8. You believe me, right?
Hoseok obracał w dłoniach hermetyczne pudełko z babeczkami, które jego mama upiekła tamtego ranka. Miał nietęgą minę i nawet nie próbował tego ukryć, gdy wbijał swoje plecy w oparcie sporego jeepa, którym jechali właśnie do Changwon, odwieźć jego starszego brata na uczelnię. Dwudziestodwuletni Hyunki zaczynał trzeci rok na wydziale języka angielskiego i był, można było spokojnie powiedzieć, dumą niezbyt bogatej, prowincjonalnej rodziny. Hoseok zerkał na niego z ukosa, gdy ten surfował w internecie z pomocą swojego nowego laptopa z bezprzewodowym routerem, który dostał dwa dni wcześniej od rodziców. Uśmiechał się sam do siebie, co jeszcze bardziej rozsierdzało Hoseoka, który cisnął pudełko na środkowy fotel i niespokojnie poruszył się na swoim miejscu.
— Mamo, to niesprawiedliwe! Kiedy ja dostanę chociaż telefon? Jakikolwiek? Wszyscy moi znajomi mają telefony — wyjęczał niezadowolony, kopiąc w fotel swojej matki, by tylko zwróciła na niego odrobinę uwagi.
Ta odwróciła się i ze spokojnym wyrazem twarzy odparła:
— Kiedy skończysz gimnazjum i dostaniesz się do dobrego liceum.
— Zresztą, nie stać nas na twoje zachcianki, Hoseok — jego ojciec odparł zza kierownicy, przyśpieszając auto i wrzucając szósty bieg. — W swoim czasie.
Droga szerokopasmowa wydawała się płynąć od słońca, które padało na asfalt z wielkim natężeniem. Hoseok nabrał sporo powietrza w płuca, ale nie był w stanie powstrzymać się od kolejnego komentarza, który wydostał się z jego ust mimo jego woli.
— Na Hyunkiego was stać! — Hoseok obruszył się i wyrzucił ręce w powietrze. — To niesprawiedliwe!
— Hyunki studiuje, kochanie. Chcemy, żeby nie odstawał od nikogo na uczelni. — Słowa matki odbiły się echem w jego głowie i jeszcze bardziej wyprowadziły go z równowagi.
— Uniwersytet w Changwon to wcale nie jest taka wielka sprawa — odburknął. — To wcale nie tak, że to Seul czy Busan. Wielkie halo.
— Przynajmniej nie wagaruje i nie włóczy się z innymi gówniarzami po nocach, kiedy powinien się uczyć! — jego ojciec uniósł się, nie spuszczając oczu z drogi. — Masz dopiero czternaście lat do cholery, a zachowujesz się tak, jakbyś pozjadał wszystkie rozumy!
Brat Hoseoka, dotychczas ignorujący typową, niemalże codzienną rodzinną kłótnię, w tamtym momencie uniósł głowę znad laptopa. Był przyzwyczajony do ciągłych sprzeczek tego typu, ale nigdy się w nie zbytnio nie angażował. Miał dziwny wyraz twarzy, ale gdy mama odwróciła się w jego stronę i posłała mu uśmiech, on zaraz uśmiechnął się szeroko.
Hoseok poczuł, jak śniadanie podchodzi mu do gardła. Dobrze znał maski Hyunkiego i każdy, nawet najmniejszy defekt w wyrazie jego twarzy, gdy kłamał bądź był zakłopotany. Znał wszystkie jego kłamstwa i kłamstewka. Ale, mimo to, to on był traktowany jako rodzinna czarna owca. On był tym "czternastoletnim gówniarzem", któremu raz czy dwa zdarzyło się wrócić za późno do domu czy po prostu nie pójść do szkoły.
Okej, może kilka razy.
Nie zmienia to jednak faktu, że to zawsze on był na drugim miejscu. Zawsze był zaraz za Hyunkim. Nigdy przed. Nigdy nawet obok. Zawsze pół kroku za jego plecami, obserwując, jak omija go wszystko, co rodzice zapewniają jego bratu. Pomimo tego, że bardzo łatwo mógł przecież wyjść na prowadzenie w tym niedorzecznym 'wyścigu'.
Wystarczyło się odezwać.
Hoseok oparł swoją skroń o szybę i skupił wzrok na krajobrazie na zewnątrz, próbując ukoić nerwy. Czasami jego temperament wydawał się o wiele zbyt duży jak na czternastolatka.
