32. Let's toast to the unknown (fin.)

Koniec szalika opadł na jego ramię, gdy wiatr ustał. Yoongi poprawił go szybkim ruchem dłoni ku uciesze Hoseoka, który nie był do końca pewien tego, czy trafił z prezentem. Wprawdzie był on bez większej okazji, ale i tak chciał, by się podobał.

— Chcesz jeszcze raz przejść się dookoła budynku, czy możemy już wejść do środka? — zapytał, a Yoongi zmierzył go morderczym spojrzeniem. — No co? Trzęsiesz się jak mysz, a przypominam, że jesteś drużbą. I musisz być tam za mniej niż dziesięć minut, żeby się wyrobić.

— Nie sądziłem, że będę stresować się aż tak bardzo — wyznał, uspokajając się nieco i wspinając się po trzech schodkach w kierunku drzwi wejściowych do sali weselnej.

Hoseok stał tuż za nim, podświadomie asekurując go, gdy ten powoli poruszał swoją nogą w ortezie.

— Będzie dobrze tak długo, jak nie zwymiotujesz w trakcie ceremonii.

— Nie kracz — Yoongi odwrócił się w jego kierunku. — Po prostu... Wejdźmy już do środka — zarządził, po czym pociągnął przeszklone drzwi w swoim kierunku za spory uchwyt.

Weszli do środka, a hostessa weselna ubrana w przyjemny dla oka uniform z ołówkową, beżową spódniczką i dopasowanym blezerem chwyciła zaproszenia z dłoni Hoseoka, sprawdziła je naprędce i płynnym gestem dłoni wskazała im drogę do wejścia na główną salę, do którego prowadziły niezbyt długie schody.

Zostawili swoje nakrycia w szatni przy schodach, po czym weszli powoli po nich ramię w ramię, stawiając kroki w tempie Yoongiego, który i tak starał się iść jak najszybciej potrafił. Gdy w końcu wspięli się na półpiętro stanęli przed szeroko otwartymi, wysokimi drzwiami, przez które można było wyraźnie przyjrzeć się wystrojowi niesamowicie wysokiej sali bez okien, dosłownie opływającej w kwiatowe aranżacje. Wyglądały jak baldachimy spływające w dół sufitu i lewitujące na kilkunastoma okrągły stolikami w podobnej kolorystyce i estetyce. Gdzieniegdzie dało się dostrzec kryształowe naczynia pełne bladozielonych, czysto liściastych bukietów, a w strategicznych miejscach na podłodze sprytnie ukryte były ledowe światła emitujące przyjemną, bladą łunę. Przez środek sali przebiegał też beżowy dywan prowadzący w kierunku niewielkiego wzniesienia służącego za miejsce, w którym Joonyeol i Mihi mieli złożyć sobie przysięgę, a przynajmniej  tak można było to logicznie wytłumaczyć.

Na sali nie było prawie nikogo, jedynie kilka kobiet z firmy organizującej wesela, które poprawiały szczegóły i krzątały się po sali jak w gorączce. Hoseok i Yoongi pojawili się tam wcześniej, bo poprosił ich o to Joonyeol. Zresztą, ich hotel był niedaleko, więc nie mieli z tym problemu.

— Imponujące, co? — Yoongi usłyszał za swoimi plecami i aż podskoczył, gdy odwrócił się i zobaczył tam Joonyeola, który z przylizanymi włosami i szerokim uśmiechem na ustach przywitał go ciasnym uściskiem.

Chwilę później zrobiło to samo z Hoseokiem, który, nieco niezręcznie, oddał uścisk.

— Bardzo przyjemne dla oka — Yoongi potwierdził, a Joonyeol zmierzył go wzrokiem.

— Usiądziemy, co? — Joonyeol zaproponował. — Widziałem cię przez okno z pokoju, gdzie się przebierałem. Obszedłeś ten budynek kilka razy — zaśmiał się, prowadząc ich w kierunku najbliższego stolika.

Hoseok próbował powstrzymać chichot, a Yoongi zarumienił się, postanawiając zostawić to bez komentarza.

Chwilę później usiedli na obitych miękko krzesłach, a Joonyeol wcisnął palec za kołnierz swojej koszuli, odpinając na siłę jej guzik przy kołnierzu.

— To wszystko to pomysł Mihi. Ja chciałem, żeby było bardziej... kameralnie? Ale cóż, mojej mamie i teściom też się podoba, więc ja nie mam nic do gadania. — Pokręcił głową. — Mówiąc szczerze bałem się, że nie przyjedziecie i sam utonę w tych wszyskich kwiatach. Minwoo, gdyby tu był, to też pewnie stanąłby po stronie matki. Zawsze taki był — zaśmiał się.

— Nie moglibyśmy nie przyjechać — Yoongi mruknął, czując gorzkość w sercu na myśl o Minwoo, chociaż nie była aż tak intensywna, jak wcześniej. — Przesunąłbyś wesele na następny dzień i ściągnął mnie tu siłą, czyż nie?

— Nie głupie. Zapewne bym tak zrobił. — Joonyeol potwierdził cicho, po czym zmierzył Hoseoka wzrokiem. — Dzięki — uśmiechnął się w jego stronę.

Ten nie był pewien za co otrzymał owe podziękowanie, ale tylko kiwnął głową.

Później został sam przy stoliku, gdy Joonyeol zaciągnął Yoongiego w stronę ołtarza i zaczął rozmawiać z nim o całym planie na przebieg ceremonii. Przygotował mu nawet krzesło, na którym mógłby przysiąść w jej trakcie, ale ten uparł się, że będzie stał.

