6. And sometimes, he would just look at them
— Yo! Yo, odbiór! — Radioodbiornik przy pasie Yoongiego dosłownie wibrował dzięki donośnemu głosowi jego dowódcy, który próbował się z nim skontaktować.
Yoongi jednak nawet tego nie słyszał. Możliwe, że nie chciał słyszeć. To nie było wtedy dla niego najważniejsze.
— Yo — Yoongi...
— Minwoo, powiedziałem, żebyś się nie odzywał! — odkrzyknął przez łzy, próbując podnieść metalową rurę, która przygniatała nogę chłopaka.
— Przestań, to niebezpieczne... — zakaszlał, próbując machnąć swoją ręką, złapać go za łydkę i powstrzymać.
Udało mu się trącić go swoją za dużą, z lekka osuwającą się z dłoni rękawicą, ale Yoongi nawet nie zwrócił na to uwagi.
— Yo! Kurwa mać, odbiór! — Krótkofalówka zaskrzeczała ponownie, na co Yoongi przestał siłować się z rurą i z lekkimi zawrotami głowy odpiął ją od pasa.
— Minwoo jest przygnieciony, jesteśmy przy bocznej nawie, tak mi się wydaje, zgubiłem się w dymie, cholera — krzyknął, przykładając urządzenie do ust. — Nie mogę rozmawiać, ja—
— Yo, nie możesz tam zostać! Budynek zaraz się zawali, druty nie wytrzymają! Prawa nawa już leży—
— Wiem, słyszałem — warknął do krótkofalówki. — Ja... Przepraszam — szepnął, po czym jak gdyby nigdy nic cisnął odbiornikiem o ziemię.
Minwoo spojrzał się na niego z szeroko otwartymi, lecz z lekka już nieobecnymi oczami. Yoongi przyjrzał się mu i w panice zdjął z siebie kurtkę, po czym zarzucił ją na jego plecy by ochronić go przed narastającym ciepłem i ogniem. Minwoo od razu próbował się podnieść i zrzucić ją z siebie, ale Yoongi kucnął przed nim i położył dłoń na jego plecach.
— Błagam — warknął, czując jak oczy pieką go od łez i dymu. — Minwoo, błagam cię na Boga, nie odzywaj się już więcej. Oddychaj, spokojnie i bez stresu. Wyciągnę nas stąd. — Sięgnął do kieszeni swoich spodni i wyjął z nich chusteczkę, którą zwykł przy sobie nosić.
Wcisnął ją w dłoń Minwoo i pomógł mu przyłożyć ją do ust i nosa, ponieważ jego butla tlenowa i maska uległy zniszczeniu przy upadku, a te Yoongiego również przestały działać, uszkodzone przez sporą część metalowej konstrukcji budynku, która niemalże i jemu samemu przygniotła plecy.
Yoongi zuważył, jak dłonie Minwoo drżą i nie mógł oprzeć się myśli, że wszystko zmierza w naprawdę złym kierunku. Jeszcze nigdy nie był w takiej sytuacji. Zwykle idealnie pasował nad swoimi emocjami, zwykle wszystko szło po jego myśli. Tym razem jednak rzeczywistość zdawała się nieustannie rzucać mu kłody pod nogi.
Potrząsnął szybko głową, poprawił kask na głowie Minwoo i wrócił do siłowania się z rurą, która robiła się coraz bardziej gorąca, co czuł przez rękawice. Zmartwiło go to, ale nie dał tego po sobie poznać.
Ogień był blisko.
Zaczął się rozglądać w poszukiwaniu z której strony przyjdzie. Wiedział, że w końcu musiał nadejść, chociaż wolałby, żeby nigdy nie dotarł tam, gdzie oboje walczyli o przetrwanie.
Pożar w starym pasażu handlowym był bowiem ostatnim, czego się tamtego dnia spodziewali. Zmiana ich obojga prawie się kończyła, a alarm zadzwonił dosłownie piętnaście minut przed ich wyjściem z remizy. Oczywiście, że nie mieli innego wyjścia niż pojechać. Drewniano—betonowa konstrukcja, dwupiętrowy, przestarzały budynek na obrzeżach miasta stanął w płomieniach i groził zawaleniem. Podobno zawiniła wadliwa instalacja gazowo—ocieplająca, ale nikt nie mógł na szybko tego potwierdzić. Wiadomo było, że ogień wybuchł w trzech miejscach jednocześnie i rozprzestrzeniał się w zastraszającym tempie. Kilka jednostek pomagało przy gaszeniu płomieni. Na szczęście w środku nie było już zbyt wielu ludzi, pasaż był dosłownie trzydzieści minut od godziny zamknięcia. Większość osób zdążyła go opuścić. Wiadomo było jednak o dwójce ludzi, która została w środku i o których ktoś poinformował jednostkę Yoongiego.
