3. We all are experiments

— I wtedy powiedziałem mu, że jak nie przestanie, to przywalę mu w zęby i–

— Hola hola. Młody — Namjoon uciszył Briana i przetarł twarz małym, czarnym ręcznikiem. — Myślisz, że jestem na tyle głupi, żeby w to uwierzyć? Ty nie potrafisz węża przy wozie strażackim poprawnie utrzymać, a co dopiero uderzyć kogoś tak, by trafić w odpowiednie miejsce.

— Ale kiedy to prawda — burknął i przeciągnął swoją koszulkę przez głowę. — Może nie wyglądam, ale jestem naprawdę silny.

— Ta, a przypomnij mi, kto ostatnio domykał za ciebie drzwi przy wozie, bo nie dałeś rady pociągnąć ich w swoją stronę jak wsiadałeś? — Hoseok stanął między nimi z rękoma założonymi na piersi, a milczący Yoongi zatrzymał się tuż za nim, czując się nieco jak intruz. — Z tego co pamiętam, to byłem to ja.

— Wtedy miałem akurat gorszy dzień. — Brian wywrócił oczami i spojrzał na Namjoona, który zgarnął z ziemi swoją koszulkę i również nałożył ją na siebie.

Wyglądał na zamyślonego, a przynajmniej, według Yoongiego, miał bardzo tajemniczy wyraz twarzy. Był dosyć wysoki, przez co zdawało mu się, że albo patrzył na wszystkich z góry, albo po prostu sprawiał takie wrażenie. Był dobrze zbudowany, jego barki były szerokie, a wyrzeźbione od ćwiczeń plecy odznaczały się na cienkim materiale strażackiej koszulki.

— Coś nie tak? — Joon zwrócił się w stronę Yoongiego, a ten pokręcił nagle głową zdając sobie sprawę, że ewidentnie się na niego gapił.

— Nie. Um... Przydzielono mnie do waszej drużyny. Do jedynki, znaczy się — wypalił. — Hoseok powiedział mi, że będę z wami pracował.

— Ciebie? Okej. — Namjoon wzruszył ramionami. — Tak długo, jak nie dasz się zabić to wszystko w porządku. — Poklepał go po ramieniu. — Temu się udaje. — Wskazał palcem na Briana, który był zbyt zajęty oglądaniem swoich paznokci by zwrócić na to uwagę. — Więc to nie powinno być aż tak trudne.

Cóż, Yoongi nie był w stanie powstrzymać niewielkiego uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy. Hoseok zmierzył go wzrokiem, ale nic nie powiedział. Pociągnął Briana za rękę do siebie i szturchnął go stopą w łydkę.

— Pokaż Yoongiemu wóz — powiedział krótko. — Co, gdzie i jak działa. Tylko nic broń Boże nie dotykaj. A już na pewno łapy z daleka od zaworów.

— Jak mam pokazać mu wóz, jeżeli nie mogę nic dotknąć.

— Spróbuj — warknął i klepnął go w plecy. — Ja pójdę do łazienki. Muszę się–

Nie dokończył zdania, gdyż dzwonek na ścianie remizy zaczął wydawać z siebie przeraźliwie głośny, jednostajny, charakterystyczny dźwięk.

— Shark, odbiór. Jedynka w gotowości. Shark, odbiór — krótkofalówka przy spodniach Hoseoka zaskrzeczała głośno zdeformowanym głosem Kanga.

Yoongi poczuł się tak, jakby jego świat nagle się zatrzymał. Przez pewną chwilę miał wrażenie, że naprawdę tak się stało. Palący ból w ręce nagle powrócił, oczy zaszły łzami, a serce przyśpieszyło, nawet jeśli czas nie płynął. A może płynął? Nie umiał powiedzieć.

Dziwne echo przecięło dźwięk dzwonka, odbijając się z bólem w jego głowie niczym w pustym naczyniu. Nie zwróciłby na nie uwagi, gdyby nie fakt, że chwilę później dołączyły do niego nagłe szarpnięcia za ramiona.

— Yoongi, kurwa mać! Yoongi! — Hoseok potrząsał nim jak bezwładną, szmacianą kukiełką. — Obudź się!

