17. Minwoo? Oh, you meant that burnt body? Three meters underground?
Mundur złożony w idealną kostkę leżał na stoliku przy kanapie, a Namjoon stał nad nim z kubkiem kawy, zauważając go dopiero po zjedzeniu szybkiego lunchu. Tuż obok leżał pęk kluczy do ich mieszkania, który dali Yoongiemu wraz z przypiętym do niego kluczem do szafki w remizie.
Namjoon przekrzywił głowę i spojrzał na zegarek na ścianie, który wskazywał pierwszą po południu.
Dopiero wrócił z siłowni i, mówiąc szczerze, przed wyjściem z mieszkania nawet nie zaglądał do salonu, więc nie wiedział jak długo te wszystkie rzeczy tak po prostu sobie tam leżały.
— Uhm — mruknął sam do siebie, po czym podrapał się po karku wolną ręką.
Brian wrócił do mieszkania poprzedniego wieczora i zapewne jeszcze odsypiał wszystkie wrażenia związane ze spotkaniem z rodziną, a Hoseok był zamknięty w swoim pokoju, prawdopodobnie też śpiąc. Cała ich jednostka miała mieć tamtego dnia nocną zmianę, więc Namjoon nie miał serca nikogo budzić i odbierać cennego snu. Tylko on był na tyle szalony, by wstawać o ósmej i jechać na siłownię, gdy, tak naprawdę, również mógłby wylegiwać się w łóżku.
— Shark? — postanowił w końcu krzyknąć, upijając łyk kawy z kubka. Delikatnie oparzył sobie przy tym język.
Nie wiedział, czy się przejąć, czy nadal pozostać spokojnym. Stwierdził więc, że najlepiej zawołać Hoseoka i po jego rekacji stwierdzić, czy psucie sobie nerwów jest tego warte. Namjoon nigdy nie był typem, który wybiegał pierwszy przed szereg. Lubił ważyć wszystkie za i przeciw niczym precyzyjna szala, a dopiero potem reagować.
— SHARK?! — krzyknął jeszcze głośniej, nadal pokojowo i spokojnie siorbiąc kawę.
Hoseok otworzył swoje drzwi z impetem chwilę później tak mocno, że klamka prawie wybiła dziurę w ścianie.
— Czego? — warknął, wchodząc niechętnie do salonu i patrząc na Namjoona pustym wzrokiem. — Pytam, czego chcesz?
— Spójrz. — Kiwnął głową w kierunku kupki ubrań. — Podejrzane, co nie? To chyba Yoongiego.
— Co? — Hoseok przez dłuższą chwilę nie kontaktował, ale, gdy już ustabilizował i zsynchronizował wszystkie swoje zmysły, podszedł do stolika i opuszkami palców przejechał po świeżo upranej koszulce, którą Yoongi nosił do pracy. — Jak długo to tu tak leży?
— Nie wiem, dopiero to znalazłem — Namjoon oznajmił cicho. — Powinniśmy się martwić?
— Nie mam pojęcia. — Hoseok bez zastanowienia chwycił koszulkę w dłonie, a jego oddech stał się wyraźnie głośniejszy, niż chwilę przedtem.
Spomiędzy materiału wypadła mała kartka papieru, która wylądowała na, również idealnie równo złożonych, spodniach z szelkami. Hoseok odłożył koszulkę na kanapę i chwycił notkę w dłonie, a Namjoon zauważył, że jego palce delikatnie drżały. Zmarszczył nos.
— Co to? — zapytał, odstawiając kubek z kawą na stolik tuż obok spodni.
— Dzięki za wszystko. Zdecydowałem, że to nie dla mnie. Już nie. Yoongi. — Hoseok odczytał na głos, obracając kartkę w palcach tak, jakby szukał czegoś więcej.
— To tyle?
— Najwyraźniej — to powiedziawszy odłożył kartkę na stolik i wystrzelił z salonu jak z procy.
Joon, nie bardzo rozumiejąc, podążył za nim i przyglądał się, jak ten wparowuje do sypialni Yoongiego. Wszedł do niej za nim i oboje znaleźli się w środku wywietrzonego pokoju z otwartym oknem i niepościelonym łóżkiem. Wszystko wyglądało tak, jakby po prostu wstał i wyszedł. Jego laptop leżał otwarty na biurku, a ubrania walały się po podłodze tak, jakby poprzedniego wieczora najzwyczajniej w świecie je tam po prostu zostawił. Nic nie wskazywało na to, że nie miał zamiaru wracać.
— Musiał wyjść w nocy. — Namjoon podszedł do szafy i otworzył ją z zaskoczeniem stwierdzając, że jest pełna innych jego ubrań. — Ale ja nic nie słyszałem.
— Niemożliwe — Hoseok zaśmiał się nerwowo.
— No ale przecież go nie ma, Shark. Nie spakował się i nie wyjechał w pięć minut, jak widzisz. Praktycznie nic ze sobą nie wziął — skwitował, nie zauważając nigdzie jedynie jego plecaka.
— Przecież w nocy był ze mną... — Hoseok podenerwowany otwierał wszystkie szafki i szuflady, szukając czegokolwiek. Jakiejkolwiek wskazówki.
Bez większych rezultatów.
— Co masz na myśli mówiąc, że był z tobą? — Joon wyraźnie się zaciekawił, ale Hoseok już mu na to nie odpowiedział.
