28. Guess I can't buy you a drink just yet. You've got to leave
Namjoon nigdy nie wspominał o tym nikomu, ale wiedział, że Hoseok co jakiś czas miewał koszmary. Kilka razy słyszał bowiem, jak ten krzyczał przez sen. Był jednak tylko człowiekiem, więc nie wiedział, jak zareagować. Nigdy nie poszedł do pokoju Hoseoka, by go uspokoić. Nie ważne czy krzyki trwały trzy sekundy, czy interwałowo przez dwadzieścia minut. Zawsze tylko się im przysłuchiwał, nie pozwalając sobie zasnąć do momentu gdy był pewien, że się skończyły. Jakby odgrywał rolę strażnika na odległość. Niesamowicie bezużytecznego, ale jednak.
Niekiedy chciał zapytać Briana, czy ten też je słyszał. Czy też budziły go w nocy i czy też potrafił tylko nasłuchiwać w bezruchu. Nigdy jednak, targany poczuciem winy napędzanym przez bezsilność, nie zebrał się na odwagę, by to zrobić.
Jednak gdy Brian, zalany łzami na umorusanej twarzy, zdjął kask i spojrzał mu w oczy zaraz po tym, jak wraz z Yejunem wydostali się z budynku, zdał sobie sprawę, że nie musiał pytać.
Bowiem przeraźliwy krzyk Hoseoka był dla nich obojga tak znajomy, że nie potrzeba było słów, by to stwierdzić. Wystarczyło tylko spojrzeć w ich oczy.
Uspokojenie go zajęło naprawdę długo. Przez pierwsze dwadzieścia minut, gdy policjanci spisywali zeznania Briana opatrywanego na pace jednej z karetek, a ratownicy doglądali ostatnich rannych, Hoseok wyrywał się i próbował wejść do budynku. Uderzył nawet Namjoona kilkukrotnie w twarz łokciem, gdy ten, sam wyczerpany mentalnie, jak i fizycznie, uparcie wytrzymywał jego niezamierzone, napędzane amokiem ataki i przytrzymywał go wraz z pomocą kilku innych.
W końcu jeden z ratowników podał mu domięśniowo sporą dawkę leków uspokajających, a Namjoon zaprowadził go jednej z karetek, gdzie zdjął z niego kurtkę, usadził go na noszach, siłą dosłownie wlał w niego pół butelki wody, przymusił go do położenia się oraz przypiął go pasem tak, by ten nigdzie nie uciekł. Hoseok jednak nawet nie próbował. Jego ręce stały się wiotkie, a krzyki ustały. Przekrzywił tylko głowę i patrzył na Namjoona nieobecnie.
— To nie fair — szepnął, przymrużając powieki. — Wszystko, co dla mnie ważne... To nie fair.
Widać było, że nadal chciał krzyczeć. Nie miał jednak na to siły. Leki uspokajające roztopiły jego emocje w błotnistą kałużę, w której jakby tonął, na moment błogo nieświadomy tego, co się tak właściwie stało.
— Wiem — Namjoon odparł, a jego dłonie drżały, gdy zakręcał butelkę.
Sam powinien coś wypić, ale miał wrażenie, że nic nie przełknie. Nie dotarło jeszcze do niego wszystko, co właśnie zdarzyło się w budynku. Nie zdołał nawet zobaczyć twarzy Yoongiego. Słyszał tylko jego głos, lecz przed jego oczami i tak pojawiały się obrazy, o których wolał nie wspominać na głos. Wprawdzie nie słyszał nic, oprócz huku zapalającej się konstrukcji, ale jego umysł przywodził mu na umysł dźwięki łamanych kości i krzyki przyjaciela. Sam potrzebował sporej dawki czegoś na uspokojenie.
— Miałem mu tyle do powiedzenia, Joon — Hoseok pokręcił głową w jakby zwolnionym tempie, a do jego rozchylonych, spuchniętych warg dostawały się pojedyncze łzy, które, jakby wbrew prawom grawitacji, spływały w dół jego policzków. — Tyle do powiedzenia. To nie może być prawda. Musimy go znaleźć — wydukał, po czym spojrzał na przyjaciela.
Ten opierał się kolanem o jedną z metalowych podpórek noszy, a piszczel drugiej nogi trzymał na ziemi.
— Hoseok—
— Okej? — szepnął, po czym nagle zamknął oczy i przymuszony działaniem mocnych leków zasnął, chociaż jego dłonie pozostały zaciśnięte w pięści tak, jakby tylko czuwał.
•
Yoongi wszedł do niewielkiego baru w takim zakłopotaniu, jakby skręcił w złą uliczkę i znalazł się w nim zamiast w najzwyklejszym supermarkecie. Nie bardzo pamiętał, co go tam zaprowadziło, ale bazując po obolałych mięśniach i klatce piersiowej stwierdził, że musiał być po intensywnym treningu. Czuł się jak odklejony od rzeczywistości. Miał wrażenie, że za chwilę straci świadomość.
Był ubrany w swoje ulubione jeansy jeszcze z czasów szkoły strażackiej oraz granatową koszulkę z krótkim rękawem, odsłaniającą jego tatuaże, z których był niesamowicie dumny. Musiał więc się przebrać, jeżeli faktycznie był po treningu. Nie pachniał też potem, co bardzo dyskretnie sprawdził. Przez moment zmartwił się swoim nagłym stanem nieświadomości, ale po chwili wzruszył ramionami i ruszył przez dosyć małą salę barową, by znaleźć się przy długim kontuarze, akompaniowanym przez liczne, wysokie, barowe krzesła.
Jeżeli już tam był, to na pewno, żeby się napić. Pomimo początkowych obiekcji nie miał zamiaru sobie tego odmówić.
Przysiadł na wysokim stołku, po czym oparł swoje nogi o drewnianą, wypolerowaną belkę umieszczoną pomiędzy jego dwoma przednimi nogami. Barman, który stał na drugim końcu kontuaru zmierzył go wzrokiem, a Yoongi uśmiechnął się do niego krzywo, po czym złapał się za kark, który bolał go nieco bardziej, niż zwykle po treningu.
