27. Okay?

— Park Yejun, nie spodziewałem się — Yoongi zdziwił się, widząc mężczyznę, którego niegdyś spotkał podczas akcji w porcie nieopodal jednego z małych wozów. — Jednostka z Seocheon tutaj? Przecież to półtorej godziny drogi.

— Akurat byłem w odwiedziny u rodziny, dołączyłem do jednostki ochotniczej jak tylko się dowiedziałem — wyjaśnił szybko. — Ale to nie czas na pogawędki.

Yoongi dopiero wtedy zmierzył go wzrokiem. Faktycznie, mężczyzna miał na sobie dosyć tani, ubrudzony mundur bez żadnego identyfikatora, który był wyraźnie niezbyt dopasowany, a w spodniach przykrótki. To nie robiło mu jednak aż takiej różnicy, albowiem znajomy brak entuzjazmu na jego twarzy Yoongi rozpoznałby wszędzie, niezależnie od ubioru.

Yejun wskazał im drogę do dowódcy z okolicznej ochotniczej straży pożarnej. Ten przywitał się szybko z Hoseokiem, który przedstawił się jako kapitan jednostki numer ‚Jeden' z Gunsan.

— Wyciągnęliśmy już około trzydziestu osób na zewnątrz. Na szczęście ciche dźwięki pękającej konstrukcji słychać było w całym budynku dobre pół godziny przed zawaleniem, więc wszyscy ewakuowali się do bocznej nawy jak tylko pył zaczął sypać się z sufitów — starszy mężczyzna wyjaśnił. Jego twarz była cała w szarym osadzie, a oczy czerwone od drażniących drobinek. — Na podstawie listy obecności pracowniczej... — zakaszlał i złapał się za krtań. — Jeszcze czterdzieści siedem osób w środku, wszyscy wychodzą z lewej nawy dosyć sprawnie, ale nie wiemy, czy nie ma ich tam więcej. Podejrzewamy, że mógłby tam być ktoś, kogo nie ma na liście. Możliwe, że dzieci.

Na te słowa Yoongi wzdrygnął się i omiótł wzrokiem konstrukcję, która powalona ku ziemi tak, jakby ktoś uderzył w jej środek potężnym młotem, prezentowała się przed jego oczami. Dwie boczne nawy jeszcze trzymały się jako tako, nieco wybiórczo w pionie, ale zdawały się być intensywnie ciągnięte ku ziemi, wykrzywione ku centrum zawalonego budynku. Dookoła terenu fabryki zdążył zebrać się już niewielki tłum gapiów, wszędzie było pełno gęstego, niekoniecznie skorego do opadnięcia pyłu, a dopiero po krótkiej chwili zaczęły docierać do niego płacze, syreny karetek i krzyki ludzi, którzy próbowali wyrwać się niektórym z funkcjonariuszy i dostać z powrotem do środka, najprawdopodobniej w poszukiwaniu swoich bliskich.

— Ludzie pracują tam całymi rodzinami, to głównie chińscy imigranci, ale jest też kilka koreańskich grup — mężczyzna kontynuował, łapczywie łapiąc oddech. — Kilku strażaków jest w środku lewej nawy przez cały czas, zmieniają się i próbują bezpiecznie dostać do ludzi na uszkodzonej klatce schodowej, ale czekaliśmy na wasz sprzęt, żeby dostać się głębiej do środka. Prawa nawa jest niedostępna — to powiedziawszy zerknął w kierunku Namjoona i Briana, którzy z pomocą innych strażaków oraz kilku policjantów rozładowywali najpotrzebniejsze rzeczy.

— Gaz? Ogień? — Yoongi zapytał, podbiegając do Briana, który właśnie przyniósł ze sobą maski i butle tlenowe.

Ciągle z lekka utykał na prawą nogę — palec bolał go nienaturalnie mocno.

— Nic, byłoby mi wiadomo. Nie mówię jednak, że coś się nie święci.

— Jakieś podejrzenia co do powodu zawalenia? — dopytywał.

— Widzisz ten budynek? Jak wygląda? — Mężczyzna spojrzał na Yoongiego krzywo. — On nie miał powodów, żeby się nie zawalić. To była tylko kwestia czasu, każdy tu to wiedział, nawet pracownicy byli podświadomie przygotowani na każdą ewentualność — ponownie zakaszlał, po czym złapał od kogoś butelkę wody, przepłukał nią usta i upił kilka łyków. — Moi chłopcy zrobią wszystko, żeby pomóc tym biednym ludziom.

— My też — Hoseok wtrącił z liną z hakiem obwiązaną przez ramię. — Pomóż mi zapiąć butlę na plecach, Min — zwrócił się do Yoongiego, a ten momentalnie pokręcił głową przecząco.

— Nigdzie nie idziesz, Hoseok — burknął, niepewny, czy powinien zaczynać ten temat. — To twój pierwszy dzień, jesteś osłabiony, miałeś operację, nie możesz—

— To nie jest dyskusja na teraz, Min — warknął w jego stronę. — Pomóż. Mi. Założyć. Butlę.

Zapowiadało się na ostrą wymianę zdań, ponieważ Yoongi nie miał zamiaru się ugiąć. Namjoon pojawił się jednak i wyręczył go, gdy ten chciał ponownie zaprotestować.

— Nie możesz dźwigać butli i przeciskać się przez gruzy, pomożesz przy którymś z potencjalnych wejść do łatwiej dostępnego zwału. Ktoś musi kierować całą akcją, jak na razie zapowiada się na ciebie, Shark. Min, obróć się.

Yoongi podszedł do Namjoona i pozwolił mu przyczepić sobie butlę do pleców. Brian pojawił się obok nich chwilę później.

— Lee jest najzwinniejszy z nas wszystkich, a Yoongi robił to już wcześniej parę razy, prawda? — Namjoon spojrzał na niego pytająco.

Jak na razie tylko on zdawał się myśleć najracjonalniej.

— No tak — szepnął, chociaż ostatni raz, gdy to robił, nie skończył się dobrze.

Nie chciał jednak o tym wtedy myśleć.

— Pójdzie z wami Gyumin z 'Dwójki' — Hoseok dodał, bardzo szybko godząc się z decyzją Namjoona i nie chcąc się kłócić z faktami, które, koniec końców, miały bardzo solidne podłoże.

Zresztą, grali tam na czas. A on nie był na tyle głupi, by marnować go na głupie spory.

— Gyumin? Ten niski? — Brian zapytał, a Hoseok kiwnął głową, machając głową w jego stronę.

— Będzie szedł za wami i was asekurował — dodał.

Gdy chłopak podbiegł do nich, już umundurowany i niemalże gotowy do wejścia do budynku, Yoongi rozpoznał w nim tego, z którym Hoseok rozmawiał tamtego dnia rano. Uśmiechnął się do niego ciepło.

Nigdy tak naprawdę nie miał większej okazji, żeby z nim dłużej porozmawiać. Znali się na ty, wymienili kiedyś parę zdań, ale to tyle. Rzadko kiedy byli razem na akcjach, Yoongi nie miał dużej wiedzy na temat jego zdolności i etyki pracy, jednak za wszelką cenę nie chciał pozwolić temu wejść im w drogę.

Podał mu więc jedną z masek oraz butli, po czym pomógł mu przypiąć ją do kurtki przy specjalnych uchwytach.

Gdy byli już gotowi, cała drużyna z Gunsan ruszyła w stronę budynku, a w połowie drogi rozeszli się w dwie różne strony — Hoseok oraz reszta 'Dwójki' zmierzyli do dosyć otwartego przejścia przez drzwi do lewej nawy, które jeszcze trzymało się kupy, a przez które strażacy z ochotniczej straży powoli wydostawali utkwionych pracowników.

Yoongi nie mógł się powstrzymać i posłał mu krótkie, pożegnalne spojrzenie, delikatnie kiwając głową. Hoseok zrobił to samo.

Jakby naprawdę się żegnali.

W bezpiecznej odległości od przywalonego gruzem prawego wejścia, tuż za policyjnymi taśmami, stała grupka kobiet, które, niektóre z nich lekko ranne i zakrwawione na twarzach, rozpaczliwie krzyczały o pomoc, wymachując rękoma i lamentując w niebogłosy. Namjoon, Yoongi, Brian, Gyumin i Yejun szli w tamtą stronę prędko, niosąc ze sobą sprzęt i mijając przygniecione odłamkami gruzu i konstrukcji samochody na pracowniczym parkingu.

— Co tam się...? — Yoongi zapytał, a Yejun, dosyć markotnie, odpowiedział:

— Z tego, co wiemy, w środkowej, zawalonej części nie było nikogo. Dzień pracowniczy zbliżał się do końca, plus ekstremalnie szybka ewakuacja, więc wszyscy zbierali się w lewej, właśnie ewakuacyjnej nawie, opuszczając szwalnie. Naprawdę mocno liczymy na to, że nikt nie zginął. Wszystko jest jednak możliwe, póki nie będziemy mieli dokładnych liczb.

— Więc co z tymi kobietami? — Dopytywał, przechodząc pod jedną z taśm. — Nie bardzo rozumiem.

— W tym rzecz, że w prawej nawie pracowały dzieci. Sortowały guziki, nici — wymieniał cicho, chociaż nie miało to większego znaczenia. — Teoretycznie miało tam być parę małych pomieszczeń na materiały, służbowe toalety oraz, między jeszcze innymi, świetlica dla dzieci pracowników, ale normalnie zajmowały się tam drobnymi zadaniami, za które ich rodzice dostawali większe pieniądze.

— Oczywiście właściciel fabryki o tym nie wiedział?

— Jeszcze nie wiemy, jest w drodze na miejsce. Chociaż wątpię, żeby nie wiedział, skoro zatrudniał ludzi na czarno. Za to jego prawa ręka, odpowiedzialna za koordynowanie fabryką, doskonale wiedziała. Dzisiaj facet zagonił wszystkich na schody ewakuacyjne, nie pozwolił matkom wrócić po dzieci czy nawet nie przejął się tym, że ciągle były w prawej nawie. Aktualnie siedzi w jednym z radiowozów, skuty kajdankami — burknął. — Dopiero kobiety powiedziały nam o dzieciach. Próbowały się do nich dostać, ale były ściśnięte na schodach między ludźmi, gdy wszystko poszło w drobiazgi. Policjanci zaraz wyjaśnią ci więcej, my rozstawimy sprzęt — to powiedziawszy kiwnął głową na Briana i Gyumina, którzy podążyli za nim w tumany kurzu, zasuwając na oczy osłonki ze swoich kasków.