Myślami był zupełnie gdzie indziej. Zaczął przeczesywać włosy palcami, po czym wybiegł z sypialni i wrócił do swojego pokoju, gdzie zgarnął telefon z szafki i zaczął dzwonić do Yoongiego. Również bez skutku. Telefon był wyłączony albo inna cholera. Hoseok zaczął panikować, nawet nie do końca sam zdając sobie z tego sprawę.
— Brian — burknął sam do siebie, po czym wyszedł z własnego pokoju i podszedł do drzwi prowadzących do tego Briana.
Nacisnął na klamkę, a ta ustąpiła, wpuszczając go bez problemu do środka. Pokój pachniał świeżą pościelą i delikatnym odświeżaczem powietrza, który tkwił w kontakcie tuż przy drzwiach. Brian spał na swoim szerokim łóżku przy odsłoniętych zasłonach, oświetlony przez wpadające do środka przez okno promienie słoneczne, rozciągnięty na nim niczym żywe prześcieradło. Był cały zaplątany w kołdrę, ale wyraz twarzy miał niesamowicie błogi. W dodatku z ust toczyła mu się ślina.
Namjoon normalnie wykorzystałby sytuację po to, by zrobić mu zdjęcie, ale Hoseok podszedł do chłopaka i chwycił go za ramiona, marnując jego okazję. Zaczął nim mocno potrząsać, gwałtownie wyrywając go z jego snu. Ten otworzył leniwie oczy, przetarł usta wierzchem dłoni, po czym, czując nieprzyjemne wstrząsy, momentalnie chwycił Hoseoka za przedramiona i skrzywił się, nie rozumiejąc co się dzieje.
— Hoseok? O co ci chodzi z samego rana? — mlasnął ustami przeciągle jeszcze nie wiedząc, że było już popołudnie. — Chcę spać. Jeszcze pięć minut, co? W zamian zrobię ci dobrą kawę, ale daj mi jeszcze chwilę. — Puścił jego przedramiona i próbował wtulić głowę w swoją ogromną poduszkę, ale ten znowu zaczął nim potrząsać.
— Wiesz, gdzie jest Yoongi? Słyszałeś, żeby w nocy gdzieś wychodził? — pytał, a Namjoon ze zdziwieniem stwierdził, że ten był bliski płaczu.
Postanowił więc wkroczyć do akcji i chwycił go w pasie, po czym odciągnął od łóżka. Hoseok mimowolnie puścił ramiona Briana, który, sam zmartwiony tonem głosu przyjaciela, natychmiast się wybudził. Przetarł oczy dłońmi zwiniętymi w pięści i oparł się rękoma za plecami, podkulając nieco nogi.
— Nie ma go w mieszkaniu? — wybełkotał.
— Nie. Wyszedł, zostawił swój mundur i klucze w salonie. No i zniknął — Namjoon wyjaśnił czując, że Hoseok kuli się w jego ciągłym uścisku i zaczyna tracić oddech tak, jakby wpadał w histerię.
Brian ściągnął brwi, powoli wyplątując się z kołdry i stając na podłodze. Chwycił z podłogi pierwszą lepszą koszulkę i narzucił ją na siebie, po czym podszedł do Hoseoka i pochylił się delikatnie, próbując spojrzeć mu w oczy.
— Hoseok? — Chwycił jego dłoń. — Shark? — dodał chwilę później, próbując w jakikolwiek sposób zaskarbić sobie jego atencje. — Hyung? — mruknął finalnie, a ten spojrzał na niego po tym niezbyt obecnie, pociągając nosem.
Jego oczy zaszły czerwienią, a skóra pobladła jak pergamin. Usta jakby w przeciągu minuty spierzchły, a nos cały spuchł. Brian jeszcze nigdy go takiego nie widział.
— Co jeśli on coś sobie zrobi? — Hoseok wydukał, a Namjoon chwycił go mocniej czując, jak ten osuwa się na ziemię.
— Na pewno nie. To do niego nie podobne. — Brian spojrzał na Joona dziwnym wzrokiem, a ten robił się coraz bardziej zdezorientowany.
— Dobrze wiesz, co z nim... Co się działo... Nie dawał sobie rady, z jakiego innego powodu miałby rezygnować? - Hoseok szepnął, a jego ręce opadły wzdłuż ciała bez siły.
— Rezygnować? — Brian dopytywał, znowu patrząc mu w oczy.
— Zostawił notkę. Podziękował za wszystko — Hoseok zaśmiał się ponuro i bez humoru. — Napisał, że to nie dla niego. Nie dla niego to wszystko, cokolwiek miał przez to na myśli.
Przez moment stali tak we trójkę milcząc na środku pokoju, póki Namjoon nie zaprowadził Hoseoka siłą do salonu. Razem z Brianem posadzili go na kanapie.
Przeanalizowali wspólnie wszystkie rzeczy, które zostawił, a Hoseok siedział tam tylko i patrzył się tępo na pęk kluczy, z sekundy na sekundę coraz mocniej zaciskając usta. W tym całym bałaganie coś jeszcze niesamowicie mu nie pasowało.
— Który z nas ostatni go widział? — Brian usiadł obok Hoseoka, nie mogąc tego wszystkiego zbytnio objąć rozumem.
Każdy z nich próbował się już do niego dodzwonić, ale albo numer albo telefon zostały wyłączone. Za każdym razem spotykali się z głuchym tonem przerwanego połączenia.
— Hoseok powiedział mi, że byli razem w nocy — Joon mruknął, a Hoseok tylko kiwnął głową, opierając swoje dłonie na kolanach.
Chciał zwymiotować. Jakaś dziwna myśl nie dawała mu spokoju.