Możliwe, że miał to po ojcu. On zawsze mówił o jedno słowo za dużo i nigdy nie potrafił gryźć się w język, gdy trzeba było. Hoseok często czuł się podobnie. Wtedy również, więc nie chcąc wybuchnąć gniewem i powiedzieć czegoś, czego by potem żałował, liczył pod nosem mijane po drodze drzewa. Naliczył dokładnie pięćdziesiąt cztery, gdy Hyunki wyrwał go z transu i szturchnął boleśnie w bok pod żebra.
— Ej, Seok. Nie dąsaj się — powiedział, próbując zwrócić na siebie jego uwagę. — Nie masz powodu, żeby się obrażać. Dam ci pograć w jakąś grę, jeżeli przestaniesz strzelać—
— Zamknij się, okej? — wysyczał przez zaciśnięte zęby nie chcąc, żeby usłyszeli go rodzice. — Mało mnie to obchodzi.
— Gdyby cię nie obchodziło, to byś nie siedział tutaj i nie strzelał fochów jak mała dziewczynka.
— Gdyby ciebie obchodziło, to byś— To byś—
— To bym co? — Hyunki uniósł jedną brew ku górze, oczekując aż jego brat dokończy rozpoczęte przez siebie zdanie.
Hoseok jednak odwrócił się z powrotem w stronę okna i wrócił do liczenia drzew. Na starcie dodał sobie dwadzieścia do rozliczeń stwierdzając, że musiał gdzieś około tylu pominąć w trakcie rozmowy z Hyunkim. Nie był w nastroju na awantury.
— Tata ma racje. Tak to jest, gdy twój brat to mały gówniarz i boi się powiedzieć, co tak naprawdę myśli. — Hyunki pochylił się w fotelu tak daleko jak pozwalał mu pas i szepnął to wprost do jego ucha.
Tego już było dla Hoseoka za wiele. Przez moment jeszcze próbował trzymać nerwy na wodzy, ale w końcu i tak emocje wygrały ze zdrowym rozsądkiem. Chłopak odwrócił się i pchnął Hyunkiego tak mocno, jak tylko potrafił. Ten, zaskoczony jego reakcją, niemalże wpadł na szybę w drzwiach po swojej stronie i upuścił swojego nowego laptopa na podłogę. Trzask ekranu, który wyłamał się w przeciwną stronę rozszedł się po aucie, zagłuszając nawet cicho grające w tle radio. Przez chwilę nic się działo — samochód sunął po szosie jak gdyby nigdy nic. Mimo wszystko włosy na karku Hoseoka stanęły dęba.
Pierwsza odwróciła się mama. Jej zwykle szeroki uśmiech zmienił się w dziwny grymas, gdy przejechała wzrokiem po twarzach swoich synów.
— Co tu się—
Ojciec, który przyglądał się wszystkiemu w lusterku niemalże wyszedł z siebie, krzycząc i przerywając jej w pół zdania:
— Niech ja no tylko zjadę na pobocze i zajmę się wami obojgiem, kurwa mać!
— Tato, to nie ja, to Hoseok! — Hyunki prychnął, zaciskając ręce w piersi. — Zresztą, ja jestem dorosły, myślisz, że bym go prowokował?
— Nie rób ze mnie durnia! — Ich ojciec wcisnął pedał gazu wyraźnie za mocno, chyba nie bardzo zdając sobie z tego sprawę.
Matka chłopaków widziała jego wściekłość i złapała go za ramię, chcąc go uspokoić.
— Kochanie, zwolnij trochę, zaraz będzie zjazd—
— Przysięgam, obu im karki ukręcę!
— To wszystko jego wina! — Hyunki ponownie wskazał palcem na Hoseoka, a ten tylko milczał, patrząc to na laptopa, to na swoją mamę.
Ona, lekko uspokojona gdy samochód zaczął zwalniać, zmierzyła go zawiedzionym wzrokiem.
— Hoseok, popchnąłeś Hyunkiego? — zapytała cicho.
— Mamo, ale—
— Popchnąłeś czy nie? — zapytała raz jeszcze, nie dając mu nawet szansy na jakiekolwiek wyjaśnienie.
Czuł się skrępowany — wiedział, że atmosfera była gęsta i na pewno i tak oberwie mu się od ojca. Chciał się bronić, ale łatka nieposłusznego, niegrzecznego dzieciaka była niczym piętno wypalone w jego skórze. Co mógł zrobić?
— Tak — szepnął i spuścił głowę.
— Przykro mi skarbie, ale będę musiała odwołać twój wyjazd na obóz sportowy. — Wyglądała na spokojną, mimo że w środku zapewne również traciła równowagę.