— Tak? — Zamrugał powiekami kilkukrotnie, a Hoseok zacisnął zęby i chwycił jego przedramię, ciągnąc go w stronę remizy.

— Mamy wezwanie, nie słyszysz idioto? Ruszaj swój tyłek!

Czas znowu ruszył do przodu, a jego stopy poniosły go z trawnika na betonową podłogę garażu. Sam nie wiedział kiedy zdjął bluzę i nałożył na siebie kurtkę, którą Namjoon wcisnął mu w rękę.

— Shark. Odbiór. — Hoseok wskoczył do wozu, przykładając swoją krótkofalówkę niemalże do samych ust.

— Mieszkanie, Pyeonghwa, przesyłam dane na komputer pokładowy. Pożar w kuchni, mieszkańcy ewakuowani. Nie mam informacji na temat instalacji gazowych, będę powiadamiał na bieżąco. Odbiór — zniekształcony głos wydostawał się z malutkiego głośnika w urządzeniu.

— Dzięki. Odbiór.

— Powodzenia Shark. Bez odbioru.

Hoseok wyciągnął do Yoongiego rękę, gdy ten upinał kask na głowie. Yoongi bez zastanowienia chwycił ją, a potem sam pomógł wsiąść do środka Brianowi, który w pełnym mundurze wyglądał na o wiele starszego, a porozrzucane na jego twarzy gdzieniegdzie oznaki dziecięcej urody zdawały się kompletnie zanikać.

Joon usiadł za kierownicą i spojrzał na mały ekran lokalizatora satelitarnego tuż obok. Wyjechał z garażu na sygnale, a Yoongi spojrzał przez szybę na zbliżającą się niesamowicie szybko bramę, którą niedługo potem minęli, skręcając gwałtownie w lewo.

Trawa była mokra od wyciekającej z węża i hydrantu wody, a dookoła roznosił się zapach dymu z mieszkania na parterze, które po dwóch godzinach zostało pozbawione każdego, nawet najmniejszego płomienia.

Yoongi był wyczerpany i nie wiedział, czy gorzej czuje się fizycznie czy psychicznie. Oba te ośrodki w jego organizmie krzyczały i pulsowały swego rodzaju bólem, a on sam rzucił się plecami na trawę i oddychał ciężko. Odrzucił obie ręce na boki i spojrzał w niebo. Nie miał już na głowie kasku, zdjął go chwilę wcześniej. Cieszył się też, że zdecydował się ogolić włosy. Przynajmniej nie czuł niczego, co nieprzyjemnie kleiłoby mu się do twarzy.

— Wszystko okej? — Brian stanął nad nim z uśmiechem na ustach.

Na policzku miał plamę od smaru z wozu, a czoło miał czarne od sadzy. Mimo to wyglądał na tak szczęśliwego, jakby to wszystko było elementem drogiej pielęgnacji twarzy.

— Tak, po prostu się zgrzałem — Yoongi wydyszał, mrużąc z lekka oczy.

— Jest upał, a ty masz na sobie bluzę i kurtkę — chłopak stwierdził słusznie. — Możesz je już zdjąć. I to jak najszybciej. Jeśli Kang by to zobaczył, to zjadłby cię żywcem.

Brian pomógł Yoongiemu usiąść, ciągnąc go do siebie za nadgarstek. Po chwili zaczął też zdejmować mu kurtkę.

— Przestań, ludzie się gapią — Yoongi burknął przeciągle, wskazując skinieniem głowy na mieszkańców ewakuowanych z kompleksu mieszkaniowego, którzy przyglądali się im zza przeciągniętej przez policję pomiędzy drzewami taśmy.

— Wolisz zemdleć z gorąca? Nawet nie było cię w środku mieszkania, a wyglądasz tak, jakbyś własnoręcznie wyniósł z płomieni wszystkich lokatorów.

—Ej, młody. Nie zapędzasz się trochę? Miałem naprawdę długą przerwę.

— Tutaj nikt nie będzie zwracał na to uwagi. — Hoseok pojawił się nagle obok nich, zlany potem i ubrudzony na twarzy.

