26. You know what's the date today, right?
Był na zwolnieniu lekarskim od ponad tygodnia. Podobno miał ostre zatrucie pokarmowe i był bardzo osłabiony. Kaszlnął nawet kilka razy do słuchawki, co mało wiązało się z owymi przypadłościami, więc Kang nie do końca dowierzał, ale nie mógł zrobić nic tak długo, jak miał od niego świstek podpisany przez lekarza.
Z Yoongim czy bez Yoongiego, remiza musiała żyć własnym życiem.
Hoseok jednak, pomimo tego, że wyraźnie słyszał ten znajomy stukot metalowych schodów pod swoimi ciężkimi, służbowymi butami, to i tak nie potrafił pozbyć się uczucia, że coś zmieniło się tam już na zawsze.
— Shark! Myśleliśmy, że już do nas nie wrócisz! — Znajomi z remizy witali go wesoło z piętra, gdy wspinał się na górę z ciężką torbą przewieszoną przez ramię, a on uśmiechał się dosyć niezręcznie, nie słysząc przecież tego głosu, na którym najbardziej mu zależało, a na usłyszenie którego podświadomie liczył.
Wiedział jednak, że sam był sobie winien. Przez ponad pięć tygodni swojej rekonwalescencji całkiem skutecznie udawał przed samym sobą, że wcale nie chciał go słyszeć. Można by to chyba podpiąć pod swego rodzaju manifestację. Hoseok miał przeczucie, że cały wszechświat tak to odebrał i finalnie spełnił jego życzenie.
Powstrzymywał się bowiem również z wielkim trudem od telefonowania do Yoongiego i pisania do niego esemesów, chociaż jednocześnie nie mógł zaakceptować faktu, że ten też nie podejmował próby nawiązania rozmowy. Niczym rozwydrzony nastolatek, który nie wie czego chce, Hoseok czekał na byle jaką wiadomość, kompletnie kontrastując z sobą samym, który jeszcze chwilę po operacji przeklinał natarczywość Yoongiego.
W tamtym momencie jednak, zdesperowany i cholernie samotny, dałby się pokroić za jego zmartwiony telefon o drugiej nad ranem, nawet jeśli wybudziłby go z najprzyjemniejszego snu. Chciał łudzić się, że Yoongiemu jeszcze chociaż trochę na nim zależy. Nawet, jeżeli się wyprowadził i nic nie wskazywało na to, że miał zamiar wrócić. Nawet, jeśli nic nie wskazywało na to, że chociaż ich przyjaźń miała przetrwać. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że go okłamał i, przez nieszczęśliwy splot wypadków, dał mu dosyć twardy powód do chęci ucięcia znajomości.
A ja nigdy nie będę w stanie cię pokochać.
Hoseok potrząsnął głową i szybko ściągnął koszulkę przez głowę. Spojrzał w dół na bliznę po operacji i przejechał po jej zgrubieniu palcami powoli, zastanawiając się nad czymś chwilę. Jego usta, ściągnięte w cienką linię, miały wiele do powiedzenia. Jednakże nie było sensu w deklamacjach wypowiadanych w próżnię, więc ostatnimi czasy był bardzo cicho.
— Gotowy? — Brian zapytał go wchodząc chwilę po nim do szatni, gdy ten strzepywał służbową koszulkę, która z lekka pomięła się w torbie.
— Chyba nie mam innego wyjścia, skoro już tu jestem.
— Trochę więcej entuzjazmu — mruknął, chociaż sam nie wyglądał na zbyt szczęśliwego. — Od rana jesteś jakiś smętny.
— Dziwisz— Zresztą, nie ważne — westchnął, po czym szybko ubrał się w służbowy uniform, dłońmi wygładzając ostatnie zagięcia na materiale koszulki.
Brian obserwował go bacznie, samemu ubierając się dosyć powoli. Milczeli, póki nie dołączył do nich Namjoon i, o dziwo, jak nigdy wcześniej, sam zaczął coś im opowiadać. Oboje mruczeli coś co jakiś czas, by dać mu znać, że słuchają, chociaż sami nie wnosili zbyt wiele do dyskusji.