— Wystarczy, że wyglądam jak kaleka. Nie będę się tak zachowywał kiedy wszyscy patrzą — stanął na swoim, a Joonyeol wywrócił tylko oczyma, przystawiając krzesło z powrotem do jednego ze stolików.

Jakieś dwadzieścia minut później na sali pojawiła się pani Choi z niewielkim pakunkiem w rękach, który wcisnęła Yoongiemu zaraz po tym, jak przywitała się z nim, dosyć ostentacyjnie cmokając go ustami w oba policzki.

Okazało się, że przyniosła mu granatowy krawat i muchę, o których tak entuzjastycznie wspominała przy ich wspólnej kolacji w Gunsan. Mierzyła i jego, i Hoseoka wzrokiem gdy, jak na komendę, zmieniali swoje krawaty na to, co im przyniosła. Koniec końców nie wyglądali tak źle — mucha pasowała Yoongiemu do czarnych szelek, które nałożył do spodni, a Hoseok miał wrażenie, że granatowy krawat nieco lepiej kontrastował z jego koszulą niż ten czarny. Nie wyglądał już przynajmniej tak, jakby szedł na pogrzeb.

Później na salę wpadła Mihi z wystylizowanymi, krótkimi włosami i skończonym makijażem, który wyglądał śmiesznie przy poplamionych dresach, które miała na sobie. W dłoni trzymała wieszak z sukienką przykrytą matową pokrywą. Nie przejmowała się tym, że Joonyeol zobaczy ją w tak ambiwalentnym stanie. On też nie wydawał się zaskoczony — jak to sam póżniej stwierdził, przygotowania do własnego ślubu sprawiają, że mało co w partnerze potrafi cię zaskoczyć.

Gdy ceremonia zbliżała się ku rozpoczęciu, Hoseok i Yoongi zostali zaprowadzeni do stolika najbliżej ołtarza, przy którym siedzieli teściowie Joonyeola, jego matka i druhna Mihi — jej starsza siostra. Stało też tam dodatkowe krzesło i puste nakrycie z wizytówką Minwoo. Yoongi uznał to za miły gest, chociaż, przez krótką chwilę, miał gulę w gardle i nierealną nadzieję, że jego przyjaciel faktycznie pojawi się na sali w swoim garniturze z nieelegancko rozpiętą przy klatce piersiowej koszulą. Hoseok trzymający go pod stołem za rękę rozwiał jednak te niezbyt pogodną myśl. Yoongi był niezmiernie wdzięczny, że ten przyjechał tam razem z nim. Zresztą, nie chciał się mazać, gdy siedząca obok niego Haneul opowiadała rodzicom Mihi o Minwoo i trzymała się dzielnie. Przysłuchiwał się jej historiom i uśmiechał od czasu do czasu, bo o niektórych zapomniał, a niektóre po prostu sprawiały mu radość. Bo wszystkie były szczęśliwe. I tylko takie powinny być w równie szczęśliwym dla jej drugiego syna dniu.

Ślub zaczął się o trzeciej popołudniu. Sala wydawała się pachnieć jeszcze intensywniej zapachem kwiatów rozproszonych nad głowami gości, a Hoseok mógłby przysiąc, że ta woń nie dość, że nastrajała go w dosyć pozytywny sposób, to jeszcze hipnotyzowała go tak, że co chwila zerkał ku sufitowi. 

Sam akt zaślubin nie trwał dłużej niż pół godziny. Hoseok przy tole siedział obok Haneul, a ta, niesamowicie wzruszona, co chwilę łapała go za dłoń, cicho łkając, a on w regularnych odstępach czasu podawał jej kolejną i kolejną chusteczkę z paczki, którą trzymał w kieszeni. Jednocześnie sam nieustannie wlepiał wzrok w Yoongiego upewniając się, że ten nie wygląda tak, jakby miał zasłabnąć czy się wywrócić. Na szczęście jednak przetrwał całą ceremonię bez żadnych problemów, a Hoseok poczuł się nieco źle z tym, że w ogóle w to zwątpił.

Jak tylko udało im się złapać kontakt wzrokowy, to posłał mu ciepły uśmiech. Yoongi za każdym razem odwdzięczał się tym samym.

— Wyglądałeś bardzo przystojnie. Miałem wrażenie, że czekałeś tam na mnie. I uwierz mi, gdybym mógł, to mógłbym wyjść za ciebie tu i teraz — Hoseok stwierdził, splatając ich palce ze sobą na wysokości ramion, gdy subtelnie tańczyli do powolnej piosenki, która akurat leciała z głośników.

Wesele trwało od trzech godzin, światła na sali były przyciemnione, a Hoseok zdążył już wypić parę kieliszków szampana. Język rozplątywał mu się co chwila, gdy rzucał jakieś losowe komplementy w kierunku swojego partnera.

Yoongi zacisnął palce w jego talii i przysunął się nieco bliżej. Lubił ciepło jego ciała, w dodatku w tamtym momencie jeszcze intensywniejsze dzięki alkoholowi.

— Nie to, żeby twoje komentarze mi przeszkadzały, ale ludzie już i tak dziwnie się tu na nas patrzą. Jak tak dalej pójdzie, to mogę zrobić coś nieprzyzwoitego — mruknął. — Zresztą, żeby się ze mną pobrać musiałbyś mnie obopólną zgodę. Nie pamiętam, żebyśmy o tym rozmawiali .

— Cóż, pierścionek na moim placu mówi co innego — odparł, pochylając się by go pocałować.

— A, a — Yoongi pokręcił głową, unikając jego ust. — To wciąż nie to.