W lewej nawie budynku podobno zostały matka z córką — matka miała być właścicielką jednego ze sklepów, a córka miała tamtego dnia po prostu pomagać jej w pracy. Jednostka Yoongiego świetnie radziła sobie z przedostawaniem się przez niebezpieczne miejsca, przez co to oni zgłosili się do tego, by wydostać kobiety. We czwórkę weszli do środka, a już na schodach prowadzących na piętro znaleźli kobietę, która płakała, mówiąc, że jej córka jest jeszcze na korytarzu, że straciła przytomność. Dwóch że strażaków zabrało kobietę na zewnątrz, a Yoongi i Minwoo przeszli na górę. Pamiętał jak dostali się tam bez problemów, pamiętał, że przekazali półprzytomną, osiemnastoletnią, uwięzioną w środku budynku dziewczynę dla jednego ze strażaków, który wrócił im pomóc. A potem, jak gdyby nigdy nic, fragment konstrukcji po prostu runął, odcinając ich od wyjścia, pozbawiając ich tym samym butli tlenowych i masek w niefortunnym ciągu wydarzeń, oraz jednocześnie przygniatając Minwoo do ziemi.
Yoongi już wtedy zaczął powoli tracić zmysły. Zaczynało plątać mu się w głowie, czuł dziwną, nieznajomą ciężkość w płucach. Ciężkość, którą znał tylko z zajęć teoretycznych. Wiedział, że robi się coraz gorzej. A Minwoo ciągle leżał na ziemi.
— Kurwa mać! — Yoongi warknął, czując okropne rwanie w krzyżu, gdy próbował unieść rurę ku górze.
Kątem oka dostrzegał, jak Minwoo krzywi się z bólu z każdym jej poruszeniem. Jego lewa łydka była całkowicie przygnieciona, najprawdopodobniej zmiażdżona do cna. W dodatku rura nabierała temperatury, najprawdopodobniej sprawiając mu niewyobrażalny ból. Yoongi, pomimo ciemności i nikłego, niezbyt pomocnego światła jego latarki, którą miał przy kasku, był w stanie dostrzec także plamę krwi na spodniach przyjaciela. Nie miał już sił powstrzymywać łez. Pozwolił im spłynąć w dół swoich policzków, ale nadal nie dawał za wygraną.
— Yo—Yoongs, to bez sensu... — Minwoo odsunął chusteczkę od swojej twarzy. — Przestań, uciekaj—
— Nie! — krzyknął, kręcąc głową w panice i próbując jeszcze ciężej i ciężej.
Jego rękawice, które zwykle idealnie broniły ciało przed wysoką temperaturą zaczynały palić gorącem, co znaczyło, że rura prawdopodobnie przepala Minwoo skórę. Yoongi nie chciał o tym myśleć, ale bez kurtki czuł, że ogień jest coraz bliżej. Zaczynało brakować mu tchu.
— Nie dasz rady. Przestań — Minwoo charczał, próbując unieść głowę nieco wyżej, by spojrzeć na swojego przyjaciela.
Yoongi spojrzał na niego przygryzając wargi aż do krwi. Spojrzał w jego oczy, które wyglądały tak, jakby Minwoo był już w kompletnym letargu. Jakby był w agonii, ale kompletnie nie zdawał sobie z tego sprawy. Yoongi uznał to za największe przekleństwo, ale w głębi duszy cieszył się, że jego przyjaciel najprawdopodobniej przestał już wtedy czuć jakikolwiek ból. Nie chciał tak myśleć, ale było to o wiele silniejsze od niego samego.
— Pomogę ci, ja— zapłakał, a Minwoo machnął w jego stronę dłonią.
Rękawica prawie się już z niej zsuwała, a Yoongi upadł na kolana i nasunął mu ją z powrotem na dłoń.
— Weź... Kurtkę. — Minwoo poruszył ramionami, dając Yoongiemu znak, by zabrał to, co jego.
— Nie, to jeszcze nie koniec, rozumiesz? — Yoongi chwycił jego dłoń, drżąc przy tym na całym ciele. — Wyciągnę cię stąd, a potem ty ja i Joonyeol— musiał przerwać, by zakaszleć i z trudem nabrać poszarpany, wręcz bolesny oddech naszpikowany dymem. — Pójdziemy razem do domu twojej mamy i... I... — dusił w sobie szloch, nie chcąc zmartwić swojego przyjaciela.
Ten jednak znał go zbyt dobrze.
— Yoongi, pamiętasz... — Minwoo bardzo delikatnie oddał uścisk, co Yoongi poczuł nawet przez rękawice. — Pamiętasz jak za—zabierałeś mnie do tego parku, żeby p—pobiegać? Kiedy chodziliśmy do liceum? Codziennie? O szó—szóstej rano. Przed twoimi testami d—do szkoły strażackiej.
— Tak, ale... — Yoongi nie mógł powstrzymać nikłego uśmiechu — Ale co to ma do rzeczy? Myślałem, że to lubisz—
— Z—zawsze chciałem c—ci powiedzieć... Ż—że tak bardzo c—cię za t—to nienawidziłem — Minwoo zachichotał, po czym zaczął okropnie kaszleć.
Jego głowa opadła w dół, a Yoongi w panice uniósł ją z powrotem, zrzucając rękawice z dłoni i chwytając delikatnie jego policzki. Zawsze lubił dotykać policzków Minwoo. Wtedy jednak miał wrażenie, że robi to ostatni raz. To pozbawiało ten gest wszystkich pozytywnych aspektów.