Żadne z nich nie było w nastroju na pogawędki. Brian czuł się źle z tym, co stało się tydzień wcześniej między nim i Yoongim. Bardzo chciał opowiedzieć o tym Hoseokowi, by chociaż trochę ulżyć swojemu poczuciu winy, ale razem z Namjoonem ustalili, że lepiej będzie zachować to w sekrecie. Nie chcieli przyprawiać przyjacielowi kolejnych zmartwień i powodów to zawodu, w szczególności biorąc pod uwagę fakt, że Brian za żadne skarby nie chciał być jednym z tych powodów. A wiedział, że to co zrobił było conajmniej karygodne. Całkiem głupie, a już na pewno szczeniackie.
Zastanawiał się, skąd takie słowa w ogóle przyszły mu do głowy. Nie zdawał sobie sprawy, że miał w sobie tyle zawiści, której źródła nie potrafił zlokalizować. Przecież lubił Yoongiego i, tak jak trafnie stwierdził Namjoon, nie miał żadnego prawa, by powiedzieć mu to, co mu powiedział. Próbował to sobie jakoś racjonalnie wytłumaczyć, ale bez większego skutku. Jedyny wniosek, do jakie doszedł był taki, że musiał upaść na głowę i kompletnie tego nie pamiętać. Jak to z upadkami na głowę zwykle bywa.
A może faktycznie, podświadomie faworyzował Hoseoka, pomimo że zdawało mu się, iż wcale tak nie było.
— Przygotowany na trening? — Namjoon łypnął na Hoseoka okiem, gdy ten kierował się ku drzwiom. — Przygotowałem ci mały zestaw ćwiczeń. Mam nadzieję, że zdążymy je ogarnąć zanim stanie się cokolwiek ciekawego — stwierdził. — Ostatnimi czasy ludzie stwarzają jakoś mało niebezpieczeństw. Przez tydzień mieliśmy tylko dwa wezwania do pożaru per se. Dziwne.
— Nie wydaje mi się, żeby był to powód do narzekania. A na trening jestem gotowy zawsze — burknął niechętnie. — Jak pomyślę sobie o tym, ile przytyłem przez ostatnie półtora miesiąca, to robi mi się niedobrze.
— Mówiłem ci, żebyś nie jadł tyle makaronu — Brian wtrącił, zamykając swoją szafkę. — Makaron na śniadanie, obiad i kolację. Makaron między posiłkami.
— To nie makaron. To czekolada. I lody. I wszelkiej innej maści słodycze. I—
— Każdy radzi sobie inaczej, okej? — Hoseok uciszył Namjoona, który chciał tylko zażartować, a finalnie nieco się speszył, co nie zdarzało mu się często. — A że nie mogę pić alkoholu, to tylko to mi pozostało.
— Zawsze można znaleźć sobie jakieś hobby — Namjoon powiedział niepewnie , nadal nie wiedząc, jakiej reakcji mógłby się spodziewać.
— Mam już hobby. Ale nie można przecież układać klocków w nieskończoność — Hoseok burknął jakby smutno, po czym przetarł czoło dłonią. — Ale to nie ważne. Zaczynajmy, co? — Powiedział, po czym wyszedł z szatni, nawet nie czekając na Namjoona.
Ten spojrzał na Briana, a on ściągnął wargi w smutny grymas i wzruszył ramionami, samemu nie wiedząc, co powiedzieć.
•
— Nigdy nie zrozumiem dzieciaków łażących po dachach budynków. Znaczy, jak można potrafić wejść na dach, ale nie umieć z niego zejść? — Namjoon wywrócił oczami, wysiadając z wozu i zdejmując z głowy swój kask. — Potem my musimy spędzać dwie godziny na ściąganiu ich na ziemię. Już wolałem, jak nic się nie działo.
— Taka praca. Spójrz na to z innej strony. — Brian wyskoczył z wozu zaraz po nim, opadając na ziemię ciężko w swoich rozwiązanych już butach. — Pomogłeś grupce przerażonych dzieciaków, które myślały, że umrą na tym dachu.
— Ale nie umarłyby, ktoś w końcu by im pomógł — odparł i uniósł brwi ku górze.
— Tyle że dzieciaki myślą nieco inaczej. Niezbyt racjonalnie.
— A ty skąd niby wiesz? Sam wspinałeś się po dachach, co?
— Może. Cóż, na pewno byłem kiedyś dzieciakiem, więc coś tam wiadomo — Brian roześmiał się, chociaż w jego śmiechu brakowało jakiejkolwiek radości.