Yoongi kiwnął głową już sam do siebie, po czym przeszedł pod kolejną taśmą, prawie zahaczając o nią butlą tlenową, gdy próbował się wyprostować. Przywitał się z jednym z policjantów, który próbował uspokoić trzy lamentujące kobiety na raz.

Gdy tylko zobaczyły jednak Yoongiego, przeniosły swoje lamenty w jego kierunku. Wszystkie mówiły po koreańsku, ale dwie z nich miały wyraźny, chiński akcent. Yoongi nie był jednak w stanie usłyszeć nic, co miałoby sens. Coś ścisnęło mu się w sercu.

— Ile dzieci? — zapytał, gdy dwóch innych policjantów przyciągnęło kobiety do siebie, prowadząc je w kierunku ambulansu, który właśnie podjechał z parkingu.

— Łącznie z tymi, których nie było na oficjalnej liście dziesięcioro. Trójka jest po lewej stronie budynku, już na zewnątrz, inną dwójkę zabrali do szpitala. Mają połamane rączki, spadły ze schodów. Ale ich stan nie jest ciężki. Ta piątka pracowała w świetlicy. Z zeznań matek wynika, że okno świetlicy jeszcze stoi — powiedział i wskazał na okno w prawej nawie, które, nieco wizualnie zdeformowane przez mleczne tumany pyłu, wyglądało na zasypane czymś od środka. — Ale, nawet biorąc to pod uwagę, to nie słychać wołania, krzyków. No i nie jesteśmy pewni czy za ścianą nie ma zawalonej podłogi i pustki, a nie świetlicy. Obawiamy się najgorszego.

— Zawsze jest nadzieja. Możliwe, że dzieciaki zakrztusiły się dymem i mają zbyt suche gardła, by krzyczeć. Trzymajcie się jak najdalej od budynku w razie zawalenia jakiejkolwiek kolejnej części konstrukcji. Bądźcie też w pełnej gotowości. Ratownicy medyczni szczególnie. Nie ma czasu do stracenia — Yoongi zawołał, chwilę później ponownie kucając pod taśmami i znikając w kłębach kurzu oraz dymu, ciągle delikatne utykając na prawą nogę.

Ostatni kawał gruzu odpadł na bok, a Brian wszedł do środka. Yoongi szedł tuż za nim, a Gyumin, na samym tyle, upewniał się, że nic nie sypie się bardziej, niż powinno. Pracowali w milczeniu, wydając sobie polecenia czy sugestie tylko wtedy, gdy było to potrzebne.

Teraz, jak już dostali się na klatkę schodową, klaustrofobiczne przejście między gruzami zdawało się tylko przykrym wspomnieniem.

— Park, jesteśmy na klatce, odbiór — Yoongi odezwał się do radioodbiornika, gdy ostrożnie wspinali się po wyszczerbionych schodach.

Mętne, pyliste kłęby unosiły się wysoko, zakłócając im pole widzenia.

— Świetlica jest na pierwszym piętrze po lewej, Min. Widzicie drzwi od klatki schodowej? Powinny prowadzić wprost do niej. Odbiór — Yejun odezwał się, a Brian akurat zatrzymał się pod drzwiami, które przez moment stawiały dosyć spory opór.

Nie mogli wykonywać zbyt gwałtownych ruchów, zważając na kruchość i tak już poważnie nadszarpniętej konstrukcji budynku, ale udało im się w końcu otworzyć drzwi i wejść do środka.

Świetlica nie była aż tak zadymiona jak klatka schodowa. Było bardzo dobrze widać jasno czerwone ściany, kolorową wykładzinę i małe stoliczki, a nawet plastikowe pudełka, z których wysypywały się czerwone i żółte guziki.

Yoongi bez problemu zauważył też grupkę pięciorga dzieci, skulonych pod ścianą od strony klatki schodowej naprzeciwko tej, która, w połowie zwalona, zablokowała dostęp do okna i nie dało by się go oczyścić bez naruszania długich, odstających prętów. Zrezygnowali więc z planu spuszczenia dzieci przez okno za pomocą przyniesionych lin i małych szelek, które Brian niósł przypięte do spodni

Dzieci, z początku przestraszone, szybko pozwoliły wziąć się na ręce. Brian zgarnął jedną z dziewczynek, która ledwo kontaktowała, po czym, opowiadając jej jakąś głupią historyjkę, nałożył jej zapasową maskę tlenową na twarz i zgarnął ze sobą Gyumina, który biorąc na ręce chłopca obok, podążył powoli za nim. Yoongi został w świetlicy, podając dzieciom tlen na zmianę i zajmując ich uwagę. W połowie zrujnowanym pomieszczeniu panowała cisza, która dudniła mu w uszach. Mówił więc ciągle, ukontentowany, gdy zamroczone strachem i brakiem czystego powietrza dzieci uśmiechały się chociażby odrobinę.

Brian i Gyumin wrócili do pomieszczenia dłuższą chwilę później, zabierając dwójkę kolejnych dzieci. Yoongi wziął na ręce ostatniego chłopca i całą szóstką ruszyli w kierunku klatki schodowej. Każdy z nich schodził w dół schodów osobno, żeby nie narażać się na dodatkowe niebezpieczeństwo przeciążenia, tak naprawdę, czegokolwiek. Przeciskanie się przez ciasny tunel z dzieckiem przy piersi było nie lada wyzwaniem — Yoongi nie był w stanie tego zrobić, więc drobniejszy Brian przejął od niego półprzytomne dziecko, a ten podążył za nim na zewnątrz, czując ulgę nie do opisania, gdy cała piątka dzieci znalazła się na noszach ratowników medycznych, blisko szlochających ze szczęścia matek. A przynajmniej tak mu się zdawało.

Sam zdjął rękawice i maskę tlenową jak tylko znalazł się poza zasięgiem gęstego tumanu, po czym opadł na kolana. Dopiero wtedy poczuł, jak bardzo brakowało mu powietrza. Cała akcja zajęła dłużej niż się spodziewał. Sam nie wiedział, ile tlenu zostało mu w butli. Przez moment miał wrażenie, że zwymiotuje. Wszystkie negatywne emocje, jakie mógł sobie tylko wyobrazić, mieszały się w nim samoistnie wraz z błogością ulgi.

— Brakuje jeszcze jednego ze świetlicy! — Usłyszał spanikowany głos policjanta nad uchem, gdy wszyscy ludzie na liście w lewej nawie zostali, dzięki Bogu, wyciągnięci na zewnątrz, cali i zdrowi.

Najprawdopodobniej, w środkowej, całkowicie zawalonej części budynku, faktycznie nie było nikogo, co znaczyło tyle, że nikt nie zginął. Brzmiało to jak błogosławieństwo, aczkolwiek wizja powrotu do środka nie cieszyła Yoongiego ani odrobinę.

— Jak to? — wycharczał, podnosząc się z ziemi. — Jak to brakuje jednego?!

— Jedna z matek podała nam błędne informacje — wydyszał. — Najprawdopodobniej ze stresu. Dopiero teraz się zorientowała, gdy nikt już nie wracał po nikogo do środka.... Dzieciaków w świetlicy było sześcioro. Brakuje czternastoletniego chłopaka. Z początku pomagał ojcu i matce na głównej hali produkcyjnej. Okazuje się, że na długo jeszcze przed poleceniem ewakuacji znudzony poszedł do brata do świetlicy, znaczy, jednego z chłopców, których wyciągnęliście. Ten mówi, że był tam z nimi przez jakiś czas, więc na pewno nie został w szwalni. Podobno poszedł do łazienki, a chwilę później wszystko runęło. Nie było go w świetlicy jak tam weszliście— ?

— Mogliśmy go znaleźć, a teraz tracimy czas! Jakim cudem dopiero teraz dowiadujecie się, że kogoś brakuje! I czemu żadne z dzieci nic nie powiedziało?! — Yoongi wstał i wrzasnął w kierunku policjanta. Ochłonął jednak bardzo szybko, gdy zdał sobie sprawę, że wszyscy starali się pomóc i żaden z nich nie był winien. — Znajdę go — skwitował, patrząc na funkcjonariusza przepraszającym wzrokiem.

Ten zdawał się rozumieć go bez słów. Kiwnął więc tylko głową. 

— Jesteś pewien, że dasz radę? — głos Namjoona odezwał się w głośno, a Yoongi rozejrzał się, zauważając go nieopodal, gdzie pojawił się jakby znikąd i podszedł do niego, podając mu szybko butelkę wody.

— Gdzie Hoseok? — Zignorował jego pytanie, upijając łyk niedbale i oblewając się przy tym po brodzie.

Podał butelkę Brianowi, który momentalnie pojawił się gdzieś obok, również poinformowany o szóstym dziecku w środku. Również upił dość spory, niedbały łyk.

— Jest na zewnątrz, pomaga zapakować ludzi do ambulansów, reszta oczyszcza teren i pomaga przy ewakuacji reszty z lewej nawy. Pytałem, czy—

— W takim razie dam radę — odparł i przetarł usta wierzchem dłoni.

— A ja ci pomogę — Brian dodał pewnie. Yoongi zmierzył go wzrokiem, jakby chciał coś powiedzieć, ale finalnie kiwnął tylko twierdząco głową, nie protestując.

Wsunął rękawice na swoje dłonie, upewnił się, że wszystko było w jak najlepszym porządku, a Namjoon zaczepił mu na plecy nową butlę, ponieważ w tej jego prawie brakowało już tlenu.

— Możemy wysłać kogoś innego — Namjoon powiedział, gdy ten miał już kierować się ku wejściu do środka, akompaniowany przez Briana.

Całe przygotowania zajęły im dosłownie kilkadziesiąt sekund.

— Ja i Lee wyżłobiliśmy przejście, znamy jego newralgiczne punkty. Damy sobie radę we dwójkę. Zresztą, nie mam tam zbyt wiele miejsca. Powiedz mi tylko, czy właściciel fabryki przyjechał i czy przywiózł nam plan budynku, musimy—

— Tutaj, już ją trochę przestudiowałem – Namjoon wyciągnął niewielką mapkę złożoną na cztery z kieszeni, a Yoongi zabrał ją od niego i kiwnął głową w podziękowaniu. — Toalety są na drugim piętrze prawej nawy, po lewej w dół korytarza, jeżeli dobrze pamiętam. Schody...?

