21. I'm begging you to let me go
— Dajesz radę? — Hoseok zapytał go, a Yoongi kiwnął głową, przerzucając gałęzie na bok.
Bardzo ostra burza przeszła nad miastem wczesnym rankiem, przez co od początku swojej zmiany mieli pełne ręce roboty. Była to już trzecia droga, z której pozbywali się powalonych drzew, a Yoongi nie potrafił zliczyć, ile gałęzi już miał w swoich rękach tego dnia. Dodatkowo wydawało mu się, że jedno z drzew musiało jakoś pylić, bo ciągle miał ochotę kichać.
— Wyglądasz jakbyś miał zejść z tego świata — Namjoon skomentował jego usilne próby powstrzymania kichnięcia, a Hoseok, który pomagał kierować ruchem samochodów milczał, ale przyglądał im się z ukosa.
Długie korki pojazdów ustawiły się z dwóch stron przed wielkim konarem drzewa, a zniecierpliwieni kierowcy rzucali strażakom zdenerwowane spojrzenia sponad swoich kierownic, jakby to miało w jakikolwiek sposób przyspieszyć ich pracę. Yoongi miał ochotę pokazać im wszystkim środkowy palec.
Brian kończył właśnie przewiązywać liny przez konar z pomocą Chanwoo, niemiłosiernie się przy tym pocąc.
— Nie wiem, jakim cudem wiatr potrafi wyrwać z korzeniami tak wielkie drzewo — burknął, a Namjoon kazał mu nie narzekać, chwytając hak i przymocowując go do specjalnego uchwytu przy wozie.
Zajęło im to jeszcze jakieś dwadzieścia minut, a gdy drzewo znalazło się na poboczu, samochód służb porządkowych przysłany przez urząd miasta zajechał i zaczął oglądać to, co z niego pozostało przed rozcięciem go na części i zabraniem do pobliskiego tartaku tego, co się nadawało. Namjoon rozmawiał z nimi, a Hoseok w tym samym czasie upewnił się, że droga jest wystarczająco czysta i zebrał z ulicy znaki ostrzegawcze, ponownie upłynniając ruch.
Ściągnął z dłoni grube rękawice, po czym wyciągnął z ustawionego na piaszczystym zajeździe przy poboczu wozu wodę i wypił prawie połowę butelki, zanim rzucił ją w stronę Briana, który podziękował szybkim skinieniem głowy i z błogą miną napił się, siadając na schodku przy drzwiach kierowcy. Namjoon jednak szybko zmierzył go karcącym spojrzeniem, przez co wstał i przeprosił cicho.
— Przysięgam, ten samochód jest dla niego wart więcej niż my wszyscy razem wzięci — warknął, odwracając się plecami do kierunku, w którym stał.
— Dziwisz się? On jest jak jego dziecko — Chanwoo zaśmiał się.
— Dobra, dobra — westchnął. — Widzieliście Yoongiego?
Hoseok, który właśnie upewniał się, że wszystkie narzędzia są w aucie, jednocześnie zwijając schludnie linę, rozejrzał się dookoła. Yoongi nie był nigdzie w zasięgu jego wzroku, co nieco go zaniepokoiło.
— Yoongi? — krzyknął, a ten zaraz wyłonił się zza wozu, trzymając w dłoni własną butelkę wody. — Czemu się nie odzywasz? Przecież słyszysz, że o tobie mówimy.
— Wybacz, zamyśliłem się — wyjaśnił, drapiąc się po skroni.
Podszedł do nich, po czym kucnął, zdejmując hełm. Odkręcił butelkę i oblał swoją twarz wodą, która skapnęła na skrawek asfaltu, przy którym akurat przycupnął.
— Gorąco dzisiaj — wyjaśnił cicho, a Brian, słysząc to, tylko wzruszył ramionami.
Yoongi zrobił to raz jeszcze, po czym spojrzał na swoje stopy i odetchnął głośno. Wstał, zgniótł pustą butelkę i wrzucił ją do plastikowego worka w środku wozu, który trzymali tam na wszelkiego rodzaju śmieci.
Jego usta ściągnęły się w cienką linię. Czuł wzrok Hoseoka na swoich plecach i wiedział, że ten zaraz się odezwie. Postanowił więc powiedzieć coś pierwszy.
— Jakaś jeszcze droga do oczyszczenia? — zapytał, wdrapując się na fotel i zerkając na komputer pokładowy.
— Nie, chyba — Chanwoo odparł, a Namjoon nagle stanął obok niego.
— O czym rozmawiacie? — zapytał.
— Yoongi zastanawiał się, czy mamy coś jeszcze do roboty — Brian wyjaśnił, kucając i mocniej zawiązując swoje poluzowane już z lekka sznurówki.
— A co, zmęczyłeś się? — Joon zapytał go z żartobliwie–kpiącym uśmieszkiem na twarzy.
— Nie — skłamał, po czym wdrapał się na tyły i usiadł na fotelu, w którym zwykle siedział. — Jeżeli nie mamy nic do roboty, to wracajmy — mruknął na tyle głośno, żeby go dobrze usłyszeli.