Kilkadziesiąt sekund siedział tak sam, pozornie nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. Rozejrzał się po lokalu jednak przez moment, aż jego wzrok nie zatrzymał się na kobiecie ubranej w zwiewną sukienkę w kwiatowy wzór. Towarzyszył jej mężczyzna w późno-średnim wieku, który, z początku odwrócony do Yoongiego plecami, również przekręcił swoją głowę w jego stronę. Oboje spojrzeli po sobie, wysłali sobie zmartwione spojrzenia, po czym kobieta przybrała na twarzy bardzo smutny uśmiech i pomachała do Yoongiego powoli. Poruszała ustami tak, jakby chciała coś powiedzieć.
On jednak, dosyć skołowany, odwrócił wzrok i nawet nie trudził się, by rozszyfrować jej słowa.
— Wszystko w porządku, Min? — barman przywitał się, a Yoongi odruchowo uścisnął dłoń wystawioną w jego kierunku ponad kontuarem, chociaż nie potrafił przypomnieć sobie jego imienia. Kojarzył jednak jego twarz. Może już kiedyś go widział? Ten bowiem najwidoczniej go znał. — Co podać? — zapytał.
Yoongi oparł swoje przedramiona o drewniany, lśniący, wylakierowany blat dosyć ekskluzywnie wyglądającego baru, po czym spojrzał na półkę pełną butelek za dosyć wysokim mężczyzną.
— Um... Rum z colą. Czarny, przyprawiony. Kraken — odparł.
— Jeden shot?
— Podwójny — mruknął, po czym wyciągnął papierową słomkę z niewielkiego pudełeczka, które stało przed nim.
Zaczął się nią bawić jakby w transie, przysłuchując się jednocześnie rozmowom ludzi w lokalu, który wymieniali się między sobą opiniami politycznymi, wydarzeniami z życia i najgłupszymi, pijackimi przemyśleniami. Yoongi nieustannie przy tym czuł na sobie wzrok wcześniej obserwowanej pary. Starał się ich jednak ignorować.
Zaczął zastanawiać się nad tym, czemu przyszedł tam sam, by tylko zająć czymś umysł. Przeniósł swój wzrok na barmana, który właśnie napełnił wysoką, kryształową szklankę lodem i skrupulatnie odmierzył pięćdziesiąt mililitrów trunku w metalowym jiggerze. Czarny rum polał się po przejrzystych kostkach lodu, a Yoongi aż poczuł jego zapach. Zamyślił się.
Miał wrażenie, że bardzo dawno już go nie pił. Zbyt dawno. Jakby podświadomie tęsknił za jego smakiem.
— Czekasz na Minwoo, Yoongi? — Barman nie odrywał wzroku od szklanki, którą właśnie napełniał colą z oszronionej butelki.
— Minwoo? — Serce Yoongiego ścisnęło się na dźwięk imienia przyjaciela. Nie wiedział czemu. Nie wiedział też, czy na niego czekał. Nie chcąc jednak wyjść na głupka odparł — Um, tak. Spóźnia się. Chyba — zakończył ledwie słyszalnym szeptem przez zaciśnięte zęby.
— Jak zwykle. Chcesz, żebym przygotował mu to, co zawsze? — zapytał, podstawiając mu pod nos szklankę z drinkiem zaraz po tym, jak wycisnął do niego trochę soku z pojedynczej, limonkowej łódeczki.
— To co zawsze? — szepnął, jakby nagle przypominając sobie, że nigdy nie przychodził do tego baru z Minwoo.
Czy on w ogóle kiedykolwiek był w tym barze? Kręciło mu się w głowie.
— Aviation. On zawsze pije Aviation.
— Oh, okej. Nie wiem, co to za koktajl. Ale Minwoo pewnie zaraz będzie, tak. Znaczy, możesz—
— Napij się, może ci się język rozwiąże — barman roześmiał się, a Yoongi spuścił wzrok, nieco zawstydzony.
Wcisnął słomkę do szklanki, a kostki lodu zabrzęczały. Małe bąbelki coli buzowały jeszcze po brązowej tafli, a on próbował pociągnąć łyk ze szklanki, pochylając się nad nią nieznacznie. Słomka zdawała się jednak nie spełniać swojej roli. Wyciągnął ją ze szklanki zdziwiony i sięgnął po drugą. Znowu jednak nic przez nią nie popłynęło. Postanowił napić się prosto ze szklanki, przyglądając się barmanowi, który, zajęty robieniem koktajlu, właśnie wlewał do shakera jakiś fioletowy likier.
Jego ręką nie miała jednak siły, by unieść ciężar grubego kryształu. Palce zaciskały się na szkle, ale to tyle. Yoongi nie rozumiał, co tak właściwie się działo.
— Min! — usłyszał za swoimi plecami głos, który przebił się przez barowy gwar.
Odwrócił głowę i zobaczył Minwoo, który szedł właśnie w jego stronę pośpiesznie, uśmiechnięty od ucha do ucha. Yoongi sam nie mógł się powstrzymać i, na moment zapominając o chwilowej frustracji, również się uśmiechnął.
— Spóźniłeś się — mruknął jakby czytał ze scenariusza, chociaż, mówiąc szczerze, nie wiedział nawet która była wtedy godzina.
— Wybacz, wybacz — Minwoo odparł, po czym przytulił się do jego pleców na moment. — Byłem naprawdę daleko. Przysięgam, droga stamtąd jest naprawdę męcząca.
— Droga skąd...?
— Dobrze cię widzieć, staruchu — szepnął, kompletnie ignorując jego pytanie i siadając na krześle barowym obok. — Jak się masz?
— Uhm, dobrze? — mruknął, zapominając o swoim drinku na krótki moment.
Minwoo uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym, jak gdyby nigdy nic, pogłaskał go dłonią po policzku przez ułamek sekundy. Wszystko zdarzyło się tak szybko, że Yoongi w ogóle kwestionował prawdziwość tego gestu.