— Schody są całe do drugiego piętra, może do trzeciego. Trochę obłupane, wystaje mnóstwo konstrukcyjnych prętów, ale do przeżycia, jeżeli będziemy ostrożni — Yoongi wyjaśnił cicho, przywołując w pamięci obraz betonowej klatki schodowej. — Znajdziemy go i zaraz będziemy z powrotem. Wy zajmijcie się tym, co dzieje się tutaj. I tak mamy wielkie szczęście, że wszyscy żyją, na to wygląda. On też na pewno gdzieś tam na nas czeka.

Przeciśnięcie się przez wąski, prowizoryczny korytarz wydawało się o wiele trudniejsze za drugim razem. Zupełnie tak, jakby ten, dziwnym trafem, nieco się zwęził. Yoongi zahaczył nawet kurtką o drut na samym końcu przejścia, ale milczał, nie mówiąc nic o tym Brianowi, który wydawał się być w stanie przejść przez ciaśniejsze zakamarki bez większych problemów. Stwierdził, że to nie tak duży problem. Muszą się tylko pospieszyć.

Stąpali po schodach ostrożnie, wspinając się na drugie piętro.

— I jak? Odbiór — Namjoon odezwał się w radioodbiorniku, a Yoongi pochylił głowę do swojego i przycisnął odpowiedni przycisk, by móc odpowiedzieć.

— Wchodzimy na drugie piętro, jest... nieciekawie — dodał, gdy po swojej prawej stronie zaczął dostrzegać długie druty i przewalone płaty betonu, zwalające się w kierunku centrum budynku. Gdzieniegdzie nad ich głowami, w ledwie widocznych igiełkach, prześwitywało słoneczne światło. — Nie wydaje mi się, żeby wejście na trzecie piętro było całe, mam nadzieję, że znajdziemy go na drugim. Klatka schodowa wygląda na bardziej naruszoną niż myślałem. Jak to wygląda na zewnątrz? Odbiór.

— Widać parę okien na trzecim piętrze, jakby niektóre pomieszczenia były całe. Chociaż możliwe, że to tylko ściany. Z boku to samo, więc nie możemy się upewnić. Oczywiście, im dalej ku centrum budynku, tym gorzej. Pośpieszcie się. W razie czego jestem na linii. Bez odbioru.

Stanęli na półpiętrze między drugą, a trzecią kondygnacją. Środek schodów zawalił się mniej więcej w połowie pod wpływem jednego z betonowych bloków opadłych z sufitu, ale wyrwę dało się obejść albo dłuższym, porządniejszym krokiem, albo obchodząc ją dookoła na ich cienkim fragmencie, który ostał się przy ścianie.

Brian wybrał drugą opcję, po czym pomógł Yoongiemu przejść przez wyrwę, wyciągając w jego stronę dłoń i nieco nieufnie łapiąc się kiwającej się na boki barierki.

— Stąpamy jak po porcelanie — stwierdził cicho, gdy Yoongi znalazł się już po drugiej stronie, a ten tylko kiwnął głową, chociaż w jego ciężkim kasku pewnie nie dało się zauważyć tak subtelnego gestu.

Podeszli do drzwi, a Brian przeszedł przez nie pierwszy. Faktycznie, o ile na drugim piętrze za drzwiami była po prostu świetlica, to tutaj rozciągał się długi, ciemny korytarz. Jego lewa ściana była przywalona, przez co sam hol przypominał swoim kształtem już nie klasyczny prostokąt, a raczej śmieszny trapez prostokątny zwężający się ku końcowi do trójkąta.

Yoongi ściągnął wargi, gdy stanął po jego środku, odpalił specjalną latarkę na swoim kasku i stwierdził, że korytarz, w dodatku do swojej uszkodzonej struktury, przechylał się niebezpiecznie w jego lewo.

— To wszystko niedługo padnie, musimy się sprężać — mruknął, po czym wyminął Briana, by iść przodem. — Trzymaj się mnie, stawiaj kroki tam, gdzie ja, ale zawsze odczekaj chwilę, zanim to zrobisz. Dla pewności. Jeżeli któryś z nas ma popełnić błąd, to niech będzie to tylko jeden. 

— Znam zasady — mruknął.

Yoongi zrobił pierwsze trzy kroki do przodu i zatrzymał się, dostrzegając w oddali po lewej stronie otwarte na oścież drzwi.

— Jest tam kto? — zawołał, chociaż jego głos był wyraźnie zagłuszony przez maskę.

Przez moment był kompletnie cicho. Zawołał kolejny raz, ale i tym razem bez większego odzewu. Mimo to uparcie szedł przed siebie, a Brian stąpał kilka kroków za nim, z lekkim przerażeniem rozglądając się po korytarzu.

Poza nimi dwojgiem oraz światłem ich latarek była tam jednak tylko ciemność.

— Jesteśmy w korytarzu, ciemno jak w dupie, widzę otwarte drzwi, chyba do łazienki. Korytarz przechylony w lewo o jakieś piętnaście stopni. Nic nie słyszymy. Odbiór — Yoongi odezwał się do krótkofalówki.

Głos Namjoona wrócił w jego kierunku dosyć smętnie.

— Kilkoro z nas się przeniosło i jesteśmy z drugiej strony budynku, na końcu korytarza jest okno, ale z tego co widzę jest wybite i przysypane gruzem. Sprawdźcie, czy dacie radę się do niego dostać. Jeżeli tak, to wtedy pomożemy wam wydostać się z tamtej strony. Przygotujemy ręczną drabinę, podjeżdżanie wozem nie jest zbyt bezpieczne. Nie jesteśmy pewni, czy to wszystko zaraz nie runie na ziemię. Odbiór.

— Nie widzę żadnego okna. Mówiąc szczerze nie widzę nic, oprócz ściany gruzu... O matko. Bez odbioru — zachłysnął się powietrzem i opadł na kolana, gdy niemalże przydepnął ludzką rękę.

Chłopak, szczupły i skulony, leżał na ziemi, schowany w połowie za otwartymi drzwiami do łazienki, pokryty sadzą i kurzem. Nie ruszał się. Yoongi machnął ręką na Briana, a ten podszedł do niego i uklęknął zaraz obok, po czym odpiął ręczną latarkę od paska. Włączył ją i oświetlił ciało chłopaka.

— Słyszysz mnie? Nazywam się Min Yoongi, jestem strażakiem — wydeklamował głośno, delikatnie szturchając go za ramiona.

— S—Słyszę — wycharczał, otwierając delikatnie oczy. Szybko je jednak zamknął.

W międzyczasie Brian chwycił zapasową maskę przytwierdzoną do butli na jego plecach, po czym założył ją chłopakowi na twarz, by ten mógł odetchnąć czymś innym niż kurzem. Zajęło to chwilę, ale ten otworzył ponownie oczy, spojrzał na nich, chociaż przez zaparowaną prze jego łapczywe oddechy maskę pewnie niewiele widział, po czym jęknął z bólu i złapał się jedną z dłoni za udo.

Yoongi od razu spojrzał na jego prawą nogę i wzdrygnął się, gdy zobaczył głęboką, krwawiącą szramę w jego łydce, która przecięła jego spodnie, głęboko raniąc skórę. Zastanowił się krótką chwilę, po czym kiwnął na Briana i szybko poprosił:

— Dziecięce szelki, które wziąłeś z wozu, daj mi je. Szybko.

Tak też zrobił, odpinając je od swojego paska, a Yoongi chwycił je, poodpinał odpowiednie karabińczyki, po czym, przepraszając kilkukrotnie za jakiekolwiek gwałtowne, bolesne ruchy, przeciągnął grube, materiałowe paski szelek pod udem chłopaka, spiął w dosyć pokrętny sposób i zacisnął najmocniej jak potrafił. Miał nadzieję, że uda mu się zatamować tym upływ krwi, chociaż odrobinę.

— Zostań tutaj, weź to i przyłóż do jego rany — polecił Brianowi, podając mu przy tym grubszą chustę, którą zawsze nosił w kieszeni swojego munduru, po czym sam wstał i, stąpając przy prawej ścianie, podszedł do zawalonego gruzem miejsca na końcu korytarza, które, podobno, miało być oknem.

Zaczął odrzucać spore kawałki betonu na boki w nadziei, że po chwili do środka przebije się jakiekolwiek światło. Robił to przez dłuższą chwilę, kucając pod dwoma prętami zagradzającymi przejście i kontynuował proces, powoli nie widząc już żadnej nadziei, aż nie poczuł, że pod palcami sypie mu się pokruszone szkło.

— Yoongi, przerzucasz teraz coś przy oknie? Wszystko okej? Widzimy jakiś ruch. Odbiór.

— Słuchaj Namjoon, chłopak jest ranny. Okno... Jest i okno — wymamrotał, zauważając framugę z wystającymi z niej fragmentami potłuczonego szkła, przez którą, tylko trochę, przebijała się zieleń trawy z placu za budynkiem na zewnątrz, zduszona przez mgliste kłęby. — Muszę odepchnąć ten kawał gruzu. Bez odbioru — wyjaśnił, mają na myśli najbardziej przeszkadzający mu płat betonu, który musiał być fragmentem sufitu.

Korytarz, im dalej w głąb i bliżej okien, wydawał się wyglądać gorzej i gorzej. Przestrzeń przy oknie była ciasna, Yoongi prawdopodobnie był w stanie, jeżeli w ogóle, odsłonić tylko połowę okna, ponieważ otoczone betonowymi płytami, wygięte pręty konstrukcyjne, okalały drugą, ledwo trzymając się kupy.

—  Wybacz za odbiór, Yoongi, ale chciałem powiedzieć, że jesteśmy gotowi. Przystawimy drabinę na sygnał, rozstawiliśmy też niewielki skokochron w razie wypadku. Jak ranny jest chłopak, będzie mógł sam zejść? Odbiór — Namjoon wymamrotał niecierpliwie, gdy Yoongi starał się ze wszystkich sił zepchnąć betonowy płat w kierunku korytarza.