— Byliście razem? Zachowywał się dziwnie? — Brian zapytał go cicho i ponownie chwycił jego lewą dłoń widząc, jak knykcie bieleją mu od nacisku, jaki wywierał na swoje nogi.
— Nie. Przytulił mnie do snu, bo go o to poprosiłem. Więcej nie pamiętam — wyrzucił z siebie tak, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. — Kurwa mać — niemalże pisnął z bezsilności.
Normalnie za żadne skarby tak otwarcie by o tym nie rozmawiał, ale w tamtym momencie nie obchodziło go zbytnio to, co jego przyjaciele sobie o nim pomyślą.
Oni jednak nie przyjęli tego z jakimś specjalnym zdziwieniem. Kiwnęli tylko głowami, nie robiąc sobie z tego zbyt wiele. To nie był na to czas.
— Co jeśli ta cała sytuacja z przed roku go wykańcza? — Hoseok spojrzał na Briana, a ten słuchał go uważnie, jednocześnie samemu przyjmując takie prawdopodobieństwo do świadomości. — Co jeśli tak bardzo zająłem jego umysł sobą i swoimi problemami, że teraz on został ze swoimi sam i... I...
— Zaraz — Namjoon wtrącił się, wyraźnie podirytowany. — Jaka sytuacja sprzed roku? Mam wrażenie, że nie jestem w coś wtajemniczony.
— To nie pora, Joon — Brian skarcił go, a ten tylko wywrócił oczami i wyrzucił ręce w powietrze.
— W takim razie jak mam wam pomóc, skoro znam tylko połowę historii? Jak narazie to wygląda dla mnie tak, jakby jakiś smutny chłopiec postanowił uciec od swoich problemów lub od czegoś, co go najzwyczajniej w świecie przerosło!
Brian poczuł, jak dłoń Hoseoka napina się wyraźnie pod jego uściskiem. Postanowił wtrącić swoje trzy grosze.
— Mógłbyś się zamknąć, albo chociaż spróbować być bardziej delikatnym? Kompletnie nie masz pojęcia, jak–
— Nie ma nieśmiertelnika — Hoseok przerwał mu i aż podskoczył w miejscu przerażony, gdy zdał sobie z tego sprawę. — Nie ma nieśmiertelnika! — powtórzył i właśnie wtedy łzy już swobodnie zaczęły wypływać mu z oczu.
Jego nogi trzęsły się bez jakiejkolwiek kontroli, a wzrok biegał po całym pokoju przeraźliwie, jakby szukając czegokolwiek, co mogłoby go uspokoić. Na próżno.
Namjoon i Brian spojrzeli po sobie oboje i bez żadnych słów zrozumieli się w mgnieniu oka. Oboje również zaczęli się stresować, ale nie chcieli dać tego po sobie poznać. Wystarczył fakt, że Hoseok odchodził od zmysłów.
— Zadzwonię do Kanga — Joon oznajmił sekundy później i wyszedł z salonu, a potem z mieszkania nie chcąc, żeby Hoseok go usłyszał.
Stał pod drzwiami wejściowymi i uderzał stopą o podłogę nerwowo, wsłuchując się w sygnał oczekiwania. Jedna z sąsiadek wracająca z zakupów minęła go i kiwnęła w jego kierunku głową na powitanie, a on tylko uśmiechnął się krzywo, nieco ją tym płosząc. Chwilę później, gdy kobieta zniknęła za drzwiami swojego mieszkania, a Kang odebrał w końcu telefon, jego stopa oparła się twardo o ziemię.
— Lepiej, żebyś miał dobry powód by męczyć mnie w mój dzień wolny — oznajmił na powitanie niezadowolonym głosem, a Namjoon przełknął gulę w gardle i, niczym na raporcie z nie do końca udanej akcji, wydeklamował:
— Min Yoongi zniknął. Ma wyłączony telefon i nie mamy jak się z nim skontaktować. Wziął ze sobą tylko plecak i najpewniej dokumenty, resztę rzeczy zostawił w mieszkaniu, łącznie z mundurem i krótką notką. Podziękował w niej nam za wszystko. Wydaje nam się, że nie ma planów wracać.
— O czym ty mówisz, Kim — Kang żachnął się, nie bardzo dowierzając.
— Najbardziej jednak martwi nas fakt, że wziął ze sobą swój nieśmiertelnik. Ja i Brian podejrzewamy, że może chcieć zrobić sobie krzywdę. Shark dostał jakiegoś ataku i prawie nie kontaktuje.
Nastała między nimi krótka cisza, w czasie której Namjoon słyszał głośne śmiechy jakichś dzieci i kobiecy głos, wołający Kanga. Poczuł delikatne poczucie winy wiedząc, że przeszkadzał mu akurat wtedy, gdy spędzał czas z rodziną. Nie wiedział jednak, co innego mogliby zrobić.
— Możecie przyjechać do remizy i pokazać mi, co wam zostawił? — Kang odezwał się pierwszy. — Mogę być tam za pół godziny, wyrwę się z domu nawet i teraz. Mam kontakty do jego terapeutów i byłych przełożonych, znajdziemy go w oka mgnieniu — mruknął niezbyt przekonująco, jakby sam do siebie.
— Terapeutów? O co chodzi, Kang? Co jest nie tak z tym cholernym chłopakiem?
Ponownie nastała cisza, przeplatana poszarpanymi oddechami. W końcu jednak Kang ponownie jako pierwszy ją przerwał.