Pod pachą trzymał swój kask, a ciężka kurtkę przewiesił przez ramię. Brian przestał ściągać górną część munduru z Yoongiego, a ten wywrócił oczami i sam ją z siebie zrzucił. Rozsunął bluzę, ale ją zostawił już narzuconą na plecy.

— Z tego co wiem, to nawaliła instalacja gazowa. Mała iskra i zapaliła się cała kuchnia. Całe szczęście, że nikt w niej nie był, gdy gaz się zapalił. — Namjoon, który wcześniej rozmawiał z policjantami, podbiegł do nich lekko czerwony na twarzy. — Yoongi, ratownicy medyczni kazali cię zapytać, czy nie potrzebujesz pomocy. Wyglądasz... Marnie.

— Wszystko okej. Nie sądziłem jednak ze praca przy wężu i wodzie aż tak mnie zmęczy. — Podrapał się po karku i powoli wstał.

Podniósł z ziemi kask i kurtkę, a trzy pary oczu obserwowały go uważnie. Nie przejął się tym jednak zbytnio i ruszył w stronę wozu.

Buzowały w nim bardzo sprzeczne uczucia. Z jednej strony znowu czuł, że coś usiłuje go udusić, a z drugiej mógłby powiedzieć, że pomimo zmęczenia odżył na nowo.

Jego chwiejny krok niósł go przez trawnik dziwnym zygzakiem. Przestał myśleć o czymkolwiek, a gdy wsiadł do wozu opadł z jakichkolwiek sił. Oparł tył głowy o fotel i zamknął oczy.

Próbował zapomnieć o tym, że jest sobą. Naprawdę nie chciał zastanawiać się nad tym, co dalej. Jedyne na co miał ochotę, to coś zimnego do picia i długa drzemka.

W remizie jednak szybko o tym zapomniał. Zgłoszenia sypały się tego dnia jak grzyby po deszczu. Gdy około dwudziestej drugiej wrócił po swojej nieco wydłużonej zmianie do mieszkania, był do cna wyssany z jakiejkolwiek energii.

Wziął szybki prysznic i rzucił się na łóżko w samej bieliźnie, nastawiając budzik na piątą rano. Próbował jak najszybciej zasnąć, nie chcąc stracić zbyt wiele wolnego czasu, który chciał przeznaczyć na odpoczynek, ale i tak musiał w końcu przysiąść na łóżku, otworzyć okno i wychylić się nad parapetem, by zapalić papierosa. Dopiero po tym niezbyt szlachetnym rytuale był w stanie spokojnie zasnąć.

Przez sen przytulił się do poduszki, a nogi podkurczył do brzucha.

Znowu śnił mu się Minwoo. I jak zwykle, nie był to najprzyjemniejszy sen. Nawet otwarte na oścież, wpuszczające do środka delikatny, przyjemny przeciąg okno nie powstrzymało potu spływającego po jego czole, gdy niespokojnie obracał się na wygniecionym, niewygodnym materacu.

— Czternaście! Piętnaście! Szesnaście! — Hoseok liczył na głos stojąc nad Yoongim, który posłusznie robił pompki parędziesiąt metrów od tylnego wejścia do remizy.

— Czy to konieczne? — zapytał po szesnastym razie, kładąc się zmęczony na wilgotnej od rosy trawie. — Czemu tylko ja muszę to robić?

— Bo kompletnie nie masz kondycji. Dawaj, jeszcze czternaście. — Wywrócił oczami. — Nie dasz rady?

Yoongi spojrzał na niego i prychnął pod nosem. Wiedział, że jeśli nie możesz zaprzeczyć, to lepiej coś po prostu przemilczeć. W tym wypadku próbował też dalej, ale po dwudziestej trzeciej pompce padł jak długi na ziemię, oddychając ciężko i głośno.

— Dosyć — wysyczał i usiadł na łydkach. — Podasz mi bluzę? — zapytał Hoseoka, który trzymał ją przewieszoną przez ramię.

— Jak długo masz zamiast ukrywać swoje blizny? Wczoraj przez te głupią dumę się prawie ugotowałeś. Zresztą, jest gorąco. Obejdzie się bez tego. — Odwrócił się na pięcie i skierował w stronę remizy.