— Przepraszam, ja— próbował się wytłumaczyć, czując ogromne poczucie winy, ale Minwoo powstrzymał go, ponownie wchodząc mu w słowo.
Jego policzki uniosły się nieco w delikatnym uśmiechu.
— Teraz... Teraz j—jestem ci za to nie... niesamowicie wdzięczny. Sp—Sprawiłeś, że mi—miałem marzenie. Ż—że miałem cel.
— Minwoo. — Głos Yoongiego złamał się. — Przestań, masz jeszcze... Tyle marzeń. Mamy tyle marzeń. — Zaczął głaskać jego policzki kciukami. — Nie poddawaj się Min, będzie dobrze.
Uśmiechnął się do niego na tyle szeroko, na ile był wtedy w stanie. Myślał wtedy o tylu rzeczach na raz, że kompletnie nie słyszał syku powietrza gwałtownie dostającego się do niewielkiej przestrzeni, w której tkwił razem z Minwoo. Nie słyszał huku za swoimi plecami. Nie słyszał krzyku swojego przyjaciela, który błagał go, by uciekał. Patrzył się tylko w jego oczy do momentu, w którym przeogromna siła nie odrzuciła go do tyłu, a kawałek rozgrzanej, metalowej konstrukcji nie wszedł w kontakt z jego ręką.
Pamiętał tylko swój krzyk i próby przedostania się do Minwoo, pomimo ogromnego bólu wypalającego jego skórę. Przerzucał gruzy gołymi rękoma, ale pomimo wrzasków i próby otrzymania chociażby najcichszej reakcji od przyjaciela, nie uzyskał niczego.
Ostatnim, co odbiło piętno w jego pamięci niczym brzydka blizna była krew wypływająca spod popękanych od gwałtownego przerzucania ostrych kawałków betonu paznokci oraz dwójka strażaków wyciągających go z budynku, a Yoongi sam do końca nie wiedział jak go znaleźli. Jak dostali się do niego, ale już nie do Minwoo. Czemu nie przyszli tam na czas.
Leżał na betonie pod budynkiem patrząc w niebo, dookoła niego krzątało się kilku ratowników medycznych, a dowódca jego jednostki zdejmował mu z głowy kask, jednocześnie klnąc pod nosem.
Yoongi ciągle pytał o Minwoo i, mimo że wiedział, że do niczego go to nie zaprowadzi, to chciał chociaż przez chwilę mieć nadzieję. Ciągle czuł na opuszkach swoich palców miękkość skóry jego twarzy, która uśmiechała się do niego nawet wtedy, gdy nie było ku temu powodów.
Wtedy już wiedział, że nigdy sobie tego nie wybaczy. Wydał na siebie wyrok. Wydał wyrok na każdą decyzję, jaką kiedykolwiek podjął i podejmie.
Wydał też wyrok na świat. Tego akurat nie był wtedy aż tak do końca świadom.
•
Jego dłonie nadal nosiły ślady delikatnych szram i niewielkich, małych zgrubień po tym, jak pokaleczył je tamtego dnia przerzucając gruz bez rękawic. Czasami patrzył na nie i myślał o tym wszystkim, co się wtedy zdarzyło. Niekiedy były nawet większym ogniskiem zapalnym niż ta cholerna blizna, którą próbował ukryć przed całym światem. A czasami tam po prostu były. A on na nie patrzył. I patrzył.
I patrzył.
— Jak długo znasz Hoseoka? — Wydukał w stronę Namjoona, gdy oboje siedzieli w kuchni w mieszkaniu.
Nigdy nie sądził, że będzie się czuł tak niezręcznie będąc samotnie z kimkolwiek w drugim pomieszczeniu, a jednak.
Dwa dni po akcji w zawalonym budynku Hoseok i Brian byli na służbie, a oni oboje mieli dzień wolny. Namjoon nie wydawał się typem osoby, która dużo czasu spędza poza domem, co potwierdziło się, gdy Yoongi obudził się wyczerpany około dwunastej w południe i zastał go na kanapie przed telewizorem z miską chrupek leżącą na brzuchu.
Z początku nawet nie planował z nim rozmawiać, ale gdy gotował sobie makaron na obiad mimo woli wypluł z siebie krótkie:
— Lubisz spaghetti? Tylko nie takie domowe, sos ze słoika.
Namjoon tylko spojrzał na niego z ukosa, zastanowił się chwilę, odłożył miskę na stolik i uniósł się na łokciu.
— Kusząca propozycja. Z bazylią. — Yoongi szybko zorientował się, że Joon miał tendencje do zadawania pytań bez faktycznej próby wkomponowania w nie nawet drobnej intonacji.
— Tak pisze na etykiecie. Ile w tym prawdy nie wiem, aczkolwiek wydaje mi się, że—
— Dla mnie podwójna porcja — przerwał mu i wrócił do oglądania filmu.