Ich taniec przypominał bardziej delikatne, powolne dreptanie, w szczególności biorąc pod uwagę nogę Yoongiego. Nie robili tego jednak dla cudzych oczu, więc, koniec końców, mało obchodziło ich to jak wyglądali z boku.

— Jesteś okropny — Hoseok wydął wargi smutno. — Przecież mnie kochasz.

— Owszem.

— Więc czemu nie?

— Naprawdę mnie o to pytasz? — Yoongi zaśmiał się, przyciskając czoło do jego ramienia. — Jesteś niemożliwy.

— A ty okropny.

— Już to słyszałem.

Lewa dłoń Hoseoka powędrowała powoli w kierunku szyi Yoongiego, muskając jej skórę palcami. Wyciągnął kciuk w kierunku linii jego szczęki po czym, jakby w transie, przycisnął go delikatnie do jego dolnej wargi. Przejechał językiem po swojej, po czym pochylił się w jego kierunku i przytknął swoje czoło do jego delikatnie. To sprawiło, ze Yoongi zapomniał o kimkolwiek, kto był tam poza nimi.

— Wiesz co? — Hoseok zaczął, zataczając kciuk na jego wardze w małym półokręgu.

— Co takiego? — zapytał czując, że robi mu się gorąco.

Palce Yoongiego zacisnęły się na materiale koszuli Hoseoka.

— Kocham cię.

— To akurat wiem — mruknął w odpowiedzi, nieco markotniejąc, gdy Hoseok zabrał swój kciuk z jego wargi.

— Nie rozumiesz.

— To nie takie trudne. Oczywiście, że rozumiem.

— Mówisz? W takim razie co mam na myśli? — zapytał, a Yoongi, kompletnie zbity z tropu, próbował się odsunąć.

Hoseok nie pozwolił mu jednak, puszczając jego dłoń splecioną ze swoją i przyciągając go bliżej siebie. Yoongi opuścił swoją rękę wzdłuż tułowia na milisekundę, ale szybko uniósł ją ku górze i, jakby pchany instynktem, położył swoją dłoń na jego policzku. Poczuł się dziwnie. Przecież i on i Hoseok uprawiali już przecież seks i wydawać by się mogło, że nie było między nimi żadnego tabu. A jednak czuł się wtedy tak blisko niego, jak nigdy wcześniej.

— Uhm... Nie wiem?

— Więc jak możesz być pewien tego, że cię kocham? — Hoseok dopytywał, muskając palcami jego zaczerwienione ucho.

—  Mówisz mi to niesamowicie często... Zresztą, to jakiś test? Czy tylko szampan uderza ci do głowy?

— Chcę, żebyś spróbował powiedzieć mi dlaczego cię kocham.

— To trudne.

— To ważne — nalegał, a Yoongi spuścił wzrok na chwilę, ale zaraz znowu patrzył w oczy swojego partnera, jakby czując, że nie powinien ich unikać.

— Jesteś pijany. Zawstydzasz mnie.

— Wcale nie jestem aż tak pijany — zaprzeczył. — Spróbuj. Dla mnie.

Muzyka zmieniła swoją melodię, ale tempo pozostało takie samo. Więcej osób znalazło się na parkiecie, a Yoongi i Hoseok, nieświadomie usuwając się nieco w ciemniejszy kąt, nie zwracali na siebie już prawie niczyjej uwagi. Jedynie kilka par oczu co jakiś czas zerkało w ich kierunku, ale szybko nudzili się ich sylwetkami, które zlewały się z ciemnością.

— Cóż, jestem strasznie denerwujący...

— Oh tak, to zdecydowanie jeden z powodów — Hoseok potwierdził, a Yoongi wywrócił oczami.

— Przecież żartowałem.

— A ja nie. Kocham to, że jesteś sobą. Że, gdy kładziemy się spać, nie zdejmujesz z siebie jakiejś maski, którą próbujesz mi zaimponować w ciągu dnia. Gdy przyglądam ci się gdy śpisz, gdy przyglądam ci się jak złościsz się o jakąś głupotę.... Gdy dotykam twojej twarzy — mruknął, głaszcząc jego policzek — to choćbym stracił wzrok będę wiedział, że to ty.

Yoongi wciągnął powietrze przez nos szukając w myślach odpowiednich słów. Hoseok jednak, jakby wcale nie wyrecytował mu nakłutego osobistymi, prowokującymi do łez szpilkami wyznania, zetknął ich nosy na moment bezceremonialnie.

— Co jeszcze? — zapytał kuszącym szeptem, a Yoongi odsunął się delikatnie czując, że miękną mu kolana, co w jego obecnej sytuacji było conajmniej niebezpieczne.

— Nie umiem mówić o sobie dobrze, Hoseok.

— Nie przejmuj się tym. Ja kocham w tobie wszystko.

— Nawet to, że byłem dla ciebie tak okropny, gdy wyznałeś mi to pierwszy raz?

— Hm — Hoseok zamyślił się z poważną miną, chociaż nie utrzymał jej na twarzy zbyt długo, uśmiechając się chwilę później. — Jeżeli dałoby się to udowodnić, to zaryzykowałbym stwierdzenie, że po tym wszystkim kochałem cię jeszcze mocniej.

— Dlaczego?

— Chciałem ci coś udowodnić. A może sobie? To był dziwny czas.

— To prawda. Chociaż to wcale nie tak dawno — Yoongi zawstydził się i było mu coraz bardziej gorąco, w szczególności gdy czuł oddech Hoseoka na swojej twarzy.