Nie umknęło to uwadze Hoseoka, który wyszedł z wozu jako trzeci i od razu skierował się w stronę ławki, by przysiąść na niej i zdjąć z siebie cały wyjazdowy uniform, który jakoś wyjątkowo mu ciążył. Półtoramiesięczna przerwa w pracy wyraźnie dała o sobie znak — jego mięśnie odmawiały posłuszeństwa już po niezbyt wymagającej akcji. Zdawał sobie sprawę, że minie trochę czasu, zanim wróci do pełnej sprawności. Zresztą, fantomowe bóle w okolicy żeber nad blizną również uprzykrzały mu życie.
— Shark, odbiór — jego radioodbiornik odezwał się nagle przy kurtce, a on wywrócił oczami, rozpoznając głos Kanga.
— Jesteśmy już w garażu, to trzy kroki z twojego biura. Po prostu tu przyjdź, jak czegoś chcesz. Bez odbioru — rzucił od niechcenia, po czym wyłączył odbiornik i odpiął go od kurtki, głośno wypuszczając powietrze w płuc.
— Skąd ten jad? — Namjoon zapytał, ściągając z siebie kurtkę, mimo że dobrze znał odpowiedź na właśnie zadane przez siebie pytanie.
Próbował jednak zachować pozory normalności bez automatycznego wyciągania wniosków, których każdy był świadom. Przynajmniej w pracy.
Nie zdziwił się jednak, gdy Hoseok pozostawił go bez żadnej odpowiedzi.
Dowódca pojawił się przy nich chwilę później z rękoma założonymi za plecy, wolnym krokiem stąpając bo betonowej podłodze. Płynął przez garaż niczym piracki okręt, szykujący się do ataku. Przez cały ten czas mierzył Hoseoka wzrokiem pełnym zdziwienia, aczkolwiek z jego ust nie padło nic, co miałoby go skarcić czy sprawić, że pożałowałby swoich słów. Odchrząknął za to tylko i przymrużył oczy.
— Yoongi jutro wraca — oznajmił cicho. — Właśnie do mnie zadzwonił. Czuje się już lepiej. Znowu będziecie w komplecie.
— I tak nie działo się nic ciekawego, specjalnie nie odczuliśmy jego nieobecności — Hoseok skwitował, chociaż nie wyglądał zbyt przekonująco.
— To dopiero twój pierwszy dzień po powrocie, więc wydaje mi się, że Kim i Lee mają więcej do powiedzenia, czyż nie? — Uciszył go, zerkając w stronę Namjoona i Briana.
Przez moment oboje nie wiedzieli, czy Kang tylko droczy się z Hoseokiem, czy poważnie stara się go w jakiś sposób musztrować. Odpowiedź na jego pytanie zajęła im więc krótką chwilę.
— Faktycznie dużo się nie działo. Oprócz nadgodzin przez ostatni tydzień — Brian napomknął jako pierwszy, ale szybko uciął temat. — Pójdę ogarnąć wóz, muszę pozwijać liny i ten... Tego... No. — Kiwnął głową sam do siebie, jakby ostatnie zdanie, które wypowiedział było w stu procentach sensowne, po czym zaszył się gdzieś w garażu, dając o sobie znać tylko i wyłącznie stukaniem narzędzi oraz świstami lin z hakami, które ciągał po podłodze do schowka.
Hoseok i Namjoon zaś spojrzeli po sobie, gdy Kang nadal stał przy nich i mierzył ich na zmianę wzrokiem tak, jakby jednak coś przeskrobali i sami nie mieli o tym pojęcia.
— Jest coś jeszcze? — Hoseok mruknął, poluzowując sznurówki swoich butów zawiązanych tak ciasno, że aż bolały go kostki. — Czy możemy wrócić do swoich spraw?
— Chciałem tylko poprosić, żeby Namjoon zerknął na narzędzia i zrobił mały spis. To już ten czas w roku, żeby uzupełnić asortyment. Nie musisz być taki opryskliwy, Shark. Już sobie idę. Już mnie nie ma.
•
Jak wiele historii na świecie, nie wszystkie mają w sobie coś, co porwałoby nawet głównego bohatera. Oczywiście zakładając, że każde życie składa się z więcej, niż jednej.
Przez ostatnie półtorej miesiąca Yoongi, jako główny bohater własnego one-man show, czuł się tak, jakby dryfował na spróchniałej tratwie po morzu nijakości. Tak to określał, bo słowo smutek ciężko przechodziło mu przez gardło.