Brian przyglądał mu się bacznie, jednocześnie próbując uspokoić chłopaka, który zdawał się odzyskiwać jako taką świadomość. Yoongi zaś na chwilę przełączył przycisk w radioodbiorniku i pochylił brodę do przodu, by było go słychać. 

— Szrama na nodze, nie jestem teraz w stanie sprawdzić, czy jest coś jeszcze. Możliwe, że będziemy jednak potrzebować wozu i kosza, boję się, że nie ustoi. Chyba, że ktoś jest pewien, że da radę go wynieść i będzie asekurowany. Bez odbioru... Kurwa mać! — Niemalże krzyknął, gdy jego prawa stopa przypadkiem uderzyła o ciężki kawał konstrukcji z nieco zbyt dużym impetem.

W czasie, który zdawał się wiecznością, udało mu się jednak przepchnąć płytę, a ta opadła na ziemię, roztrzaskując się na dwie części, przyprawiając przy tym Briana o lekkie wzdrygnięcie, a całą konstrukcję o delikatny wstrząs. Yoongi odwrócił się i odetchnął z ulgą, gdy dostęp do połowy okna był już na tyle duży, by na spokojnie móc wydostać się przez nie na zewnątrz.

Kłęby kurzu zaczęły, jakby wyssane przez niewidzialny odkurzacz, wydostawać się poza korytarz, przez co mętne powietrze nieco się przerzedziło. Światło również wpadło do środka, z lekka oświetlając podłogę. Yoongi pozbył się ostrych kawałków szkła, które wystawały z framugi okna, wybijając je szybkimi ruchami własnych dłoni w grubych rękawicach. Wyjrzał na zewnątrz i dostrzegł tam grupkę strażaków, policjantów i ratowników. Uniósł prawą rękę do góry na znak, że wszystko w porządku.

— Za chwilę postaramy się przyprowadzić chłopaka do okna, zobaczymy, czy da radę wstać sam. Przygotujcie drabinę. Odbiór — powiedział, odwracając się na pięcie i ruszając w stronę Briana, który kucał przy chłopaku.

Ranny zdążył obrócić się na plecy, jednocześnie ciągle ciężko oddychając. Yoongi również kucnął przy nim i spojrzał na jego nogę ze zmartwieniem.

— Jak się nazywasz? — zapytał, dociskając mocniej szelki.

— S-Sangwoo...

— Słuchaj, Sangwoo. Sprawa jest prosta. Dasz radę wstać?

Brian, nieco zdziwiony jego tonem głosu, zmierzył go zaskoczonym spojrzeniem. Yoongi jednak nawet na niego nie patrzył.

— Mogę spróbować — odparł. — A-ale bardzo boli.

— Wiem, że boli młody — Yoongi zgodził się. — Ale obiecuję, że to tylko chwilowe. Już i tak masz wielkie szczęście. Zaraz wyciągniemy cię na zewnątrz. Nie boli cię nic innego oprócz nogi?

— Tylko noga. Zahaczyłem o coś w łazience. B-byłem w toalecie, już wychodziłem, a n-nagle wszystko zaczęło się sypać... Upadłem.

— Pomożemy ci wstać — Yoongi zaproponował, po czym wraz z Brianem, powolnymi i delikatnymi ruchami, postawili chłopaka do pionu. — Opieraj ciężar na zdrowej nodze. Nic innego cię nie boli? Kark? Krzyż?

— N-nie.

— Super. Teraz powoli, do okna. Myślisz, że dasz radę zejść po drabinie, Sangwoo? — Yoongi mówił głośno i wyraźnie tak, by ten słyszał go pomimo maski. — Jest trochę wysoko.

Chłopak zakaszlał, po czym pokręcił głową.

— Nie wiem — szepnął, ale Yoongi nie był w stanie tego usłyszeć.

Gdy podeszli do okna przywitała ich znajoma twarz.

Yejun stał na szczycie drabiny w pełnej gotowości, z wyciągniętymi rękoma. Yoongi od razu wyłapał, o co mu chodziło. Odwrócił się w stronę Sangwoo.

— Słuchaj, będziesz musiał zdjąć maskę i wystawić swoją głowę przez okno, dobra? Mój kolega, Yejun, czeka już na drabinie. Złapie cię w poziomie, jedną ręką pod piersią, a drugą między nogami. Bezpiecznie zniesie cię na dół. Twoja rodzina już na ciebie czeka — to powiedziawszy powoli zdjął maskę z jego twarzy i wraz z Brianem pomogli mu wygramolić się przez dosyć ograniczone przejście, by nie pokaleczył się szkłem.

Gdy Yejun, asekurowany przez innego ze strażaków, już bezpiecznie trzymał go w ramionach, a chłopak kilkadziesiąt sekund później bezpiecznie znalazł się na ziemi, Yoongi poczuł się tak, jakby kamień spadł mu z serca.

— To już wszyscy. Powoli wycofujemy się jak najdalej od budynku, ryzyko ciągle jest duże. Yejun zostanie jeszcze chwilę na dole z drabiną i pomoże wam zejść. Odbiór — Namjoon również brzmiał na bardzo ukontentowanego całą sytuacją.

Yoongi uśmiechnął się i potwierdził.

— Schodzimy — zwrócił się do Briana, a ten kiwnął głową, że rozumie, chociaż sam cały czas słyszał wszystko, o czym rozmawiali w swojej słuchawce. — Idź pierwszy.

— Okej — kiwnął głową i podszedł do okna.

Oparł się dłońmi o framugę i już miał przerzucać przez nią swoją nogę, gdy nagle coś w korytarzu jakby pękło, a reszta tego, co pozostało z konstrukcji, zachwiała się w i tak już wątpliwych posadach. Brian momentalnie odsunął się od ściany, która dziwnie trzeszczała.

— Namjoon, wszyscy odejdźcie jak najdalej od budynku, słyszysz?! — Yoongi krzyknął do radioodbiornika i, jednocześnie, jakby przez okno.

Nie usłyszał jednak odpowiedzi.

Wszystko stało się w przeciągu milisekund, ale Yoongiemu zdawało się, że cały świat spowolnił.

Najpierw chwianie się budynku znacznie wzmogło, a przerażony Brian cofał się jak najdalej od w połowie zasypanego końca korytarza. Wyjście przez okno, jak można było się domyślić, stało się nieosiągalne. Co więcej, kąt pochylenia korytarza w lewo pogłębiał się i pogłębiał, aż coś ponownie trzasnęło. Yoongi, zmartwiony o ludzi na zewnątrz oraz siebie i Briana, zaczął panikować.

Szczególnie, gdy podłoga pod jego nogami zaczęła intensywnie wibrować, a jego ciało, dotychczas walczące z grawitacją ciągnącą go w lewo, musiało walczyć z koleją siłą, która ciągnęła go za plecy w dół. Tak, jak cały gruz na szczycie korytarza, który właśnie spadał w ich stronę, trajektorią mierząc najpierw w zesztywniałego ze strachu Briana.

Yoongi zareagował instynktownie. W ostatniej chwili zdołał pociągnąć przyjaciela w tył, a trudność w utrzymaniu równowagi sprzyjała temu, by ten, jakimś cudem, wpadł w uścisk jego ramion. Yoongi zasłonił mu twarz własną dłonią wiedząc, że gruz najprawdopodobniej przebije się przez maskę i zrobi mu krzywdę. W takich okolicznościach, jeżeliby przeżyli, nie przeszkadzały mu połamane palce. Drugą ręką zaś przycisnął go bliżej siebie, kładąc nacisk na jego brzuch.

Sam nie wiedział, ile spadali i na co mieli spaść. Nic nie słyszał, nic nie mówił. Nie krzyczał. Nie wiedział, czy Brian krzyczy. Jego radioodbiornik też milczał.

Przygotowywał się na dwie opcje.

Niewyobrażalny ból.

Albo śmierć.

Hoseok podniósł się sponad opadającego kurzu jako pierwszy. Każdy milimetr jego ciała drżał, gdy próbował wyprostować się, stojąc na wilgotnej trawie.

— Wszyscy cali? — krzyknął, mrużąc oczy i odliczając łącznie dziesięciu funkcjonariuszy straży pożarnej, ratownictwa medycznego i policji, którzy stali po drugiej stronie budynku chwilę przed zawaleniem się prawej nawy.

Wszyscy leżeli bądź siedzieli już na trawie, próbując uspokoić własne nerwy. Każdy z nich w pośpiechu, widząc drżące ściany budynku, odbiegł do tyłu najdalej, jak tylko potrafił. Namjoon rzucił się w przód wraz z Yejunem, Hoseok upadł na plecy, kilku policjantów pociągnęło w tył jednego z ratowników medycznych, który osłupiał i nie wydawało się, żeby miał się ruszyć. Nikomu jednak nic się nie stało — ściana budynku upadła do środka, nie na zewnątrz, więc jedyne, z czym musieli się mierzyć, to kurz i resztki sproszkowanego betonu, który wzbił się w powietrze oraz nadmierny strach oraz stres.

Gdy odzyskał panowanie nad własnymi mięśniami, Hoseok odwrócił się i zobaczył przerażonych ratowników, którzy zdążyli odejść wystarczająco daleko i kilkanaście metrów dalej, pośród niezbyt gęstego kłębu wzbitego kurzu, pakowali półprzytomnego Sangwoo do karetki. Ziemia pod nimi nadal drżała.

Kolejne kilkadziesiąt metrów za nimi policja rozganiała gapiów, a pracownicy wyciągnięci z budynku, zebrani za taśmami przy parkingu i wjeździe na teren fabryki, krzyczeli coś i spanikowani patrzyli po sobie.

— Yoongi, odbiór! — Namjoon wstał i krzyknął do swojego radioodbiornika, ale nie słyszał nic po drugiej stronie. — Yoongi, kurwa mać, odbiór! Brian, odbiór?! Lee! Hoseok, ty spróbuj! — zwrócił się do niego w chwilowej panice, a ten kiwnął głową, jakby mechanicznie chwytając swoje radio.

Szczerze mówiąc, jego umysł był kompletnie wyłączony. W tamtej chwili tylko jedno słowo przewijało się w jego głowie, niczym odtwarzane na zepsutej, starej płycie winylowej.

Yoongi.

Yoongi.

Yoongi.