Mówiąc szczerze, to tak, był zmęczony. Potwornie zmęczony. Czuł się tak, jakby cała ziemia roztapiała mu się pod stopami, a nogi grzęzły nawet w asfalcie wtedy, gdy zbierał te cholerne gałęzie.
Tamtego dnia bowiem minął równo rok od śmierci Minwoo, a Yoongi nie zdawał sobie sprawy, że aż tak go to uderzy. Wmawiał sobie, że to będzie dzień jak każdy, jednakże jego serce zdawało się wiedzieć, że to już, nie ważne jak bardzo chciał je oszukać.
•
Yoongi jako pierwszy wziął prysznic i wyszedł z mieszkania zaraz po powrocie z pracy późnym popołudniem. Nie było go już od dobrej godziny, a Hoseok zastanawiał się, gdzie poszedł.
Zdawał sobie sprawę, że była to rocznica śmierci Minwoo. Yoongi wprawdzie nie sprecyzował daty zdarzenia, gdy z nimi o tym ostatnio rozmawiał, ale Hoseok pamiętał ją z artykułu, który czytał, więc tym bardziej martwiła go jego tak nagła, milcząca nieobecność. Chciał z nim o tym porozmawiać, ale nie wiedział, jak uszczypnąć temat. Sam nie lubił, gdy ludzie zaczepiali go w rocznicę śmierci jego rodziców, więc może to go nieco powstrzymywało.
— Hoseok? — Brian spojrzał na niego sponad ramienia, a on odwrócił się w jego stronę, jeszcze chwile wcześniej wyglądając przez okno.
Chłopak siedział przed telewizorem, ale nie zdawał się skupiać na ekranie.
— Tak?
— To dzisiaj, prawda?
— Co takiego?
— Rocznica śmierci Minwoo... O ile mnie pamięć nie myli — westchnął, odwracając się, unosząc na łydkach i opierając swoje przedramiona na oparciu kanapy tak, by mógł wygodniej na niego patrzeć.
Hoseok kiwnął głową w odpowiedzi, po czym podrapał się po brodzie, z lekka pokrytej szczeciną.
— Myślisz, że będziesz chciał obchodzić rocznicę? W sensie tak ceremonialnie...
— Na pewno — kiwnął głową. — Chociaż to może być trudne, jeżeli jest to pierwszy raz. Szczególnie, jeżeli robi się to samemu. Zastanawiam się, gdzie mógł pó—
Jego telefon zadzwonił, a on sięgnął do kieszeni, marszcząc czoło. Na ekranie wyświetlił się nieznany numer, a on nie wiedział, czy powinien odebrać. Przeciągnął jednak palcem po zielonej słuchawce.
— Tak słucham? — mruknął, unosząc dłoń w stronę Briana przepraszająco, po czym wyszedł z salonu i przeszedł przed swój pokój na balkon.
— Pan Jung Hoseok? — odezwał się znajomy głos w słuchawce, a serce chłopaka stanęło na chwilę, gdy go rozpoznał.
Zapach szpitala automatycznie zakręcił mu się w nozdrzach.
— Tak, zgadza się. W czym problem?
— Raczej brak problemów — lekarz odparł. — Przyszły wyniki pana badań.
— Szybko — szepnął zestresowany, nie wiedząc, czy jest gotów.
Całe badanie wyleciało mu na moment z głowy, w dodatku jeszcze nie myślał, co zrobi, jeżeli wynik będzie pozytywny.
— Postarałem się, żeby procedura była przyśpieszona. To dosyć nagły przypadek, już o tym wspomniałem. Chciałby pan przyjść i porozmawiać o opcjach, czy—
— Proszę mi powiedzieć — przerwał mu, drżącym głosem.
— Ze wstępnych wyników wychodzi, że nadaje się pan na dawcę, co jest naprawdę dobrą informacją. Musielibyśmy zatrzymać pana na moment w szpitalu i zrobić parę dodatkowych badań, ale wszystko wychodzi na to, że jesteśmy na dobrej drodze ku sukcesowi — wyjaśnił, wyraźnie kontent. — Lekarze z Busan są w stanie przyjąć pana na badania w każdej chwili, panie Jung, wtedy ustali się datę zabiegu, proszę tylko powiedzieć, kiedy mógłby pan—
— Muszę się zastanowić — ponownie mu przerwał, po czym, spanikowany, rozłączył się.
Telefon wyślizgnął mu się ze spoconych dłoni wprost na balkonowe płytki, a on zaczął ciężko oddychać. Złapał się za barierkę tak mocno, że poruszyła się w posadach z głośnym brzękiem. Szczerze mówiąc kompletnie nie zakładał takiego scenariusza. Liczył raczej na to, że wynik będzie negatywny, a on, bez jakiegokolwiek poczucia winy, będzie mógł iść dalej ze swoim życiem. Przed oczami od razu pojawiła mu się twarz zapłakanej Marumi, a serce zacisnęło się boleśnie, gdy zastanawiał się, co jej powie, bo był prawie pewien, że, pomimo wszystko, odmówi. Jak mógł się zgodzić?