Yoongi tylko mrugnął kilkukrotnie oczyma, ale nic nie odpowiedział. Zajął się gotowaniem, ziewając co chwila. Miał na sobie koszulkę z długim rękawem i luźne, bawełniane spodnie w kratę. Nie miał planu w ogóle się tamtego dnia przebierać, chociaż wiedział, że powinien wyjść na dwór i chociaż chwilę pospacerować lub pobiegać. Hoseok miał rację co do jego kondycji fizycznej i chociaż Yoongi nie chciał mu tego przyznać, to i tak miał świadomość, że mimo wszystko musi coś z tym zrobić.
— Jak długo znam Hoseoka? — Namjoon wyrwał Yoongiego z dziwnego transu i zerknął na niego sponad talerza, chwilę po tym jak przełknął ogromną porcję makaronu. — Czemu pytasz.
— Tak po prostu, z ciekawości. Chciałbym się czegoś o nim dowiedzieć, to wszystko.
— Zapytaj się jego jaki jest, ja znam tylko swoją perspektywę. To nic ci nie rozjaśni.
— Oh, okej — szepnął zrezygnowany i nabrał trochę makaronu na widelec, chcąc mieć powód by nadal trwać w tej niezręcznej ciszy, która powoli zaczynała między nimi zapadać, a której kompletnie nie potrafiłby przerwać.
Musiał dziwnie patrzeć się w swój talerz, ponieważ Namjoon przestał jeść i wlepił w niego wzrok, opierając swój podbródek na dłoni. Przeżuwał w ciszy, przyglądając się Yoongiemu, gdy ten, stojąc przy blacie z talerzem w ręku z trudem starał się konsumować swój lunch.
Sos nie był najsmaczniejszy, ale czego innego Yoongi mógł się po nim spodziewać. Zaczął liczyć małe drobinki bazylii na talerzu, chcąc jakoś rozproszyć siebie samego i zapobiec nadmiernemu rozmyślaniu. Naliczył siedem. Nie za dużo, ale w sumie nie przeszkadzało mu to. Nigdy nie był zbyt wielkim fanem zielonych przypraw w swoich dniach. Chyba że chodziło o pietruszkę. Nie przeszkadzała mu pietruszka, wręcz—
— Lubi klocki Lego — Namjoon westchnął wreszcie. — Zbiera je od dzieciaka. Ma każdy wóz strażacki jaki kiedykolwiek wypuścili. Stoją u niego w pokoju.
— Co?
— Chciałeś wiedzieć coś o Hoseoku, to ci mówię. Dziwię się tylko, że się nie śmiejesz. Ludzie zwykle to robią. Nawet Hyojin nienawidziła tych cholernych, malutkich klocków. Chociaż ja w szczególności. Nie wiem ile razy już stanąłem na tym cholerstwie, uważaj na swoje stopy.
Yoongi uśmiechnął się na te słowa, a delikatny, kłujący ból w ranie po szkle nagle dał mu się nieco we znaki. Szybko jednak o nim zapomniał, dokładając swój talerz na blat.
— Czyli jednak umiesz rozmawiać.
— Oh, i ty to mówisz. — Namjoon uniósł ku górze jedna brew i sięgnął po szklankę z wodą stojąca na stole. — Ciężko z ciebie wyciągnąć cokolwiek co ma więcej niż trzy zdania i nie jest związane z pracą. Chociaż i o tym nie mówisz za wiele.
— Cóż, można powiedzieć, że przełamaliśmy pierwsze lody — Yoongi pozwolił sobie na mały żart i, o dziwo, Namjoon cicho się zaśmiał.
Dokończyli jeść w ciszy, która już nie była aż tak nieznośna jak wcześniej. Yoongi umył talerze i podrapał się po karku, zerkając na Namjoona, który przeglądał coś w telefonie.
— Dlaczego zostałeś strażakiem? — Zapytał go nagle, a ten tylko wzruszył ramionami.
— Sam nie wiem. Tak jakoś wyszło i tak już zostało. Ty?
— Chyba podobnie — odparł i usiadł na krześle przy stole.
Spojrzał na swoje dłonie i od razu pomyślał o Minwoo oraz o tym, co powiedział mu wtedy, chwilę przed swoją śmiercią. Uśmiechnął się i pociągnął nosem mimo woli czując, że zbliża się nieuniknione. Wpadł jednak w dziwny trans i czasoprzestrzeń, w której nie przejmował się czy płacze publicznie czy też nie. Pomyślał o Joonyeolu i o jego mamie. O ich mamie. Momentalnie miał ochotę wskoczyć w najbliższy pociąg i wrócić do Seulu. Pójść na cmentarz. Może... Może nawet odwiedzić ich wszystkich. Nawet jeśli mieliby wyrzucić go na bruk.
Przez moment czuł taką potrzebę. Miał nieodparte wrażenie, że tylko to byłoby w stanie go oczyścić.
— Ej, Yoongi? Wszystko okej? — Namjoon nagle złapał go za nadgarstek, co sprawiło, że ten aż podskoczył na krześle. — Masz łzy na policzkach.