— Hej, Cheonsa! — Minwoo krzyknął do barmana, chociaż ten wcale nie stał tak daleko. — Jedno Aviation, proszę!
— Już jest prawie gotowe — odparł, wywracając zaczepnie oczami. — Nie schodzisz tu zbyt często, ale ile mogę powtarzać, żebyś nie krzyczał? Kto ma cię usłyszeć, ten cię usłyszy. Nawet jeżeli tylko o czymś pomyślisz. Nie wszystko trzeba mówić na głos.
Chłopak westchnął tylko i kiwnął głową w odpowiedzi.
Yoongi zaś próbował przeanalizować dobór słów barmana. Coś mocno mu nie grało. Poruszył się niespokojnie, a jego prawa stopa uderzyła o bar. W tamtym momencie otworzył szeroko oczy, gdy ból w jego dużym palcu promieniował po całej nodze.
— Wszystko okej? — Minwoo zapytał, zabierając mu sprzed twarzy szklankę jak gdyby nigdy nic i popijając z niej kilka łyków.
Jego jabłko Adama poruszyło się płynnie i miarowo, na moment hipnotyzując Yoongiego.
— N-nic — burknął, po czym wyciągnął rękę, by zabrać mu szklankę.
Ten jednak kompletnie to zignorował i odstawił ją na bar tam, gdzie stała chwilę wcześniej, zostawiając po sobie mokry ślad. Yoongi znowu spróbował ją podnieść. Bezskutecznie. Zamaskował to szybko, zaciskając dłonie na brzegu baru. Przyjrzał się jednak poziomowi drinka i zdziwił się. Dlaczego Minwoo mógł normalnie się napić, ale on już nie?
— Dzięki — Minwoo powiedział wesoło w kierunku barmana, a ten puścił mu oczko, podając mu lekko fioletowego drinka w kieliszku do Martini.
— Nie miałem pojęcia, że lubisz pić koktajle — Yoongi wypalił nagle, próbując zignorować ból w stopie, który rósł z każdą sekundą. — Szczerze mówiąc, nie byłem pewien, że mieliśmy się dzisiaj spotkać. Wiem, że to głupie, ale... byliśmy tutaj... w tym barze... razem? Kiedykolwiek?
— Mówisz, jakbyś nie widział mnie wieki. Wcale nie minęło tak dużo czasu. Co z tobą, Yoongi? — zaczepnie szturchnął go ramię, po czym upił łyk swojego drinka, uśmiechając się przy tym delikatnie.
Obserwowany przez Yoongiego sięgnął po niewielką serwetkę ze stojaka przy słomkach, po czym przetarł nią wargi powoli. Jego usta jednak nadal były wilgotne. Yoongi poczuł, że robi się dziwnie spragniony, a coś drapie go w gardle.
— Nic. Chociaż może... — Podświadomie zmarszczył czoło. — Kiedy w ogóle ostatni raz się widzieliśmy?
— A czy to ważne? — Minwoo uniósł ku górze jedną brew. — Sam nie wiem. Nie przywiązuje do tego wagi. Teraz się widzimy. Chociaż, mówiąc szczerze, spodziewałem się ciebie troszeczkę później.
— Ale to ty się przecież spóźniłeś — Yoongi wyjaśnił nieco zniecierpliwiony, wiercąc się z bólu na krześle.
Jego stopa dosłownie pulsowała gorącem i bolesnymi iskrami.
— Nie to mam na myśli — zaśmiał się, pokręcił głową, po czym upił kolejny łyk koktajlu.
Yoongi poddał się już i nawet nie próbował napić się swojego. Kostki lodu topiły się w nim powoli, najwyraźniej znudzone, rozwarstwiając słodką colę i przejrzystą wodę na samej górze kryształowej szklanki.
— W takim razie co masz na myśli?
— Żaden z nas się nie spóźnił. Tak naprawdę oboje aż nadto się pośpieszyliśmy, wiesz? Właściwie to wyglądasz, jakbyś tu biegł. Zupełnie jak ja, gdy pierwszy raz tu trafiłem.
— Biegł? Jestem pewien, że- że— Yoongi zaczął się jąkać, przyglądając się swojej koszulce.
Dopiero wtedy zauważył na niej ciemne plamy od potu, na które wcześniej nie zwrócił uwagi. Przejechał nawet dłonią po czole, które, jak się okazało, było wilgotne i kleiło się od włosów. Nie czuł jednak żadnego zapachu, który mogłaby wydzielać jego skóra, jak to wcześniej sprawdził. Zresztą, barman nie patrzył się na niego dziwnie, gdy ten zaraz po wejściu do lokalu usiadł przy barze. A przecież musiał wyglądać dziwnie, zmachany i spocony.
Palec u stopy też nadal go bolał. Może zrobił sobie krzywdę, jak tak biegł? Miał ochotę zdjąć but i się mu przyjrzeć.
Wtedy jednak po raz pierwszy porządnie zawiesił wzrok na swoim obuwiu. Miał na stopach ciężkie, strażackie buty. Całe umorusane jakimś pyłem. Kompletnie nie pasowały do reszty jego ubioru. Odruchowo podniósł wzrok na Minwoo spanikowany.
— Wszystko okej? Nie pijesz, Yoongi — jego przyjaciel mruknął z uśmiechem, przysuwając mu szklankę bliżej dłoni. — Nie będziemy mogli pójść, jeżeli nie wypijesz. No dalej. Inaczej to całe bieganie było bez sensu. Ból na marne. Cierpienie wysłane bez adresata.
— Ale— Yoongi zaczął, ponownie spoglądając na swoje buty.
— Ja stawiam? — Minwoo uniósł ku górze brew, ponownie szturchając go zaczepnie w ramię. — To jak?
Yoongi nie wiedział czemu, ale czuł dziwny ucisk w klatce piersiowej, gdy spoglądał na jego twarz. Nie bardzo rozumiał, jak znalazł się w tamtym barze, ale wydawało mu się, że, tak naprawdę, to w ogóle nie powinien tam być. Coś było bardzo nie tak. Nie na miejscu.