Hoseok znał swoją matkę — spokojna, ułożona, zrównoważona skorupa, w środku jednak delikatna i zwykle niesamowicie emocjonalna. Możliwe, że dla obcych wydawała się oazą spokoju. On jednak wiedział, że wewnątrz wcale taka nie była i bardzo wszystko przeżywała. Szczególnie, gdy ich ojciec wpadał w szał. Tak było i tym razem. Hoseok zerknął na niego i widział, jak jego knykcie bieleją na kierownicy. Zapowiadało się naprawdę nieciekawie.
— To nie fair! — Wybuchnął nagle mimo to, chociaż wcale nie chciał krzyczeć. — To nie fair!
— To jak najbardziej fair! — Hyunki wtrącił się. — Zniszczyłeś mój laptop, to teraz poniesiesz konsekwencje!
— Nie zniszczyłbym go, gdybyś mnie nie prowokował?!
— Prowokował, ja?
— Zamknijcie się oboje! — ich ojciec wrzasnął, a cała trójka wraz z matką wyprostowała się w fotelach.
Wszystko działo się tak szybko, że Hoseok nie był w stanie zarejestrować już kompletnie niczego. Emocje targały nim na wszystkie strony — mógł znieść wszystko: karę, krzyki ojca, złość Hyunkiego i zawód matki, ale nie dał zrzucić całej winy na samego siebie. Nie chciał ponieść pełnych konsekwencji, nawet jeśli Hyunki był od niego o osiem lat starszy i mogło by się wydawać, że o wiele dojrzalszy.
— Ale to naprawdę nie fair!
— Cóż, a mi się wydaje że tak. — Jego ojciec wręcz poczerwieniał ze złości. — Pieniądze na nowy komputer weźmiemy z tych na twój obóz. Ba, masz szlaban na te twoją głupią konsolę. Jak wrócimy chowam ją do piwnicy. I ani słowa więcej, bo ją sprzedam i już nigdy jej nie zobaczysz, rozumiemy się?
Hoseok znowu odliczał do dziesięciu, w kółko i w kółko, w szaleńczym tempie co chwila patrząc na drzewa za oknem i zastanawiając się, czy znowu nie zwrócić się w ich stronę. W głowie szalało mu wiele myśli i może to po prostu hormony, ale nie mógł się uspokoić. Zacisnął dłonie na pasie opiętym na jego ciele i mocno zagryzł język, ale, mimo wszystko, finalnie niemalże wykrzyknął, wskazując palcem na swojego brata, który akurat wtedy próbował ratować laptopa, który już nawet nie chciał się uruchomić:
— Może mielibyśmy więcej pieniędzy, gdyby Hyunki nie podbierał wam ich z sejfu!
— Słucham? — Ojciec krzyknął momentalnie, a jego oczy, które Hoseok widział w lusterku, zaszły wściekłością tak wielką, jakiej jeszcze nie widział.
Przełknął ślinę. Już w tamtym momencie zaczął żałować, że w ogóle cokolwiek o tym powiedział.
Sejf w domu był tematem tabu, o którym nigdy się nie rozmawiało, chyba że było to konieczne. Ojciec Hoseoka trzymał tam pieniądze na czarną godzinę i drogą biżuterię po swojej matce, która zmarła zaraz przed narodzinami Hyunkiego. Strzegł go jak oka w głowie i trzymał pod łóżkiem w sypialni, nie pozwalając swoim synom nawet na niego spojrzeć. Zawsze powtarzał, że te pieniądze to dla nich droga ratunkowa w razie jakiegokolwiek wypadku. Można by nazwać go przezornym. Hoseok jednak nigdy tego nie rozumiał. Jeżeli jego ojciec miał jakieś pieniądze, to dlaczego nie wydawał ich na dzieci?
Cóż, przynajmniej nie wiedział o tym, że jeden z jego synów wydawał je sam na siebie. Hyunki znał skądś kod do sejfu, co Hoseok odkrył kompletnym przypadkiem, gdy na początku lipca tamtego roku w wakacje zostali we dwoje w domu, kiedy ich rodzice pojechali na wesele do córki przyjaciół. Chcąc wyciągnąć stary koc z garderoby rodziców wszedł do ich sypialni i zastał tam brata, który wyciągnął sejf z pod łóżka, postawił go na małym stoliku i jak gdyby nigdy nic wyciągał z niego banknoty, zastępując je w plikach równo wyciętymi kartkami papieru. Hoseok stał tam chwilę obserwując go, ale szybko wyszedł, zamykając za sobą drzwi najciszej jak tylko umiał. Hyunki nigdy go nie zauważył ani nie zdawał sobie sprawy, że ten go widział.