— Oh, przepraszam. Ja... Ja czasem tak—
— Wiem, że przechodzisz przez niezłe gówno — Namjoon wypalił nagle ni z tego, ni z owego i odsunął swoją rękę zdając sobie sprawę, że chyba przekroczył jakąś granicę. — I naprawdę mi przykro.
— Co masz na myśli? — Yoongi przetarł łzy i spojrzał na niego z lekka przerażony.
— Bycie strażakiem to nie bajka. I chcę żebyś wiedział, że nie jesteś w tym sam. Nie to że się przejmuję, ale ciągle rozumiem co cię gryzie. Chociaż trochę. Czasami warto polegać na innych.
— Mhm. — Yoongi nabrał ochoty na papierosa.
Wstał i sięgnął do tylnej kieszeni spodni. Wyciągnął z niej pomiętą paczkę i spojrzał na Namjoona.
— Będzie ci przeszkadzać, jeśli zapalę tutaj przy oknie?
— Nie mnie, ale alarm przeciwpożarowy może mieć obiekcje. Możesz wyjść na balkon przez pokój Hoseoka. Drzwi zostawia otwarte.
— To trochę niegrzeczne. Zresztą, urwałby mi głowę jakby się dowiedział, że wszedłem do jego pokoju.
— Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal Yoongi. Zapamiętaj to sobie — po tych słowach Namjoon wstał i przeciągnął się. — Nie wiem jak ty, ale ja utnę sobie drzemkę. Ty rób co chcesz. Ja nic mu nie powiem.
Drzwi do pokoju Hoseoka skrzypiały bardziej, niż powinny. Podłoga wyłożona byla sporym, czarnym dywanem, a pod ścianą stało stare, lecz wyglądające na solidne łóżko. Yoongi czuł się conajmniej jak włamywacz, ale chęć zapalenia papierosa była o wiele silniejsza niż cokolwiek innego.
Ominął zgrabnie parę poduszek i części garderoby leżących po podłodze, po czym jego wzrok zatrzymał się na szerokiej półce nad biurkiem, na której piętrzyły się mniejsze i większe modele zbudowane z klocków Lego. Ścisnął mocniej w dłoni paczkę papierosów, po czym stanął na palcach i dotknął wolną ręką największego modelu wozu, który miał wbudowane małe reflektory. Dało się je uruchomić niewielkim przyciskiem z boku modelu. Yoongi nie mógł się powstrzymać i włączył je, po czym uśmiechnął jak dziecko gdy zaświeciły nikłym światłem. Przebiegł po nim wzrokiem i skrzywił się, gdy zauważył, że padało prosto na zakurzoną ramkę ze zdjęciem czteroosobowej rodziny, uśmiechniętej i pozującej w trakcie rozdania szkolnych świadectw. Yoongi momentalnie rozpoznał Hoseoka, małego, na oko osmioletniego, uśmiechającego się i trzymającego swój dyplom w wciągniętych w przód rękach. Jego mama obejmowała go czule, a tata klepał po ramieniu. Z boku stał wyraźnie starszy chłopak w późnoszkolnym wieku, może miał szesnaście lub siedemnaście lat. Był podobny do Hoseoka. Szeroko uśmiechnięty. Wysoki. Yoongi zastanawiał się, czy byli braćmi.
Gdy miałem czternaście lat zabiłem swoich rodziców.
Yoongi na chwilę zastygł w bezruchu. Nie poruszył tego tematu z Hoseokiem od tamtej nocy. Nie poruszył go też z nikim innym, a te słowa uparcie i bez końca dzwoniły mu w głowie. Co on miał, do cholery, na myśli?
Wyłączył mini reflektory w wozie, upewnił się, że niczego nigdzie nie przesunął i nie zostawił żadnych śladów w warstewce kurzu, po czym ruszył w stronę drzwi na balkon i otworzył je zamaszystym ruchem. Świeże powietrze uderzyło jego twarz, a on sam wyjrzał na zewnątrz i stwierdził z uśmiechem, że widzi pobliski port. Nie miał jeszcze okazji wyrzeć przez okno na tę stronę. Jego pokój nie miał takich widoków.
Odpalił papierosa i zgniótł w dłoni pustą już paczkę, po czym wcisnął ją do kieszeni. Równocześnie z drugiej wyjął swój telefon i bez zastanowienia wykręcił numer do Hana.
Ten odebrał niemalże natychmiastowo.
— Niech zgadnę — zaczął, a Yoongi milczał, chcąc pozwolić mu skończyć. — Czyżbyś palił papierosa i nie miał nic lepszego do roboty, więc równie dobrze stwierdziłeś, że mógłbyś zadzwonić do mnie, bo czemu nie?
— Tak właściwie, to mam pytanie. Ile lat można dostać za zabicie własnych rodziców?
— Cóż, to zależy od motywu i— Czekaj, czemu mnie o to pytasz.
— Ile lat dostanie czternastolatek za zabicie swoich rodziców — poprawił się.
— Yoongi! Martwisz mnie. — Han niemalże wycharczał, a Yoongi mógł usłyszeć głośne skrzypnięcie jego fotela, gdy ciężko na nim usiadł.