— Yoongi, tutaj Shark. Odbiór. Brian, tutaj Shark. Odbiór. — Zero odzewu, krótkofalówka tylko skrzeczała, wysyłając im ciche wiadomości z próżni. — Co teraz... Co teraz?

Nikt się nie odzywał. Wszyscy patrzyli to na Namjoona, to na Hoseoka, ale bez większej nadziei. Pył i kurzowa mgła dopiero opadały, więc nikt z nich nawet nie był w stanie określić skali zniszczenia oraz potencjalnych szans na to, że Yoongi i Brian gdzieś tam są, żywi i, w najlepszym przypadku, do uratowania.

Tak szybko jednak jak zarys zawalonej prawej nawy fabryki zaczął wyłaniać się spoza mlecznej ściany pyłu, Namjoon zdołał opanować swoją wewnętrzną panikę, odliczył do dziesięciu i szybko przeanalizował sytuację w myślach.

— Musimy obejść budynek dookoła, z powrotem do pierwszego wejścia, którym weszli na klatkę schodową — powiedział cicho, zaskarbiając sobie uwagę rozedrganego Hoseoka. W międzyczasie wyciągał z kieszeni plan budynku. — No na co czekacie? — Wrzasnął, po czym zaczął biec dookoła gruzów w ówcześnie wspomnianym przez siebie kierunku, ściskając kawałek papieru w sztywnych, zwiniętych w pięść palcach.

Wdech i wydech.

Wdech i wydech.

Wdech i—

Brian otworzył oczy, po czym momentalnie stoczył się z ciała Yoongiego tak szybko, jak tylko zdał sobie sprawę, że żyje i przyciska go swoim ciężarem. Ten jęknął w odpowiedzi, opuszczając swoje ręce wzdłuż tułowia i momentalnie obracając się na bok, by nie leżeć na butli tlenowej przytwierdzonej do jego pleców, która sprawiała mu niemiłosierny dyskomfort.

— Nic ci nie jest, Lee? — wycharczał. — Spadło na nas... Trochę gruzu — zakaszlał, a na jego języku zagościł dosyć wyraźny, krwisty posmak.

— To my spadliśmy na gruz — młodszy wyjąkał, rozglądając się po niewielkiej przestrzeni, w której utkwili, przy pomocy swojej migającej martwiąco latarki. Bolały go łydki, ale było to do wytrzymania. Coś musiało obić się o niego i posiniaczyć mu nogi. — Wszystko okej?

— Chyba złamałem kilka żeber — Yoong wydyszał szczerze, próbując złapać pełny oddech. — Twoja butla tlenowa przywaliła mi z niezłym impetem. Ty nie dostałeś kawałkami stropu? Ściany? Niczego?

— C-czuje się dobrze. Przepraszam — powiedział ze skruchą, po czym przeczołgał się do Yoongiego i odpiął butle z jego pleców zauważając, że jej zawór się wygiął i ciśnienie całkowicie w niej spadło, więc nie nadawała się do niczego. Odrzucił ją na bok.

Oboje znajdowali się na stosie pokruszonych, betonowych bloków, który, na ich szczęście, układał się w jako tako równą powierzchnię. Brian dziękował sile wyższej, że przy tym wszystkim żadne z nich nie nadziało się na druty czy pręty.

— Nie przepraszaj. To nie twoja... Wina — jęknął, oddychając coraz ciężej i krzywiąc się, gdy Brian zdjął z jego twarzy maskę i założył mu swoją, zapasową, którą wcześniej użyczył Sangwoo. — To zabrzmi źle, ale tak mnie kurwa wszystko boli, że zamroczyło mi pole widzenia. Gdzie jesteśmy? — zapytał otwierając oczy, ale mając tak nieobecny wzrok, że Brian nie był w stanie patrzeć na jego twarz.

Rozejrzał się więc dokładniej.

— Trzy na półtorej... Może metr siedemdziesiąt. Jakby komora — wymamrotał ochrypłym głosem, po czym zerknął ku górze. — Nad nami parę prętów, jakby... konstrukcja korytarza? To dziwne. Wygląda tak... Jakbyśmy spadli wraz z korytarzem, a to, co z niego pozostało powstrzymało nas...

— Od śmierci? Halleluja. Lepiej być nie mogło — Yoongi wychrypiał, po czym splunął krwią. — Weź swój odbiornik... Mój jest... Zmiażdżony — wyjaśnił, po czym powoli zdjął ze swoich dłoni rękawice, by móc spokojnie rozpiąć kurtkę.

Nie był w stanie wyraźnie tego zauważyć, ale na jego dłoniach powoli formowały się krwiaki.  Czyli coś jednak musiało obić mu się o dłonie. Brian zerknął na nie ukradkiem i skrzywił się czując, że ze stresu zaczyna brakować mu powietrza. Yoongi rozpiął kurtkę, co nieco zdjęło ciężar z jego klatki piersiowej, po czym zmarszczył nos, słysząc jego szybki oddech.

Przyzwyczajał się do bólu, a wzrok powoli do niego wracał. Udało mu się więc chwycić nadgarstek Briana, który siedział skulony z szybko unoszącą się i opadającą klatką piersiową.

— Stresujesz się? — zapytał go. — Lee? — ponaglił, gdy ten uparcie milczał.

— Tak — niemalże załkał. — Nie wiem co mam robić, panikuje, ja—

— Oddychaj młody. Powoli. Wdech przez nos, w-wydech przez usta. Masz to w garści, o-okej? Sprawdź, czy twój odbiornik działa. Na spokojnie.

— Nie działa — odparł biorąc go w dłoń i od razu zauważając, że nie świeci się żadna dioda. — Może coś w niego uderzyło? Spróbuję go zresetować — burknął, przyciskają włącznik przez dziesięć sekund.

Ten krok też nic jednak nie dał. Yoongi mrugał oczyma, przyglądając się roztrzęsionym dłoniom Briana.

— E-ej — zaczął, podnosząc się delikatnie na łokciu. Ból nasilił się przy tym znacznie, ale nie chciał dać tego po sobie poznać. — Ten odbiornik jest na baterie, prawda?

— No chyba ten akurat tak... — Brian obrócił urządzenie, opuścił nieco głowę, by światło latarki wyraźniej padało na jego dłonie i wskazał na niewielką plastikową zaślepkę, która, przytwierdzona do odbiornika niewielką śrubką, skrywała za sobą trzy może cztery baterie. — Chociaż można je też ładować. Te baterie działają jak małe akumulatory.

Yoongi go jednak nie słuchał. Grzebał już w kieszeni swojej kurtki powoli, a gdy znalazł w niej swój szwajcarski scyzoryk, wcisnął go w dłoń Briana.

— Odkręć śrubkę najmniejszym ostrzem i spróbuj zamienić baterie miejscami — powiedział cicho.

— Wątpię, czy to za—

— Jeśli działa w pilocie do telewizora, to może tutaj też da sobie radę — mruknął. — Z-zresztą, warto spróbować. Co mamy do stracenia?

— Jeżeli korytarz był cały, gdy do niego weszli, to znaczy, że jego konstrukcja musiała być dosyć solidna. Musimy założyć, że zawaliła się tylko kolejna ze ścian, pociągając za sobą jeszcze kolejne. Możliwe, że są gdzieś pod konstrukcją korytarza, cali i zdrowi — Namjoon powoli tłumaczył wszystkim zgromadzonym przed niewielkim, ręcznie utorowanym przejściem, które, wraz z większą częścią parteru prawej nawy wraz z klatką schodową oraz niewielkiego kawałka ścian pierwszego piętra, jeszcze stały całe. — Spróbujemy się z nimi skontaktować, żeby zbadać sytuację z ich perspektywy. Jeżeli to nic nie da, a sytuacja będzie chociaż na tyle bezpieczna bez ryzyka zwalenia się na nas kolejnej części konstrukcji, to wejdziemy przez przejście i spróbujemy ich znaleźć.

Hoseok w tym czasie kurczowo ściskał w dłoni radioodbiornik, bez przerwy naciskając palcem guzik, który pozostawiał go na linii. Zdjął też z głowy kask, więc przełączył urządzenie na tryb głośnomówiący.

Czuł się jak w mentalnym moździerzu, gdzie jakaś niewidzialna siła ubijała jego głowę na gładką, bezmyślną masę. Z jednej strony chciał wbiec do środka, nie czekając na jakiekolwiek polecenia od Namjoona, który, ciągle, miał w sobie więcej rozsądku i zimnej krwi. Z drugiej jednak wiedział, że byłoby to co najmniej nierozsądne.

Manifestował w głowie, by Brian i Yoongi wyszli z tego cało, skoro, w tamtym momencie, nie mógł zrobić nic więcej.

— Hoseok, będziesz w stanie koordynować akcją z zewnątrz? Ja jestem trochę spory, ale postaram się przecisnąć do środka z Yejunem i zbadać sytuację, nie odzywają się już zbyt długo — Namjoon zwrócił się do niego, a Hoseok, wyrwany z rwącego potoku własnych myśli, kiwnął głową, chociaż jeszcze nie docierało do niego to, na co się zgadzał.

Namjoon już odwracał się na pięcie, by przygotować się do wejścia w rumowisko, ale radioodbiornik w dłoni Hoseoka zaskrzeczał cicho.

— Hoseok? Halo? Tutaj Brian, odbiór. Ży.... my. Powtarzam, ... jemy. Odbi... r.

Wszyscy odwrócili się w stronę Hoseoka, łącznie z Namjoonem, który, jako że Brian odezwał się na linii ich jednostki, słyszał jego głos w słuchawce w kasku.

Hoseok uniósł odbiornik w kierunku twarzy, momentalnie odzyskując nadzieję i po części wracając do opanowanego siebie.

— Gdzie jesteście? Jesteście ranni? Odbiór — wybełkotał na jednym tchu, a wszyscy zebrali się dookoła niego.

— Uhm, ja mam się dobrze, ale Yoongi chyba— Ała! Za co to? To bola—

— Wszystko okej — Yoongi odezwał się po drugiej stronie, przerywając jego lament. — Możecie nas jakoś wyciągnąć?