Nie minęła chwila, a Yoongi dogonił go i próbował zabrać mu bluzę, ale ten zgrabnie unikał jego wyciągniętych dłoni.

— Kurwa, Hoseok. Bez przesady, ja—

— Yoongi! Hoseok! — Brian wybiegł z garażu z dziwnymi plamami od smaru na policzkach. — Widzieliście Namjoona?

— Nie, czemu pytasz? — Hoseok przystanął na chwilę, a Yoongi odruchowo schował się za nim, spuszczając w dół swój wzrok.

— Uhm... Bo zauważyłem, że coś skrzypi w zaworach... I próbowałem to naprawić. Nic wielkiego, naprawdę. Kwestia poślizgu. Ale teraz woda przecieka i—

— Ile razy mamy ci powtarzać, żebyś na własną rękę nie majstrował przy wozie i w ogóle się do niego nie zbliżał? — Pstryknął go w czoło, na co ten od razu zaczął przecierać je dłonią z lekko niezadowolonym wyrazem twarzy. — Zaraz się przyjrzę. Ty idź i zmyj to z twarzy. Ty weź prysznic. — Machnął ręką na Yoongiego, po czym pobiegł w stronę garażu, nadal trzymając na ramieniu jego bluzę.

Brian podrapał się po głowie i naciągnął wcześniej opuszczone szelki spodni na ramiona. Miał na sobie czarny podkoszulek, który odznaczał swój kształt na opalonych ramionach. Yoongi obserwował nagą skórę jego rąk i zdał sobie sprawę, że on też jest obserwowany. Przełknął ślinę.

— Wow... Masz tatuaże — Brian wypalił lekko zbity z tropu, przez co chyba nawet nie próbował udawać, że nie przygląda się bliźnie, która była zdecydowanie o wiele ciekawsza. — Wypadek przy akcji? — Spojrzał Yoongiemu w oczy, a ten kiwnął głową.

— Zdarza się. Dlatego musisz na siebie uważać.

— Lepsza blizna i ratowanie życia, niż śmierć gdy jest się tchórzem. — Oczy Briana zaszły powagą, a Yoongi przez moment czuł się naprawdę zbity z tropu.

— Co masz na myśli? — szepnął, nie kończąc trwającej między nimi wymiany spojrzeń.

— To, co słyszałeś. — Odwrócił wzrok. — Nie muszę tego tłumaczyć. — Odwrócił się na pięcie i przez moment stał odwrócony plecami do Yoongiego.

Dał sobie kilkanaście sekund i spojrzał na niego z powrotem, tym razem znowu ze swoim pogodnym, ponadprzeciętnie i niemalże niepokojąco wesołym wyrazem twarzy.

— Chodźmy do łazienki. Tutaj liczy się czas, wiesz?

— Wiem, Brian. Nie musisz uczyć mnie tak prostych rzeczy. — Yoongi postanowił zignorować jego poprzednie słowa, nie chcąc mieszać się w cudze sprawy i problemy. — Chodźmy — szepnął i ze spuszczoną głową ruszył w stronę remizy, nieudolnie manewrując ręką i próbując ukryć ją przed czyimkolwiek wzrokiem.

Brian poszedł tuż za nim, doganiając go kilkoma dłuższymi susami. W garażu minęli Hoseoka, który podniósł głowę znad tego co robił, gdy usłyszał kroki. Nikt jednak nic nie powiedział.

Po ścianach echem rozniosło się dudnienie butów i głośny oddech Yoonigego, który wewnętrznie zwijał się z bólu, gdy z każdym kolejnym stopniem na schodach przemęczone mięśnie jego brzucha kurczyły się i zamieniały w dosłowną definicję cierpienia.

— A więc mówisz, że przestałeś nosić bluzę w pracy?

— Niby tak, niby nie do końca. Większość czasu. Ale bardziej mnie do tego zmuszono, niż sam bym tego chciał. — Yoongi przytknął skroń do szyby w autobusie i ziewnął przeciągle, kuląc się i czując dziwny chłód.

— To zawsze jakieś kroki — w głosie Hana dało się słyszeć zmęczenie, lecz mimo to ten dalej ciągnął rozmowę. — A jak ogólnie twoje samopoczucie?