Gdyby ktoś zapytał go, co robił przez ten czas, to nie miałby zbyt wiele do powiedzenia. Rozkoszował się samotnością i sporadycznymi rozmowami z doktorem Hanem? Udawał, że praca wcale nie była dla niego trudniejsza niż zwykle, ani że to, co powiedział mu Brian wcale nie zabolało? No i oczywiście udawał, że był chory.
Chociaż, w ogólnym rozrachunku, nie było przed kim udawać.
W dzień powrotu po urlopie chorobowym ciężko było mu zjeść nawet małą porcję świeżego ryżu, który może i wyglądał apetycznie, ale nie dawał się przełknąć. Wyszedł więc z domu bez śniadania, ale za to z butelką schłodzonej wody w dłoni.
Był drugi października, a dni chłodne tak, jakby zbliżały się święta Bożego narodzenia. Poranna prognoza pogody zapowiadała nawet lekki przymrozek, co nie było dziwne na około brzegowych terenach, ale ciągle dosyć denerwujące. Yoongi nie zdążył jeszcze kupić sobie porządnej kurtki, więc dosłownie czuł wilgoć i chłód przesiąkające na wskroś przez materiał jego ubrań i przyklejające mu się do skóry.
W autobusie było nieco lepiej, ale wszyscy inni towarzyszący mu w podróży wyglądali na tak samo niezadowolonych, więc humor w ogóle mu się nie poprawił.
Nawet wspomnienie starszej kobiety, która poczęstowała go jedzeniem podczas pierwszej z przejażdżek do pracy nie ociepliło... dosłownie niczego.
Przez większość podróży powtarzał więc sobie w głowie to, co skrupulatnie zaplanował poprzedniego wieczora.
Uśmiechaj się.
Bądź profesjonalny.
Nie odzywaj się w sprawach innych niż służbowe.
Nie daj emocjom wziąć góry.
Udawaj, że Yoongi teraz to kompletnie inny Yoongi. Yoongi, który czuł się skrzywdzony został w domu.
Schował twarz w dłoniach i zaśmiał się ponuro, odruchowo uderzając prawą stopą o podłogę autobusu. Bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że oszukiwał sam siebie oraz cały wszechświat i ten, najprawdopodobniej, śmiał mu się w twarz, rzucają mu jednocześnie piach w oczy.
A Yoongi, niczym głupiec, nawet nie zamykał powiek.
•
— Dzięki — Yoongi szepnął i chwycił w dłonie kubek od Chanwoo, który zrobił mu herbatę tuż przed końcem swojej nocnej zmiany. — Nie musiałeś.
Chanwoo sam trzymał w dłoni kubek kawy, który miał utrzymać go żywego przynajmniej na czasu powrotu do domu i bezpiecznego położenia się w łóżku. Machnął wolną dłonią w odpowiedzi i przysiadł przy stoliku na piętrze, wyraźnie spięty.
— Drobiazg. Jak się czujesz? — zapytał, a Yoongi uśmiechnął się, siadając obok niego.
Był już gotowy do swojej zmiany, więc pozwolił sobie na chwilę rozluźnienia. Reszta 'Jedynki' miała zacząć zmianę dopiero późnym popołudniem, więc z ich czwórki był tam sam.
Upił łyk herbaty. Nie było w niej cukru.
— W porządku, już lepiej.
— Kang mówił, że miałeś zatrucie pokarmowe. Musiało nieźle cię przetrzepać, wyglądasz kiepsko — mruknął niezbyt przekonany, parząc sobie język kawą sekundę później.
— Czyli najwidoczniej wyglądałem gorzej. Nie przejmuj się — odparł i uniósł ku górze wolną dłoń, w drugiej ciągle trzymając kubek za jego grube, letnio-ciepłe ucho.
— W mojej szafce mam trochę precelków, są bez przypraw więc delikatne na żołądek. Mogę ci je zostawić, jeśli chcesz.
— Dzięki — odpowiedział, a Chanwoo nie potrafił rozszyfrować, czy powinien zostawić mu przekąski, czy jednak nie.
Nie dopytywał jednak. Zastanowił się za to chwilę, po czym spojrzał Yoongiemu w oczy dosyć przenikliwie.
— Pokłóciliście się o coś z resztą Jedynki? — zapytał tak, jakby zbierał się do tego od długiego czasu.
— Skąd ten pomysł? Wszystko jest w jak najlepszym porządku.
— Brian wspominał, że się wyprowadziłeś. No i da się zauważyć, że trochę między wami sztywno.