— Pręty konstrukcyjne i bardziej stabilne płaty betonu, chyba z sufitu, podtrzymują resztę zwalonej konstrukcji przed tym, by nas nie zmiażdżyła. Jesteśmy w czymś na wzór komory. Widzę też jakieś metalowe części, ale cholera wie z czego się wzięły. Może z maszyn do szycia? — Yoongi tłumaczył powoli, siadając na łydkach i z włączoną latarką na swoim kasku oglądając otoczenie. Nie miał na twarzy zapasowej maski od Briana, ponieważ przeszkadzała mu w swobodnym poruszaniu się, zresztą poziom tlenu w butli chłopaka był już zbyt niski, by wystarczyć na długo dla nich dwojga. Sięgał po nią i odblokowywał niewielki zawór tylko wtedy, gdy brakło mu tchu. Mało przejmował się w tamtym momencie czymkolwiek innym, niż wydostanie swojego młodszego towarzysza na zewnątrz całego i zdrowego. — Szukam jakichś newralgicznych punktów, ale nie mogę nic rozszyfrować. Chociaż mniej więcej wiem, w którą stronę jest klatka schodowa. M-mówicie, że ciągle w jakimś tan sensie stoi? Odbiór.

— Tak nam się wydaje, Namjoon i Yejun właśnie wchodzą do środka, żeby się upewnić. To małe przejście, które zrobiliście jest całe. Jak już uda się nam do was dokopać, to was wyciągniemy. Spróbujcie znaleźć coś, co można odsunąć bez ryzyka, że naruszycie chroniącą was strukturę. Może ułatwicie nam dostęp. Odbiór.

— Właśnie próbuję to... Zrobić — szepnął jakby sam do siebie, przerywając na chwilę połączenie i opuszczając rękę, w której trzymał radioodbiornik wzdłuż ciała.

Brian, który sam zajęty był oględzinami otoczenia, spojrzał na niego zmartwiony.

— Wszystko okej? Boli cię coś?

— Nic mnie nie boli — skłamał. — Ale chyba znalazłem coś, co może nam pomóc. Hoseok? — ponownie niemalże przyłożył odbiornik do swoich ust. — Jesteś tam? Odbiór.

— Cały czas. Odbiór.

— Na której linii jest Namjoon? Na tej samej co my?

— Nie, jak weszli do budynku to przenieśli się na drugą.

— Połączę się z nim na moment. Bez odbioru —powiedział, chociaż nie miał już okazji więcej się z nim usłyszeć.

— Czerwona ściana? Czemu czerwona? — Namjoon zapytał cicho, zginając się pod przewalonymi na ledwo trzymającą się kupy resztkę klatki schodowej elementami budynku. — Yoongi? Odbiór?

— Ściany w świetlicy były czerwone. A ja jestem pewien, że widzę czerwony fragment. Bardzo jaskrawy — mruknął, próbując gołymi rękoma przesunąć niewielkie kawałeczki pustaków i betonu. — Tak, zdecydowanie jestem pewien. Widzicie coś takiego? Chociażby jakiś mały element. Z-zdaję sobie sprawę, że skoro ściana jest czerwona z mojej strony, to z waszej będzie inna.  Ale m-może znajdzie się tam cokolwiek? Odbiór.

Namjoon i Yejun już prawie że na kuckach przemierzali gruzowisko, zahaczając kaskami o druty i elementy zabudowania.

— Nie jestem pewny, mało co widać przez ten cały pył... Chociaż... Czekaj — burknął do odbiornika, po czym podpełznął do sporego zwału, który jakby przed nim wyrósł.

Prowizoryczny strop w tamtym miejscu też podwyższał się nieco, więc mógł się nijako wyprostować na swoich kolanach. Yejun zrobił to samo. Rozglądali się dookoła, a Namjoon skrzywił się, zauważając kilka różnokolorowych guzików, które walały mu się pod butami, poszarzałe od pyłu. Zaczął wypatrywać jaskrawej czerwieni. Nic jednak nie znalazł. 

— Masz coś? Odbiór. — Yoongi zawołał głośno, a Namjoon usłyszał go tak, jakby oboje siedzieli zamknięci w ogromnym, zamkniętym naczyniu.

Mocno się zdziwił.

— Możesz powtórzyć? Tylko nieco głośniej — poprosił.

— Co mam powtórzyć? Nie mam czasu na głupoty, N-Namjoon — westchnął, a ten ponownie usłyszał go tak, jakby nie był człowiekiem, a bezcielesnym echem.

— Krzyknij coś Yoongi, cokolwiek przyjdzie ci do głowy — polecił nieco absurdalnie, po czym na moment wyłączył radioodbiornik, jednocześnie przerywając chwilowo jego połączenie ze słuchawką wbudowaną w kask.

Uśmiechnął się od ucha do ucha, gdy usłyszał głos Yoongiego, który przeraźliwie głośno zwyzywał go i skarcił w dosyć niecenzuralny sposób. Usłyszał też Briana, który kazał mu przestać. Włączył odbiornik na nowo i, z trudem ukrywając uśmiech na twarzy, przyłożył go do filtra maski.

— Słyszę cię, Yoongi. Mógłbyś, z łaski swojej, przekląć raz jeszcze? — burknął, przejeżdżając wolną dłonią delikatnie po osypisku.  — Żebym mógł was dokładniej zlokalizować.

— Ja ci kurwa dam przekląć raz—

— Yoongi! — Brian złapał go za ramię, gryząc się przy tym w język, by nie powiedzieć za dużo, gdy ten zgiął się w ból i złapał pod bok w okolicy żeber. Yoongi zmierzył go spojrzeniem przepełnionym niemymi ostrzeżeniami.

— Chyba was mam — Namjoon oznajmił, prostując się na tyle, na ile mógł przed dosyć grubą hałdą gruzu. — Zaraz was stąd wydostaniemy. Zobaczymy, co da się zrobić i zaraz się odezwiemy. Bez odbioru.

W czasie, gdy Yejun i Namjoon szukali łatwego i bezpiecznego dostępu do swoistej komory, Yoongi musiał przysiąść i założyć maskę na twarz, by odetchnąć. Krzyki i złośc, w jaką wyjątkowo szybko wpadł nie działały na niego najlepiej. Nie wiedział, co złego tak właściwie działo się z jego ciałem, jednocześnie będąc w sytuacji, która przywoływała w nim najgorsze wspomnienia. Możliwe, że dlatego dawał się tak ponosić nerwom.

Brian przykucnął przy nim i poklepał go po plecach. Ten zaśmiał się cicho, po czym spojrzał na niego dosyć dziwnie.

— Yoongi, na pewno wszystko okej? Nie przejmuj się, w-wyjdziesz stąd jako pierwszy i zabiorą cię do szpitala. Widziałem, jak plujesz krwią. Coś jest nie tak, musimy powiedzieć Namjoonowi — wyszeptał, bojąc się podnieść głos po tym, jak Yoongi wcześniej boleśnie kopnął go w łydkę, gdy ten próbował poinformować innych o jego stanie.

— Posłuchaj mnie, młody — mruknął bardzo cicho, przerywając mu i ponownie zdejmując maskę.

Faktycznie, nie czuł się najlepiej. Bolały go dłonie, żebra i plecy, miał wrażenie, że jego kark eksploduje z bólu, a on sam zwymiotuje krwią, jeżeli tak dalej pójdzie. Odnosił wrażenie, że odkręcił się w nim jakiś zawór, przez który uciekało z niego życie.

Mentalnie było z nim jeszcze gorzej. Sytuacja z jego ostatniej akcji w Seulu oraz obraz twarzy umierającego Minwoo wracała do niego niczym bolesny, tłukący się o tył jego głowy miraż. Był pewien, że sto razy bardziej wolał stracić przytomność, niż być w tamtym momencie czegokolwiek świadom.

— Yoongi—

— Widzisz ten czerwony kawałek ściany? — szepnął, a Brian pochylił się ku niemu, by dobrze go słyszeć.

— Ten, którego szukałeś? — podświadomie zniżył ton, chociaż nie podobał mu się powód, dla którego oboje szeptali.

— Dokładnie. Teraz przyjrzyj się uważnie — podniósł głowę, by nakierować strumień wątłego światła ku miejscu, gdzie odgrzebał gruz i jako tako odsłonił ścianę. — Jeżeli ruszą te ścianę od zewnątrz, to nie będą w stanie jej utrzymać. Z-zresztą, ona sama też długo nie wytrzyma.  Widzisz te pręty?

Brian kiwnął głową, wodząc wzrokiem po czterech długich, grubych prętach, przypominających ogromne, solidne druty, które łączyły się z kawałkiem ściany i okalały przestrzeń nad ich głowami.

— Czyli to nie konstrukcja korytarza—

— Dokładnie. To nie korytarz, a ta przeklęta ściana świetlicy trzyma to wszystko w ryzach — Yoongi kiwnął głową. — A jak podważymy ją ku górze, to nieodwracalnie naruszymy całą tą fizyczną anomalię i—

— Wszystko straci stabilność, a cały ten śmieć i gruz runie nam na głowę — Brian szepnął, po czym pokręcił głową w niedowierzaniu. 

— Chyba, że ktoś z nas podtrzyma ten kawał ściany przez moment od wewnątrz. I, t-tym samym, pozwoli drugiemu wyjść — szepnął i uśmiechnął się krzywo, ponownie zakładając maskę, by nabrać kilka świeżych oddechów.

Siedzieli tak chwilę w milczeniu, a Yoongi dał tym samym Brianowi chwilę, by oswoił się z informacją, którą ten, podświadomie, chciał mu przekazać.

— Nie — młodszy odezwał się nagle cicho i pokręcił głową. Po drugiej stronie komory dało się usłyszeć przyciszone głosy Namjoona i Yejuna, którzy nadal szukali jakiegokolwiek sposobu na to, by jak najmniej inwazyjnie się do nich dostać. Co więcej, dioda na radioodbiorniku migała agresywnie, a ten wibrował przy tym delikatnie, dając znać o kimś próbującym nawiązać z nimi połączenie, ale Yoongi uparcie trzymał palec na przycisku wyciszającym tak mocno, że zbielał mu paznokieć. — Nie ma mowy. Ty wychodzisz pierwszy i bez gadania. Musimy powiedzieć Namjoonowi, na pewno jest jakiś inny sposób.

— Dobrze wiesz, że takiego nie ma — Yoongi mruknął i pokręcił głową, chociaż Brian dokładnie go wtedy nie słyszał.

Yoongi postanowił w końcu odpowiedzieć na próbę kontaktu, gdy Namjoon zaczął nawoływać ich z zewnątrz.