— Boli mnie palec — wypalił nagle, a lokal zdał się jakby zamilknąć. Yoongi poczuł się niekomfortowo.
Szybko jednak gwar wrócił do swojej poprzedniej częstotliwości. Minwoo jednak wiercił wzrokiem dziury w jego policzku, podobnie do pary przy stoliku nieopodal. Yoongi jednak przestał zwracać na tą dwójkę większą uwagę.
— Boli cię palec?
— To właśnie powiedziałem — Yoongi kiwnął głową. — Wybacz, ale jakoś nie mogę skupić się na niczym innym... W każdym razie, pijmy — burknął, przymierzając się do kolejnej próby pociągnięcia drinka przez słomkę, ale Minwoo szybko wyjął ją ze szklanki i odrzucił na bar.
Ta odbiła się od jego powierzchni, rozchlapując nieco drinka w postaci sporych kropel. Minwoo zasłonił szklankę dłonią i przyciągnął ją do siebie, pozostawiając mokry, podłużny ślad na lśniącej powierzchni. Zmrużył przy tym oczy i spojrzał na stopy Yoongiego. Ten, odruchowo, spojrzał na stopy towarzysza.
Były bose.
Yoongi podświadomie rozejrzał się dookoła. Wszyscy inni klienci mieli równie bose stopy. Tylko on jedyny miał na sobie buty.
— Chyba jednak nie mogę ci dzisiaj postawić drinka. Musisz stąd iść Yoongi — Minwoo szepnął, a jego twarz posmutniała znacznie tak, jakby wcale nie chciał tego mówić. — Wypije za ciebie.
— Jak to? Nic nie rozumiem.
— Albo wiesz co? Ja pójdę pierwszy — dodał, jednym haustem wypijając swoje Aviation, a chwilę później dopijając drinka Yoongiego. Przetarł usta wierzchem dłoni. — I tak miałem trochę rzeczy do zrobienia, obiecałem twojej mamie.
— Mojej mamie? — Yoongi otworzył szeroko oczy, ale Minwoo niezbyt go słuchał.
— Trzymaj się — szepnął, po czym pogłaskał go dłonią po policzku.
Jego palce zdawały się zostawiać po sobie paląc ślad. Yoongi nie mógł oderwać wzroku od jego twarzy i poczuł bolesną pustkę, gdy ten odwrócił się od niego plecami, po czym, delikatnie stąpając po podłodze bosymi stopami niczym smutna, zagubiona nimfa, opuścił bar.
Yoongi chciał pójść za nim, ale coś siłą przytwierdziło go barowego krzesła. Ból w stopie również się nasilał, a on nie rozumiał z czego tak naprawdę się wziął. Spojrzał błagalnie na barmana, ale ten, jakby nieobecnie, przeszywał go wzrokiem na wskroś. Wszystko zaczęło mieszać mu się przed oczami tak, jakby był pijany. A przecież nawet się nie napił.
Nagle zgiął się w pół, łapiąc się prawą ręką za klatkę piersiową. Jakaś siła pociągnęła go za stopę i zrzuciła go ze stołka tak, że upadł dosyć dziwnie na prawy bok, uderzając prawym ramieniem i głową o bar nielekko. Miał wrażenie, że usłyszał cichy śmiech barmana.
Na tym się jednak skończyło.
•
Siedzieli na sporej hali szpitalnych przyjęć. Hoseok leżał w szpitalnym łóżku pomiędzy dwoma parawanami, a Brian, który właśnie wrócił z prześwietlenia klatki piersiowej, wbrew zaleceniom lekarza by leżeć i odpoczywać doglądał go, gdyż obiecał Namjoonowi, że będzie przy nim gdy leki na uspokojenie przestaną działać.
Od całego zdarzenia minęło już około pięciu godzin. Czas wlókł się powoli jak mokry piasek, który nie chce przesypywać się przez palce i na złość wchodzi pod paznokcie. Dawał okazję do myślenia. Rozdrapywania wszystkiego, co się zdarzyło. Wciskał każdą negatywną myśl w zakamarki umysłu.
Można by było więc rzec, że wlókł się nawet i boleśnie powoli. Jak to czas ludzi cierpiących ma w zwyczaju - często staje się wrogiem, a nie sojusznikiem.
— Yoongi — Hoseok, którego leki uspokajające zdawały się powalić na dobre, charczał co chwila, a Brian zaciskał zęby, nie chcąc wydać z siebie żadnego dźwięku, gdy coraz bardziej zbierało mu się na płacz.
Nie zdążył jeszcze przekazać Hoseokowi tego, o co Yoongi poprosił go chwilę przed tym, gdy widzieli się po raz ostatni. Jego słowa ciążyły Brianowi na sercu niczym ciężka, mentalna kotwica. Jednocześnie jednak wiedział, że jeżeli przekaże je przyjacielowi, to może to wyrządzić więcej szkody, niż pożytku. Przećwiczył w myślach chyba wszystkie możliwe scenariusze.
Bił się z tak wieloma myślami, że miał wrażenie, iż ta walka nigdy się nie skończy.
— Shh — wykrztusił z siebie, chwytając ciągle zwiniętą w pięść dłoń Hoseoka i przykładając ją do czoła. Kiwał się w przód i w tył na szpitalnym, metalowym stołku. — Tak strasznie cię p-p-przepraszam, Hoseok. Tak bardzo mi p-przykro.
Rzęsy Briana, całe posklejane od łez, zasłaniały mu pole widzenia, więc po prostu zacisnął powieki. Próbował na oślep poluzować zaciśnięte palce Hoseoka, który, nieustannie spięty, wydawał mu się przechodzić nieludzkie katusze. On sam czuł ból tak potężny, że nie wiedział, czy jakikolwiek lek mógłby mu pomóc. Ból, który nie brał się z jego fizycznego jestestwa.
Ból, który był tak niewyobrażalny, że opisanie go mija się z cudem.
Kreatywność mechanizmu cierpienia była doprawdy zaskakująca. Hoseok przekonał się o tym na nowo chwilę po tym, jak nagle otworzył oczy.