Nie przeszkadzał mu nawet wątły zapach alkoholu. Przez moment miał ochotę wyciągnąć go z sali weselnej i wrócić z powrotem do hotelu. Jego uszy czerwieniały jeszcze bardziej na samą myśl.

— Ale wiedziałem, że znowu będziemy razem.

— Jak to?

— Obiecałeś, że zawsze do mnie wrócisz — powiedział z zadowoleniem wypisanym na twarzy. — Pamiętasz?

— Mogłem najzwyczajniej w świecie nie dotrzymać obietnicy — odbił piłeczkę.

— Nie wierzę w to — Hoseok zaoponował. — Nie zrobiłbyś tego. Nie mnie.

Postanowił zaspokoić bolesne, chociaż nie do końca świadome pragnienie Yoongiego i pocałował go delikatnie. Ten rozchylił niepewnie usta, spodziewając się czegoś więcej niż zetknięcia ich miękkich warg. Przeliczył się jednak, gdy Hoseok odsunął się i spojrzał w jego oczy przenikliwie. To było dziwne — Yoongi zwykle uważał siebie za tego z silniejszą osobowością, ale w tamtym momencie to Hoseok kompletnie owinął go sobie wokół palca i zdominował go samą swoją obecnością.

— Przychodzi ci do głowy coś jeszcze? — Kontynuował temat, jakby zdawał sobie sprawę z owej dominacji, o której Yoongi przecież tylko myślał.

— Kochasz... Moje pocałunki?

— Bardzo — potwierdził, a Yoongi przyglądał się jego językowi, który ten wytknął zaczepnie.

— Jak bardzo?

— Bardzo bardzo — zadeklamował niczym najświętszą z przysiąg.

Jeden z kwiatów podwieszonych pod sufitem opadł delikatnie w dół, osiadając z lekkością na czubku jego głowy. Ten nawet tego nie poczuł.

Yoongi nie zastanawiał się ani chwili dłużej. Chwycił go prawą dłonią za kark i pocałował, zapominając o całym świecie niczym nastolatek ogarnięty pierwszą miłością. Uśmiechnął się, gdy Hoseok odsunął się na krótki moment tylko po to, by kciukiem pociągnąć jego dolną wargę w dół i ułatwić sobie dostęp do wnętrza jego ust.

Całowali się krótką chwilę, ale nie miało to znaczenia. Yoongi wiedział, że będą mieli jeszcze mnóstwo okazji na to, by zrobić to znowu. Dłużej. Inaczej.

Zresztą, pomimo całego zakłopotania i zawstydzenia, podobała mu się ta rozmowa. I to co z niej wyszło.

Kieliszki szampana stukały w tle. Yoongi miał nadzieję, że Hoseok będzie pił go nieco częściej.

Dziecięce instynkty obudziły się w nim z momentem, w którym usiadł na dachu wozu ubrany w służbowy, dzienny mundur i grubą kurtkę. Namjoon chwilę później dołączył do niego, w głębokich kieszeniach wnosząc dwa termiczne kubki z kawą, które wyciągnął jak tylko usiadł wygodnie i wiedział, że nie straci równowagi i nie wywinie fikołka, łamiąc sobie przy tym kark.

Wóz stał przed remizą, a oni usiedli na jego szczycie tak, by przyglądać się słońcu, które prawie już zaszło. Jedynie jasno pomarańczowa łuna tłumiona przez nocny welon jeszcze toczyła walkę z ciemnością ku uciesze ich zmęczonych oczu. Brian ogrzał zmarznięte dłonie o kubek, który podał mu Namjoon i wypuścił powietrze z płuc obserwując, jak materializowało się w postaci gęstych kłębów.

— Zdrowie — Namjoon oznajmił i uderzył swoim kubkiem o kubek Briana, zanim otworzył zaślepkę na jego szczycie i upił łyk. — Ugh, gorące — warknął sam do siebie, wystawiając język na zewnątrz.

— Jak... Kawa? — Brian dociął, a ten szturchnął go w bok, chociaż młodszy nie poczuł tego specjalnie przez grubą kurtkę.

Siedzieli tak chwilę milcząc i popijając gorący napar. Mieli ciężki dzień w remizie, a ich zmiana dobiegała końca. Czas płynął jakoś wolniej.

— Myślisz, że dobrze się bawią? — Brian przerwał ciszę.

— Yoongi i Hoseok? Zapewne — stwierdził. — Mam nadzieję.

— To miłe... Wiesz, że wszystko się między nimi ułożyło.

— Nie wytrzymałbym kolejnych kłótni.

— Oj błagam cię, nie udawaj świętego. Wiem, że kochasz, gdy dużo się dzieje.

— Cenię spokój — Namjoon skwitował. — Nie zmyślaj.

— Nie zmyślaj — Brian przedrzeźnił go, upijając łyk kawy i ściągając brwi tak, że niemalże wytrzeszczył oczy.

Joon mocno klepnął go w plecy, a ten, tym razem nie zyskując nic na grubości kurtki, poczuł uderzenie i zakrztusił się kawą. Zaczął kaszleć ku uciesze Namjoona, który wygwizdywał jakąś pseudo–tryumfalną melodyjkę przez delikatny uśmiech.

– Nie za wygodnie wam tam? — usłyszeli i oboje zerknęli w dół.

Kang stał na betonowym podjeździe, wyraźnie niezadowolony, a przynajmniej na to wskazywał wyraz jego twarzy. Sam trzymał kubek termiczny z kawą w dłoni, a na plecy miał założoną służbową kurtkę, nieco zbyt dużą. Musiał ją zgarnąć z wieszaka bez przyglądania się rozmiarowi.