— Z każdym z nas jest coś nie tak, ale to nie jest teraz najważniejsze. Bądźcie w remizie za pół godziny. Przywieźcie wszystkie rzeczy. I, na Boga, nie przestawajcie próbować się z nim skontaktować. Możliwe, że w którymś momencie w końcu będzie musiał włączyć telefon. Jestem pewien, że nic sobie nie zrobił. Wmawiajcie to Sharkowi, bo chłopak dostanie kręćka. A to nam teraz nie potrzebne.
•
Pomimo letniej pory roku na cmentarzu było zimno. Yoongi nie potrafił stwierdzić, czy to od samej powagi miejsca, czy może przez chłodne usposobienie i dziwne spojrzenia ludzi stał tam i dosłownie drżał na całym ciele. Jednakże i tak nie ubrał się cieplej. Kurtkę trzymał w dłoniach i zaciskał zęby.
Narodowy cmentarz w Seulu nigdy, nawet w najdziwniejszych i najmroczniejszych snach nie wydawał mu się miejscem, w którym odwiedzałby grób kogokolwiek ze swojej rodziny, a tym bardziej swojego najlepszego przyjaciela. To nie było miejsce dla takich przeciętnych ludzi jak ich dwójka. Pamiętał nawet, jak w szkole średniej nauczycielka historii zabrała tam jego klasę na swego rodzaju wycieczkę by zobaczyli, gdzie spoczywają koreańscy patrioci. Z pierwszej ręki.
Dlatego też grób Minwoo, umiejscowiony gdzieś na uboczu tej turystycznej, koniec końców, atrakcji obok byłych prezydentów i osobistości wydawał się Yoongiemu po prostu... Nie w porządku. Sto razy bardziej wolałby, żeby urna z jego prochami została wystawiona w publicznym kolumbarium czy krypcie, gdzie mógłby go odwiedzać jako zwykłego człowieka, którym przecież zawsze starał się być. Gdzie mógłby odpocząć w spokoju, bez wszędobylskich oczu turystów ze smutnym nagrobkiem wśród tysięcy mu podobnych. Nawet zostawienie tam zdjęcia czy małej pamiątki wydawało się nie w porządku. Nie na miejscu. Zresztą, nawet jeżeli Yoongi by spróbował to wiedział, że wszystko, co nie było prostą wiązanką kwiatów zniknie stamtąd, zabrane przez pracowników cmentarza.
Często zastanawiał się dlaczego prezydent postanowił uhonorować akurat Minwoo takim zaszczytem, jednocześnie starając się utrzymać ceremonię na tyle cicho i prywatnie, jak to tylko możliwe. Wielu strażaków ginie w czasie akcji, wielu ginęło i wielu będzie umierać. Z początku Yoongi był pierwszym, by zaprotestować temu całemu nad wymiar nadmuchanemu i uroczystemu pogrzebowemu procederowi z Minwoo w centrum uwagi, ale miał świadomość, że jedynym, co mógł zrobić dla jego matki i Joonyeola to trzymać język za zębami. Wiedział bowiem, że dla nich miało to niesamowite znaczenie.
— Choi Minwoo — przeczytał cicho i niewyraźnie proste, niewyróżniające się od innych imię na nagrobku, odruchowo chwytając się za zabliźnioną rękę.
Mała koreańska flaga, wbita w ziemię tuż obok nagrobka, powiewała na delikatnym wietrze, a jej kolory zdawały się rozpływać na tle zieleni idealnie przyciętej trawy.
Bocznymi alejkami cmentarza przechadzała się właśnie grupka ludzi i przyglądała się Yoongiemu, gdy upuścił kurtkę na ziemię, nagle kucnął i objął kolana rękoma czując, jak do oczu napływają mu łzy. Wiedział, że wzbudzał sensacje, ale nie mógł przejmować się tym mniej, niż wtedy. Pociągnął nosem i nabrał głęboki oddech tylko po to, by chwilę później zanieść się szlochem, który próbował stłumić, wciskając twarz w swoje przedramiona. Cały jego tors miarowo pulsował od płaczu, a równowaga była coraz trudniejsza do utrzymania. Zacisnął prawą dłoń w pięść, odsunął rękę od kolan i zaczął uderzać się nią w głowę, próbując rozładować gdzieś negatywną, wyżerającą go od środka niczym silny kwas energię. Nie pomogło, a przynajmniej nie na poziomie psychicznym.
Przed nagłym, niespodziewanym wyjazdem z Gunsan zdążył wstąpić do fryzjera i ponownie ogolić sobie głowę. Znowu wrócił do starego siebie, który po śmierci Minwoo nie mógł dać sobie rady z niczym, co stanęło na jego drodze. Czuł się tak, jakby nigdy nie wyjechał z Seulu. Jakby cofnął się psychicznie do stanu sprzed roku.
Możliwe, że to dlatego, że rocznica śmierci Minwoo wypadała już za kilka dni, a on odsuwał od siebie te myśl, o której, co przyznawał sam ze sobą z wielkim zawodem, spędzając swój czas w Gunsan prawie zapomniał.
Czuł się jak śmieć, który zawiódł swojego najlepszego przyjaciela, w dodatku po całej linii.
— Dlaczego — zachłysnął się powietrzem — to nie byłem ja? — Spojrzał na grób przez łzy i szybko przetarł je wierzchem drugiej dłoni, po czym zachwiał się i był zmuszony usiąść na trawie. — Gdybym wiedział, że będę taki słaby. Gdybym mógł cofnąć czas to zrobiłbym wszystko, żebyśmy zamienili się miejscami — zaszlochał i czuł się tak, jakby zaraz miał zacząć hiper wentylować, więc uniósł głowę ku górze i spojrzał na z lekka zachmurzone niebo czując, jak łzy spływają mu w kierunku skroni.