— Gdzie ja... Yoongi? — zakaszlał, od razu próbując podnieść się do pozycji siedzącej.
Brian podniósł głowę i spojrzał na przyjaciela, oddychając bardzo powoli.
— Hoseok? Jak się czujesz? — zapytał go cicho. — Dostałeś trochę silnych leków. Nie w-wstawaj jeszcze. Zaraz zawołam lekarza.
— Gdzie jest Yoongi? — zapytał od razu, otwierając swoją dłoń i łapiąc Briana za nadgarstek, gdy ten próbował wstać. — Miałem dziwny sen. Uderzyłem... się w głowę?
— Chcesz się czegoś n-napić? D-dam ci trochę wody i porozma—
— Brian, błagam, powiedz mi gdzie jest Yoongi — wydyszał, po czym usiadł i złapał go za przedramiona tak, że ten był zmuszony ponownie usiąść na stołku. — Śniło mi się coś naprawdę strasznego. Muszę wiedzieć, że... Wszystko z nim w porządku.
Mebel zaskrzypiał, gdy chłopak ponownie opuścił na niego cały ciężar swojego przemęczonego ciała. Przez moment patrzyli sobie w oczy. Hoseok jednak szybko spuścił wzrok na ręce Briana, który siedział przed nim w krótkim rękawku i roboczych spodniach. Były całe posiniaczone, a sam chłopak wyglądał tak, jakby zaraz miał wyzionąć ducha. Hoseok nie był wtedy w stanie przepracować tego, przez co ten chłopak tak właściwie przeszedł. Jedynym, o czym potrafił myśleć było jego własne cierpienie.
— Przepraszam — załkał, szybko tracąc nad sobą panowanie. — T-to moja wina.
— Co jest twoją winą? Gdzie jest Yoongi?! — Hoseok niemalże krzyknął, co przestraszyło Briana tak bardzo, że skulił się w sobie i zalał rzewnymi łzami.
Kilkoro pacjentów na sali zaczęło szeptać między sobą, wyglądając spoza swoich parawanów na szerokie przejście między ich dwoma rzędami.
— On... On nie— Szukają jego ciała. Uratował mnie — wydukał na bardzo drżącym oddechu. — Był na-naprawdę dzielny. Chciałbym, żebyś to wiedział. I... J-ja nigdy sobie t-tego nie wybaczę. Możesz mnie n-nienawidzić, jestem bez-bezużyteczny, ja—
— Nie. Nie. To nie może być pr-prawda. Nie zrobił tego. Nie mógłby mi tego z-zrobić. — Hoseok pokręcił głową, po czym zmierzył Briana wzrokiem.
Białka jego oczu zaszły czerwienią, a on sam wplótł palce w swoje włosy, ciągnąc za nie w akcie swego rodzaju desperacji i rozgoryczenia, którego nie umiał inaczej zmaterializować. Brian zaś drżał na całym ciele i obejmował się sam ramionami, jednocześnie bujając się w przód i w tył jak szmaciana, bezwiedna lalka.
Hoseok chciał krzyczeć. Krzyczeć tak, jak krzyczał zaraz po tym, gdy Namjoon, Brian i Yejun wyszli z budynku bez Yoongiego. Miał ochotę rzucić się na coś z rękoma, zniszczyć coś, unicestwić nawet i samego siebie, by już nigdy nie musieć czuć się tak, jak czuł się wtedy. Wymazać każde wspomnienie. Pocałunek na pomoście, wspólnie spędzone noce, czuły dotyk. Zabić to, co zabijało jego. Przeklinał szczęśliwe wspomnienia, jeżeli tak miały działać na niego w chwilach najpotężniejszego żalu.
Chciał wrócić na ich wspólny pomost i odebrać wodnym bezkresom każde słowo, które wykrzyczał im Yoongi. Nie ważne jakie by nie były. Zabrać je dla siebie. Schować gdzieś głęboko.
Chciał powiedzieć mu jeszcze raz, że go kocha.
— Hoseok? — Brian złapał go za przedramię, gdy ten, motywowany dziwnym transem, wyrwał ze swojego nadgarstka kroplówkę mechanicznie. Krew potoczyła się ciurkiem w dół jego dłoni. — Co ty robisz? Nie możesz stąd—
— Zejdź mi z drogi — wymamrotał, po czym odepchnął go na bok delikatnie.
— Błagam cię, Hoseok — Brian starał się nie krzyczeć, by nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi, jednakże jego przyjaciel wcale go nie słuchał. — Proszę cię. P-proszę—
— Dlaczego on? — Hoseok spojrzał na chłopaka z żalem, a on otworzył szerzej zapłakane oczy. — Dlaczego on? Dlaczego on, a nie ty?
Te słowa bolały. Brian poczuł, że robi mu się niedobrze, a jego ciało skręca się od środka w ciasny, agoniczny supeł.
— Przepraszam. — Pokręcił głową czując, że jego serce rozpada się na kawałki. — U-uwierz mi, ja też wolałbym, ż-żebym to ja— Tak s-strasznie mi przykro, do końca życia będę... ż—żył z poczuciem winy. P—prosiłem go, żeby — zapłakał niczym mały chłopiec. — Żeby p-pozwolił mi zostać. Ale o-on nie chciał m-mnie słuchać. P-przysięgam, j-ja nie chciałem.
Po tych słowach opadł na kolana i w akcie błagania o przebaczenie wyciągnął ręce do przodu, ugiął je w łokciach i niemalże przyciągnął swoje czoło do ziemi. Jego ciało trzęsło się tak, że nie mógł zbyt dobrze utrzymać się w tej pozycji.
I to zadziałało na Hoseoka jak kubeł zimnej wody wylanej mu na głowę.
Nie wiedzieć czemu poczuł, jak cały jego umysł zalewa fala dziwnych, niedających się opisać emocji. W skulonej pozycji Briana dostrzegł siebie sprzed lat zaraz po tym, gdy jego własny brat wyrzekł się go jak podrzutka. Dostrzegł Yoongiego, który doprowadził siebie do stanu, w którym nie potrafił żyć bez poczucia winy. Widział kogoś, kto potrzebował wsparcia. Pęknięte naczynie. Może po prostu, najzwyczajniej w świecie, drugiego człowieka.