— Nie mogłem mieszkać Hoseokowi na karku przez ten cały czas — wyjaśnił z wahaniem, odwracając na moment wzrok. — Od początku planowałem w końcu wyprowadzić się w swój własny kąt.
Przez moment milczeli, popijając swoje napoje.
— Myślałem, że zaprzyjaźniliście się na tyle, by zostać w mieszkaniu razem. — Chanwoo nie dawał za wygraną, powstrzymując głośne ziewnięcie, które bez ostrzeżenia oraz kontroli wydostało się z jego spierzchniętych ust.
— To nie tak. Zresztą, mieszkanie razem nie jest miarą przyjaźni. Gdyby tak było, to taki Brian musiałby dzielić dom z chordą ludu.
Chanwoo nie mógł powstrzymać niewielkiego uśmiechu, który wkradł się na jego twarz.
— Wiesz, pytam bo... No, ta twoja kłótnia... Znaczy twoja i Briana, ludzie słyszeli. Gadają. Tutaj, w remizie. O tobie i Hoseoku. Że wy, no...
— Zdaje sobie z tego sprawę — odparł szczerze, ucinając jego wypowiedź. — Ale nie myślę o tym, chociaż to mój biznes. Liczę, że ludzie, którzy nie mają z tym nic wspólnego też nie będą o tym myśleć. Tak to powinno wyglądać, zresztą.
— Dobrze wiesz, że w praktyce to nigdy tak nie działa. No i nie mówię ci tego, żeby cię jakoś zestresować czy coś. Po prostu pomyślałem, że lepiej, żebyś wiedział.
— Cóż, zdarzyło się... I trudno. Minął tydzień, pewnie już powoli zapominają. Swoją drogą, mało mnie obchodzi to, co ludzie gadają. Nie wiem jak z Hoseokiem, ale, tak naprawdę, to Brian powinien mu wyjaśnić, nie ja, bo—
— Jest coś jeszcze — Chanwoo wypalił nagle, przerywając mu w pół zdania.
— Co takiego?
Chanwoo jakby się zawahał. Zastanowił się chwilę, zważył w myślach naprędce wszystkie za i przeciw, po czym uniósł ku górze jeden kącik ust kwaśno.
— Wiem, że utrzymujesz, że się nie pokłóciliście. I że wszystko między wami gra. Ale dzisiaj drugi października.
— I...?
— Hoseok zawsze bierze wolne drugiego października, to dla niego ważny dzień. No i myślałem, że wiesz. Że, no... Zważywszy na to, co powiedział Brian, tamtego dnia... Wyciągnąłem wnioski, może trochę pochopnie...
— Hoseok nie wziął dzisiaj wolnego. Zresztą, do rzeczy, Chanwoo — Yoongi ponaglił go, dosyć spięty, unosząc ku górze brew pytająco.
— Ty wiesz co to za data, prawda?
— Drugi paź... — zaczął się stresować, co można było poznać po jego rozedrganym głosie. — Powiedz mi — warknął niekontrolowanie.
Chłopak przed nim odsunął od siebie swój kubek z kawą, po czym ścisnął krawędź stolika dłońmi.
— Znaczy, nikt w remizie nie wie o tym za wiele — zaczął, a Yoongi pochylił się na blatem nieznacznie — ale drugi października to rocznica śmierci jego rodziców. Byłem pewien, że wiesz. Że ci powiedział. Albo chociaż Namjoon czy Brian.
Dopiero wtedy Yoongi zdał sobie sprawę, że faktycznie, ta informacja albo kompletnie nie została mu przekazana, albo totalnie mu umknęła. Stawiał jednak niemalże w stu procentach na pierwszą opcję.
Przypomniał sobie, jak bardzo źle się czuł w rocznicę śmierci Minwoo. I jak bardzo potrzebował wtedy obecności Hoseoka, chociaż ta konkluzja sprawiała mu niemały ból, patrząc na nią przez pryzmat niedawnych zdarzeń.
— Dzięki... Że mi powiedziałeś — szepnął, ściągając wargi w cienką linię. — Nie miałem pojęcia.
Było mu wstyd. I uderzyło go to jak tsunami.
Z jednej strony szczerze nie obchodziło go, co reszta remizy czy jego znajomych mówiła o jego relacji z Hoseokiem, ale z drugiej czuł się skrępowany i zawstydzony. Zawiedziony sam sobą. Bowiem gdy sam zaglądał w najciemniejszy głąb swojej duszy bardzo wyraźnie zdawał sobie sprawę, że za nim tęskni. Że uciska i ucisza to w sobie, ale chciałby być przy nim. Szczególnie w tak trudnych chwilach.