— My tylko– Brian zaczął, ale dowódca przerwał mu, wyciągając swoją dłoń przed siebie.

— Mieliście wprowadzić wóz do garażu. Co to jest, wycieczka z przedszkola? Tylko dzieci lubią wspinać się na wozy.

— Najwyraźniej nie tylko dzieci — Namjoon odszczeknął, chociaż bez żadnych nieprzyjaznych intencji. — Odpuść, co? Pozwól nam siedzieć, gdzie chcemy. Tyraliśmy dzisiaj jak muły.

Dowódca nie odzywał się dosyć długo, a Brian, nieco przerażony, już zbierał się ku temu, by zejść z dachu wozu i przeprosić, ale Namjoon powstrzymał go, przytrzymując jego udo prawą dłonią. Jednakże siedzenie tam było jego pomysłem i nie chciał, żeby Joon wpadł przez niego w tarapaty. Dlatego tym bardziej nie rozumiał.

— Co ty robisz, Joon?

— Cicho, siedź i nie gadaj — wymamrotał, po czym spojrzał na Kanga takim wzrokiem, jakby rzucał mu wyzwanie. — I co zrobisz? Wejdziesz tutaj?

— A żebyś wiedział — odparł, po czym podszedł do drabinki na ścianie wozu i, podobnie do Namjoona, chowając swój termiczny kubek do głębokiej kieszeni, zaczął się po niej wspinać.

Serce Briana przyśpieszyło, ale panika powoli znikała, ponieważ Kang, zamiast karcić ich za to co robią, zaraz po wejściu na dach wygodnie usadowił obok Namjoona. Finalnie przeciągnął się z kubkiem w dłoni, jednocześnie drugą z nich rozmasowując kark.

— Jak już robicie takie głupoty, to chociaż pomyślcie, by mnie zaprosić. Jak jeszcze byłem na czynnej służbie w Gwangju to zawsze siadaliśmy tak po ciężkim dniu z czymś do picia i obserwowaliśmy ponad wielkim murem remizy  jak dziewczyny z pobliskiej szwalni jadły lunch na trawniku przez budynkiem zakładu pracy. Chociaż zwykle w mniejszym chłodzie — zaznaczył, pokazowo wypuszczając powietrze z ust. — I też wbrew słowom naszego dowódcy. Cóż, gdyby nie to, to teraz nie miałbym żony. Więc mogę przymknąć na to oko od czasu do czasu. Ale wspinanie się po wozach to już jednak nie na moje lata. Niby nic, a plecy wysiadają...

— To nie tak, że my mamy tutaj jakiś specjalny widok — Namjoon zaprotestował.

— Tak, tak, wiem. Wzięło mnie na wspominki — odparł i napił się kawy ze swojego kubka, wyraźnie zamyślony.

Siedzieli we trójkę w milczeniu póki słońce kompletnie nie schowało się za usłanym i wyboistym od przeróżnych budynków horyzoncie.

— Jakieś wieści od Mina? — Kang zapytał nagle. — Nie odzywał się do mnie od dłuższego czasu. Obiecał dać znać, jak będzie mógł wrócić do pracy.

— Oprócz tego, że jest tak samo wielkim wrzodem na tyłku jak wcześniej, to nic specjalnego. — Joon wzruszył ramionami.

— Zastanawiam się, kiedy mogę go przywrócić do służby, chociażby na stacjonarkę. Żeby pomagał w remizie... Zresztą, już wam to mówiłem. Trochę brakuje mi jego buty.

— Przez długi czas buty to on będzie nam czyścił bo nie będzie z niego więcej pożytku.

Brian żachnął się i pstryknął Namjoona w skroń za ten komentarz.

— Wcale tak nie uważasz — wymamrotał. — To twój przyjaciel.

— Dlatego dopilnuje, żeby moje buty były zawsze idealnie wypastowane — odgryzł się i wystawił język w jego stronę, a Kang prychnął pod nosem.

— Kto by pomyślał, że Shark da się mu omotać, ha? Ci dwaj są plotką numer jeden w remizie. Tajemnice poliszynela to nie tajemnice...  Zresztą, może i jestem już trochę stary, ale mam resztkę oleju w głowie. Bardziej szokuje mnie, że nasz rekin najprawdopodobniej od zawsze był tylko rybką — skwitował, drapiąc się po kilkudniowej szczecinie. — Ciekawe co jest lepsze... Rekin o mentalności rybki czy rybka z zębami rekina?

— Szczerze mówiąc, to nie wiem — Namjoon odpowiedział mlaskając ustami, gdy zbłąkane fusy z kawy zostały mu na języku.

— Wypijmy za to — Brian zaproponował, unosząc swój kubek nieco ku górze.

— Za co dokładnie? — Kang wychylił się, patrząc na niego spod przymrużonych powiek.

— Wypijmy za nieznane.

— Z braku laku... — Namjoon uniósł ramiona ku górze i również wzniósł swój kubek na wysokość ramion.

Kang, chociaż zaśmiał się przy tym kpiąco, zrobił to samo. Co zabawne, tuż po tym groteskowym toaście, każdy z nich poparzył się w język. Kawa zdawała się bowiem stygnąć niesamowicie powoli. A na pewno wolniej, niż to sobie wyobrażali.

Co więcej, gdyby przyjrzeć się dokładniej, można było znaleźć jeszcze parę pomarańczowych przebłysków, które wbrew uprzednim pozorom poddania się nocy, nieustannie walczyły z horyzontem. Jakby słońce tamtego dnia nadal miało coś do powiedzenia. Nie sposób było jednak rozszyfrować co. Możliwe, że też chciało wznieść toast za to, co nieznane.