W powietrzu unosił się zapach deszczu, który kłębił się w chmurach i czekał, by uderzyć w ziemie z taką siłą, jak tłok zmęczonych ludzi na czwartej lini stacji Dongjak, gdzie Yoongi wysiadał z pociągu tamtego dnia przy cmentarzu. I chociaż czuł się w tym tłumie dziwnie nieswojo, to na deszcz oczekiwał jak na wybawienie.
Przytulił kolana do piersi i, przyciągając wzrok wszystkich przechodzących bliżej ludzi, zaczął uderzać stopą o ziemię. Wiedział, że nie minie dużo czasu zanim któryś z nadzorców cmentarza w końcu wyłapie go wzrokiem i każe mu wstać, albo opuścić cmentarz. Siedzenie na ziemi okrywającej niezliczone ludzkie mogiły zdecydowanie było nie na miejscu.
Yoongi podniósł się wiec do pozycji stojącej, otrzepał się i pochylił po swoją kurtkę, po czym narzucił ją na plecy. Sięgnął do kieszeni i wymacał w niej swój nieśmiertelnik, który przywiózł ze sobą z Gunsan. Dostał go w jednostce gdy zaczął tam pracować, ale jakoś nigdy specjalnie go nie nosił. Nie widział sensu, szczególnie po śmierci Minwoo. Jeżeli miał umrzeć w płomieniach czy jakichkolwiek ekstremalnych warunkach, to wolałby, żeby już nikt go nigdy nie znalazł i nie musiał oglądać jego zwęglonego ciała. Z własnego doświadczenia wiedział, jak bardzo nadwyręża to psychikę.
Jego zdaniem zdecydowanie lepiej był zamienić się w kupkę popiołu, chociaż sam wiedział, że to niemożliwe.
Podszedł do nagrobka i przewiesił nieśmiertelnik na jego krawędzi w milczeniu.
— Kompletnie tu nie pasujesz. Wśród tych polityków i innych... Lepiej by ci było z twoją rodziną, prawda? Albo z kimkolwiek, kogo znasz. — Yoongi spojrzał na nagrobek i nieśmiertelnik po raz ostatni, po czym uśmiechnął się pod nosem nie bardzo kontrolując mięśnie swojej twarzy. — Ale... dla mnie zawsze będziesz Choi Minwoo. Nie ważne czy tu, czy gdzie indziej... Koniec końców. Zawsze będziesz Minwoo.
Pociągnął kilkakrotnie nosem i przetarł twarz z resztek łez. Pomachał Minwoo delikatnie dłonią, po czym wrócił na główną ścieżkę i rozejrzał się po ogromie cmentarza, który zaczął go przytłaczać. Mimo to i tak nie chciał jeszcze z niego wychodzić. Ale zostanie tam dłużej też nie wchodziło w rachubę. Wiatr zawiał mu w wilgotną jeszcze twarz, a on poczuł, że jest mu jeszcze zimniej niż wcześniej. Wsunął dłonie do kieszeni kurtki i ruszył w kierunku wyjścia, które wiodło przed szeroką drogę prosto do biało-niebieskiej bramy wzniesionej na wzór pagody. Wiśniowe drzewa na cmentarzu już dawno przekwitły, a ich korony okryte zielonymi liśćmi kiwały się na wietrze niczym sprężyste chmury wiszące nisko, nisko nad ziemią. Yoongi odruchowo wyciągnął w ich stronę prawą dłoń, po czym opuścił ją i wsunął z powrotem do kieszeni.
Po drodze do bramy głównej kopał niewielkie kamienie, które toczyły się przed nim bezwładnie, czasem zbaczając na boki.
Lato jakby uciekało przez palce coraz szybciej i szybciej za każdym razem, gdy Yoongi czuł powiew wiatru dostający mu się nawet i pod ubrania, przez co gęsia skórka obiegała całe jego ciało.
Poczuł, że jakiekolwiek lato faktycznie było dopiero wtedy, gdy zdał sobie sprawę, że powoli zaczyna się kończyć. Zrobiło mu się jeszcze bardziej smutno, więc, z lekkim trudem i oporem, przestał o tym myśleć. Wyszedł z cmentarza, kiwając głową na portierkę przy wejściu, która dziwnie się do niego uśmiechała, jakby przyzwyczajona do widoków smutnych, pochłoniętych jakąś dziwną niedolą dorosłych mężczyzn z zapłakanymi twarzami. A przynajmniej wydawało mu się, że tak właśnie wyglądał.
Powietrze poza cmentarzem miało jakby inną gęstość – lżej przepływało mu przez płuca i osiadało w nich delikatniej, pozwalając mu nieco przyśpieszyć i usprawnić krok, gdy ponownie ruszył na stację Dongjak, wyciągając z tylnej kieszeni spodni dobowy, kartonikowy bilet na metro.
Miał nadzieję, że tłumy były tam teraz nieco mniejsze. Chociaż, z drugiej strony, w takim tłumie mógłby się wtulić między ludzi i, niczym lejąca się i formująca niepostrzeżenie tajemnicza materia, zapomnieć o swoim istnieniu oraz dać zapomnieć o sobie innym.
