, ale przy akompaniamencie przeróżnych wyzwisk i przekleństw wydostających się salwami z jego ust, w końcu dotarł do końca i opadł plecami na trawę zmęczony.
— Żyjesz? — Hoseok poklepał go po kolanie, a on tylko zakaszlał głośno i kopnął go delikatnie w bok.
— Ej, Shark, Min! — Na horyzoncie pojawił się jeden z aspirantów, Chanwoo, który kolegował się z Hoseokiem.
Miał około trzydziestu, może trzydziestu dwóch lat, był szerokiej i tęgiej postury, a mięśnie jego ramion wyraźnie odciskały się na materiale przesadnie przyciasnej koszulki. Jego cienkie, nierówno przystrzyżone włosy, odbijały się od jego głowy na wszystkie strony gdy twardo stąpał po trawniku, tworząc iluzję, że miał ich na jej czubku więcej niż w rzeczywistości.
— Co jest? — Hoseok wstał, a Yoongi chwycił swoją koszulkę z trawy, która była już lekko wilgotna.
Narzucił ją na siebie, po czym wstał i skulił się, czując okropny ból w mięśniach. Wyprostował się jednak zaraz i odruchowo schował ręce za plecy. Wszyscy w remizie już widzieli jak wyglądało jego lewe przedramię, ale ciężko było mu pozbyć się starych przyzwyczajeń.
— Zamawiamy z chłopakami żarcie, chcecie coś?
— Yoongi jest na diecie. Ja chętnie zjem cokolwiek.
— Ej! — Yoongi oburzył się, ale nie poprawił go i tylko spojrzał na Chanwoo, po czym wzruszył ramionami.
Ten uśmiechnął się i podrapał po karku. Wyglądał jednak, jakby coś siedziało mu na końcu języka i desperacko chciało wyjść na wierzch.
— Yoongi? — mruknął w końcu, a wyraz jego twarzy nieco zelżał.
— Hm?
— Miałeś jakiś pseudonim w starej remizie? Zastanawialiśmy się nad tym z chłopakami. Wybacz że pytam tak nagle — powiedział, a Hoseok, również zaciekawiony, odwrócił wzrok w jego stronę.
— Właśnie — dodał. — Nigdy cię o to nie pytałem.
Yoongi przez moment zastanawiał się, co tak naprawdę powinien im odpowiedzieć. Po dłuższym namyśle westchnął tylko i pokręcił głową.
— Stare dzieje. Wolałbym do tego nie wracać — mruknął. — Idę się odświeżyć. — Po tych słowach odszedł bez słowa, zostawiając ich samych sobie.
Usłyszał, że zaczęli o czymś rozmawiać, ale był już za daleko, żeby rozróżnić poszczególne słowa, więc po prostu odliczył w myślach do dziesięciu i wrócił do remizy, kierując się w stronę łazienki. Minął się z Namjoonem, który sprawdzał stan sprzętu w wozie. Pomachał mu, a ten tylko kiwnął głową, dając mu znać, że go widzi, jak zresztą zwykle to robił.
Yoongi już wspinał się po kręconych schodach, gdy nagle w całej remizie rozległ się alarm. Mógłby być zaskoczony, ale powoli już wracał do starego, życiowego tempa, w którym nie znał ani dnia ani godziny, w których ten znajomy, denerwujące jazgot mógłby się pojawić.
Jego krótkofalówka odezwała się, a on szybko chwycił go w lekko spoconą dłoń i niemalże jej nie upuścił.
— Gunsan, jednostka numer jeden. Samobójca na dźwigu remontowym na Susong, potrzebny wóz z koszykiem i skokochron. Jednostka numer dwa już zadeklarowała się co do skokochronu. Odbiór.
Momentalnie obrócił się na pięcie i zbiegł po schodach, chwytając po drodze swój mundur, wiszący na wieszaku.
— Yoongi, jednostka numer jeden Gunsan, przyjąłem. Odbiór.