A może po prostu wysłuchać tych, którzy, na przekór niepewności, za wczasu celebrują to, co przyniesie im przyszłość.

Listopad naprawdę przechodził samego siebie w owiewaniu jego ciała chłodem i szumieniu wiatrem w uszach, jakby robił mu na złość. Premedytacja tamtego zimnego poranka ujawniała się Yoongiemu z każdym krokiem, który powoli stawiał, zmierzając w dół szerokiej alejki. Ludzie mierzyli go dziwnymi spojrzeniami. Tym razem jednak nie zwracał na nich aż tak uwagi, chowając niemalże połowę swojej twarzy za materiałem grubego szalika.

Tamtego poranka zostawił Hoseoka odsypiającego wesele samego w hotelowym pokoju, przytulonego do poduszki niczym małe dziecko, po czym wyszedł, zostawiając mu małą notatkę na szafce nocnej. Miał zamiar wrócić przed porą obiadową, żeby mogli coś razem zjeść na mieście przed powrotem do domu wieczornym pociągiem. Jak tak to sobie planował, to dziwnie się czuł, nazywając to szare, portowe miasto swoim domem. Stwierdzenie to osiadło jednak dosyć gładko na jego sumieniu, więc nie dywagował nad tym dłużej.

Złapał taksówkę na cmentarz, chociaż początkowo w ogóle nie planował, że się tam wybierze. Miał zamiar dobrze bawić się na weselu przyjaciela, a następnego dnia wieczorem wsiąść do pociągu, wrócić do Gunsan i ponownie stać się trybikiem maszyny, która stała się jego nowym życiem. I faktycznie, bawił się dobrze. Chociaż czegoś mu w tym wszystkim brakowało.

Nie wiedział, czy był to Minwoo. Możliwe, że widok tamtego pustego krzesła nieco namieszał mu w głowie. Chciał dać szansę temu podejrzeniu i zobaczyć, czy odwiedzenie go na cmentarzu cokolwiek zmieni.

Gdy znalazł się przy jego nagrobku, który niezmiennie nie wyróżniał się niczym na tle innych, chłód nieznacznie zelżał, a on przez moment, jakby zapominając o szynie na swojej nodze, chciał przykucnąć. Szybko jednak o tym zapomniał, podpierając się na kuli, którą Hoseok kazał mu zabrać ze sobą z Gunsan "na wszelki wypadek", a którą on zgarnął wychodząc z hotelu i nawet jakoś specjalnie o tym nie myśląc.

Zmęczył się już jednak nieco, więc posiadanie jej pod ręką nie wydawało się aż tak głupie.

— Hej — mruknął po chwili milczenia, a wiatr świsnął mu w uszach, jakby chcąc wypełnić niezręczną ciszę.

Yoongi wiedział jednak, że nagrobek mu nie odpowie. Zresztą, niczego takiego nie oczekiwał.

— Tak więc... bar? — mruknął, tak naprawdę po raz pierwszy porządnie odnosząc się do tego, o czym majaczył wtedy, gdy przygniotły go gruzy. — Nie powiem, zaskoczyłeś mnie — dodał, ściągając wargi w prostą linię. — Chociaż spodziewałem się raczej tej obrzydliwej oranżady, którą tak lubisz.

Przekrzywił głowę, przyglądając się nagrobkowi, po czym pociągnął nosem i westchnął, wlepiając wzrok we własne buty.

— Kogo ja oszukuje, sam to sobie wymyśliłem — prychnął. — Nadzieja matką głupich, ha?

— Zgadzam się. W pewnym sensie — Yoongi usłyszał za sobą, po czym odwrócił wzrok i otworzył oczy szeroko.

— Han — wymamrotał i zmarszczył czoło. — Co tu robisz?

— Z jakiejś przyczyny nie odbierasz ode mnie telefonów, nie odpisujesz na wiadomości. To postanowiłem sam cię znaleźć — wzruszył ramionami. — Instynkt podpowiadał mi, że kiedyś cię tu znajdę. Po weselu twojego brata w szczególności. Było wczoraj, prawda?

Stał tuż za nim, ubrany w nowy, widoczne drogi płaszcz, eleganckie buty i nieco znoszone jeansy. Miał na twarzy lekki zarost, a ciężkie okulary na jego nosie wbijały się noskami w jego grzbiet. Pierwszy raz wyglądał jednak na porządnie wyspanego. Na ustach miał nawet delikatny uśmiech.

— Wiesz, że to naruszenie prywatności? Skąd ty w ogóle wiesz te wszystkie... Zresztą, nie ważne — Yoongi burknął. — Swoją drogą, gdy ja próbowałem się do ciebie dodzwonić jeszcze tak niedawno, to też nie raczyłeś odebrać.

— Bo wiedziałem, że jedyne, co zrobisz, to będziesz się wściekać.

— Cóż, postanowiłeś po koleżeńsku ukraść numer telefonu z mojego smartfona i wydać mnie Joonyeolowi. Co miałem zrobić, wysłać ci kwiaty? — zapytał nieco zbyt głośno, po czym pokręcił głową. — Wiesz co? To nie rozmowa na teraz.

— Nie ciekawi cię, jak cię tu znalazłem? Skąd wiedziałem, że będziesz tu akurat dzisiaj? Skąd wiem te wszystkie... rzeczy? — zapytał, gdy Yoongi, nawet bez pożegnania z Minwoo, powoli ruszył w stronę głównej alejki.