Nabrał powietrza w płuca z trudem i już chciał wracać do środka, by wygrzebać swój stary inhalator z dna szafy. Przez trzy lata po wypadku regularnie zdarzały mu się takie ataki paniki i używał ich więcej, niż często, więc posiadał jeden zapasowy w razie potrzeby.
Szybko jednak uspokoił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy przez zamglone oczy dostrzegł Yoongiego, który szedł właśnie chodnikiem, trzymając w dłoniach kiwającą się na wszystkie strony czarną reklamówkę. Wyglądał na smutnego, co nie dziwiło Hoseoka, ale nagle zatrzymał się przy jednym z drzew, przyjrzał się mu i uniósł dłoń do góry, przyozdabiając swoją twarz delikatnym uśmiechem, ledwo widocznym z wysokości.
Hoseok jednak od razu go wyłapał, tak bardzo wyczulony na tego typu szczegóły, szczególnie gdy chodziło o Yoongiego. Dzięki temu poczuł się odrobinę lepiej.
•
Pierwszy, żółty buntownik wśród jeszcze całkiem zielonych i nie zdających się śpieszyć do jesieni liści na z lekka ogołoconym przez burzę drzewie rzucił się Yoongiemu w oczy, gdy wracał z zakupów. Zatrzymał się na moment przy drzewie, by uważnie mu się przyjrzeć, po czym uniósł dłoń ku górze i przejechał po nisko rosnącym liściu opuszkami palców, uśmiechając się pod nosem delikatnie.
Tamtego dnia jego nogi zdawały się go nieść bez jakiejkolwiek kontroli — gdyby mógł, to w ogóle nie wstałby bowiem z łóżka. Wiedział jednak, że musi iść do pracy, a później przygotować się do niewielkiej ceremonii Jesa*, a raczej tego, co miało ją przypominać. Zwykle odbywał podobną ceremonię w rocznicę śmierci w swojej matki, co, chociaż działające na niego równie negatywnie, co śmierć Miwnoo, było jednocześnie czymś, do czego się przyzwyczaił.
Nieobecność Miwnoo nadal była świeżą raną, chociaż wiedział, że możliwe, ale tylko możliwe, że pierwsza rocznica wyznaczy punkt, w którym będzie już tylko łatwiej. Dlatego nie chciał zrobić jej na odczep się, chociaż, z drugiej strony, nie miał możliwości, by odbyć wszystko tak, jak należało.
Odsunął się od drzewa z dziwnym przeczuciem, że ktoś go obserwował, po czym ruszył w stronę klatki schodowej, jeszcze dwa razy odwracając się w jego stronę.
Wspiął się na odpowiednie piętro i wszedł do mieszkania, które nie było zamknięte na klucz. Brian od razu wyłonił się z salonu, witając się z nim.
— Jesteś głodny? — zapytał go cicho. — Zrobię coś, Hoseok pewnie też by coś przegryzł. Namjoon jest na siłowni, ale—
— Dzięki Brian, ale nie mam ochoty nic jeść, młody. Chciałbym zostać sam, jeśli. pozwolisz — odpowiedział, zsuwając swoje buty ze stóp niezdarnie bez użycia rąk.
Minął go, stąpając miękko po dywanie, po czym zamknął się w pokoju, przekręcając głośno zamek.
Hoseok wyjrzał ze swojego akurat w momencie, gdy ten zniknął za drzwiami. Nie był już czerwony na twarzy i nie wyglądał, jakby przed chwilą się dusił, o czym upewnił się w lustrze. Brakowało mu tylko tłumaczenia się, dlaczego wyglądał tak, a nie inaczej, więc cieszył się, że udało mu się opanować. Brian zmierzył go wzrokiem i spochmurniał, łapiąc się od ruchowo za łokieć.
— Powiedział, że chce zostać sam — szepnął.
— Słyszałem.
— Powinniśmy zapukać czy...?
— Nie, dajmy mu czas. Jeżeli tego potrzebuje, to należy to uszanować — Hoseok odparł, po czym wyszedł na korytarz i zamknął za sobą drzwi do pokoju.
Lewa ręka nadal jednak nieco mu drżała, więc schował ją za plecami. Brian nawet tego nie zauważył, gdy wkroczył do kuchni i wstawił wodę do czajnika. Hoseok wyjął z lodówki puszkę kombuchy, którą czasem pił Namjoon i otworzył ją, sącząc co chwila drobne łyczki i krzywiąc się na dosyć niezwykły smak. Brian zaparzył dwa kubki herbaty, na którą Hoseok rzucił się o wiele chętniej, niż na gorzki napój, który postanowił wylać do zlewu.
Młodszy z nich zabrał się za gotowanie, zagadując Hoseoka o to, kto do niego zadzwonił. Ten wyminął pytanie zgrabnie, zmieniając temat na plany na ich urlop wakacyjny, który, zaplanowany przez Kanga dla całej 'jedynki' na dziewięć dni, wypadał za ponad dwa tygodnie. Hoseok wiedział jednak, że jeżeli zgodzi się na operację, to cały ich plan urlopowy pójdzie na marne. Nie mówił jednak przecież jeszcze o swoim bracie ani Brianowi, ani Namjoonowi. Nawet Yoongi nie wiedział o tym, że jednak zdecydował się na badania. Tak więc udawał, że wszystko było jak zwykle.