— Nie ważne. To tylko głupie pytania — sprostował. — Chciałem jakoś ożywić naszą rozmowę, skoro i tak masz zaraz umierać z nudów przez moje problemy.
— Problemy?
— Znowu śnił mi się ten dzień.
— Pod gruzami?
Yoongi zaciągnął się papierosem i wypuścił z ust gęsty, szary dym, po czym powoli mruknął twierdząco do słuchawki.
— Śni mi się też pogrzeb. Cały pogrzeb. Joonyeol... I cała reszta.
— Przykro mi, naprawdę. Myślę że to powrót do pracy to wszystko napędza. Nie ma leku na sny. Musisz dać sobie czas. Przepraszam, że to jedyne, co mogę ci teraz powiedzieć.
— Sny per se mi nie przeszkadzają. — Strzepnął żar na trawnik daleko pod balkonem. — Bardziej chodzi mi tutaj o to, że zawsze są... Takie same jak rzeczywistość. Że nic nie mogę zmienić, nic dodać czy ująć. Zawsze oglądam wszystko dosłownie tak samo, jak się wydarzyło. To zabawne, bo wiesz. Nie daje sobie szansy nawet we śnie, Han. To mnie przeraża, a jednocześnie bawi. Nic pomiędzy. Zawsze razem. Odkryłem, że ta mieszanka uczuciowa daje w rezultacie czysty ból. Z pierwszej ręki.
— Może za wcześnie na to wszystko? Mówiłem Ci Yoongi, nie jesteś gotowy.
— A kiedy będę? To jak piętno, Han. To nigdy nie zniknie. Chcę żebyś mi pomógł jakoś ładnie to zakryć. Albo ładnie pokolorować i ozdobić. Żebym był w stanie używalności.
— Najpierw powiedz mi, jak tam w pracy.
Zapadła krótka cisza, podczas której Yoongi zastanawiał się nad najlepszą i najbardziej satysfakcjonującą odpowiedzią na to pytanie — zapchajdziurę, na które nie miał ochoty. W końcu jednak przystał na proste, krótkie:
— Znośnie.
— Jak mieszkanie ze znajomymi? Oswoiłeś się z tym?
— Wyprowadzę się jak tylko będę mógł, ale narazie jest okej. Trzymam się.
Zgasił papierosa o balustradę i opuścił głowę w dół, ciągle trzymając telefon przy uchu. Zdecydowanie wypalił go nieco zbyt szybko, przez co czuł znaczne mdłości.
— Yoongi, przepraszam cię, ale muszę kończyć. Mam pacjenta za parę minut... Cieszę się, że zadzwoniłeś — powiedział Han w lekkiej panice, głośno przerzucając jakieś papiery, co słychać było nawet po drugiej stronie w słuchawce Yoongiego.
Ten uśmiechnął się pod nosem znając Hana już na tyle długo by wiedzieć, że kompletnie zapomniał o drugim pacjencie i teraz zapewne panikuje. Czuł się trochę źle z tym, że zajmuje jego czas na darmo. Stwierdził, że chyba znowu zacznie robić mu przelewy.
— Cieszę się, że odbierasz, chociaż już ci nie płacę.
— Cieszę się, że przypominasz mi że jestem miękki i to pewnie dlatego ciągle jestem biednym singlem.
— Cóż, ciebie stać na wakacje za granicą i samochód, mnie nie. — Yoongi nie mógł się powstrzymać od zgryźliwego komentarza.
— Zdecydowanie wiesz o mnie zbyt wiele, jak na relacje pacjent lekarz.
— Swego czasu mówiłeś mi więcej niż ja tobie — cichy śmiech Yoongiego obił się echem wdzłóż rzędu balkonów.
— To była jedna z metod na to, by zmusić cię byś się przede mną otworzył. Widocznie zadziałała, więc—
— Dobra Han, pa—
— Jeszcze jedno! — Krzyknął tak głośno, że Yoongi odsunął słuchawkę od ucha. — To pytanie o czternastolatku wcale nie było takie głupie, jeśli tak teraz o tym myślę. To coś poważnego?
— Um, nie... Po porostu znowu oglądałem jakieś głupoty w telewizji. Nie przejmuj się. Jeżeli jakiś czternastolatek zrobiłby coś takiego, to zapewne już dawno byś o tym wiedział.
— Prawda, ale mimo wszystko nie wiem skąd ci to przyszło do głowy. Dla mnie jako terapeuty to naprawdę nie tyle co straszne, a martwiące. Ale skoro twierdzisz, że to nic takiego...
Yoongi przez moment milczał, próbując wyobrazić sobie wyraz twarzy Hana, ale jego umysłowi nie udało się wykształcić niczego sensownego. Westchnął więc głośno, przerzucił nerwowo ciężar ciała z jednej stopy na drugą i pochylił się do przodu z lekka, zerkając w dół trawnika.
— To zwykle nic takiego. Jak bardzo cię szanuje Han, to nawet z tym twoim cholernym dyplomem nie dałbyś rady zrozumieć mnie do końca.
— Nie w tym rzecz. Ja nawet siebie do końca nie rozumiem. Ale to nie rozmowa na teraz, Yoongi. Przepraszam, ale naprawdę muszę kończyć. Odpoczywaj. I dbaj o siebie, okej?