Mimo wszystko jednak, za każdym razem gdy Hyunki przyjeżdżał z uczelni i zostawali sami w domu, Hoseok obserwował go bardzo uważnie. Zawsze dochodziło do momentu, w którym Hyunki odchodził sprzed telewizora, gdzie oglądali coś razem i znikał na paręnaście minut za drzwiami sypialni ich rodziców myśląc, że jego młodszy brat nie zdaje sobie z niczego sprawy. On jednak wszystko wiedział.
Wiedział o papierosach, które Hyunki kupował za te pieniądze i trzymał głęboko w szafce w swoim pokoju. Wiedział o motorze, który kupił w minione wakacje i trzymał w garażu u znajomego dwie przecznice dalej, a który planował sprowadzić do siebie na kampus. Ściany w ich domu były cienkie, a ich pokoje na poddaszu przylegały do siebie, więc Hoseok słyszał dosłownie każdą rozmowę telefoniczną swojego brata. Słyszał każdy najmniejszy szmer. Czasem go to przerażało.
Głownie jednak wpędzało go w jeszcze głębszy dół emocjonalny, gdy, mimo wszystko, on zawsze był tym gorszym synem. Tym, który nie urodził się wystarczająco dobry.
— Co? Nie! To wcale nie prawda! — Hyunki oburzył się, chociaż jego wzrok był bardziej przestraszony niż zaskoczony.
— Nie kłamałbym! Nie w takiej sprawie! Nie mogę już znieść tego, jak bardzo o ty okłamujesz nas wszystkich i udajesz, że taki dobry z ciebie syn! Bądź dorosły i się przyznaj!
— Zamknij się, gówniarzu, to wcale nie prawda!
— Ciekawe, a skąd miałeś pieniądze na ten motocykl, który trzymasz w garażu u Jisoo? Skąd masz na papierosy? Nigdy nie wspominasz, że palisz, a zawsze jesteś pierwszy, żeby donieść na mnie jak widzisz coko—
— Zamknij mordę, Hoseok, zamknij się! — Jego brat odpiął swój pas momentalnie, ponownie upuścił swój i tak bezużyteczny już laptop na ziemię i rzucił się na niego, łapiąc go za włosy.
Hoseok nie wiedział, co się dzieje. Słyszał krzyk swojej matki, która również odpięła swój pas i prosiła ich, żeby się uspokoili. On próbował zepchnąć Hyunkiego z siebie, ale był o wiele słabszy. Ta cała sytuacja i tak wydała mu się absurdalna do tego stopnia, że nie wiedział, czy dzieje się na prawdę, czy tylko mu się wydaje, że w niej uczestniczy.
Kątem oka zobaczył łzy na oczach swojej mamy, która próbowała zrobić cokolwiek, by ich od siebie oddzielić. Dostrzegł też ojca, który nie wytrzymał i odwrócił uwagę od drogi, puszczając kierownicę i krzycząc:
— Uspokójcie się jeden z drugim! Już, Hyunki, puść go do cholery! Robisz mu krzywdę!
Hoseok zamknął oczy czując, jak jego brat dosłownie wyrywa mu włosy kępkami. Nie spodziewał się po nim takiej wściekłości.
Ostatnim co żywe i związane z jego rodzicami oraz co zapisało się w jego pamięci był jednak głośny krzyk jego matki, zaraz po chwili dopełniony przez krótki, zduszony wrzask jego ojca. Samochód gwałtownie skręcił w lewo i uderzył w tira jadącego z naprzeciwka, odrzucając jego brata z powrotem na jego miejsce, jednakże ten uderzył w boczną szybę, nieprzypięty pasami. W tle słychać też było dziwne, głuche, bolesne westchnięcie oraz trzask przedniej szyby. Samochód uderzył w drzewo na poboczu sekundy później.
Hoseok poczuł w tym czasie tylko kilka mocnych, gwałtownych szarpnięć. W strachu nadal jednak nie otworzył oczu. Złapał się odruchowo za głowę, czując kawałki szkła przecinające wierzch jego dłoni. Płakał. Pamiętał, że niesamowicie głośno wtedy płakał. Nie miał pojęcia, co się dzieje, ale płakał wniebogłosy.
Żałował, że w ogóle był przytomny. Że nie odpłynął chociaż na chwilę. Wiedział, że to jego osobista kara. Później, po czasie tak to określił. W tamtym momencie jednak pytał się jedynie 'dlaczego'.
Gdy wszystko się uspokoiło, a on, trzęsąc się, nadal siedział na swoim miejscu, przypięty pasami, próbował opanować myśli. Słyszał jednak jedynie dźwięk klaksonu, nieustanny i jazgoczący. Wetknął drżące palce w uszy, chcąc go chociaż odrobinę zniwelować.