Rozmawiali tak dosyć długo, nie patrząc na siebie zbytnio, gdy oboje przekonująco udawali, że nie słyszą cichego łkania, które zaczęło dochodzić z pokoju Yoongiego jakieś dwadzieścia minut po tym, jak się w nim zamknął.
•
— Nawet nie mam garnituru — prychnął, przecierając oczy dłonią. — Żałosne, prawda?
Siedział na łydkach przez szafką nocną, którą przesunął na środek pokoju tak, żeby pomarańczowa łuna zachodzącego słońca wpadała do środka i ładnie ją oświetlała. Zapalił na niej dwie niskie świeczki, które kupił, tuż obok uśmiechniętego zdjęcia Minwoo, które zrobiono mu tuż po otrzymaniu dyplomu. Yoongi miał je na dnie swojej walizki podczas przeprowadzki, po czym schował je głęboko w szafie i prawie nigdy go nie wyciągał. Podświadomie jednak, zabierając je z Seulu, przygotował się na tą właśnie okazję.
Przed zdjęciem piętrzyły się ulubione słodycze Miwnoo i dwie butelki oranżady, zupełnie tej samej, którą pili pamiętnego dnia nad rzeką. Yoongi dołożył też parę owoców i dwie butelki soju — jeden, spory kieliszek stał przy zdjęciu, niezmiennie pełen, a drugi spoczywał w dłoni Yoongiego, który właśnie sięgnął po kolejną butelkę, żeby ją odkręcić.
Stracił rachubę i nie wiedział, jak długo już tam tak siedział. Jego nogi zdawały się jednak przylgnąć do podłogi jak przytwierdzone klejem, a on nie chciał się ruszyć, chociaż już boleśnie mu zdrętwiały.
— Ciągle uważam, że to ja powinienem być teraz tam... W ziemi. Nie ty — pokręcił głową, przyglądając się jego uśmiechowi, z którego, owego dnia, był przecież tak niesamowicie dumny. — Ostatnio nawet nie przychodzisz do mnie w koszmarach. Ja wiem, że powinienem zapomnieć. — Napełnił kieliszek. — Bo Han ma rację, jesteś martwy, tak? Ale boję się. Co, jeżeli zapomnę o bólu i zacznę cię, nie wiem, bagatelizować? Wiesz co mam na myśli? Wydaje mi się, że zasługujesz chociaż na tyle, by nawiedzać mnie do końca życia. — Wyzerował kieliszek alkoholu, który, już ciepły, boleśnie i niesmacznie parzył go w przełyk.
Odstawił go na stolik z brzdękiem, po czym zmrużył oczy, przyglądając się twarzy Minwoo. Tęsknił za nim, tak potwornie za nim tęsknił, a fakt, że nie mógł zrobić nic zabijał go od środka.
— Myślałem, że to mi pomoże — mruknął, ściskając kieliszek w dłoni nieco zbyt mocno. — A jest tylko gorzej — syknął, a jego knykcie zbielały.
Odstawił kieliszek na szafkę postanawiając, że wbrew swojej poprzedniej deklaracji w porcie, musiał zapalić. Wstał gwałtownie, zapominając o zdrętwiałych nogach, a z oczywistego, chwilowego braku poczucia równowagi opadł z powrotem na ziemię z hukiem, odruchowo próbując złapać się szafki. Ta przechyliła się jednak niebezpiecznie, a on, zanim zdążył zareagować, mógł tylko obserwować, jak wszystko w zwolnionym tempie zaczęło spadać na ziemię.
Pierwsze upadły dwie butelki oranżady oraz odkręcone soju wraz z pełnym kieliszkiem. Jedna z butelek słodkiego napoju po uderzeniu w ziemię zagazowała się tak mocno, że kapsel wystrzelił i rozlał kleisty płyn po podłodze, mieszając go z przejrzystym alkoholem. Zdjęcie wpadło wprost w kałużę na podłodze z brzdękiem, a świeczki zgasły pod wpływem upadku — jedna potoczyła się pod ścianę, a druga opadła tuż obok kupki ze słodyczami i jednego z jabłek.
— O nie, nie — Yoongi zająknął się, sięgając po zdjęcie.
Gdy podniósł je z ziemi, kilka kawałków szkła z ramki opadło na ziemię. Odwrócił ją tak, by spojrzeć na twarz Minwoo, a ta była zaplamiona od wilgoci. Wściekły zacisnął palce na ramce, rozcinając sobie skórę na prawym kciuku. Upuścił ramkę w panice, po czym rozejrzał się dookoła nie wiedząc, od czego zacząć i do czego włożyć ręce.
Szybko jednak opamiętał się, gdy drzwi do jego pokoju otworzyły się, wpuszczając do środka intensywną łunę światła z korytarza, a Hoseok stał w nich z zapasowym kluczem, który zostawił utkwiony w drzwiach, zdyszany i przestraszony.
Brian też chciał wyjść ze swojego pokoju, ale Namjoon, który akurat chwilę wcześniej wrócił z siłowni i siedział w salonie podszedł do niego, gdy ten wychylał głowę spoza uchylonych drzwi, po czym wepchnął go z powrotem do środka z poważną miną, wchodząc tam razem z nim i zamykając za sobą drzwi.