Ciągle jednak wolał deszcz, a ten, jak na złość, w ogóle nie nadchodził. Yoongi nie był też tajemniczą materią.
Pozostały mu więc już tylko wyobrażenia.
•
Doktor Han czasami czuł się jak szaman. Niekiedy, kiedy był pijany lub w jakimś zawodowym uniesieniu, lubił nazywać się szamanem ludzkim dusz, i to bynajmniej nie dlatego, że był tak wspaniałym lekarzem – miał za to wrażenie, że czasami nie wiedział, co robił.
Siedział przy swoim biurku i układał kostkę rubika, jak zwykle nieporuszony, gdy kolejny z jego pacjentów postanowił bez uprzedzenia po prostu się nie pojawić.
Jego gabinet, jak na ekscentryka przystało, dopełniał idealnie jego poczochrane włosy i rozkojarzone spojrzenie w okularach ze szkłami grubymi jak denka od butelek. On sam nucił pod nosem nazwy przeróżnych schorzeń w kolejności alfabetycznej pod melodię Marsylianki. Był doprawdy dziwnym człowiekiem.
Co zabawne, to ludzie, w jego mniemaniu, byli, w przeciwieństwie do niego, niesamowicie dziwnymi istotami - czymś na wzór zepsutej latarki. Niby nie działa, ale jak ją kilka razy potrząśniesz lub uderzysz o ścianę, to może gdzieś tam, słabo bo słabo, ale zaświeci. A on przecież, jako samozwańczy szaman ludzkich dusz, był tym, który wymieniał im baterie by działali na nowo. No, ale jeżeli sami nie kwapili się do tego, by się na tych wymianach pojawiać, to nie mógł zrobić zbyt wiele.
Jego oczy powędrowały w kierunku telefonu, ale nadal nie dostał żadnej wiadomości. Null i zero. Kompletne nic. Nic zaskakującego, jednakże doceniłby, gdyby inni również doceniali jego czas.
Obracał kostkę w palcach, chociaż kompletnie nie umiał jej układać. Nawet zbytnio na nią nie patrzył, za to spoglądał w kierunku okna, za którym chmury powoli kłębiły się w większe skupiska, zapowiadając deszcz. Seoul potrzebował deszczu – ostatnie kilka dni wysuszyły całe miasto i ludzi do cna. Sam Han czuł się tak, jakby połowa jego ciała wyparowała i wisiała gdzieś nad nim, by ponownie, przy najbliższej okazji, opaść w dół wraz z deszczem i połączyć się z nim na nowo. Cieszył się, że nie miał ze sobą parasolki. Miał ochotę na krótki, mokry spacer do domu zaraz po pracy. Mieszkał dwie ulice od gabinetu w sporym apartamentowcu.
A pracę powinien skończyć za półtorej godziny.
Teoretycznie mógłby zamknąć gabinet już teraz, zakładając, że jego pacjent i tak się nie pojawi, ale nie chciał wysyłać swojej nowej sekretarki do domu wcześniej, niż to koniecznie. Zatrudnił ją trzy tygodnie przedtem, niedawno kupiła z mężem mieszkanie. Nie chciał ucinać jej godzin, zresztą w domu i tak zapewne robiłby to samo. Mógł poczekać i wmawiać sobie, że ten nieszczęsny pacjent po prostu się spóźnia, chociaż, z tyłu głowy, miał świadomość, że to co najmniej nie prawda.
Nagle coś przyszło mu do głowy.
Yooongi.
Ten wprawdzie nie odzywał się tak często jak mu to obiecał, ale zawsze pozostawał w kontakcie. Han zdawał sobie sprawę, że praca strażaka naprawdę zjada mnóstwo czasu, więc nie mógł go winić. Trochę długo już jednak nie słyszał co tam u niego, więc postanowił sam się dowiedzieć. Min Yoongi był zdecydowanie jego ulubionym pacjentem. Wydawał się oporny, czasem toporny i uparty jak osioł, ale Han dawno już nie pracował z nikim, kto ową upartość potrafił przeprogramować w coś pożytecznego. A on miał taką zdolność, chociaż nie zawsze zdawał sobie z tego sprawę.
Han od razu uśmiechnął się pod nosem i odłożył kostkę na biurko, sięgając po swój telefon. Wystukał numer Yoongiego, który kiedyś z nudów zapamiętał, po czym przyłożył słuchawkę do ucha. Czekał na sygnał oczekiwania, ale jedyne, co dostał, to krótki dźwięk zerwanego połączenia, na co odsunął telefon od ucha i spojrzał na niego w lekkim szoku.
Spróbował ponownie, ale tym razem również bez skutku. Zaczął uderzać palcami o blat biurka, wyraźnie zaniepokojony.
— Dziwne — mruknął sam do siebie, próbując po raz trzeci.
Jego oczy ponownie powędrowały w stronę okna, gdy odłożył telefon na biurko. Postanowił nie myśleć o tym zbyt wiele i dać mu chwilę, by oddzwonił. Może musiał wyłączyć telefon, albo padła mu bateria.
Przypomniał sobie, jak groził mu, że w razie milczenia zawiadomi jego przełożonych. Często zastanawiał się, czy byłby w stanie to zrobić. Chyba raczej sam pojechałby do Gunsan, zanim podjąłby się tak drastycznych kroków.
Chociaż po ich rozmowie, podczas której Yoongi, ni z tego ni z owego się rozpłakał, był nieco bardziej zmartwiony niż zwykle. Był przy tym wszystkim jeszcze Hoseok, który intrygował Hana do szpiku kości. Nie miał jednak jeszcze dobrej okazji, by dokładnie o niego wypytać – już nie z lekarskiego punktu widzenia, a z czystej, ludzkiej ciekawości.