— Mamo? — Zaskrzeczał, a jego płuca przeszedł okropny ból, który później okazał się być spowodowanym przez zgruchotane żebra. — Tato? Hyunki? — Dosłownie zapłakał, ale nikt się nie odezwał.
Tak bardzo bał się otworzyć oczy, że miał ochotę je sobie wydłubać. To jednak wiązało się z chociaż chwilowym uniesieniem powiek. Nie przestawał więc trzymać ich zamkniętych.
— Mamo? Tato? Hyunki? Prze—przepraszam! — Krzyknął, a jego klatka piersiowa zapłonęła bólem. — Przepraszam! Powiedzcie coś, proszę! Błagam! Nie chciałem! — Krzyczał.
Dźwięk klaksonu nadal jazgotał w tle, a on, przerażony do szpiku kości, kulił się jeszcze bardziej.
Może to przez zamknięte oczy, a może po prostu przez paniczny strach nie zauważył, że wiele samochodów zatrzymało się i ich pasażerowie, przerażeni tym, co się działo już wzywali pomoc. Może to przez zatknięte uszy nie usłyszał syren karetek i straży pożarnej, tylko ciągle czuł wręcz boleśnie odbijający się echem o czaszkę dźwięk klaksonu samochodowego.
Jednakże to dzięki swoim zamkniętym powiekom nigdy nie zobaczył obrazu swojej matki, która wypadła przez przednią szybę i leżała bez życia kilka metrów dalej na jezdni, swojego martwego ojca z głową przyciśniętą do kierownicy oraz brata, który ledwo żywy walczył nieprzytomny o każdy oddech, ściśnięty między zgniecionymi drzwiami a fotelem.
Nigdy nie dziękował jednak za to Bogu czy jakiejkolwiek sile. Nie chciał dziękować za swoją niewiedzę. Czasami myślał, że gdyby na to wszystko patrzył, to może łatwiej byłoby mu po prostu ze sobą skończyć. Może poczucie winy byłoby o wiele większe, jeżeli to w ogóle możliwe.
Nigdy nie powinien był się wtedy odezwać.
Pamiętał, że przez długi czas po tym wszystkim, jedynym czego chciał było to, by też umrzeć. Nigdy sobie tego nie wybaczył. Nauczył się z tym żyć, jak każdy dobry kłamca i obłudnik. Mówiąc dokładniej, to terapeuci nauczyli go z tym żyć. Lekarze. Był niczym zwierzę z zoo wpuszczone do ludzkiego społeczeństwa, ubrane w spodnie i nauczone zasad. A to, jak sam mówił, czyniło z niego kogoś o wiele mniejszego od jakiegokolwiek człowieka. Życie za pozorami stało się dla niego rutyną. Rutyną i powolnym, wyniszczającym jego marne wnętrze procesem. Wiedział, że już zawsze będzie puzlem nie pasującym do układanki.
Przez długi czas nie mógł nawet patrzeć na swoje własne odbicie. Jednakże, w pewnym momencie, przestał się przejmować. Posyłał sobie jedynie pogardliwe spojrzenia. W napadach wściekłości zbił też parę luster.
Nie obawiał się jednak siedmiu lat nieszczęścia.
To byłoby dla niego jak wakacje.
•
Yoongi nie pamiętał jak i kiedy znalazł się z Hoseokiem z powrotem wśród innych strażaków, ale wszystko minęło jak pstryknięcie palca. Nie rozmawiali o całej tej sytuacji ani w trakcie podróży do remizy, ani w trakcie raportu, ani w trakcie reszty zmiany. Nawet gdy wracali wszyscy do mieszkania samochodem Namjoona, bo akurat tamtego dnia złożyło się tak, że kończyli w tym samym czasie, to Yoongi nie wiedział, co powinien powiedzieć.
Namjoon i Brian wydawali się faktycznie w ogóle niczego wtedy nie zauważać. Nawet nie zwrócili uwagi na jeszcze większe niż zwykle napięcie panujące między Yoongim a Hoseokiem. I to wcale nie tak, że Yoongi jakoś specjalnie miał coś przeciwko temu. Czuł się jednak niezręcznie — jakby stał się powiernikiem jakieś tajemnicy, której przecież sam do końca nie rozumiał i nie wiedział jak jej strzec.
Tak szybko, jak tylko weszli do mieszkania, Hoseok zamknął się w swoim pokoju. Namjoon i Brian, oboje wpatrzeni w drzwi, które się za nim zatrzasnęły, po chwili wlepili wzrok w Yoongiego. Ten tylko, nie widząc co zrobić, wzruszył ramionami.
— Wziąłem prysznic w remizie, więc idę spać — wydukał szybko, lekko sepleniąc.