Tamten moment był dla niego czymś więcej, niż mentalnym prawym sierpowym. Był próbą. Hoseok dopiero wtedy bowiem zdał sobie w pełni sprawę, że tragedie się zdarzają. Tak po prostu. Znikąd. Jednakże przychodzą z tak wielką siłą, jakby szykowały się w tym ‚nigdzie' od naprawdę długiego czasu. Odbierają ludzi nie ważne, czy się ich kocha. Czy się ich nie zna. Czy będzie się za nimi płakać, czy może tylko westchnie się i stwierdzi, że to przykre.
Zasiewają w ludziach złość i żal niczym spleśniałe ziarno. Żywią się emocjami. Psują i krzywdzą do tego stopnia, że nie potrzeba dużo czasu, by ludzie, jako ich najlepsi uczniowie, zaczęli psuć i krzywdzić bez ich pomocy. Niczym pierwszej klasy egoiści. Żywe, chodzące tragedie.
— Nie chciałem tego p-powiedzieć — Hoseok powoli kucnął, mentalnie plewiąc swoje tragiczne ziarno, które wywiercało bolesne dziury w jego umyśle. — Nie chciałem. Wstań, Brian — wyszeptał, chwytając go za ramię. — Porozmawiajmy.
— Przepraszam... Przepraszam... W-wybacz mi, nie c-chciałem.
— To nie twoja wina — wydeklamował pewnie, po czym osiadł na łydkach.
Pomógł mu podnieść się do podobnej pozycji. Spojrzał mu w oczy i pomimo tego, że jego spojrzenie emanowało smutkiem tak wielkim, że ten mógłby pochłonąć ich oboje zapewne już na zawsze, uśmiechnął się.
— Yoongi p-powiedział... Że ci w-wierzy. Że za-zawsze ci wierzył — Brian wyszeptał, pociągając nosem. — I że chce, ż-żebyś o nim pamiętał. Tak strasznie p-przepraszam — płakał tak, jakby w swoim imieniu przepraszał za wszelkie zło tego świata.
— To nie twoja wina — powtórzył się, a jego policzki lśniły od wilgoci. — Nie mogłeś tego przewidzieć. Nikt z nas nie mógł.
— U-uratował mnie — Brian powtórzył się. — U-uratował m-mi życie.
Hoseok przyciągnął go do siebie w mocnym uścisku, głaszcząc go po plecach niczym zagubione dziecko. Brian zacisnął pięści na jego koszulce, co chwila trącąc oddech w piersi.
— Uratował nas obojga — Hoseok wyszeptał w odpowiedzi, zbierając w sobie resztkę sił, by zachować spokój i miarowo głaszcząc przy tym plecy przyjaciela.
•
Otworzył oczy, a jego płuca ścisnęły się w desperackiej próbie nabrania w nie powietrza.
Chciało mu się pić. Chciało mu się krzyczeć. Chciał nabrać pełen, świeży oddech.
A co najgorsze, cholernie bolał go palec u stopy.
Odzyskanie jako takiej świadomości zajęło mu dłuższą chwilę. Miał ograniczone ruchy, więc nie mógł zbyt dobrze manewrować, a dokoła niego było tak ciemno, że z otwartymi oczyma nie był pewien, czy nadal coś widział, czy może po prostu stracił wzrok.
Leżał w dziwnej pozycji, tego był pewien na sto procent — z lekka oparty na prawym boku, z prawą nogą wyprostowaną, a lewą wygiętą w nienaturalny sposób. Nie czuł żadnego bólu, poza tym w prawej stopie, więc chęć krzyku musiała wywodzić się głównie z jego podświadomości. Obie ręce miał przyciśnięte do piersi jakby w obronnym geście i, o dziwo, mógł poruszyć obiema. Z początku spróbował delikatnie — podkulił pokryte zaschniętą krwią palce u dłoni. Gdy udało mu się to, co mógł stwierdzić tylko po tym, że poczuł odrętwiałe mrówki biegnące w dół jego nadgarstków tuż ku ramionom, postanowił unieść jedną z rąk ku górze by określić, co znajduje się nad nim i jak wysoko.
Około dwadzieścia centymetrów nad jego ciałem znajdował się zimny kawał jakiejś blachy. Opuścił dłoń z powrotem na klatkę piersiową.
Musiał się zastanowić.
Żył.
Przeżył.
Może przeżyje jeszcze trochę.
A może zaraz wyzionie ducha.
Skupił się i zaczął intensywne myśleć, chociaż jego zaćmiony umysł stanowczo się temu sprzeciwiał i utrudniał mu zadanie. Próbował ustalić jakim cudem budynek nie zgniótł go na placek. Trudno było mu uwierzyć w to, że jeden człowiek może mieć w życiu taką dawkę szczęścia, jaką od dostał w przydziale. Wydawało mu się to iście nieprawdopodobne.
Zastanawiał się, czy ktoś szuka już jego ciała. Jak dużo czasu minęło. Nie słyszał praktycznie nic, ale nie był pewien, czy nie uderzył się w głowę i nie uszkodził sobie słuchu. Dlatego też nie kierował się konkluzjami wysnutymi w tym spektrum. Chociaż, może, jakby trochę wytężył—
Wyrwał się z wartkiego potoku myśli, bo palec u prawej stopy zabolał go tak, że gdyby mógł krzyknąć, to zapewne wydarłby się w niebogłosy.
— Co jest... — wycharczał, gdy coś ewidentne zaczęło szarpać go za stopę.
— Mam jego but — usłyszał jakby za dźwiękową mgłą, a jego stopa była przy tym szarpana jeszcze mocniej i mocniej. — Nie jestem pewien, czy ży-
— Bardzo żyje — przerwał tajemniczemu głosowi, jakby śmiertelnie urażony.— I l-lepiej, żebyś go k-k-kurwa puścił. Ten but, znaczy się — warknął, kaszląc po chwili.