— Nie damy rad podważyć tego kawałka ściany od naszej strony — wyjaśnił, gdy w końcu udało mu się wejść na linię między nim, a Yoongim. — Mam wrażenie, że naruszymy całą chroniącą was konstrukcję. Hoseok pyta czy jest jakiś sposób, byście mogli ją chociaż trochę przesunąć. Wtedy my wejdziemy z narzędziami i wyciągniemy was na zewnątrz. Niewielka szczelina powinna wystarczyć, by przeciągnąć was wspólnymi siłami za ręce. Odbiór.

— Spróbuję się za czymś rozejrzeć. Bez odbioru — to powiedziawszy zszedł z radiowej linii, wcisnął odbiornik w dłoń Briana, zdjął maskę i podniósł swoje ciało do przykucniętej pozycji. Nie powiedział tego Namjoonowi, ale miał już swoją własną koncepcję. — Słuchaj młody, plan jest taki — szepnął w kierunku swojego trzęsącego się jak osika towarzysza, a ten, cały oblany zimnym potem, kiwnął głową. — Odrzucamy jak najwięcej śmiecia, by po podniesieniu ściany zrobić ci przejście, okej? Ja podważam i podtrzymuję ścianę, a ty bez oglądania się za siebie wyciągasz ręce i pozwalasz wyciągnąć się przez szczelinę. Nie obchodzi mnie jak to zrobisz, ale masz być szybki. Nie wydaje mi się, że będę miał tyle s-siły, co zwykle. Jak już będziesz po tamtej stronie, to s-siłą mięśni czy perswazji czy czegokolwiek skutecznego każesz ich dwójce odsunąć się jak najdalej. Nie wiem, jak duży będzie impet. Rozumiesz?

— Nie pozwolę ci—

— Pytam, czy rozumiesz.

— Przecież możesz spróbować przecisnąć się razem ze mną. Yoongi, na pewno jest inne wyjście—

— Wtedy nie dość, że zaryzykuję waszym życiem, to jeszcze możliwe, że będziecie musieli oglądać mnie przepołowionego przez ciężar trzech pięter budynku, z górną połową ciała utkwioną przejściu, zionącego ducha i wykrwawiającego się jak pies. A to nie jest widok, którego życzyłbym największemu wrogowi, młody. Wiem co mówię. Posłuchaj mnie proszę i rób co ci każe. Rozumiesz? — zapytał po raz kolejny, a Brian milczał, oddychając płytko. — Brian, zadałem ci py—

— Rozumiem. Okej? Rozumiem — niemalże załkał, przyciskając dłoń do ust nie chcąc, żeby Namjoon czy Yejun przypadkiem go nie usłyszeli. — Co mam robić?

Yoongi przygryzł wargę, po czym uśmiechnął się do niego smutno. Chciał dodać mu otuchy, więc położył dłoń na jego ramieniu na krótką chwilę, która, w ich małym, ciasnym kokonie, wydawała się wiecznością.

Bał się. Nie chciał tego pokazać przed Brianem, ale gdyby mógł, to sam zacząłby płakać. Jedyną rzeczą, która go od tego powstrzymywała była myśl, że chociaż dla jednego z nich była jeszcze nadzieja.

Owszem, Yoongi mógłby kombinować tylko po to, by również wydostać się na zewnątrz. Grać na zwłokę. Miał jednak świadomość, że jeżeli konstrukcja rozpadała się fazami, to była to tylko kwestia czasu, zanim zapadłaby się całkiem i do cna zrównała z ziemią. Nie mógł ryzykować życia swoich współpracowników. Przyjaciół. Chciał, by jak najszybciej znaleźli się na zewnątrz.

— Połącz się z Namjoonem i powiedz mu, że — wyszeptał, lecz jego głos zaciął się w pół zdania. Szybko jednak opanował nerwy, powoli odbezpieczając swój kask — że ty pozbędziesz się gruzów, a ja podważę odrobinę ścianę, by mniej więcej pomóc mu zlokalizować miejsce, z którego będziesz w-wychodził. Jak już oczyszczą ci przejście... P-podniosę ścianę całkowicie.

— Jesteś pewien, że dasz radę ją unieść? Nad nami jest jedno zapadnięte piętro — Brian zająknął się tak, jakby chciał zniechęcić Yoongiego od samobójczej misji. — Jesteś ranny, nie sądzę, żebyś—

— Wy-wystarczy, że uniosę ją o pół metra, byś przecisnął swój tłusty tyłek. Ale będziesz musiał zdjąć butlę z pleców, będzie ci tylko przeszkadzać. Najlepiej zrób to teraz. No już — wydukał szeptem. — I połącz się z nim. Nie m-ma czasu.

Brian, jakby mechanicznie, zrobił co mu kazano. Wytłumaczył Namjoonowi pomysł Yoongiego, a ten od razu zaczął bombardować ich pytaniami:

— Daj mi porozmawiać z Yoongim — burknął do Briana, a ten, czując łzy zbierające się pod powiekami, pokręcił głową, chociaż szybko zorientował się, że Namjoon nie mógł tego widzieć. Powiedział więc:

— Yoongi ma zajęte ręce, nie może wziąć krótkofalówki do rę—

— Yoongi, wiem, że mnie słyszysz — Namjoon odezwał się, a ten westchnął cicho, odrzucając na bok większe kawałki pokruszonych, betonowych i ceglanych skrawków. Oddychał coraz ciężej i wiedział, że jeżeli się odezwie, to da to po sobie znać. Milczał więc, słuchając przyjaciela. — Jak masz zamiar wyjść zaraz po Brianie? Coś mi tu nie gra, za bardzo ryzykujesz. Jeżeli podważysz ścianę od wewnątrz, to naruszysz konstrukcję tak samo, jak my od zewnątrz, prawda?

Przerwał to, co robił i niechętnie chwycił odbiornik w swoje nagie, zasinione dłonie. Brian przyglądał się jego palcom.

— Z drugiej strony komory jest kolejna ściana i kilka prętów. Jeżeli dobrze pokieruję sytuacją, to zahaczą się o siebie, zablokują zwał, a ja będę miał jeszcze trochę przestrzeni, żeby się przecisnąć — skłamał. — Już moja w tym głowa.

— W takim razie nie lepiej, jeżeli oboje z Yejunem spróbujemy zrobić to od zewnątrz? — Namjoon nie dawał za wygraną, ignorując już hasła typu 'odbiór' czy inne trywialne w tamtym momencie dyrdymały z protokołów.

— Nie! — Yoongi zaprotestował, po czym zakaszlał, nabierając powietrza w płuca gwałtownie. Smak krwi na języku był intensywniejszy niż wcześniej. — Wtedy z...abijecie nas obojga. Potrzebuję was d...woje, żeby wyciągnąć Briana... A potem mnie — wyjaśnił na jednym tchu.

— Yoongi, wszystko okej? — Namjoon zaniepokoił się, a Yoongi słyszał jego głos po drugiej stronie. — Na pewno nic ci się—

— Nabrałem kurzu w płuca, musiałem zdjąć maskę. Jest dobrze. A teraz proszę, skup się. Będę poruszał ścianą. Bez odbioru.

To powiedziawszy oddał radioodbiornik Brianowi, po czym zdjął z głowy swój odbezpieczony już kask i postawił go tuż obok swoich łydek, na których przysiadał, uginając kark pod niskim osypiskiem. Musiał go zdjąć, by dać sobie więcej czasu i przyblokować nim nieco krawędź ściany sąsiadującą z innym niezidentyfikowanym fragmentem budynku, zanim całkowicie ją podważy. Cóż, przynajmniej miał nadzieję, że tak to zadziała. Z drugiej jednak strony zdjął go, by nie słyszeć już żadnych głosów w niewielkiej słuchawce. Wiedział, że może to wpłynąć na jego decyzję, a na to nie mógł sobie pozwolić. Nie w tamtym momencie.

Z pomocą Briana odrzucił kilka ostatnich kawałków betonu i cegieł, aż nie ukazał się przed nimi, oświetlany głównie latarką na kasku Briana, spory płat czerwonej ściany.

Yoongi nie marnował czasu. Pochylił się z trudem, co jeszcze bardziej paraliżowało jego klatkę piersiową i uprzykrzało mu oddychanie. Nie narzekał jednak na głos, nawet gdy ból dosłownie zaczął rozrywać mu tors.

Nie mógł jednak wystarczająco wychylić się w przód. Postanowił więc zdjąć swoją kurtkę, bacznie obserwowany przez Briana, który już bez maski i butli na plecach, zalany łzami próbował uspokoić oddech, by pokrętnie odpowiadać na pytania Namjoona. Ten był bowiem podejrzliwy od samego początku.

Udało mu się wyciągnąć swoje ciało do przodu tak, by wsunąć palce pod ścianę, jednocześnie kalecząc wierzch swoich dłoni i, jak to bardzo boleśnie poczuł, łamiąc sobie przy tym dwa lub trzy paznokcie.

Zacisnął zęby na dolnej wardze i delikatnie popchnął ścianę ku górze, nieco bardziej na lewą stronę, by zrobić miejsce na kask. 

Po stronie Namjoona i Yejuna dało się zauważyć poruszenie w betonowym usypisku. Tam oboje zaczęli w ekspresowym tempie odgarniać kawałki gruzu i elementów konstrukcji.

Niewielka komora zaś zatrząsła się w posadach tak szybko i gwałtownie, że Yoongi nie mógł tego przewidzieć. Odsunął dłonie spod ściany w  niekontrolowanej reakcji, ale nie zdążył chwycić kasku, by wcisnąć go w niewielką szczelinę, więc, instynktownie, spodziewając się najgorszego, przycisnął Briana do ziemi, zasłaniając go własnym ciałem.

Młodszy chłopak skulił się, a Yoongi przesunął się jeszcze mocniej, by okryć go w całości.

Nic złego się jednak nie stało. Yoongi otworzył oczy, które intuicyjnie zamknął. Wszystko bolało go tak samo, jak wcześniej. Na pewno jednak nie umarł, tego był pewien. Wyprostował się więc niepewnie i odczepił latarkę ze swojego kasku, by zaświecić nią w przestrzeń za nimi.

Oprócz osuniętego w dół betonowego płatu, nic się nie zmieniło.