Niezręcznie udał się do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi delikatnie. Na moment zabrakło mu tchu, ale szybko się uspokoił i podszedł do okna, otwierając je na oścież. Zapach byłej dziewczyny Hoseoka nadal wisiał gdzieś w powietrzu, ale już nie tak intensywnie jak wcześniej. Możliwe, że był już praktycznie niewyczuwalny, lecz ciągle nieco męczący. Szczególnie w trakcie snu. Wprowadzał niepokój.
Yoongi nie potrzebował więcej niepokoju.
Próbował zasnąć przez dobre kilka godzin, w czasie których słyszał Briana krzątającego się głośno po kuchni, Namjoona rozmawiającego z kimś przez telefon w swoim pokoju oraz własne myśli, które biegły w swoistym maratonie, nie pozwalając mu w spokoju odpłynąć.
Mógłby przysiąc, że ciągle czuł pod dłońmi drżenie ciała Hoseoka, a w okolicy lewej piersi gorąco jego policzka. Blizna na lewej ręce zaczęła go palić po raz pierwszy nie na wspomnienie Minwoo, a na wspomnienie kogoś, kto nie dość, że żył, to nie był przecież dla Yoongiego aż tak istotną w życiu osobą.
Usiadł na łóżku i westchnął głośno, chowając twarz w dłoniach. Zrzucił z siebie kołdrę i podszedł chwiejnym krokiem do swojej bluzy, którą przewiesił przez krzesło przy niewielkim biurku. Zerknął też na godzinie w swoim telefonie. Zegar wskazywał trzecią nad ranem. Przeklął pod nosem. Na szczęście następnego dnia miał wolne.
Wyjął z kieszeni paczkę papierosów i wyciągnął jednego wraz z czerwoną zapalniczką. Podszedł do okna, odblokował metalowe zaczepy i pociągnął skrzydło do środka, otwierając je tak mocno jak tylko mógł. Spojrzał na alarm przeciwpożarowy uruchamiany dymem, umiejscowiony na środku pokoju przy suficie, po czym tylko wzruszył ramionami i wdrapał się na parapet. Usiadł na nim, przerzucając nogi za okno i machając nimi delikatnie, niemalże czując pod stopami wysokość piętra, na którym się znajdował. Odpalił sprawnie papierosa i złapał go między zęby, obracając zapalniczkę w palcach.
W dole ulicy ktoś spacerował z psem w nikłym, żółtym świetle latarni. Mężczyzna przyglądał się Yoongiemu przez chwilę, a ten nic sobie z tego nie zrobił. Palił w spokoju, starając się nie wpuścić dymu do środka, co, przy tamtejszym wietrze, było całkiem łatwe.
Widok na port rozciągał się z drugiej strony mieszkania, lecz on i tak, nawet wśród ostrego zapachu nikotyny, czuł świeżą, morską bryzę. Miał wrażenie, że wnika w skórę jego twarzy i napełnia go dziwną energią. Chociaż, to i tak nie było ważne. Z każdym zaciągnięciem się papierosem tracił to uczucie całkowicie. Nie był w stanie się nim nasycić. I to wcale nie tak, że chciał. Nie przykładał do tego po prostu większej wagi.
Gdyby ktokolwiek, dwa lata wcześniej, powiedział mu, że będzie siedział na parapecie w Gunsan zastanawiając się, czy czuje zapach morskiej soli w powietrzu czy nie, to po prostu by się zaśmiał.
Życie pisze dziwne scenariusze.
— Yoongi? — Usłyszał nagle za sobą i aż podskoczył, niemalże tracąc równowagę i spadając w dół.
Upuścił jednak jedynie papierosa, który, żarząc się jeszcze chwilę, upadł na trawnik, przez krótki moment migocząc jeszcze w kępce ciemnej, spowitej mrokiem nocy trawy.
— Zagrożenie pożarowe — Yoongi warknął, patrząc na Hoseoka, który stał w progu jego pokoju w samych spodniach od dresu. — Nie wiem, czy wiesz, ale jest coś takiego jak pukanie do drzwi. Jeżeli ten trawnik się zapali, to nie moja—
— Możemy porozmawiać? — Przerwał mu, wchodząc do środka i zamykając za sobą drzwi. — Myślałem o tym, co się dzisiaj stało... I nie mogę spać.
— Cóż — Yoongi wykrztusił szeptem, schodząc z parapetu — nie uważam, by rozmawianie o tej porze, gdy reszta osób w mieszkaniu śpi było najlepszym pomysłem. Zresztą, skąd w ogóle przyszło—
— Zabiorę cię gdzieś, gdzie możesz palić bez ryzyka, że się zabijesz. Zresztą, wolałbym, żebyś nie straszył sąsiadów udając samobójcę.