Czy taka wielka zbrodnia? Chcę wiedzieć o tobie wszystko, Yoongi.
Yoongi też chciał wiedzieć o Hoseoku wszystko. Chociaż ciężar tej wiedzy zdawał się wyniszczać ich obojga.
•
Widział go w pełnej krasie po raz pierwszy od powrotu z wyjazdu na Jeju. Nieco przytył, chociaż był przy tym niezdrowo blady, poruszał się nieco wolniej niż zwykle, a jego odrastające szybko, niezadbane włosy sterczały na wszystkie strony, jakby tylko osuszył je ręcznikiem i nawet nie uczesał. Wyglądał wyjątkowo promiennie, chociaż jego oczy zdradzały wszystko tak, jak tylko Yoongi potrafił to rozszyfrować.
Wyszedł właśnie z pokoju po godzinnej przerwie na drzemkę w dwunastogodzinnej zmianie, gdy zobaczył Hoseoka przy szatni, witającego się z jednym z młodszych nawet od Briana aspirantów, który zaczął pracę w remizie w Gunsan niedługo wcześniej niż Yoongi. Miał na sobie białą koszulę i uprasowane w kancik spodnie. Wyglądał tak, jakby właśnie wyszedł z ważnego spotkania.
Yoongi z początku spodziewał się, że gdy go zobaczy, to nadal będzie wściekły. Że nadal będzie czuł się zdradzony, obrzydzony. Ale nie. Wszystko to jakby wyparowało. Może to przez to, co powiedział mu Chanwoo, a może bez większej przyczyny. W każdym razie, było jak było.
Mimo wszystko jednak nie chciał z nim rozmawiać. Zdawał sobie sprawę z tego, co powiedział mu tamtego wieczora, chociaż sam nie potrafił stwierdzić, czy naprawdę przy tym stał. Najprawdopodobniej po prostu spisał siebie samego na straty. Był świadom swojego przywiązania do przeszłości i tego, że szukał w Hoseoku rzeczy tak samolubnych, że nie zasługiwał na nic dobrego. Zmęczony walką o zrobienie jednego kroku do przodu, gdy wiatr wiał nie po jego myśli, postanowił wziąć winę na siebie i zaakceptować, że ich relacji nigdy nie było dane zakończyć się szczęśliwie.
Nie zdawał sobie jednak sprawy, że przez ostatnie półtorej miesiąca Hoseok tonął coraz głębiej i głębiej w wyjadającej go od środka niechęci i nienawiści do samego siebie. Kilka razy dziennie wisiał nad telefonem, zapisując niewysłane do Yoongiego wiadomości. Dwoił się i troił nad tym, co mógłby zrobić, jednocześnie wmawiając sobie samemu, że było kompeltnie na odwrót.
Zakręcił się w spirali ciemnych myśli tak bardzo, że prawie zapomniał o rocznicy śmierci rodziców. Nie wziął dnia wolnego, więc ceremonię Jesa odprawił naprędce. Chociaż, pierwszy raz od faktycznej śmierci matki i ojca, nie czuł się tak, jakby świat walił mu się na głowę tylko i wyłącznie dlatego, że już ich nie było.
Nawet nie spojrzał na Yoongiego zanim wszedł do szatni i zatrzasnął za sobą drzwi. A ten, z jakiegoś dziwnego powodu, nie mógł tego zaakceptować.
Nie odzywaj się w sprawach innych niż służbowe.
Korzystając z okazji, że Namjoon i Brian jeszcze nie weszli na górę, a słyszał ich głosy na dole, gdy rozmawiali o czymś w garażu, skierował się w stronę szatni. Przetarł dłońmi zaspaną twarz i nacisnął klamkę, otwierając drzwi.
Nie odzywaj się w sprawach innych niż służbowe.
Hoseok zdążył już zdjąć z siebie koszulę i spojrzał się w stronę wejścia, gdy usłyszał skrzek zawiasów. Zamarł na widok Yoongiego tak, jakby kompletnie nie spodziewał się tego, że jeszcze kiedykolwiek zobaczy go na oczy. I to do tego w pracy.
Yoongi przełknął ślinę.
Nie odzywaj się w sprawach innych niż służbowe.