— H—hoseok — Yoongi jęknął boleśnie, po czym pociągnął nosem, przecierając twarz zranioną ręką, przez co rozmazał na niej krew.
Ten podszedł do niego i spojrzał na bałagan, po czym chwycił go za ramiona i pomógł mu wstać. Yoongi przerzucił lewą rękę przez jego ramię, zanosząc się dosyć głośnym szlochem, ale nawet nie przejmował się tym, że ktoś go słyszał. Może to przez alkohol, a może przez duchowy ból, przeradzający się z każdą kolejną sekundą w fizyczny, który darł go na małe kawałeczki niczym kartkę wilgotnego papieru.
•
— Pamiętasz, jak powiedziałeś mi, że powinienem nosić pierścionki? — Hoseok zapytał go, wycierając krew z jego twarzy wilgotnym ręcznikiem.
Wcześniej zdążył już opatrzyć jego kciuk.
— Kiedy?
— Kiedy wróciliśmy z klubu, a ty siedziałeś na pralce i opatrywałem twoją dłoń po tym, jak znokautowałeś ścianę — uśmiechnął się delikatnie, a Yoongi zarumienił się, niezręcznie uderzając piętą w zamknięte drzwiczki do bębna bralki, na której siedział.
— Oh, wtedy... — szepnął, spuszczając wzrok.
— Jeszcze nie skończyłem — Hoseok ponaglił go, a ten ponownie na niego spojrzał, odsłaniając niewielką, zaschniętą, szkarłatną smugę na swoim podbródku.
Hoseok przetarł ją delikatnie, a Yoongi skrzywił się, czując dziwny dreszcz który sparaliżował całe jego ciało.
— I co z tymi pierścionkami? — zapytał cicho.
— Myślisz, że naprawdę dobrze bym wyglądał? Oczywiście, poza pracą.
Yoongi doceniał, że ten chciał go czymś zagadać, by znowu nie zaczął płakać, jednak wiedział, że na mało się to zda — i tak miał ochotę na zalanie się łzami i wykrzyczenie całego swojego bólu, w kółko i w kółko.
— Jest mi ciężko, Hoseok — wydukał drżącym głosem, gdy ten odłożył ręcznik na pralkę.
— Wiem — odpowiedział, a Yoongi, nawet jeśli miał świadomość, że ten naprawdę wie, to i tak nie czuł się w stu procentach zrozumiany.
— Chce mi się krzyczeć.
— To też wiem. Nawet znam dobre miejsce na to, by sobie w spokoju pokrzyczeć — mruknął. — Jeżeli tylko masz ochotę się tam ze mną wybrać zaraz po tym, jak posprzątamy twój pokój?
Yoongi spojrzał na niego spod przymrużonych powiek, a jego palce podkurczyły się delikatnie, gdy chwycił materiał jego koszulki i przyciągnął go do siebie, opierając swoje czoło na wysokości jego mostka. Hoseok bez wahania objął go prawą ręką, klepiąc go po plecach dłonią jeszcze z lekka wilgotną od ręcznika.
— Mam — mruknął, a jego głos odbił się od piersi Hoseoka. — Mam ochotę. Z tobą zawsze.
Ten przytulił go do siebie jeszcze mocniej, czując jego łzy, które zaczęły skapywać mu na koszulkę.
•
Przeciskali się przez tę samą, ciasną uliczkę, tym razem jednak trzymając się za ręce. Yoongi mentalnie jakby wytrzeźwiał, ale jego nogi od czasu do czasu odmawiały posłuszeństwa, więc szedł bardzo blisko Hoseoka w razie, jakby miał się wywrócić.
Przeszli przez uszkodzone ogrodzenie na niewielką plażę, która wydawała się nawet mniejsza, niż wcześniej. Zdjęli buty i, przechodząc przez piasek, trzymali je w dłoniach. Zostawili je jednak na początku pomostu, a Hoseok zaczął ciągnąć Yoongiego na sam jego koniec, do czego ten nie był do końca przekonany.
— Co, jeśli wpadnę do wody? — pytał, zapierając się delikatnie nogami, a ten wywrócił tylko oczami.
— Znowu panikujesz — odparł, nie ustępując.
Yoongi, z braku laku i siły, by nadal stawiać opór, poddał się. Gdy znaleźli się na samym krańcu pomostu, Hoseok stanął za nim, a ten spojrzał na niego zdziwiony.
— Krzycz — mruknął.
— Ale—
— Krzycz, uwierz mi — powtórzył się. — Będę stał za tobą, jakbyś się zachwiał, czy coś.
— Trochę dziwnie mi tak, krzyczeć przy tobie...
— Widziałem gorsze rzeczy w twoim wykonaniu — wątpliwie go zachęcił. — Wyobraź sobie, że drzesz się do ryb. Pomaga się przełamać. Zapomnij, że tu jestem.