W mroku Yoongi miał trudności z rozszyfrowaniem wyrazu twarzy Hoseoka. Mimo wszystko miał wrażenie, że dokładnie widzi jego oczy, dziwnie lśniące i patrzące się prosto na niego, jakby wyczekując pozytywnej odpowiedzi.
•
Na dworze było dosyć ciepło, lecz gdy tylko zbliżali się do celu, idąc w kierunku portu, to dreszcze na skórze Yoongiego nabierały na sile. Zaplótł ręce na piersi, próbując zrównać krok z Hoseokiem, który niemalże w tempie zawodowego chodziarza zamierzał tam, gdzie chciał zabrać Yoongiego, nie mówiąc przy tym ani słowa.
Oboje mieli na sobie spodnie, w których spali. Yoongi w pośpiechu zarzucił na siebie jeszcze pierwszą lepszą koszulkę i bluzę.
— Daleko jeszcze? — Burknął, skręcając razem z Hoseokiem w boczną uliczkę już niemalże przy porcie.
Hoseok nie czekał na jego odpowiedź. Złapał go mocno za nadgarstek i zaczął ciągnąć wzdłuż ciasnej uliczki, niemalże obijając go o ceglane ściany. Yoongi przez moment się opierał, póki nie stanęli przy nadszarpniętym, drucianym płocie prowadzącym na dziwną, opuszczoną, niewielką plażę zarzuconą kawałkami drewna.
— Co to—
— Kiedyś była tu strzeżona plaża. Zamknęli ją trzy lata temu. Kąpielisko przy wielkim porcie nie było zbyt bezpiecznym pomysłem, tak myślę. — Hoseok wyjaśnił szybko, unosząc naderwane ogrodzenie. — Wskakuj — mruknął, a Yoongi, z lekkim oporem przeszedł na drugą stronę, schodząc z betonowej posadzki na mokry piasek.
— Cóż, plaża pomiędzy dwoma betonowymi dokami portu nie wygląda na zbyt zachęcającą.
— Nie uwierzysz, jakie tłumy przychodziły tu mimo to.
— Nawet nie chcę wierzyć i myśleć o tym, jak wiele osób się tu zapuszczało i jak niebezpiecznie było. Pomimo ratowników i umownego 'strzeżenia'. — Yoongi pomógł Hoseokowi przejść przez dziurawe ogrodzenie, po czym, jak gdyby nigdy nic, znowu dał mu się złapać za nadgarstek i poprowadzić przez plażę, już nawet nie pytając dokąd idą.
Skoro i tak dał się zaprowadzić tak daleko, to nie widział w sensu w stawianiu większego oporu.
Zatrzymali się przy długim, drewnianym molo w momencie, gdy Yoongi już miał pełno piachu w butach. Hoseok puścił jego rękę i zdjął swoje adidasy. Zsunął skarpetki ze stóp, wcisnął je w buty, po czym chwycił je w dłonie. Spojrzał na Yoongiego wyczekująco, a ten, obserwując jego twarz oświetloną blaskiem księżyca odbijającym się od wody stwierdził w myślach, że zapewne miał zrobić to samo.
Bez pomocy rąk zdjął swoje buty, brudząc je przy tym jeszcze bardziej. Nie miał na sobie skarpetek, więc chwycił buty w dłonie i spojrzał na Hoseoka spod przymrużonych powiek.
— Umiesz pływać? — Hoseok wypalił znienacka.
— Głupie pytanie. — Yoongi wywrócił oczami. — Oczywiście, że potrafię. Ale jeżeli myślisz, że wejdę do tej wody w środku nocy, to grubo się mylisz.
— Pytam w razie wypadku, w którym pomost postanowiłby zawalić się pod twoim grubym tyłkiem. — To powiedziawszy ruszył w dół molo, ostrożnie stawiając kroki.
Yoongi przez moment się wahał, ale wzniósł tylko oczy ku niebu i poszedł za nim, mocno trzymając przy sobie swoje buty. Deski skrzypiały mu pod stopami, a do nosa podchodził mu zapach mokrego drewna i alg morskich. Dziwna mieszanka, do której nie umiał się ustosunkować. Była dla niego trochę jak dym z papierosów.
Hoseok zatrzymał się na krawędzi molo i zdjął z siebie swoją czarną bluzę. Rozłożył ją szeroko na wilgotnych, brudnych deskach, po czym usiadł na niej i klepnięciem zaprosił Yoongiego, by ten usiadł obok. On jednak czuł chłód bijący od morza i nie miał zamiaru zdejmować swojej bluzy. Nie był aż tak gruboskórny.