— Przesłaliśmy dane na wszystkie wasze identyfikatory, pojawią się przy logowaniu w wozie. Odbiór.
— Przyjąłem. Bez odbioru.
Wsunął odbiornik do pokrowca za paskiem i zaczął szykować się na akcje. W garażu zrobiło się tłoczno, Namjoon pośpiesznie wycierał swoje dłonie w szmatkę, jednocześnie siłując się z dołem munduru. Briana nie było akurat wtedy w remizie, miał na nocą zmianę, jedynie Hoseok z kamiennym wyrazem twarzy już pakował się do wozu, tego z ogromną drabiną i zamocowanym do niej koszem, który stał na samym krańcu remizy. Yoongi wskoczył do środka tuż za nim, a Namjoon kilkanaście sekund później usiadł za kierownicą.
Odpalił komputer pokładowy i szybkim ruchem zalogował się, odczytując współrzędne miejsca, do którego mieli się udać.
Wyjechali z garażu na sygnale, a Yoongi w pośpiechu zapiął pas, w myślach mieląc tysiąc obrazów na minutę. Słowo samobójca nie było jego ulubionym. W takich sytuacjach czas liczył się naprawdę szczególnie — jeżeli nie dotarło się na miejsce tak szybko, jak to tylko możliwe, ciężar odpowiedzialności za ludzkie życie mógłby być jeszcze większy, niż w innych przypadkach.
Bo przecież zawsze była szansa, by uniknąć jakiejkolwiek tragedii.
•
Młody chłopak siedział na dźwigu, z dołu otoczony zbędnym tłumem gapiów, dwoma wozami strażackimi, policyjnymi radiowozami i dwiema karetkami, które rozbłyskując światłami stały tam już od długiego czasu. Druga jednostka z remizy rozkładała skokochron, a Namjoon z Hoseokiem zabezpieczali panią psycholog, która miała pojechać w koszyku na drabinie ku górze, by porozmawiać z chłopakiem.
Dźwig ten nie był jednym z tych największych, więc długa drabina powinna wystarczyć, by zdjąć z niego chłopaka, który, ciągle nie wiadomo jak, bez klucza do windy i do budki dźwigu dostał się na górę. Świadkowie twierdzili, że najzwyczajniej w świecie się wspiął.
Co więcej, ciągle krzyczał, by nikt nie próbował dostać się na górę, bo skoczy. Policja wciąż czekała na odpowiedź w sprawie ratowniczego helikoptera, ale nie było czasu, by bezczynnie czekać. Ekipa budowlanavz kluczami do windy też była w drodze.
Yoongi i Hoseok, profilaktycznie wyposażeni w uprzęże, mieli jechać na górę z panią psycholog, a Namjoon został w wozie, by operować autem z dołu, w czasie gdy Hoseok miał zająć się wyciąganiem drabiny ku górze.
— Ktokolwiek z was kiedykolwiek pracował z samobójcą? — Psycholog zapytała ich cicho, a Yoongi kiwnął głową.
— Zdarzyło się parę razy.
— Sukces?
— Stuprocentowy — mruknął. — Chociaż to głównie dzięki dobrym psychologom — dodał, po czym pociągnął za uprząż przy pasie psycholożki stwierdzając, że wszystko jest okej. — Namjoon, gotowe!
Hoseok zamknął drzwiczki w koszu i polecił pani psycholog złapać się za krawędzie, chociaż kobieta, widać, że doświadczona w takich sytuacjach, wiedziała już co robić. Drabina zaczęła się wysuwać, a Yoongi sam się lekko wzdrygnął, zapomniawszy jakie to uczucie.
Gapie wpatrywali się w nich i wskazywali palcami, chociaż policja na wszelkie sposoby próbowała ich rozganiać. Miejscowa prasa była już na miejscu — pomiędzy krzykami chłopaka siedzącego na dźwigu słychać było klikanie fleszy aparatów, co na pewno mu nie pomagało. Yoongiemu również działało to na nerwy.