Nie był pewien, czy ktokolwiek go usłyszał. Opcja, że miał najzwyczajniejsze w świecie halucynacje zawsze mogła być prawdziwa.
Przez dłuższą chwilę jego stopa została zostawiona w spokoju, a pomiędzy nim a tajemniczym głosem panowało całkowite milczenie.
— Yoongi? — usłyszał, po czym zmarszczył brwi, nagle czując, że ma ochotę na przekomarzanki.
— Nie, troll z k-krainy gruzów — prychnął, czego szybko pożałował, gdy jego klatka piersiowa ścisnęła się mocno, odbierając mu możliwość już i tak wątpliwej jakości oddechu na dłuższy moment.
— Boże święty, Kang, tu Namjoon, odbiór. Znaleźliśmy go. Żyje. Kurwa mać, żyje.
Odnalezienie go i odkopanie z większości rumowiska zajęło łącznie dobre dziesięć godzin. Yoongi nie spodziewał się, że będzie go szukać tak ogromna ilość osób. Gdy już odzyskiwał świadomość słyszał coraz więcej i więcej głosów. A gdy w końcu ostatnia warstwa przykrywającego go śmiecia została odsunięta na wierzch i oślepiło go światło księżyca, który w pełnej krasie górował na niebie, jedyną twarz, jaką z nich wszystkich rozpoznał była twarz Namjoona, który opadł przy nim na kolana.
— Jezu, Yoongi. — Joon nie był w stanie opanować emocji, gdy przecierał mu poranioną, zakrytą grubą warstwą pyłu twarz jakąś szmatką. — Twoje dłonie. Twoja noga... — wydukał, spoglądając na jego lewy, nieco wykrzywiony piszczel.
— Mam gdzieś te n-nogę, zróbcie coś lepiej z moim palcem.
— Palcem? — Joon pociągnął nosem.
— U prawej stopy. W-wierciłeś n-nią przecież t-tak, jakbym f-faktycznie był t-trupem — wydukał. — Chyba złamałem go s-sobie w r-remizie. D-denerwuje mnie od samego wyjazdu n-na akcje.
Namjoon zmierzył go wzrokiem, po czym szczerze się roześmiał.
— Majaczysz od rzeczy — wycedził przez łzy. — Ale jak dobrze to usłyszeć, wiesz?
— W-wiadomo. A-a tylko b-byś pomyślał i-inaczej.
Bezpieczne odgruzowanie Yoongiego i drogi dookoła zajęło jeszcze chwilę, a gdy dostęp do jego pokiereszowanego ciała był już bezpieczny, Namjoon pomógł ratownikom medycznym ułożyć go na specjalistycznych noszach, a ten, chyba ciągle w dziwnym stanie szoku, nie wyglądał tak, jakby przeraźliwie zimne powietrze, dosyć porządnie połamane kości lewej nogi czy kilka złamany żeber sprawiały mu jakikolwiek dyskomfort. Ciągle jednak narzekał na swój palec, niczym gderliwa, starsza kobieta.
W drodze do ambulansu minęli kilka wścibskich kamer z lokalnych i ogólnokrajowych telewizji, ale Namjoon, jakby przezornie, zakrył twarz Yoongiego kawałkiem termicznego koca, którym go przykryto.
Yoongi pamiętał też, że przed samym wejściem do karetki zaczepił ich zdyszany Kang. Mówił coś do nich obojga, mówił też coś bezpośrednio do niego. Złapał go nawet za rękę. Yoongi nie potrafił sobie jednak przypomnieć, co takiego ten dokładnie powiedział. Zachował więc w pamięci tylko i wyłącznie fakt, że coś takiego miało miejsce.
— Nie chce ci się pić? — Namjoon zapytał go, gdy byli już w ambulansie, a on leżał na noszach z maską tlenową na twarzy.
Nadal oddychało mu się dosyć ciężko, ale zdecydowanie lepiej niż wcześniej. Ratownicy starali się usztywnić jego nogę, jednocześnie podając mu dożylnie jakieś leki przez wenflon, który umieścili pod zagięciem jego lewego łokcia.
— Trochę. Ale bardziej chce mi się siku — wybełkotał pod wpływem mocnych leków przeciwbólowych. — Nie pozwól im z-założyć mi ce-cewnika. Po tym jak H-Hoseok narzekał na niego po swojej, n-nawet się nie waż im na to pozwolić... No i każ i-im obejrzeć ten pieprzony palec. Ah, i powiedz Brianowi, ż-że d-dam mu po-popalić za to, ż-że m-mnie nie p-posłuchał. Z-zda sobie sprawę, że tam-tamta k-komora to był r-raj na ziemi... Jak już z-z-z nim sko-skoń...czę... — wydyszał, po czym odpłynął w sen, odchylając głowę na bok.
Joon spojrzał zmartwiony po twarzach ratowników, a ci pokręcili głową delikatnie by upewnić go, że wszystko było w porządku. Jeden z nich podał mu butelkę z wodą, a on niemo podziękował, upijając z niej kilka łyków i odstawiając wodę gdzieś obok swoich stóp.
Szybko poczuł się senny. Tamtego dnia wyczerpał limit mieszanki mentalnej i fizycznej energii, którą mógł naraz wyładować. Oparł więc łokcie o uda i schował twarz w dłoniach, mimowolnie usypiając na następne dwadzieścia minut drogi do szpitala.
•
Obecność Namjoona, który ponownie przysiadł na stołku przy szpitalnym łóżku, wybudziła Briana podpiętego do kroplówki i śpiącego na małej, szpitalnej sali ze snu. Wyrwał się z niego tak nagle, jakby fakt, że faktycznie przespał siedem godzin po tym, co się zdarzyło był przestępstwem.
— Joon... C-co ty tu? Jak długo? — wysapał, gdy zobaczył go siedzącego tuż obok. — Z-znaleźliście g-g-go?
— Jest ósma rano, daj spokój, wrzuć na luz. Lekarze dali ci jakieś mocne leki nasenne, ale nie musisz zachowywać się przez to jak lunatyk— odparł, ziewając i przeciągając się.