Yoongi ponownie spojrzał w kierunku wody i wytężył wzrok, ledwo co rozróżniając kres horyzontu pomiędzy ciemna wodą, a granatowym niebem. Gwiazdy, widoczne tamtej nocy wyjątkowo wyraźnie, pomagały mu przy tym znacząco. Zamyślił się i odchrząknął, a morska bryza zdawała się budzić w nim coś, czego wcześniej jeszcze nie czuł, nawet podczas ich pierwszej, wspólnej wizyty w tamtym miejscu.
— Przepraszam! — wrzasnął nagle, ile sił w płucach, a jego głos poniósł się po tafli wody.
Wygiął się lekko do przodu, a Hoseok zrobił pók kroku w jego kierunku, zaniepokojony.
— Przepraszam, słyszysz?! — powtórzył. — Nie potrafię pogodzić się z tym, że cię straciłem! Nie potrafię! — Wziął głęboki oddech, po czym wyprostował się. — Kochałem cię, Choi Minwoo!
Hoseok poczuł dziwny ucisk w okolicy serca, ale nie chciał dać tego po sobie poznać, nawet gdy Yoongi był do niego odwrócony plecami. Ten jednak zdawał się odczuwać ulgę, więc pozwolił sobie odchylić obie ręce w bok od ciała, rozprostować je, po czym wygiąć całe ciało delikatnie w tył i wykrzyknąć:
— Ale muszę dać ci odejść!
Sam zdziwił się, że właśnie to wydostało się z jego ust, gdy z początku planował wykrzyczeć się na temat tego, jak mu ciężko. Ta zmiana planów przyszła jednak tak naturalnie, że postanowił ją zaakceptować.
— Ba, ja cię proszę, żebyś dał mi odejść! Chociaż wiem, że nie trzymasz mnie na siłę, to daj mi odejść! — krzyczał, już z lekka zdyszany.
Postanowił więc zrobić sobie przerwę, chociaż na język cisnęło mu się jeszcze dosyć sporo.
Wyręczył go Hoseok, który sam, jakby zachęcony, zaczął krzyczeć:
— Ja też przepraszam! — Yoongi wyprostował się i spojrzał na niego, ale ten, z zamkniętymi oczami i dłońmi złączonymi przy ustach, nie zwrócił na to nawet uwagi. — Przepraszam, słyszycie?
Yoongi zauważył łzy na jego policzkach.
— Hoseok—
— Pomogę Hyunkiemu! I jego żonie, i dzieciom! Obiecuję! P–przepraszam!
Yoongi złapał go w ostatnim momencie, gdy ten zachwiał się i prawie spadł z pomostu. Oboje opadli na wilgotne deski. Serce Yoongiego łopotało, gdy zdał sobie sprawę, że leżał centymetry od krawędzi.
— Przepraszam Yoongi, nic ci nie jest? — Hoseok wymamrotał i pochylił się nad nim, z trudem ocierając przy tym swoje łzy.
— Dosyć tego przepraszania — wychrypiał. — Boli mnie już gardło.
— Nic innego cię nie boli?
— Daj spokój — uśmiechnął się w jego stronę lekko, po czym sięgnął dłonią i przejechał nią po jego policzku. — O co chodzi z Hyunkim...? Znaczy twoim bratem? — zapytał, a Hoseok pomógł mu usiąść.
Patrzył w oczy Yoongiego dłuższą chwilę, póki nie odezwał się cicho.
— Zrobiłem badania... Tego dnia pożaru w porcie. Dzisiaj dostałem wyniki.
— Oh... I co wyszło?
— Podobno mogę być dawcą. Muszę pojechać do Busan i... Znaczy, coś mnie blokuje. Ale chcę to zrobić dla brata. Jestem mu to winien. Jestem to winien rodzicom. Chcieliby, żebym mu pomógł... Tak myślę.
Yoongi przez pierwszą chwilę nic nie odpowiedział. Chwycił go za dłoń delikatnie i przyciągnął ją do swoich ust, składając na jej wierzchu delikatny pocałunek. Zastanowił się jednak wystarczająco i mruknął:
— Jesteś pewien? Nie chcę, żebyś czuł się wykorzystany. Ani przeze mnie... A tym bardziej nie przez własnego brata.
— Muszę z tym jakoś walczyć, prawda? Chciałbym jeszcze kiedyś żyć normalnie, Yoongi.
— Myślałeś o terapii? Mogę ci kogoś polecić, przeszedłem przez pierdyliardy terapeutów — zaproponował pół–żartem.
— I zostałeś z kimś tak ekscentrycznym, jak doktor Han? — Hoseok zapytał ironicznie, a Yoongi zmierzył go wzrokiem, postanawiając zignorować jego uszczypliwy komentarz.
Gdy szli już w dół molo, Hoseok postanowił odpowiedzieć poważniej.
— Myślałem o terapii, tak właściwie. Znaczy, chodziłem na terapię i to dosyć długi czas, ale chyba powinienem spróbować raz jeszcze. Chyba nie zaszkodzi, prawda? Jeżeli przeszczep dojdzie do skutku, to zapewne będę miał urlop i trochę czasu — westchnął i chwycił dłoń Yoongiego, splatając ich palce ze sobą.