Podchodzili do chłopaka powoli, nie chcąc go spłoszyć. Skokochron stał już rozłożony, ale jednostka chciała zrobić wszystko, by uniknąć jakiegokolwiek skoku czy spadania.
— Nie zbliżajcie się! — wrzasnął, gdy byli już w połowie wysokości, a Hoseok momentalnie odsunął się od panelu i uniósł ręce w górę, pokazując chłopakowi, że nie będzie już nic robił widząc, że ten przysuwa się bliżej krawędzi.
Psycholog odchrząknęła i odezwała się głośno, lekko wychylając się z chyboczący się koszyk. Jako jedyna z całej trójki została faktycznie podpięta do haczyków w koszyku przez uprząż, którą Yoongi, znając zasady bezpieczeństwa, przytrzymywał jeszcze dodatkowo dłonią.
— Jak masz na imię? — psycholog zapytała go spokojnym głosem, na co Yoongi tylko przymrużył oczy.
— Po co ci to wiedzieć?! — chłopak odkrzyknął przez łzy, puszczając jedną ręką krawędź dźwigu i łapiąc się nią za włosy.
Yoongiemu serce podskoczyło do gardła, ale nie dał tego po sobie poznać. Czarne myśli pojawiały mu się w głowie, ale pomimo to nie mógł pozwolić im na to, by w jakikolwiek sposób opanowały jego umysł.
— Chcę cię poznać, dobrze? Jak masz na imię?
— Jaejin — odparł cicho, ale niosące się po budowie echo i tak było w stanie donieść jego głos na wystarczającą odległość.
— Ile masz lat?
— Szesnaście. — Skupił na niej swój wzrok, i wtedy właśnie Yoongi szybkim ruchem dłoni dał znać Hoseokowi, który niespostrzeżenie zaczął unosić koszyk delikatnie ku górze.
Z boku cała ta krótka wymiana zdań mogła się w tamtym momencie wydawać co najmniej bezcelowa, ale najważniejsze wtedy było dotarcie do samobójcy, nie ważne w jaki sposób. Yoongi dobrze pamiętał zajęcia lawirujące dookoła tego tematu i to, jak ważne było zaufanie. Dlatego też, gdy unieśli się w górę o jakieś półtora metra, dał Hoseokowi kolejny znak by ten przestał.
— Jest coś, o czym chciałbyś porozmawiać?
— Gówno o mnie wiecie, więc po co chcecie ze mną rozmawiać, co?! — Yoongi już z tamtej odległości dostrzegał czerwień jego zapłakanej twarzy.
— Może jest coś, co chciałbyś powiedzieć? To nie musi się tak kończyć. — Kobieta starała się ze wszystkich sił, przybierając spokojny i pogodny wyraz twarzy.
— Nie znasz mnie kobieto, odwal się! — Nagle, ni stąd ni zowąd cisnął w stronę kosza swoim telefonem, który trafił go, odbił się z łoskotem i upadł na ziemię tuż obok wozu strażackiego.
Krótkofalówka Hoseoka odezwała się dosłownie w tej samej chwili.
— Shark, jednostka druga. Skokochron gotowy, w razie jakiegokolwiek wypadku, ale to ostateczność. Jeżeli skoczy na główkę, to może nie dać rady. Właściciele firmy budowlanej są już w drodze, będą tutaj za dziesięć minut i dadzą nam dostęp do windy. Musicie przeczekać. Bez odbioru.
Hoseok jednak milczał wiedząc, że chłopak na dźwigu obserwuje ich baczniej niż wcześniej, zaciskając swoją szczękę i chwiejąc się coraz bardziej w przód.
Psycholog jednak nie dawała za wygraną, rozmyślając krótką chwilę.
— Może jest ktoś, z kim chciałbyś porozmawiać? Ktoś, kto mógłby tutaj przyjechać? Kogo chciałbyś zobaczyć?