Miał ponownie sięgnąć po kostkę, ale nagłe zamieszanie w poczekalni wyrwało go z transu. Słyszał głosy swojej sekretarki stłumione przez drzwi i uderzenie w blat, które zerwało go z miejsca.
— Co tu się– zaczął, otwierając drzwi do gabinetu i aż zamarł, gdy zobaczył przed sobą rozjuszonego Yoongiego.
— Panie doktorze, ten pan tutaj nalega, żeby się z panem zobaczyć, ale pacjent może jeszcze przyjść. Zresztą, nigdy wcześniej go nie widziałam. — Kobieta spojrzała na Hana wyraźnie przerażona, a Yoongi wywrócił oczami.
— Han — mruknął w jego stronę, kiwając delikatnie głową.
— Min — odparł, ku zdziwieniu sekretarki. — Jest jakiś powód, dla którego postanowiłeś zakłócać porządek w moim gabinecie?
— Czy to problem? — zapytał, uśmiechając się krzywo.
Han przez moment stał tam bez słowa, po czym zrobił mu przejście w progu i, w akompaniamencie zdziwionego spojrzenia swojej sekretarki, szybkim gestem dłoni zachęcił go do tego, by wszedł do środka.
Zaraz po tym zamknął za nimi obojgiem drzwi i spojrzał na niego, gdy ten stanął przed nim niezręcznie, łapiąc się dłonią z lewe przedramię.
— Co ty tu robisz, Yoongi? — zapytał go cicho.
— Najpierw wsiadłem do metra na Dongjak, przesiadłem się na Samgakji... I przyjechałem na Itaewon — wydukał drżącym głosem. — Przypomniało mi się, jak bardzo nie znoszę podróżować komunikacją miejską, szczególnie tutaj.
Od samego początku ich rozmowy zbierało mu się na płacz.
— Pytam co robisz w Seulu. Fakt, że przyjechałeś metrem już sam przyszedł mi do głowy.
— Nie wiem — odpowiedział bez zastanowienia. — Znaczy wiem, ale sam już nie jestem pewien. Po prostu wsiadłem w pociąg i przyjechałem. Byłem u Minwoo... I tyle.
— Gdzie są twoje rzeczy? — zapytał, przyglądając się jego twarzy.
— Oh, miałem ze sobą... Kurwa mać — niemalże krzyknął, zdając sobie sprawę, że zostawił gdzieś swój plecak.
Miał go na cmentarzu, czy nie miał? Zaczął odkręcać się dookoła własnej osi i zacisnął pięści, wyraźnie wściekły. Nawet nie zorientował się, że go ze sobą nie niósł.
— Cholera jasna! — warknął, a Han złapał go za ramiona.
— Spokojnie. Wdech i wydech. Usiądź. — Zaczął ciągnąć go w stronę ogromnego fotela w kącie przytulnego gabinetu, a Yoongi opierał się jego ruchom.
— Mój plecak–
— Znajdzie się, a nawet jeśli nie, to pożyczę ci pieniądze jeśli będzie trzeba. Siadaj. — Dosłownie pchnął go na fotel, a Yoongi w milczeniu wtulił się oparcie plecami, usadawiając się w nim wygodniej.
Położył dłonie na udach i spojrzał na swoje palce. Już zapomniał jak to było, gdy regularnie odwiedzał Hana w gabinecie.
— Mogę ci coś powiedzieć? — zwrócił się do niego, gdy ten właśnie wstawiał wodę na herbatę w czajniku, który miał na szafce.
— Zamieniam się w słuch — odparł, chociaż sam jeszcze w pełni nie mógł objąć rozumem faktu, że Yoongi siedział tam przed nim we własnej osobie.
— Ale obiecaj mi, że nie wyślesz mnie do psychiatryka.
— Wydaje mi się, że ja, sam, nie mam takiej mocy sprawczej.
Yoongi, wątpliwie zmotywowany, postanowił jednak kontynuować.
— Nie bardzo umiem wyjaśnić... Znaczy, nigdy nie ująłem sobie tego w myślach w jednoznaczny plan, ale sam fakt, że tak po prostu wyszedłem z mieszkania, przygotowałem jakiś niedorzeczny, pożegnalny pakiet, wsiadłem do pierwszego lepszego pociągu i przyjechałem tutaj? Z plecakiem na plecach? W głowie dzwoniła mi tylko jedna, czysta myśl, żeby pożegnać się z Minwoo po raz ostatni. Ale jakim cudem mam żegnać się z kimś, kogo już nie ma? Nie wiem, co chciałem tak właściwie tym osiągnąć. Może się zabić. Ale tak spontanicznie. Wydaje mi się, że chciałem wrócić do Seulu, sam sobie udowodnić, że nic mi już na tym świecie nie zostało i nie wiem, może skoczyć pod pociąg — skończył na jednym wdechu, jednocześnie bawiąc się palcami swoich dłoni.
— Teoretycznie — Han wtrącił, zalewając zieloną herbatę w czarnym, pękatym kubku — to nie bardzo miałbyś nawet szansę wskoczyć tu pod pociąg, chyba że wolałbyś zderzyć się z plexiglasem pomiędzy torami a peronem i, co najwyżej, zaliczyć złamany nos i wizytę na dołku.