Hoseok miał na sobie koszulkę z długim rękawem z grubego materiału i nie dawał po sobie poznać, by morska bryza ani trochę mu przeszkadzała. Musiał być już widocznie przyzwyczajony.
— Czy już możesz mi wyjaśnić, czemu wyciągnąłeś mnie o tej godzinie w to właśnie miejsce? — Yoongi zapytał cicho, siadając na krawędzi pomostu, po czym spojrzał w dół zastanawiając się, jak wysoko nad lustrem wody zwisają właśnie jego stopy.
— Żebyś mógł zapalić papierosa.
— Tak się składa, że paczka wypadła mi gdzieś po drodze. — Yoongi wyznał cicho, poklepując się po kieszeniach.
Nie miał w nich kompletnie nic, nawet telefon zostawił w mieszkaniu.
— Oh... Przykro mi.
— W takim razie musisz powiedzieć mi, czemu tak naprawdę mnie wyciągnąłeś.
— Żeby porozmawiać.
— To bardzo ogólne. — Yoongi spojrzał na niego, a Hoseok, wpatrzony przed siebie, nawet nie drgnął.
Przez moment oboje milczeli, a w tle kilka mew skrzeczało głośno i może nawet trochę żałośnie. Daleko, na wzburzonej delikatnymi falami linii horyzontu, dało się dostrzec kilka statków, skrzących się swoimi światłami.
— Chciałem podziękować. — Hoseok sprostował po chwili, nadal wlepiając wzrok gdzieś w przestrzeń.
— Za?
— Za to, co zrobiłeś. Jakkolwiek by tego nie nazwać.
— Sam nie wiem jak to nazwać.
— Dobrze wiedzieć, że oboje za bardzo nie wiemy, co się wydarzyło.
— Jeden z nas wie aż za dobrze. — Yoongi nie mógł powstrzymać się przed tym, by to powiedzieć.
Była to jednak prawda, która wisiała między nimi niczym ciężkie, kiwające się na boki kowadło.
— Oboje wiemy coś, o czym nie koniecznie chcemy rozmawiać. Dlatego chyba tak bardzo mnie rozumiesz. Dlatego mi pomogłeś.
— Nie powiedziałbym, że rozumiem cię nawet w najmniejszym stopniu. — Yoongi poprawił się, ale Hoseok uniósł jedną dłoń, by go uciszyć.
— Jest tyle rzeczy, które mnie w tobie denerwują — odpowiedział po wymownej chwili milczenia.
— Na przykład? Nie rozumiem.
— Twoje ubrania pachną papierosami. Nie odzywasz się wtedy, kiedy trzeba, za to kłapiesz jęzorem, kiedy nikt cię nie pyta. A co najważniejsze, potrafisz kłamać jak z nut. Sam tylko nie wiem po co. — Hoseok nagle położył się na plecach i wyrzucił ręce do tyłu.
Yoongi skrzywił się na ten widok, kuląc się nieco i obracając w bok, by się mu bliżej przyjrzeć.
— Masz dużo do powiedzenia o innych jak na gościa, który właśnie tarza się w grzybie i brudzie.
— Bywało gorzej, uwierz mi. — Hoseok uśmiechnął się dziwnie i uniósł głowę, by spojrzeć Yoongiemu w oczy. — Wierzysz mi, prawda?
Szum fal obijał się delikatnie w uszach Yoongiego, przynosząc mu dziwne, nieodparte uczucie, że znajdował się dokładnie tam, gdzie powinien.
Śmieszne.
Nadal, gdzieś tam w środku, nie był zbyt podekscytowany faktem, że zamiast spać we własnym łóżku dał się wyciągnąć na zewnątrz tylko po to, by siedzieć na jakimś brudnym, starym, niestabilnym, Bóg wie czy nie zabójczym pomoście na opuszczonej plaży. Robiło mu się zimno, a palce jego stóp powoli przestawały odczuwać cokolwiek oprócz drętwych prób poruszenia nimi co jakiś czas. Nawet statki na horyzoncie powoli znikały, zostawiając ich oboje jeszcze bardziej samotnych w swoich własnych, możliwe że tylko pozornych małostkowościach.
Yoongi mrużył zmęczone oczy czując, jak ogarnia go senność. Przez moment, naprawdę krótki moment, miał ochotę położyć się obok Hoseoka i chociaż na chwilę się zdrzemnąć.
Odwzajemnił jednak ten dziwny uśmiech, który jego towarzysz miał nadal przylepiony do twarzy i cicho, płaskim, spokojnym tonem odparł:
— Wierzę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top