— Nie! — Odkrzyknął i powoli, drżącymi nogami podniósł się do pozycji stojącej.
Z dołu doniosły się głośne piski i jęknięcia przerażonych gapiów, a Yoongi, patrząc na chłopaka, przypomniał sobie, gdy po śmierci Minwoo sam mnóstwo razy rozważał odebranie sobie życia. Nadal mocno trzymał przy tym uprząż pani psycholog, która poruszyła się niespokojnie.
Chłopak spuścił jednak wzrok z drabiny i spojrzał się prosto przed siebie, rozciągając ręce szeroko na boki. Hoseok wykorzystał sytuację i zaczął unosić drabinę mocno ku górze. Chłopak ani drgnął.
— Posłuchaj— psycholog zaczęła znowu, ale chłopak zacisnął powieki i pięści, przerywając jej tak głośno, że wszyscy, nie ważne czy w koszu na drabinie czy na dole, na pewno wyraźnie go słyszeli.
— Nie ma go już, rozumiecie!? Nie ma go, nie ma więc nikogo, z kim chciałbym rozmawiać! Nie rozumiecie! Mój brat.. Mieliśmy wspinać się razem, trenowaliśmy od lat, a on nie dość, że pojechał beze mnie bo według niego byłem za młody, to zginął! Spadł ze ściany! Gdybym tam był, to może by przeżył! Nie rozumiecie niczego, nie chcę żyć bez niego! — Zachwiał się, a psycholog odruchowo, sama już spanikowana, wyciągnęła swoje ręce do przodu w mylnym przeświadczeniu, że cokolwiek by to dało.
Chłopak jednak nie skoczył. Koszyk był na tyle blisko dźwigu, że Yoongi mógł już dokładniej przyjrzeć się jego twarzy. Widział w niej strach. Z tyłu głowy coś podpowiadało mu, że musi się odezwać. Miał wrażenie, że potrafiłby zdjąć z tego chłopaka skórę i sam w nią wejść, rozumiejąc każdą emocję, która przepływała przez jego ciało. Nie było to jednak przecież jego zadanie.
Zaczęły pocić mu się dłonie.
— Straciłeś brata, tak? — Głos pani psycholog był z lekka drżący, ale nie poddawała się. — Zginął... Podczas wspinaczki?
— Zginął przez nasze wspólne, głupie hobby! Zginął, a ja teraz nie potrafię żyć bez niego, dlatego ja też chcę umrzeć! Nikt z was tego nie rozumie, nikt, skoczę, przysięgam, ja—
— Rok temu mój najlepszy przyjaciel zginął w czasie akcji, gdy oboje utknęliśmy w płonącym budynku — Yoongi odezwał się głośno, a psycholog spojrzała na niego zszokowana.
Przełknął ślinę mając wrażenie, że dosłownie każdy, łącznie ze wszystkimi na dole się na niego patrzą. Nie miał jednak pewności, czy mogli go usłyszeć. Najprawdopodobniej nie, ale on miał tendencje do paranoi.
Wiedział, że może zostać ukarany dyscyplinarnie, ale nie obchodziło go to. Zdjął z głowy kask drżącymi dłońmi, na moment puszczając uprząż pani psycholog. Położył kask na dnie kosza tuż obok swoich stóp, po drodze łapiąc spojrzenie zszokowanego Hoseoka, który stał jak zamurowany, jednakże ciągle skupiony, z dłońmi na panelu kontrolnym.
Czując, że teraz chłopak może mu w pełni spojrzeć w oczy, mówił dalej:
— Minwoo był naprawdę młody. Dopiero zaczynał pracę przy poważniejszych akcjach. Naprawdę to kochał... Ale zginął. Na moich oczach. Widziałem, jak ogień wypala mu skórę. Widziałem, jak dusi się dymem. Widziałem, jak rury zgniatają mu nogi i łamią kości — powiedział, nieco ściszając ton głosu i chociaż wiedział, że opisy są nieco drastyczne, to ufał sobie i temu, co właśnie robił.