Szybko jednak musiał ją puścić, gdy oboje przykucnęli, żeby założyć buty. Yoongi musiał ówcześnie wydostać ze swoich dwa małe kraby, które wpełzły do środka i niechętnie przyjęły przymusową eksmisję ze swoich nowych domów.
— To dobry pomysł, Seok. — Yoongi kończył wiązać sznurówki, co nieco utrudniał mu już i tak ubrudzony piaskiem bandaż na palcu. Wiedział, że będzie musiał go zmienić po powrocie do domu. — Bardzo chciałbym być dla ciebie stuprocentowym, wystarczającym oparciem, ale czasami sam nie mam do tego... Środków. Profesjonalista świetnie sobie poradzi wypełniając po nich luki, bo ja nie jestem aż tak pomocny.
Hoseok jednak uśmiechnął się na to mimo wszystko, wyraźnie rozczulony jego wyznaniem. Kiwnął tylko głową, bo bardzo dobrze to rozumiał.
Ruszyli w stronę wyjścia przez uszkodzone ogrodzenie, gdzie Hoseok przytrzymał siatkę dla Yoongiego, a potem sam przecisnął się przez nią uważając, by nie zrobić sobie krzywdy wystającymi kawałkami drutów. Weszli do ciemnej uliczki, po czym wyszli na szeroki chodnik i ruszyli znaną sobie trasą z powrotem do domu, bezceremonialnie trzymając się za ręce.
•
Zdjęcie było już nieco zakurzone, a palec Hyunkiego, który przejechał po rumianym policzku około dziesięcioletniego Hoseoka zostawił po sobie jedyną czystą smugę na nieco zmatowiałym już szkle.
Mężczyzna nie mógł skupić się na pracy, więc przyglądał się fotografii w zamyśleniu, a jego żona weszła akurat do pokoju, przynosząc ze sobą kubek zielonej herbaty i małe herbatniki, które upiekła. Haru wepchnął się do środka, nienaumyślnie szturchając ją przy tym w nogę, przez co prawie wylała zawartość kubka na ziemię. Nie zbeształa go jednak, nie chcąc wybić siebie samej z bardzo chwiejnego rytmu własnej cierpliwości.
— Nie wolno tak biegać, kochanie. Wpadłeś na mamę i mogła zrobić sobie krzywdę — Hyunki zmierzwił włosy Haru, który chciał wspiąć się na jego kolana. Mężczyzna zebrał więc w sobie wszystkie siły, które zostały mu po wyczerpującej dializie, po czym wziął go na ręce i posadził na swoich udach.
— Kto to? — mały zapytał, wskazując swoim drobnym palcem na zdjęcie Hoseoka.
— To mój brat jak był mały.
— Brat?
— Um... Wujek Hoseok — wyjaśnił. Hyunki często opowiadał Haru, że ten miał wujka, jednak tylko na opowieściach się kończyło.
Marumi zachwiała się w miejscu, gdy stawiała kubek na biurku. Zamrugała kilkukrotnie oczami.
— Tatusiu, a wiesz że mama, Choe i ja pojechaliśmy do wujka? — powiedział, jak gdyby nigdy nic, a Hyunki, w kompletnym szoku, spojrzał na swoją żonę, która z kolei patrzyła na synka.
On, jak to dziecko, nieświadomy gafy, jaką właśnie popełnił, rozglądał się po niewielkim gabinecie, zawieszając swój wzrok na wielkim słowniku Koreańsko–Angielskim, który dumnie prezentował się na biurku, przeklejony mnóstwem niewielkich, kolorowych naklejek i samoprzylepnych zakładek.
— Haru, zostawisz nas na chwilę samych? — Hyunki zapytał, siląc się na spokojny ton, a Marumi pokręciła głową.
— Niech zostanie — poprosiła. — Porozmawiajmy spokojnie.
— Marumi—
— Proszę — dodała, patrząc niezręcznie na swoje stopy.
— To niesprawiedliwe, Marumi. Jakim prawem— warknął, ale po chwili odchrząknął, starając się uspokoić. — Jakim prawem pojechałaś szukać Hoseoka, gdy wyraźnie, od lat daje ci znać, że nie powinienem... Że żadne z nas nie powinno go męczyć ani nachodzić?
— Chciałam pomóc. Wiem, że za nim tęsknisz, Hyunki.
— Pomóc? Niby jak? Okłamując mnie? Kiedy to było?
— Tego dnia jak miałeś okresowe badania i musiałeś zostać w szpitalu — przyznała, a Haru powiedział coś sam do siebie, zgarniając ciastko z talerzyka i wciskając je sobie do ust.
Żuł, przysłuchując się połowicznie rozmowie rodziców.
— Marumi, dlaczego ty zawsze... To było tak nie potrzebne — syknął w jej stronę i gdyby nie syn na jego udach, to pewnie podniósłby się, po czym wykrzyczał wszystko, co o tym myślał, bo naprawdę sporo cisnęło mu się w tamtym momencie na język.
Objął jednak tylko Haru ręką i spojrzał na jego twarz, po czym przerzucił wzrok na zdjęcie. Przez dłuższą chwilę myślał, a żona obserwowała go, stojąc przed biurkiem. Złość jeszcze bardziej w nim wezbrała, gdy nasunęło mu się pytanie, na które bardzo chciał znać odpowiedź, chociaż domyślał się jaka była.