— Żyje.

— Yoongi, już o tym rozmawialiśmy. Żyje to nie jest odpowiedź, jaką chciałby usłyszeć od ciebie psychiatra czy terapeuta. Żyjesz i potrafię sam to zauważyć. Na co mi dyplom, jeśli nie mogę zajrzeć w najgłębsze czeluści twojej duszy.

— Uwierz mi na słowo, nie ma tam nic ciekawego.

— Jeden z moich pierwszych pacjentów też tak mówił, a potem bum! Okazuje się, że ma schizofrenie i jego najlepszy przyjaciel to tylko wytwór jego wyobraźni — zaśmiał się, a jego chichot skrzeczał w słuchawce telefonu.

— To wcale nie jest śmieszne. Raczej okrutne. — Yoongi zmarszczył brwi i wyjrzał przez okno na puste chodniki szarego osiedla, przez które właśnie przejeżdżał.

— Komedia to tragedia plus czas.

— Komedia bez wyczerpującej puenty, która nadałaby wszystkiemu sens. Po co mamy cierpieć. Dla głupiego żartu z własnej nieporadności, tylko po to żeby udawać, że jest okej gdy tak naprawdę nie jest? — Palce Yoongiego zacisnęły się na telefonie, gdy poczuł mocny ścisk gdzieś głęboko, wewnątrz własnej piersi.

— Bez powodu — Han prychnął ironicznie.

— Co?

— Dokładnie to. Bez powodu. Kto powiedział, że cierpienie samo w sobie musi mieć jakikolwiek sens? Ono nigdy nie będzie go miało, jeśli sam nie masz ochoty go znaleźć. Mówiłem ci o tym już wiele razy. Jeżeli będziesz chciał cierpieć i cierpieć, to będziesz. A jeżeli w końcu znajdziesz coś, co nakreśli twojej beznadziei swego rodzaju linię mety, to potem może być już tylko lepiej.

— Nie rozumiem.

— Wyobraź sobie, że wywróciłeś się, nie wiem, na chodniku mając siedem lat, gdy biegłeś do budki z lodami. I boli jak ostatnia cholera. Ale i tak biegniesz dalej, bo jesteś tylko dzieckiem i z tyłu głowy masz tą głupią, absurdalną myśl, że musisz biec, bo przecież budki mają nogi i uciekają — zaśmiał się sam z własnego żartu. — Wracając. Kolano boli cię i boli, ale w końcu, zdyszany, czerwony na twarzy i z krwią na nodze dostajesz upragnioną gałkę czekoladowych lodów, przez co ten ból już wcale nie jest aż tak ważny.

Autobus zatrzymał się na przystanku z piskiem, a Yoongi milczał, analizując wszystko co powiedział mu Han. Jego twarz, z lekka blada ze zmęczenia nabrała skupionego wyrazu, a siedząca po przeciwnej stronie pojazdu młoda kobieta przyglądała mu się z dziwnym zaciekawieniem.

— Metafory to nie moja specjalność — Yoongi przyznał cicho, zakrywając usta dłonią jakby zawstydzony.

— I dlatego to ja jestem tutaj od rozwiązywania twoich problemów. Przynajmniej na razie.

— Jeszcze sekundę temu mówiłeś, że sam muszę szukać drogi wyjścia z tej mojej beznadziejnej sytuacji. — Wywrócił oczami.

— Będę więc latarnikiem w twoim tunelu ciemności.

— Czy to znowu jakaś głupia metafora? Tego uczą was na medycynie?

— Nie płacisz mi już, więc pozwól, że nie będę cię leczył wedle sztywnych reguł i wytycznych. Potraktuj to jako innowatorską metodę.

— Miło jest wiedzieć, że jest się eksperymentem. — Yoongi wstał i zarzucił torbę na ramię wolną ręką. — Niesamowicie. Już chyba wolę ci płacić.

— Wszyscy jesteśmy eksperymentami Yoongi, taka jest już kolej rzeczy — w jego głosie dało się wyczuć, że prawie przysypiał. — Mówiąc szczerze, w samym byciu człowiekiem nie ma niczego, z czego mógłbyś być dumny. Dlatego staraj się zwracać uwagę nawet na te najmniejsze szczegóły. To zwiększa szansę na powodzenie całego przedsięwzięcia.