Miał przeświadczenie, że musi to z siebie wyrzucić. Jeżeli miałoby to komukolwiek pomóc, to było warto.
Chłopak powoli opuścił swoje ręce i ułożył je bezwładnie wzdłuż ciała, słuchając go uważnie. Łzy ściekały strugami w dół jego policzków, skapując z podbródka na szarą koszulkę i zostawiając po sobie niewielkie, mokre plamki.
— Próbowałem mu pomóc. Przysięgam, sam niemalże straciłem tam życie. Nie dałem jednak rady. — Chciał zacisnąć powieki i sam chciał zalać się łzami, jednakże nadal obdarzał chłopaka ciepłym spojrzeniem.
Hoseok nie przestawał przybliżać kosza do dźwigu, a chłopak już się nie płoszył. Pociągał nosem, znowu powoli siadając i chwytając się mocno krawędzi tak, jakby naprawdę chciał posłuchać Yoongiego do końca. Nie zważając na to, jak bardzo przykrych rzeczy nie miałby mu do powiedzenia.
— Było ciężko. Wiele razy byłem w tym samym, okropnym miejscu, w którym ty jesteś teraz. I mimo, że to jak i przez co przechodzimy może się różnić, to naprawdę, gdzieś tam w głębi, mnie też dotknął podobny ból. — Starał się unikać mówienia 'rozumiem co czujesz'. Przecież to był osobisty ból tego chłopaka i nie do końca rozumiał. Nie chciał kłamać. — Mój umysł prowadził i czasem jeszcze prowadzi mnie w ciemne korytarze i nie daje mi spokoju. Jest ciężko. Jest naprawdę, naprawdę ciężko — niemalże szepnął, gdy kosz zbliżył się już na wysokość dźwigu. Błysk w oczach chłopaka zdradzał jednak, że naprawdę dobrze go słyszał.
Yoongi czuł palące spojrzenie Hoseoka na swoich plecach oraz wzrok pani psycholog, która również słuchała go z uwagą. Przełknął jednak gulę w gardle ignorując fakt, że ma publikę większą, niżby tak naprawdę chciał.
— Ale jestem tutaj. Dzisiaj. Jest tak wielu ludzi, którzy nie chcieli, żebym wrócił do pracy. Jest tak wiele osób, które twierdzą, że nie dam sobie rady. — Pokręcił głową, ukradkiem ściągając z niewielkiego haczyka linkę z podwójnym zapięciem i chwytając ją mocno w dłoń. — Ale wiesz, kto jest moim największym wrogiem? — zapytał i spojrzał na niego wzrokiem, który oczekiwał odpowiedzi.
To był moment, w którym chłopak, jak za dotknięciem magicznej różdżki, przetarł łzy wierzchem dłoni i cicho zapytał:
— Kto? — po czym pociągnął nosem.
— Ja. Ja sam. — Wskazał na siebie palcem, jednocześnie odsuwając psycholog od drzwiczek tak daleko, jak tylko mógł. — Nienawidzę siebie za to, że życie jest niesprawiedliwe. To nie ma największego sensu, prawda? Ale tak jest. I ty to znasz. Ja to znam. Wielu z nas to zna, chociaż nie każdy dobrze sobie z tym radzi. Dlatego ja... Staram się spożytkować tę nienawiść do świata, by nie odwracała się przeciwko mnie. Dlatego, pomimo że czasami naprawdę chcę to wszystko skończyć, jestem tutaj. Nie chcę pluć na siebie samego za coś, na co nie mam wpływu. Nie chcę pluć na siebie samego tylko dlatego, że los i życie plują na mnie. Szczególnie idąc pod wiatr, wtedy sam rzucałbym sobie kłody pod nogi. — Otworzył drzwiczki do kosza, patrząc na chłopaka pytającym wzrokiem. — Życie jest do dupy. Jest i tyle. Ale to ma swój urok i uwierz mi. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Coś na ciebie czeka, Jaejin. Naprawdę nie chciałbym, żeby to cię ominęło. Masz dopiero szesnaście lat... Tam gdzieś jest tyle dobrego. Zresztą, śmierć na skokochronie? To nie brzmiałoby zbyt ciekawie w nagłówkach gazet, prawda? — zaśmiał się cicho, a chłopak uśmiechnął się lekko, uwydatniając swoje drżące kąciki ust.