— Okej — mruknął, a chwilę później został sam na sam z ciągłym sygnałem zakończonego połączenia dzwoniącym mu w uszach.
Wsunął telefon do kieszeni i przetarł skronie dłońmi.
Przeszedł niemalże na palcach przez pokój Hoseoka, ukradkiem zerkając w stronę półki ze zdjęciem. Gdy wyszedł na korytarz i zamknął za sobą drzwi odetchnął z ulgą, po czym oparł się plecami o ścianę.
Stwierdził, że to najwyższa pora zacząć szukać nowego mieszkania. Nie mógł przecież tak żyć. Chciał chociaż w spokoju zapalić na swoim balkonie z namiastką prywatności, bez zakradania się przez cudze pokoje i poczucia, że wchodzi się z butami w coś, w co nie powinno się w ogóle wchodzić.
Wyrzucił paczkę po papierosach do kosza, umył dłonie w zlewie w kuchni, po czym zamknął się w pokoju. Usiadł na brzegu łóżka i przemył wodą utlenioną ranę na stopie, która powoli już się goiła. Zastanawiał się też moment, czemu to on zawsze ma takiego pecha.
Otworzył szeroko okno i położył się na łóżku, przykrywając nogi kocem. Przytulił do siebie poduszkę i zamknął oczy.
Próbując zasnąć czuł ciężkość w płucach i nie wiedział, czy to przez palenie czy był to po prostu zwiastun tego snu, który ponownie go nawiedzi.
Mimo to nie zdawał się tym specjalnie przejmować. Nie miał nad tym kontroli. Wisiał w dziwnym limbo między odpuszczeniem, a kurczliwym trzymaniem się przeszłości. Nie wiedział, jak z tego wyjść. Nie wiedział, czy kiedykolwiek będzie miał taką siłę.
•
Obudziło go trzaśnięcie drzwi. Otworzył oczy gwałtownie i złapał się za głowę, zerkając na swój telefon by sprawdzić godzinę. Dwudziesta trzecia czterdzieści dwa.
— Kurwa — warknął, zdając sobie sprawę, że właśnie zmarnował sobie całe popołudnie.
Wsunął kapcie na swoje stopy i z trudem podniósł się do pozycji stojącej, przeciągając się na boki by z lekka rozbudzić zaspane jeszcze mięśnie. Złożył koc na łóżku w równą kostkę, zamknął okno i wyszedł z pokoju, czując nieprzyjemną suchość w gardle. W korytarzu niemalże wpadł na Briana, który chyba zamierzał zapukać do jego drzwi.
— Woah — westchnął, łapiąc go za ramiona. — Uważaj.
— Wybacz — chłopak zrobił krok do tyłu i przekrzywił głowę lekko w bok. — Chciałem zapytać czy masz ochotę na pączki, kupiliśmy trochę z Hoseokiem w cukierni po promocyjnej cenie, tuż przed zamknięciem. To jak?
— Wydaje mi się, że limit na pączki już mi się skończył — Yoongi odparł cicho, a Hoseok spojrzał na niego z ukosa, zdejmując z siebie kurtkę.
Brian podrapał się po karku i tylko kiwnął głową.
— Jeśli zmienisz zdanie, to pączki są na blacie w kuchni. Ja lecę pod prysznic — po tych słowach wystrzelił jak piorun w stronę łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi.
Yoongi odprowadził go wzrokiem, po czym spojrzał mimo woli na Hoseoka, który właśnie zdejmował ze stóp swoje masywne buty. Wyraźnie unikał z nim jakiegokolwiek kontaktu, nawet tego najkrótszego, wzrokowego. Yoongiemu niezbyt się to podobało, ale nie wiedział jak zacząć rozmowę, by chociaż trochę rozbić te ścianę, która powstała między nimi. Oparł się ramieniem o framugę drzwi i zaplótł ręce na piersi.
— Czemu się tak przyglądasz? Mam coś na twarzy? — Hoseok zapytał go, prostując się i opierając swoje dłonie na biodrach.
Wyglądał naprawdę dobrze, a przynajmniej tak wydawało się Yoongiemu, który nawet na chwilę nie przestał się mu przyglądać. Hoseok miał lekko spocone włosy, przyklejone gdzieniegdzie do czoła, a jego koszulka opinała się na umięśnionych, wydatnych ramionach. Miał w sobie coś podejrzanego i ciekawego, coś czego Yoongi nie potrafił opisać. Nie zauważył tego wcześniej, ale błysk w jego oku był całkiem interesujący. Trochę ciężki do rozgryzienia, ale ciągle interesujący. Tajemniczy.
— Możemy porozmawiać? — Yoongi zapytał go cicho, a jego nogi zaczęły delikatnie drżeć z nerwów.
Hoseok uniósł ku górze jedną brew, ale po chwili wziął głęboki oddech, opuścił ręce wzdłuż ciała i z początku nie powiedział ani jednego słowa w odpowiedzi na jego pytanie. Podszedł do drzwi prowadzących do jego pokoju, otworzył je, po czym, bez patrzenia na Yoongiego, ledwo słyszalnie szepnął:
— Wolałbym nie.