Koszula w dłoni Hoseoka pomięła się pod uciskiem jego palców, a on nie mógł oderwać wzroku od Yoongiego. Otwierał i zamykał usta jak zaczarowany, póki nie spuścił wzroku i nie postanowił, ostatecznie, powstrzymać się od mówienia. Zaczął za to dość nieporadnie składać swoją koszulę, a jego dłonie drżały bardziej, niż wcześniej.
Nie odzywaj się w sprawach innych niż służbowe.
Nie odzywaj się w sprawach innych niż służbowe.
Nie odzywaj się w sprawach innych niż służbowe.
— Jeżeli złożysz ją w taki sposób, to nawet po ponownym wypraniu nigdy tego nie doprasujesz — Yoongi burknął w końcu, po czym podszedł do niego i niepewnie zabrał koszulkę z jego rąk.
Strzepnął ją kilkukrotnie w powietrzu ze skupioną miną, po czym zaczął ją składać tak, jak kiedyś nauczyła go mama.
— Nie musisz–
— Patrz. Musisz uważać na rękawy i kołnierz. Są sztywne, więc jak chociaż raz odegniesz je nie w tym kierunku, to będzie kaplica i nigdy nie wrócą do—
— Przestań, dam sobie—
— Możesz wsunąć dłoń pod to zagięcie tutaj, jak już... Znaczy, normalnie nie powinno to tak wyglądać, ale już pomiąłeś materiał, więc trudno — wbrew sobie kontynuował swój monolog, chociaż chciał ugryźc się w język tak mocno, jak tylko potrafił.
— Yoongi, błagam cię, nie rób mi tego. To boli. — Hoseok zabrał mu koszulę z rąk, po czym wcisnął ją do szafy. — Nie baw się mną.
— Co—
— Bawisz się mną. To właśnie teraz robisz. A mnie to boli. Nie dzisiaj. Okej? Proszę — wyszeptał ledwo słyszalnie, oddychając nieco szybciej niż chwilę wcześniej.
Tylko on sam wiedział, że próbował zapanować nad łzami.
Yoongi, jakby przytwierdzony do podłogi, przez moment nie mógł się ruszyć. Poczuł, że jego pusty żołądek ściska się z głodu, ale jednocześnie stresu i żalu. Na krótką chwilę zanurzył się w natłoku własnych myśli i, prawdopodobnie, bełkotał coś nieskładnie pod nosem, próbując złożyć jakieś sensowne zdanie.
Wlepił wzrok w bliznę pod żebrami Hoseoka, która, nadal jeszcze zgrubiała, mocno rzucała się w oczy. Chciał jej dotknąć. Zapytać go, czy nadal boli. Czy rana dobrze się goiła. Czy—
— Yoongi? — Namjoon odezwał się, wchodząc do szatni, a ten podskoczył w miejscu, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku wyjścia. — Jak się czujesz? — Stanął mu na drodze.
— Dobrze — odparł cicho, po czym wyminął Namjoona z prawej strony, nienaumyślnie wpadając przy tym na Briana, który pojawił się w szatni tuż po nim.
— Hej — ten przywitał się cicho, wyraźnie zawstydzony, ale Yoongi zmierzył go tylko krótko wzrokiem. — Pisałem do ciebie, ale nawet nie odczytałeś. Chciałem porozmawiać o tym, o czym nie zdążyliśmy porozmawiać tydzień temu, masz chwilę? Tylko się przebiorę. — Spojrzał na Yoongiego błagalnym wzrokiem, nie chcąc wspominać ich kłótni przy Hoseoku.
Nie daj emocjom wziąć góry.
Bądź profesjonalny.
— Tak właściwie to obiecałem Kangowi, że ogarnę bałagan w koszach na pranie i listach ewidencyjnych. Może później — to powiedziawszy Yoongi uśmiechnął się do niego, zbierając w sobie na to wszystkie siły.
Brian wyraźnie zmarkotniał.
Yoongi opuścił szatnię szybkim krokiem i zbiegł po schodach, łapiąc się przy okazji za ściskający się coraz mocniej żołądek. Postanowił zjeść paczkę precelków, które Chanwoo zostawił mu rano i zająć się listami ewidencyjnymi raz jeszcze, chociaż, prawdę mówiąc, zrobił to już przed południem, jako że nie działo się nic ciekawego.
Gdy już zamknął się w pokoju z mundurami do prania, podszedł do jednej ze ścian w kompletnej ciemności i, monotonnie, uderzył w nią czołem kilkukrotnie, karcąc się za to, co zrobił chwilę wcześniej.