Przespał się w połowie usadzony na stołku i w połowie przegięty na łóżku tam, gdzie Brian spędził noc. Nie był to najlepszy sposób na sen, ale nie narzekał. Na pewno jednak planował porządne trzy dni wolne na odsypianie.
— C-co z tobą nie tak, N-Namjoon? — Brian momentalnie zalał się łzami, na co ten wywrócił oczami, ledwo powstrzymując się od tego, by powiedzieć mu wszystko od razu. — To nadal sen, prawda? — wymamrotał, odruchowo uderzając się lekko pięścią w czoło.
Zrobił to jeszcze dwukrotnie, zanim Namjoon nie złapał go za nadgarstek.
— Siedem — mruknął, a Brian zmierzył go wściekłym spojrzeniem, wyrywając nadgarstek i opuszczając rękę wzdłuż tułowia.
— N-nie pogrywaj ze mną, Kim! O co—
— Siedem złamanych żeber. Dwie uszkodzone kości w lewej nodze. Połamane trzy palce prawej dłoni. Nieistniejące paznokcie. Stłuczenia i obicia. Kilka szwów na tyle głowy. Miliony siniaków. Możliwe że będzie miał trochę problemów z oddychaniem. Ale to minie.... Ah, no i złamany palec u prawej stopy — prychnął, uważając to za całkiem zabawne. — W nocy jak spałeś miał operację, złożyli mu tą nieszczęsną nogę i teraz dochodzi do—
Brian już go jednak nie słuchał. Wygramolił się z łóżka i stracił równowagę, więc Namjoon złapał go w talii i wstał, by go przytrzymać.
— Hola, spokojnie. Nie chcesz się najpierw dowiedzieć, w jakim pokoju jest? Plus, jesteś podpięty pod kroplówką, geniuszu.
— H-Hoseok — wydyszał. — Musisz mu powiedzieć. T-teraz.
— Byłem u niego zaraz po tym, jak się obudziłem. Wróciłem minutę temu. Wracaj na łóżko — zarządził, prowadząc go delikatnie do tylu.
Brian spojrzał na niego z lekkim wyrzutem.
— A c-co jeśli ja też chcę go zobaczyć?
— Daj im się sobą nacieszyć. W końcu mogą — burknął, pomagając mu usiąść na łóżku.
— A skąd mam w-wiedzieć, że nie kłamiesz?
— Musisz mi uwierzyć na słowo. A teraz śpij. Ja pójdę kupić coś do jedzenia.
•
Droga przez szpitalny korytarz wydawała się mierzyć kilometrami. Hoseok, zirytowany, postanowił nawet nie czekać na windę, tylko wbiegł na trzecie piętro szpitala pod schodach, uderzając głośno w ich stopnie swoimi ciężkimi butami.
Po drodze przez oddział ortopedyczny przypadkiem wpadł na jedną z pielęgniarek, ale nawet nie zatrzymał się, by ją przeprosić.
Yoongi.
Yoongi.
Yoongi.
Z początku jednak, w amoku i wszechogarniających go emocjach, minął jego pokój. Szybko jednak zorientował się i zawrócił. Zdyszany zatrzymał się przed drzwiami ze złotą siódemką i odliczył do trzech, zanim nacisnął na klamkę.
W sali znajdowało się jedno, jedyne łóżko. Leżał w nim chłopak o świeżo zgolonych włosach, zamglonym uśmiechu i z nogą na wyciągu, z której wystawały śrubki i cieknący przez rurkę krwią, boleśnie wyglądający drenaż. Jego dłonie, które trzymał na pościeli były świeżo zabandażowane, a na prawej miał założoną dodatkowo szeroką szynę na palcu wskazującym, środkowym i serdecznym. Na twarzy miał też kilka plastrów, a w nosie rurki, przez które podawano mu tlen.
— Min Yoongi — Hoseok wydukał, wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
— Jung Hoseok — Yoongi odparł tak, jakby całkowicie się go spodziewał.
Ten podszedł do szpitalnego łóżka i uklęknął przy nim, łapiąc Yoongiego niepewnie za lewą dłoń. Z jego oczu ciekły łzy, czego nawet nie starał się ukryć.
Delikatnie musnął ustami każdy z jego palców, jakby z czcią.
— Nie rób mi tego więcej — szepnął drżącym głosem. — Myślałem, że nie ży—
— Kocham cię — Yoongi przerwał mu, a Hoseok podniósł na niego wzrok w szoku, delikatnie odkładając przy tym jego dłoń na materac szpitalnego łóżka.
— Słucham?
— Kocham cię. Kochałem cię wczoraj. I tamtego dnia, w którym powiedziałem, że nigdy cię nie pokocham — mówił, pomimo bólu w klatce piersiowej. — Wydaje mi się, że kochałem cię bez pamięci od dnia, w którym przytuliłeś się do mnie wtedy, gdy siedzieliśmy razem pod drzewem. A może od wtedy, gdy pierwszy raz zabrałeś mnie na ten pomost... Każda chwila z tobą wydaje się idealna na to, by się zakochać — skwitował, nieco zmożony lekami i znieczuleniem po operacji. — Dlatego—
Hoseok przerwał mu i pocałował go delikatnie, raz po raz muskając jego usta czule chwilę później. Yoongi bardzo chciał unieść rękę i przytulić go do siebie, ale nie miał na to siły. Pozwolił mu więc robić, co chciał.
— Kocham cię. Tak bardzo cię kocham — Hoseok szeptał miedzy kolejnymi pocałunkami, a Yoongi czuł jego łzy na swojej twarzy.
Wtedy też, po raz pierwszy od dawna poczuł się szczęśliwy, że żył. Szczerze i prawdziwie. Jakby całe życie czekał na ten jeden moment, w którym to cierpienie, strach i ból w końcu będą miały sens.
No i cóż, nadal go nie miały. I zapewne nigdy nie miały go mieć.
Tyle że pocałunki były o wiele słodsze niż gorzkość bezsensu. I to całkowicie mu wystarczało.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top