— Po co tam pojechałaś?
— Ja—
— Szczerze — poprosił stanowczo i spojrzał jej w oczy, a ona przymrużyła swoje, przysłaniając je przy tym gęstymi rzęsami.
— Poprosiłam go, żeby przebadał się i rozważył... Zastanowił się nad oddaniem nerki na przeszczep dla ciebie.
— Co zrobiłaś?! — podniósł głos, co nieco przestraszyło Haru.
Nie odezwał się jednak, tylko zgramolił z kolan ojca, jakby wyczuwając napiętą atmosferę i nie chciał być jej częścią.
— Idę pobawić się klockami — powiedział jakby sam do siebie, po czym wyszedł, grzecznie zamykając za sobą drzwi.
Marumi odprowadziła go wzrokiem, po czym wzięła głęboki oddech wiedząc, że najpewniej stała teraz nad przepaścią.
— Zapytałam go, czy nie zrobiłby badań i, gdyby wyszły pozytywne, nie oddał ci jednej ze swoich nerek — wyjaśniła dosadnie świadoma, że dolewała oliwy do ognia.
— Czyś ty zgłupiała?! — Hyunki wstał, podpierając się o biurko rękoma. Herbata rozlała się przy tym po blacie.
— Możliwe — wydukała, z lekka roztrzęsiona. — Ale nie mogę już patrzeć, jak ta choroba cię zabija. Wystarczy, że i ty i twój brat musieliście wychowywać się bez rodziców, nie chcę tego samego dla naszych dzieci, nawet w połowie. I równie mocno nie chcę cię stracić.
Hyunki zacisnął zęby, po czym, bardziej ze zmęczenia niż z ustępliwości, opadł z powrotem na krzesło. Poczuł ukłucie w dole brzucha promieniujące aż do łopatek, co zdarzało się dosyć często, gdy targały nim skrajne emocje.
Nie chciał wściekać się na swoją żonę, bo ani nie było to pomocne, ani nie przynosiło niczego dobrego dla ich rodziny. Od zawsze wydawało mu się, że odmawiając kontaktów z Hoseokiem kierował się rozsądkiem. Z początku, gdy jeszcze był młody i pełen goryczy, obwiniał swojego młodszego brata. Z czasem jednak, a było to długi proces, zaczął rozumieć, jak wielki błąd popełnił, ale gdzieś w głębi czuł, że przecież było już za późno na przeprosiny i wielkie powroty. Nie chciał nawet próbować go szukać, by nie przyprawiać go o nawrót traum lub by nie rozbudzić jeszcze większej nienawiści, którą Hoseok przecież musiał go darzyć po tym, jak ten go zostawił.
— Co teraz robi? — zapytał cicho, jakby w transie.
— Słucham? — Marumi odparła, wyraźnie zaskoczona jego nagłym zainteresowaniem, chociaż iskierki w jej oczach zdradzały nagły przypływ radości.
— Hoseok... Co on teraz robi? Ma się dobrze? Czy tego też mi nie powiesz?
Kobieta przypomniała sobie ich rozmowę z remizy i nagle przestała się cieszyć na samo wspomnienie Hoseoka pewnie twierdzącego, że nie miał brata. Wiedziała, że jeżeli powie to Hyunkiemu, to ten zapewne podłamie się jeszcze bardziej.
— Jest strażakiem.
— Strażakiem? — zapytał w szoku, po czym uśmiechnął się szeroko mimo woli, zdradzając dumę, która przez moment całkowicie go ogarnęła. — To dobrze. Wspaniale, tata byłby du... dumny — język mu się plątał, a jego dłonie pocierały o uda nerwowo. — Ja... Myślałem, że... Że... — głos mu się załamał, a Marumi podeszła do niego szybko, po czym objęła go i przytuliła jego policzek do swojej piersi.
On objął ją rękoma, pociągając nosem.
— To naprawdę dzielny chłopak — szepnęła.
— Nie wątpię — wydukał, przytulając się do niej jeszcze mocniej.
— Pracowity... I uczynny... Jego przełożony powiedział mi, że ma też wiele sporych zasług dla—
— Nie zgodził się? — Hyunki wyplaił nagle, nadal chowając swoją twarz w ciasnym uścisku pomiędzy nimi dwojgiem.
— Słucham?
— Przeszczep. Hoseok się nie zgodził, prawda?
Marumi tylko wymamrotała coś cicho i niezrozumiale w odpowiedzi, a Hyunki dzięki temu wiedział, że nie musiał już zadawać więcej pytań.
W tym samym czasie jednak telefon Marumi wibrował na stole w salonie, bacznie obserwowany przez zaciekawionego Haru, który bawił się klockami siedząc obok kojca, w którym Choe spała smacznie, przytulona do swojego ulubionego, różowego pluszaka.
* Jesa jest ceremonią powszechnie praktykowaną w Korei. Funkcjonuje ona jak forma oddania hołdu i uczczenia pamięci zmarłych przodków. Jest zazwyczaj odprawiania w rocznicę śmierci przodka w domu najstarszego członka rodu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top