Przez chwilę milczał, nawet nie planując tego, by wdać się z terapeutą w jakąkolwiek dyskusję. Szybko, pchany jakimś dziwnym przeczuciem, zmienił jednak zdanie, stawiając pierwszy krok na uklepanej ziemi alejki i podpierając o nią kulę, którą trzymał w prawej ręce.

— Szczerze mówiąc to kompletnie mnie to nie obchodzi — przyznał szczerze podniesionym głosem, nawet nie odwracając się w jego stronę.

Szybko jednak pożałował swojego nietaktu, chociaż nikt, oprócz wyraźnie rozbawionego Hana, nie zwrócił na niego uwagi. Chyba, że zmarli mieli uszy.

— W takim razie może objedzie cię zaproszenie za kawę?

— Nie obejdzie.

Prawda była jednak taka, że nieco go obeszło. Zaciekawiony tym, co może się wydarzyć machnął na niego ręką tak, by zachęcić go do dołączenia, gdy powoli szedł w dół alejki, kierując się ku wyjściu z cmentarza.

Nie była to kawa.

Pili wraz z Hanem znienawidzoną przez Yoongiego oranżadę w niemalże tym samym miejscu, gdzie trochę czasu wstecz ten pił ją z Minwoo po ukończeniu przez niego szkoły. Co dziwne, Yoongi sam zaproponował taki a nie inny dobór napoju i takie, a nie inne miejsce. Czy żałował? Nie do końca. Miał wrażenie, że gdy dojdzie do ostatniego, słodkiego, kleistego łyku z dziwnie obłej butelki, to zamknie jakiś rozdział.

— Nie zimno ci?

— Wszystko mi jedno — Yoongi nawet nie zerknął na terapeutę.

Rozejrzał się za to dokładniej dookoła. Okolice Hanu jakoś specjalnie się nie zmieniły. Przecież minął tylko rok. Yoongi miał jednak nadzieję, że coś przybierze inny kształt. Albo sprawi, że jego umysł przestanie asocjować to miejsce z czymkolwiek, co pamiętał.

— Wiesz, co takiego specjalnego jest w nazwisku Han? — terapeuta zapytał, wskazując podbródkiem na rzekę.

— Niech zgadnę? Zanurzają was wszystkich z dziada pradziada w tej rzece trzymając za piętę, więc jeżeli cię w nią kopnę, to przestaniesz opowiadać mi o rzeczach, które mnie nie obchodzą? — mruknął gorzko, a Han zaśmiał się.

— Nadal jesteś na mnie zły, ha?

— Pozwól, że zapytam ponownie. Chciałbyś kwiaty za to, co zrobiłeś?

— Opowiedz mi jak było — wyminął temat.

— Gdzie?

— Jak to gdzie? Na weselu — zrobił smutną minę, ale na niewiele to się zdało.

— Nie twój interes.

— W takim razie chciałbym kwiaty.

Śmiech Yoongiego poniósł się w dół betonowych schodów i najpewniej rozszedł się jeszcze po rzece na jej drugi brzeg.

— Za co? Za naruszenie mojej prywatności?

— A czy nie robimy tego wszyscy? Wchodzimy z butami w cudze życia?

Yoongi nie wiedział czemu, ale Han, jakimś cudem, bardzo często mówił to, co uderzało w samo centrum jego ego i sprawiało, że mimo iż chciał być wściekły, to, koniec końców, przyznawał mu rację. Bo co niby on zrobił wtedy, gdy pojechał z Hoseokiem do lekarza w Busan?

Zdając sobie w pełni sprawę z tego, że złoszcząc się na Hana był kompletnym hipokrytą skrzywił się, dopijając na siłę ostatni, spory łyk oranżady i, z dziwną, nie dającą się wyjaśnić wściekłością, nagle cisnął butelką przed siebie. Ta rozbiła się o beton na niezliczone kawałki z głośny brzdękiem, strasząc kota, który pałętał się gdzieś przy brzegu rzeki.

— O patrz, zupełnie jak mój stolik. Masz jakiś fetysz zbijania rzeczy, które się o to nie proszą. A mogliśmy dostać kaucję zwrotną za tę butelkę — Han skomentował gorzko, ponieważ to on zapłacił za ich napoje.

Yoongi wydostał ze swojego gardła głośne warknięcie, po czym zaczął grzebać w kieszeniach płaszcza chaotycznie. W końcu wyciągnął z jednej gruby, skórzany portfel i otworzył go tak zamaszyście, że parę pięćset wonowych monet wypadło na płaskie, szerokie schody. Podniósł je szybko i wcisnął do kieszonki na miedziaki.

— Masz i błagam, odpuść mi już ten stolik, bo dostanę jakiegoś ataku jeżeli usłyszę o nim chociaż jeszcze jeden raz — burknął, wciskając mu dłoń wszystkie banknoty, jakie miał przy sobie.

Han wziął je bez zawahania, uśmiechając się potulnie.

— To nie moja wina, że tak wściekłeś się o kogoś, kto najprawdopodobniej już nawet nie przypomina tego, jakim go pamiętasz.

— Mam wrażenie, że jedyne co mówisz o Minwoo to to, że gnije pod ziemią. Tylko inaczej ubierasz to w słowa — Yoongi westchnął bez humoru, a Han przeliczył szybko banknoty i schował je do kieszeni swojego płaszcza.

Mówiąc szczerze Yoongi myślał, że ten ich nie weźmie. Szybko jednak pozbył się niesmaku w ustach. Znał Hana przecież całkiem dobrze. Nie mógł spodziewać się niczego innego. A jeżeli jednak miał jakiekolwiek pozytywne oczekiwania w tym temacie, to sam zrobił z siebie głupca.

— Przecież to prawda.