— Przedsięwzięcia?

— Cholera, Yoongi. Życia.

— Mówiłem ci, że metafory to nie jest moja mocna strona — mruknął i wstał, chwytając się poręczy.

Zbliżał się jego przystanek, więc stanął obok drzwi i przycisnął czerwony przycisk nie chcąc, by kierowca go ominął. Z trudem balansując torbą na ramieniu cały czas trzymał telefon przy uchu, słuchając oddechu Hana, który milczał od dłuższej chwili.

— Halo? — mruknął, odsunął telefon od głowy, spojrzał na niego i przytknął go z powrotem w okolice ucha. — Han?

Milczenie było nad wyraz wymowne. Yoongi wywrócił oczami zdając sobie sprawę, że ten najpewniej śpi. Często zdarzało mu się przysypiać podczas ich wspólnych sesji, więc w ogóle nie był w szoku.

— Dobranoc — burknął w eter i rozłączył się, próbując na nowo pozbierać myśli.

Chociaż to zdawało się niemożliwe. "Na nowo" znaczyło dla niego tyle co "do znośnego stanu". Do takiego, w którym mógł chociaż względnie spokojnie położyć się do łóżka i zasnąć w mniej niż godzinę, nie męczony dziwnymi, natrętnymi myślami. Jeszcze tylko nerwicy mu brakowało i miałby cały komplet zaburzeń, które kompletnie nie są mu potrzebne.

Powietrze było rześkie, nieco chłodnawe. Yoongi zmarszczył nos i odwrócił się w stronę swojego bloku mieszkalnego, wytężając wzrok. Przeszedł przez jezdnie i wszedł do środka, mijając portiernie i ruszając na piętro do swojego mieszkania. Korytarz pachniał stęchlizną i intensywną wonią ostrych przypraw. Ktoś musiał gotować. Yoongi, mimo dziwnej, pozornie nieprzyjemnej mieszanki zapachów, zrobił się głodny.

Podszedł do swojego mieszkania rozkojarzony i usłyszał dziwny plusk. Otworzył szeroko oczy, podnosząc i opuszczając stopę po raz kolejny. Znowu plusk.

— Co jest... — Spojrzał na drzwi, spod których wyciekała spora kałuża wody, formująca się pod nimi.

Wyciągnął klucze z kieszeni i otworzył nimi zamek pośpiesznie. Zapalił światło, które zaczęło migotać. Jego żółta łuna odbiła się od podłogi jak od tafli jeziora, wyglądając jak księżyc w pełni.

— Matko jedyna. — Yoongi otworzył szeroko oczy, zauważając, że cała podłoga jego mieszkania była zalana wodą.

Poprawił torbę na ramieniu i wszedł do środka, nie przejmując się zbytnio, gdyż nadal miał na nogach swoje służbowe, ciężkie, wojskowe buty. Rozkręcony kran przy aneksie kuchennym nie przeciekał, co nieco go zdziwiło, bo tam spodziewał się źródła wody.

Okazało się ono jednak zupełnie inne. Stara, odkryta rura w łazience po prostu pękła, a woda wyciekała z niej jednostajnie do momentu, w którym Yoongi, wściekły jak osa, nie zbiegł do portierni i nie poprosił o zakręcenie zaworów. Mieszkanie pod nim było puste, więc nikt nie zorientował się o przecieku. Yoongi nie miał innego wyjścia, niż spędzić noc na kanapie w mieszkaniu portiera, co było dla niego jednym z nie tyle co najgorszych, ale najdziwniejszych przeżyć, jakie było dane mu doświadczyć. Rano wszystko przybrało jednak jeszcze gorszy obrót.

Pogotowie wodociągowe pozbyło się wody i usterki, ale mieszkanie nie było już aż tak łaskawe. Panele spuchły, wilgoć rozeszła się w górę ścian, przez co jej zapach był już całkiem nie do zniesienia, a instalacja elektryczna rozchodząca się przy podłodze przestała działać, pozostawiając mieszkanie na jakiś czas bez prądu.