Po tych słowach schował się za drzwiami i zasunął za sobą zamek. Yoongi stał tak w korytarzu przyglądając się zamkniętym drzwiom przez dłuższą chwilę. Próbował, prawda? Dlaczego jednak każdy jego plan legł w gruzach jeszcze za nim w ogóle wchodził w życie? Czy powinien myśleć nad wszystkim intensywniej? Możliwe, że właśnie tak było.
Wszedł do kuchni, nalał sobie wody z kranu do szklanki i wypił całą jej zawartość jednym haustem. Spojrzał na pudełko z pączkami na stole i oblizał usta, czując nieodpartą ochotę, by sięgnąć po chociaż jednego. Wypił jednak w zamian kolejną szklankę wody i szybko skierował się do własnego pokoju.
Zgarnął laptopa z biurka, położył się na brzuchu na łóżku i otworzył go, czując, jak jego oczy oślepia białe światło ekranu startowego. Kiedy system już się załadował, otworzył przeglądarkę i wszedł na stronę z ofertami wynajmu mieszkań w okolicy. Nie był już specjalnie senny, więc postanowił pożytecznie wykorzystać ten czas.
Słyszał jeszcze, jak Brian wychodzi z łazienki i gwiżdże pod nosem któryś z hitów z lat osiemdziesiątych, nie był jednak pewien który. Chciał wyjść z pokoju i zapytać go jak było w pracy, tak jak robił to gdy jeszcze mieszkał razem z Minwoo, ale szybko wybił to sobie z głowy. To było jak drapanie starych ran. Głupie i niepotrzebne, szczególnie gdy w takich sytuacjach możesz mieć nad tym jakąkolwiek kontrolę. Wsunął słuchawki w uszy, odpalił jedną ze swoich playlist na Spotify i wrócił do przeglądania ofert.
Ciągle jednak myślał o wozach strażackich na szerokiej półce i o zdjęciu, które z wierzchu wesołe wydawało mu się podszyte niesamowicie ogromnym smutkiem. Naprawdę chciał się dowiedzieć, co się za tym wszystkim kryło.
Mimo wszystko przecież wiedział, że nie uda mu się nikogo zmienić na siłę. Nie uda się wyciągnąć z nikogo informacji, jeżeli ten ktoś nie chce ich udzielić. Przecież był taki sam.
Koniec końców, może faktycznie, prędzej czy później, wszyscy są przeznaczeni do tego, by nieść swój własny krzyż, którego nie da się z nikim dzielić? Może w tym leży cały sens życia? Może to właśnie definiuje nas jako ludzi?
Yoongi oparł czoło o materac tuż obok laptopa i jęknął cicho, czując się tak, jakby właśnie uderzył głową w mur. Nienawidził myśleć. To zawsze prowadziło go do takich nostalgicznych zakamarków, z których nie było wyjścia.
Nie miał pojęcia, kiedy usnął. Wydawało mu się, że po tak długiej "drzemce" zapewne wcale nie uśnie. A jednak udało mu się. Nie ustawił sobie budzika, ale rano i tak obudził się na czas.
Wstał, w milczeniu wziął prysznic, zjadł śniadanie i porannym autobusem pojechał do pracy. Mógłby zabrać się z Hoseokiem, Brianem i Namjoonem, ale chciał zostać sam. Potrzebował spokoju. Ciszy.
Od pierwszej przejażdżki jedną i tą samą linią do pracy, ani razu więcej nie spotkał starszej pani, która dotrzymała mu towarzystwa właśnie tamtego dnia. Nadal miał w plecaku pudełko po ciastkach ryżowych, które mu dała i nosił je ze sobą w nadziei, że będzie mógł je zwrócić. Taka okazja jednak ani razu się jeszcze nie zdarzyła.
Pierwszym co zrobił po przyjeździe do remizy było zostawienie swoich rzeczy w szafce z tą nieszczęsną cyfrą siedem przyczepioną do jej drzwiczek, zdjęcie z siebie koszulki, zejście na pole treningowe za budynkiem i przebieżka po bieżni w samych spodniach w upale słońca, które tamtego dnia intensywnie świeciło na niebie. Biegł ile sił w nogach. Nie miał pojęcia ile mu to zajęło, ani kiedy w remizie pojawił się Hoseok, ale nawet nie poczuł jego wzroku na sobie. Ten jednak obserwował go z otwartego garażu, mocując narzędzia na tyle wozu, który poprzedniego dnia wrócił z poważnej konserwacji.
Yoongi nadal biegł i biegł, nawet nie bardzo przejmując się tym, że spora część jego kolegów z remizy przygląda mu się z zaciekawieniem. Chociaż może nie było to aż tak szokujące — jeszcze nie widzieli go przecież w takim wydaniu. Nie mógł jednak przejmować się mniej. Nie potrafił tego do końca wyjaśnić, ale przez moment zapomniał o wszystkim, co go trapiło. Chciał się nim nacieszyć chociaż przez krótką chwilę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top