— Wiem — odparł i zacisnął prawą pięść. — Ale mógłbyś chociaż spróbować powiedzieć coś miłego.

— Mówisz, masz. Przykro mi, że umarł — powiedział monotonnym głosem, sięgając dłonią do drugiej kieszeni, z której wyciągnął paczkę papierosów jeszcze nie odwiniętą z folii.

— Przykro ci że... Okej, wiesz co? — Spojrzał na niego spode łba. — Jeżeli jest w tym życiu cokolwiek... Powtarzam, cokolwiek, co miałoby mniej sensu niż ty i dobór profesji, to bardzo chętnie chciałbym to zobaczyć. Bo narazie się nie zapowiada.

Han zignorował jego docinki tak, jakby te w ogóle nie zostały mu zaserwowane. Podstawił mu za to paczkę papierosów niemalże pod nos, a Yoongi, zbyt zajęty przecieraniem kciukiem swojego zmarzniętego nosa i odwracaniem wzroku w drogę stronę, nawet nie zwrócił uwagi.

— Zapal ze mną — zaproponował, po czym zaczął odwijać z niej folię.

— Nie. Rzuciłem palenie — odparł, finalnie poświęcając mu jedno, krótkie spojrzenie.

— Kupiłem je specjalnie dla ciebie.

— To brzmi jak twój problem — Yoongi skwitował. — Nie mieszaj mnie w twoje wątpliwe obracanie gotówką. Zresztą, dostałeś ode mnie pieniądze. Więc nie narzekaj.

— To chociaż powiedz mi jak było na tym weselu. Inaczej nie będę mógł spać w nocy — mruknął, wyciągając jednego papierosa i chwytając go między wargi.

Nie odpalił go jednak.

— Było dobrze, okej? Wystarczy?

— Och, w zupełności — terapeuta kiwnął głową, wypluwając papierosa na ziemię.

Cały proces otwierania paczki i wyjmowania go z niej wydawał się w świetle tego kompletnie bezsensowny.

Przydeptał go butem i zamilkł, co objawiło się dla Yoongiego jako chwilowe błogosławieństwo. Zamknął oczy i wsłuchiwał się w szum rzeki, jakby zahipnotyzowany. Jego nozdrza poszerzały się z każdym oddechem, a nos marszczył, gdy powietrze wciągnięte do płuc było nieco zbyt zimne.

— Czemu nie wziąłeś Hoseoka na cmentarz? — głos Hana ponownie przeciął ciszę, a Yoongi rozkrzyczał się wewnętrznie.

Nie dał jednak tego po sobie poznać.

— Skąd wiesz, że jestem tu z nim?

— To oczywiste — zaśmiał się, wlepiając wzrok w malinkę na szyi Yoongiego tuż pod jego uchem.

Ten, w okamgnieniu orientując się czemu terapeuta tak właściwie się przyglądał, naciągnął szalik wyżej, chociaż niewiele to zmieniało.

— Nie wiem. Nie jestem na to gotowy. Może kiedyś go tu zabiorę. To nie twoja sprawa.

— Rozumiem — Han odparł i kiwnął głową.

— Gówno prawda. Jako cię znam, to zaraz znowu będziesz filozofował.

— Nie. Chociaż może... Daj temu szansę, okej? — Splótł palce swoich dłoni. — Jak tak o tym pomyśleć, to naprawdę przykre — wyjaśnił po krótkiej chwili zastanowienia.

— O czym ty znowu—

— To, że ludzie tak młodo umierają. Tyle ambicji, zdolności, miłości...

Yoongi milczał, nie mogąc rozszyfrować, do czego ten tak właściwie pije. Postanowił więc poczekać, aż Han ponownie podejmie temat. Z doświadczenia wiedział, że czasem po prostu najlepiej nie wchodzić mu w paradę. Instynkt nie zawiódł go, bo Han odezwał się znowu niecałą minutę później.

— Ludzie twierdzą, że to wszystko znika. W jakimś limbo. Jakby ta cała ambicja, zdolności i miłość nie miały znaczenia lub traciły je z momentem, gdy ciało umiera. Cóż... — zaśmiał się cicho i podrapał po karku. — Ja lubię myśleć, że to wszystko... po prostu wyparowuje.

— Wyparowuje? — Yoongi zapytał, przymrużając powieki.

— Tak, mniej więcej. Jak woda? — Han wskazał skinieniem swojej głowy w kierunku rzeki. — No i potem wraca z powrotem do wszechświata. Cyrkuluje dookoła.

— A potem co? — zakpił rozbawionym głosem, przykładając dwa palce do skroni. — A potem spada wraz z deszczem? Tak? — dodał, wyraźnie nieprzekonany.

— Dokładnie. Może doświadczysz nawet paru grzmotów i błyskawic. Ale tylko jeżeli wielki z ciebie szczęściarz. Masz siebie za szczęściarza, Yoongi? — zadał mu pytanie, któremu niestety, a może stety, przeznaczonym było pozostać bez odpowiedzi.

Han bowiem nie czekał zbyt długo na to, aż jego rozmówca w ogóle się odezwie. Nie czekał na odpowiedź, bo żadnej nie potrzebował. Wstał, jeszcze raz przydeptując ówcześnie trzymanego przez siebie w ustach papierosa, jakby dla zasady. Zmierzwił włosy Yoongiego w geście pożegnania i odszedł w swoją stronę, podążając chodnikiem wraz z nurtem rzeki. Pogwizdywał przy tym pod nosem i popijał oranżadę ze swojej jeszcze w połowie pełnej butelki, którą zabrał ze sobą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top