Jedyne wolne mieszkanie w bloku było właśnie tym tuż pod tym zalanym, więc ono, przesiąknięte z kolei od stron sufitu, również nie nadawało się do zamieszkania. Yoongi czuł się okropnie, gdy wraz ze swoją walizką przyszedł do pracy stwierdzając, że będzie musiał przez pewien czas zadowolić się metalowymi, niewygodnymi strażackimi łóżkami w remizie. Dostał też zwrot kaucji i pierwszej renty, ale nawet nie miał ochoty sprawdzać, czy wszystko się zgadzało. Po prostu wcisnął gotówkę do przegródki w walizce, obserwowany jeszcze wtedy przez markotnego portiera.

Gdy wsuwał swoją walizkę pod łóżko zaskoczył go Brian, który pojawił się nagle obok znikąd, pochylając się ku niemu z zaciekawieniem.

— Co tu robisz? — zapytał, siadając na brzegu łóżka.

Miał na sobie służbowe spodnie i białą koszulkę. Wyglądał na wyspanego i wypoczętego. Yoongi mu zazdrościł. Plecy nadal bolały go po nocy na kanapie.

— Nie widzisz? Wprowadzam się. — Wzruszył ramionami. — Czemu pytasz? Nie powinieneś być na posterunku?

— Tak samo jak i ty. Coś nie tak z twoi mieszkaniem? — dopytywał, drapiąc się po ramieniu.

— Aktualnie jest nie do zamieszkania. Zresztą, kocham zimno i niewygodę remiz. I te głośne alarmy — wyjaśnił sarkastycznie, wywracając oczami.

— A to świetnie się składa. — Brian aż podskoczył z ekscytacji, zacierając ręce. — Mieszkanie moje, Namjoona i Hoseoka ma jeden wolny pokój. Kiedyś mieszkała w nim dziewczyna Hoseoka, ale wyprowadziła się trzy miesiące temu. Nikogo jeszcze nie znaleźliśmy. Chcieliśmy kogoś znajomego, bo wiesz. Jedna osoba zawsze się przyda, rachunki podzielone na cztery będą nieco mniejsze. — Wzruszył ramionami.

— Mieszkaliście we trójkę z dziewczyną Hoseoka? — Yoongi zaśmiał się, szczerze rozbawiony.

— Długa historia. — Brian uderzył go pięścią w ramię. — To jak?

— Nie uważam, że powinieneś decydować za wszystkich. A zresztą, naprawdę, tu mi będzie dobrze. Za darmo, blisko do pracy. Same pozytywy.

— A jeśli bym pogadał z Hoseokiem? Teoretycznie on podpisywał umowę najmu. Będzie miło całą jedynką mieszkać razem. Poznamy się lepiej—

— Życie nie jest takie łatwe — Yoongi burknął i wstał, otrzepując uda z kurzu. — Zresztą, nie wiem ile tu u was w ogóle zawitam.

Zasunął suwak swojej bluzy i spojrzał na Briana, który z lekko przekrzywioną głową przyglądał mu się uważanie, lekko dziecinnie. Yoongi pierwszy raz miał okazję tak dokładnie mu się przyjrzeć. Był naprawdę młody. Rysy jego twarzy nie były aż tak wyraźnie zarysowane jak u reszty Koreańczyków, a oczy, z lekka zaokrąglone, wyróżniały się w tłumie. Yoongi był pewien, że któreś z rodziców Briana nie było stąd. Zresztą, jego imię mówiło samo za siebie. Nie chciał jednak o nic pytać. To nie była jego sprawa, ani jego biznes.

— Chodźmy, pewnie czekają na nas na bieżni — uciął temat, wsuwając dłonie do kieszeni.

Brian tylko kiwnął głową i ruszył za nim, pstrykając palcami i gwiżdżąc jakąś melodię, znaną tylko samemu sobie.

Yoongi nie zdawał sobie jeszcze wtedy z tego sprawy, ale życie znowu miało mu pokazać, że nic nigdy nie pójdzie już po jego myśli. Tamtego wieczora miał bowiem znaleźć się w progu sporego, czteropokojowego mieszkania ze swoją walizką, niezadowoleniem i widocznie niepocieszonym Hoseokiem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top