— Wszystko w porządku? — szepnął chwilę później do Briana, a ten uniósł głowę i, sam w szoku, że jeszcze ostał się na tym świecie, kiwnął głową. — Okej. W-wstawaj, dobra? — burknął, odkładając latarkę na ziemię.

— Nic wam nie jest? Wszystko się zatrzęsło — Namjoon odezwał się przez słuchawkę w kasku Briana. — To niebezpieczne, Yoongi. Wymyślmy coś innego — niemalże błagał nieświadomy, że ten go nie słyszy.

— Yoongi, Namjoon mówi, żebyś przestał — Brian zwrócił się do niego prosząco.

Wyglądał jak przedszkolak błagający szkolnego chuligana, by ten przestał go zaczepiać. Z nosa ciekło mu niemalże tak samo, jak łzawiło mu z oczu.

Yoongi tymczasem, czując coś ciepłego i lepkiego na palcach swoich dłoni, nie zamierzał się poddać.

— Powiedz mu, że wszystko pod kontrolą. Mają torować ci przejście.

— Ale—

— Powiedz mu to! – krzyknął świadom, że Namjoon zapewne go usłyszał.

Było mu już jednak wszystko jedno. Musiał go uratować. Nawet kosztem własnego życia.

Brian spojrzał na niego w szoku, po czym przycisnął odpowiednik przycisk na odbiorniku i zacisnął zęby, tamując szloch.

— Yoongi mówi, że wszystko pod kontro—

— Ma przestać! — Namjoon odkrzyknął do słuchawki. — Myśli, że jestem głupi?! Ma do kurwy przestać! To samobójstwo! — Miał ochotę rzucić się na osypisko przed nim, ale Yejun, w miarę możliwości w ich ciasnych warunkach, chwycił go za ramiona.

Yoongi, który również w tamtym momencie bardzo dobrze go słyszał, wsuwał już swoje palce z powrotem pod płat czerwonej ściany, kalecząc się jeszcze bardziej.

— Jeżeli przestanę, to, czekając na zbawienie, zginiemy wszyscy! — ryknął. — Albo tylko ja i Brian. Albo tylko ja... Chcesz wybierać pomiędzy tymi trzema? C-chcesz zdecydować, chcesz z tym żyć? Ja już z-zdecydowałem i mówiąc s-szczerze, wszystko mi jedno, zabiorę to ze sobą do grobu, dlatego—!

— Pomyśl o Hoseoku! — Namjoon nie krzyczał już do odbiornika, ale przed siebie. Czuł się jak dureń, mówiąc do kawałka ściany, ale nic nie obchodziło go wtedy mniej. — Pomyśl o nim, on nie może— On tego nie przeżyje... — ściszył ton głosu na tyle, że Yoongi nie był w stanie go usłyszeć.

Dlatego też spojrzał na Briana, omiótł go wzrokiem w półmroku od góry do dołu i wyciągając swoje zakrwawione dłonie spod kawałka ściany podpełznął do niego. Kompletnie ignorował nawołującego ich Namjoona.

— Yoongi — Brian zapłakał. — Z-zostańmy tu razem. Ja sobie nie wybaczę, rozumiesz? Nie możesz mi tego zrobić. Wolę u-u-um-um-umrz... Zostać tutaj razem z tobą — pociągnął nosem, a jego policzki zaszły czerwienią.

Przez krótką chwilę Yoongi chciał go przytulić. Mocno. Naprawdę mocno. Powiedzieć mu, że wszystko będzie dobrze. Dodać mu otuchy.

Postanowił jednak nie kłamać. Nie było w tym sensu.

— Ja j-już wyczerpałem s-swoje pokłady szczęścia, wiesz? — wyjaśnił cicho, czując, że powoli traci siły. — To m-moja decyzja. I po-podejmuję ją w p-pełni świadomie. Dlatego błagam, do jasnej c-ch-olery. Posłuchaj mnie. I zrób co ci k-każę. Ś-świat się nie kończy. W-wszystko się ułoży. W-wiem z autopsji — to powiedziawszy podpełznął do ściany i ponownie wsunął pod nią dłonie, tym razem nie szczędząc sobie bolesnych warknięć. — Podnoszę ją na trzy, K-Kim! Jak tylko ściana się u-uniesie, na-nakierujcie źródło światła na otwierającą się szczelinę, ż-żeby młody w-wiedział, gdzie iść! — wrzasnął ostatkiem sił do Namjoona, chwilę potem zanosząc się krwistym kaszlem. — Lee, na ziemię, na trzy zaczynasz pełzać w stronę latarki, ro-rozumiesz?

— Yoongi, ja—

— Powiedziałem na z-ziemię — warknął, a Brian, pomimo, że cały roztrzęsiony od płaczu, położył się na nierównym, wyłożonym gruzem, niewygodnym podłożu.

Czuł się jak zdrajca. Gdy mówił, że chciał zostać tam z Yoongim, naprawdę miał to na myśli. Jednocześnie jednak, mimowolnie, chciał przeżyć. Zrodził się w nim konflikt, który boleśnie rozrywał jego wnętrzności na małe kawałeczki.

— Yoongi, t-to wszystko c-co ci wtedy powiedziałem— Tak bardzo c-cię prze-przepraszam, nie miałem niczego na myśli—

— Wszystko w porządku — Yoongi odparł szczerze, przymierzając się do uniesienia ściany.

— J-jestem o-okropnym c-czł-czło-człowiekiem.

— Jeżeli był-byś okropnym człowiekiem, to od początku udawałbym martwego i musiałbyś radzić sobie sam — zażartował, śmiejąc się cicho, co tylko przyprawiło go o dodatkową dawkę bólu. Niczego jednak nie żałował. — Zapamiętaj to, okej? — Spojrzał na niego błagalnie. — Proszę. Wszystko b-będzie dobrze...  A teraz raz... Dwa.... Trzy!

W mgnieniu oka zebrał w sobie wszystkie siły, jakie tylko mógł wykrzesać i z gardłowym krzykiem uniósł ścianę ku górze, jednocześnie windując swoje ciało z przykucniętej pozycji na palących z bólu udach. Obracał się równomiernie tak, by podpierać konstrukcję coraz bardziej na swoim prawym ramieniu i finalnie oprzeć jej ciężar na chociaż połowie pleców. Miało mu to dać więcej stabilności, a Brianowi więcej czasu. Taki przynajmniej był plan.

Gdy uniósł ścianę niemalże o zaplanowane pół metra, co zdawało się graniczyć z cudem, z jego nosa już obficie ciekła krew. On sam drżał na własnych nogach, a Brian pełznął tuż obok niego.

Namjoon, pomimo że przerażony, wściekły i zrozpaczony jednocześnie, nie tracił czasu. Decyzja została podjęta, przez niego czy też nie.

Odgarniał więc ostatnie elementy konstrukcji, które mogłyby przeszkadzać Brianowi, w czasie, gdy Yejun świecił latarką tak, by wskazać mu drogę. Czuł, że radioodbiornik wibruje przy jego piersi. Hoseok bowiem, słysząc niedające się zidentyfikować krzyki ze środka, był śmiertelnie spanikowany. Jedynie dwóch kolegów z remizy trzymających go za ramiona powstrzymywało go od tego, by nie wtargnął do środka.

Brian zaś powoli wydostawał się spod gruzów, co szło mu o wiele łatwiej niż się spodziewał. Przed oczami przeleciał mu cały trening poruszania się w trudnodostępnych miejscach ze szkoły strażackiej. Dziękował sile wyższej, że zawsze dawał z siebie wszystko.

Próbował spojrzeć w kierunku Yoongiego, ale fizycznie nie był w stanie. Słyszał tylko jego ciche, bolesne stęknięcia, krótkie oddechy oraz akompaniujące mu dźwięki wyginających się prętów, które powoli ustępowały ciężarowi zwalających się na nich elementów konstrukcji zdemolowanej fabryki.

W momencie, gdy przejście było czyste, a Namjoon i Yejun chwycili Briana za dłonie, po czym wyciągnęli na drugą stronę, pozwolił sobie zalać się rzewnymi łzami. Osunął się na ziemie i niemalże błyskawicznie obrócił w stronę ciasnego przejścia, zdejmując z głowy swój kask bez większego celu.

— Yoongi, jeszcze dasz radę! — krzyknął w jego kierunku, próbując samemu odgarniać cegły i beton w panicznej próbie ratowania przyjaciela. — Błagam! Spróbuj, będzie—

— Hoseok — Yoongi odparł, a jego słaby głos poniósł się przez szczelinę, gdy jego mięśnie powoli ustępowały błogiej nicości, która zdawała się zabierać go w swój świat, kończyna po kończynie. Brian widział jedynie jego stopy. — Zrób coś dla mnie. P-powiedz mu, że mu wierzę. Że zawsze m-mu wierzyłem. Przepraszam, że to dzisiaj. I mam nadzieję, że będzie o mnie pamiętał. Okej?

Nie było mu dane jednak usłyszeć odpowiedzi.

Namjoon przyrzekł sobie wtedy, że będzie nienawidził siebie za to do końca życia, ale zanim ten zdążył odpowiedzieć, chwycił Briana za kołnierz kurtki, pociągając go do tyłu i otaczając jego gołą głowę własną ręką. Yejun opadł w dół sam z siebie. Cała trójka dosłownie osunęła się po nierównej powierzchni, boleśnie siniacząc swoje kolana, ręce i dłonie.

Gdy tylko usłyszeli głośny huk, odruchowo opuścili głowy w dół.

Brian szybko jednak podniósł swoją, jakby w desperackim akcie próby zrobienia... czegokolwiek. Czymkolwiek to coś było, bardzo szybko okazało się jednak niczym pomocnym czy szczególnym.

Wszędzie było pełno kurzu i pyłu, więc stracił nawet poczucie orientacji. Nie wiedział, czy Yoongi był gdzieś za nimi, przed nimi czy może gdzieś obok. Czy może nie było go już wcale.

Cała ich trójka, chociaż bezpieczna, oddychała ciężko, przyduszona własnymi łzami, których nie chcieli sobie nawzajem pokazać. Podświadomie każdy z nich spodziewał się pełnego agonii krzyku. Jęku. Czegokolwiek.

Spotkali się jednak z grobową ciszą, która wydawała się o wiele bardziej przerażająca, niż jakikolwiek wrzask.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top