— Miałeś nie odzywać się bez powodu, idiota. Dureń. Głupek. Kurwa mać! — Kopnął prawą nogą w ścianę, czego, pomimo ciężkiego i grubego buta, szybko pożałował.
Ból w dużym palcu u stopy czuł jeszcze przez długi czas.
I nie wiedział tego jeszcze świeżo po fakcie, ale to ten ból miał być tym, co, koniec końców, utrzyma go przy życiu.
•
— Siedemdziesiąt osób? Chyba żartujesz? — Hoseok warknął, zapinając pasy i ponaglając Namjoona, by ten odpalał silnik.
— Może być więcej — Kang odparł zestresowany, podając mu jego rękawice przez otwarte drzwi wozu. — Kilka okolicznych, małych jednostek jest już na miejscu, ale czekają na kogoś od nas, tylko my mamy odpowiedni sprzęt. 'Dwójka' będzie tuż za wami. I błagam cię Shark, nie wyskakuj przed szereg. Wszyscy, uważajcie na siebie — zdołał dodać, zanim Hoseok zatrzasnął mu drzwi przed nosem, a oba wozy nie odjechały na sygnale, wbijając Yoongiego i Briana w oparcia tylnych siedzeń.
— Także jaki jest plan? Co się dzieje? — Yoongi odezwał się pierwszy, niezbyt obeznany z sytuacją.
Nie zdążył spędzić na ponownym segregowaniu prania nawet dwudziestu minut, gdy alarm odezwał się w remizie. Nie miał wtedy przy sobie swojego radioodbiornika, więc sam nie usłyszał wiele.
— Wiesz, gdzie jest Dangbuk, prawda? — Hoseok odwrócił się w jego stronę, poprawiając kask na swojej głowie, a Yoongi pokręcił głową przecząco, jakby w dziwnym transie. Hoseok wydawał się kompletnie inny niż wtedy, w szatni. — To jakieś czterdzieści minut drogi stąd. W każdym razie, jest tam fabryka tkanin. Szemrany biznes, stary budynek, prawdopodobnie nielegalny. Od kilku lat składaliśmy petycję do urzędników o zbadanie sytuacji, inspekcję budynku. Ale podobno sama fabryka przynosi relatywnie duże profity dla lokalnego biznesu, chociaż nie pracuje tam zbyt wiele osób. Ci imigranci z Chin, których wyciągałeś ze statku tamtego dnia, pamiętasz? Najczęściej trafiają do takich czarnych dziur.
— Co z tą fabryką? — Yoongi dopytał prędko, chociaż podświadomie spodziewał się, jaka będzie odpowiedź.
— Jak to co, zawaliła się. Podobno nie ma ognia, ale konstrukcja padła. Siedemdziesiąt osób lub więcej uwięzionych w środku, możliwe, że też dzieci pracujące tam na brudno. Stało się najgorsze, jak można się było kurwa spodziewać. Tyle że po co zapobiegać, jak można liczyć trupy, prawda — skwitował wściekle, po czym skontaktował się z podążającym za nimi radiowozem przez odbiornik w komputerze pokładowym.
Yoongi za to wyłączył się na moment. Nie założył jeszcze nie głowę swojego kasku, tylko trzymał go w dłoniach. Odliczy w myślach do trzech i wcisnął go na głowę, po czym zmierzył wzrokiem Briana, który ukradkiem mu się przyglądał.
— Stresujesz się? — Yoongi zapytał go cicho, a ten, jakby nie spodziewając się, że ten się do niego odezwie, pokręcił przecząco głową, krztusząc się własnym, nagle nabranym oddechem. — Pamiętaj, że nie musisz kłamać. Ja się stresuję, to normalne. Tylko głupcy się nie denerwują — wyjaśnił, chociaż nie sądził, że Brian go usłyszał, ponieważ Hoseok rozmawiał dosyć głośno z kapitanem z drugiego radiowozu, wyraźnie go zagłuszając.
Żadne z ich dwójki nie powiedziało jednak nic więcej. Kiwali tylko głową, gdy Hoseok chwilę później dyktował im nowo pozyskane informacje niczym nakręcona katarynka, a Namjoon przeklinał pod nosem, starając się nie wpaść na kierowców, którzy zdawali się nie robić sobie nic z wozu strażackiego na sygnale.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top