Byli naprawdę wysoko nad ziemią, a on sam stał przy otwartych drzwiczkach bez zabezpieczenia. Nie zdawał sobie jednak z tego sprawy. Mimo to Hoseok, który stał za nim i sam słuchał go z uwagą, spiął go ukradkiem jego uprzężą do haczyka w koszu.
Yoongi nawet tego nie poczuł. Widząc jednak, że chłopak kiwnął lekko głową wychylił się lekko do przodu w jego kierunku, położył dłoń na jego udzie by przytrzymać go w miejscu, po czym przypiął dwa karabinki do szlufki w jego jeansach8. Chwycił go pod pachami, po czym, z pomocą pani psycholog, pomógł mu wejść do kosza. Chłopak cały drżał i kurczowo trzymał się kurtki Yoongiego, gdy ten zamykał za sobą drzwiczki. Akurat wtedy na dole pojawili się pracownicy budowy z kluczami do dźwigu, których obecność nie była już tak naprawdę potrzebna.
Yoongi dał znak Hoseokowi, który powoli zaczął spuszczać drabinę na dół. Roztrzęsiony chłopak osunął się na ziemię, a Yoongi zdjął swoją kurtkę, zarzucił mu na plecy i stanął przy panelu kontrolnym zastanawiając się, co tak właściwie właśnie powiedział. Wyłączył wszystkie swoje zmysły, więc nie docierały do niego nawet oklaski gapiów, policjantów, ratowników i strażaków. Nie docierały do niego słowa pani psycholog, która głośno mówiła do Jaejina, który płakał, skulony okrywając się o wiele za dużą na niego kurtką.
Reszta akcji minęła Yoongiemu jak pstryknięcie palcem. Wyszedł z kosza, nawet nie pamiętał, czy odzyskał kask i kurtkę. Czuł na sobie flesze aparatów, czuł też, jak jego własne ciało drży, a serce bije jak oszalałe. Miał wrażenie, że był nieprzytomny, ale ciągle miał pozorną kontrolę nad ciałem. Zaprowadzono go do jednej z karetek, gdzie zmierzono mu ciśnienie i podano leki na uspokojenie. Nie pamiętał, czy zasnął, czy w ogóle już finalnie odleciał. Nie pamiętał, jak wrócił do remizy i kiedy tak naprawdę doszedł do siebie. Miał w umyśle przebłyski gratulacji wszystkich kolegów z pracy, gdy wrócił tam na krótką chwilę. Widocznie musiał wyglądać normalnie, skoro każdy się do niego odzywał. On jednak w ogóle nie czuł się normalnie. Nie pamiętał też, kiedy i jak wrócił do domu.
Obudził się w swojej własnej sypialni, otulony świeżą pościelą i nie swoim kocem. Na stoliku przy łóżku stała szklanka wody i paczka tabletek. Yoongi spojrzał na zegarek i ponuro stwierdził, że była trzecia nad ranem.
Wypił wodę jednym haustem, po czym położył się na łóżku jak kłoda, patrząc tępo w sufit.
Działo się tak dużo, a on nie pamiętał wiele. Stwierdził jednak, że w całym tym chaosie i zdecydowanie nieprzyjemnym psychicznie doświadczeniu była jedna rzecz, która przyległa do jego świadomości niczym rzep i wybiegała przed szereg jako jedyne, wyraźne wspomnienie, którego był w stu procentach pewien.
Hoseok cały czas był przy nim i mocno, naprawdę mocno trzymał go za rękę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top