— Nie pomagasz — Yoongi prychnął, chociaż nie był jakoś specjalnie zaskoczony taką odpowiedzią z jego strony.
— Mówię ci tylko, że nie doszłoby do czegoś takiego. Nie pociesza cię to? — Podał mu kubek z herbatą, a Yoongi tylko wzruszył ramionami, chwytając go w dłonie i po chwili odstawiając na szklany, porysowany stolik do kawy, gdy naczynie zrobiło się nieznośnie gorący.
Han usiadł na drugim fotelu z kubkiem swojej herbaty. Założył nogę na nogę, a jego rozczochrane włosy poruszyły się niespokojnie, gdy wziął głęboki oddech.
— Twoi przyjaciele wiedzą, gdzie jesteś? — zapytał, po czym upił herbatę z kubka tak, jakby nie była gorąca jak rozgrzany do czerwoności węgiel.
Yoongi skrzywił się na ten widok.
— Przyjaciele?
— No, ci z którymi mieszkasz. Co miałeś na myśli mówiąc, że zostawiłeś im 'niedorzeczny, pożegnalny pakiet'?
— Uhm — zachłysnął się własnym oddechem, a oczy szczypały go od wilgoci, która tkwiła w nich, a on walczył sam ze sobą, żeby nie wydostała się na zewnątrz. — Codzienny mundur do pracy, klucze do mieszkania i małą notkę. Nawet już do końca nie pamiętam, co na niej napisałem. Chyba, że już mam tego dość? Albo że to nie dla mnie?
— Faktycznie wygląda to tak, jakbyś planował samobójstwo — Han stwierdził ze stoickim spokojem. — Czemu nie wspominałeś, że jest z tobą tak źle?
— Bo złapało mnie to dopiero wczoraj. Zdałem sobie sprawę, że... Chyba staję się szczęśliwy? — Podrapał się po czubku głowy i opuścił ją jeszcze niżej.
— A to nie dobrze? Doprawdy, ludzki umysł nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać.
— Jesteś beznadziejnym terapeutą, Han — Yoongi rzucił z wyrzutem, a ten tylko wzruszył ramionami.
— A jednak jakoś przędę.
— Może po prostu masz szczęście, albo w tym szaleństwie jest metoda. Co masz na myśli, że to chyba dobrze?
— Naprawdę mnie o to pytasz? — Upił kolejny, spory łyk herbaty i odstawił kubek na stolik. — Nie o to chodzi w naszej marnej egzystencji? Żeby dążyć do szczęścia?
W odpowiedzi Yoongi zaśmiał się gorzko i wbił plecy w oparcie, zakrywając twarz dłońmi. Dłuższy moment milczał, a jego ramiona unosił się miarowo. Han obserwował go spokojnie i nawet się nie wzdrygnął, gdy ten w końcu nagle na niego spojrzał, a twarz miał zalaną łzami. Wyglądał na wściekłego i załamanego jednocześnie.
— Ludzie tacy jak ja nie zasługują na szczęście, Han.
— Ludzie tacy jak ty? Mogę prosić o elaborację? — Machnął w jego kierunku dłonią w zachęcającym geście.
— Potwory takie jak ja.
— Doprawdy? A co sprawia, że jesteś potworem? — Zachichotał, a Yoongi otworzył szeroko oczy, niemalże tracąc łączność swojego umysłu z rzeczywistością.
Jakim prawem Han miał jeszcze czelność się śmiać? Yoongi żałował, że w ogóle tam przyszedł.
— Minwoo. I to, że umarł. To chyba oczywiste — wycedził przez zęby.
— Minwoo? Och, to sparzone ciało w trumnie? Trzy metry pod ziemią? Zapewne już rozłożone do kości-
Yoongi nie mógł tego słuchać. Wystrzelił z miejsca i wściekły cisnął na bok stolik, który ich dzielił, roztrzaskując stanowiącą go taflę szkła na kawałeczki i rozlewając przy tym całą, parującą herbatę po podłodze. Chwycił Hana za kołnierz jego białej koszuli i agresywnie uniósł jego ciało ku górze, a ten ani na chwilę nie zmienił wyrazu twarzy tak, jakby tego właśnie się spodziewał. Jego spokojne oczy cierpliwie wgapiały się w te rozjuszone Yoongiego, który oddychał głośno i nierówno niczym byk na arenie korridy.
Pukanie do drzwi przerwało ich niemą konfrontację i przecięło sztywną atmosferę w gabinecie na wskroś.
— Panie doktorze? — przestraszony głos sekretarki odezwał się po drugiej stronie. — Czy wszystko w porządku?
— W jak najlepszym, pani Lee! Proszę się nie martwić! — powiedział głośno.
— Ale jestem pewna, że słyszałam–
— Powiedziałem, że wszystko w porządku pani Lee! — powtórzył, a ta burknęła coś niezrozumiale, po czym odsunęła się od drzwi i głośnym krokiem wróciła za swoje biurko.
Odgłos jej szpilek uderzających o wyłożoną płytkami podłogę w poczekalni był nienaturalnie głośny.
— Coś ty powiedział? — Yoongi wydusił z siebie w końcu, jeszcze mocniej zaciskając swoje pięści na i tak pomiętej już na dobre koszuli.
— Powiedziałem, że Minwoo zapewne zgnił już pod ziemią–
— Jak możesz. — Uniósł prawą pięść ku górze, a Han zaśmiał się na to kpiąco.
— Uderzysz mnie? Za co? Za to, że mówię ci prawdę?
Yoongi nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, ale z jego oczu bez przerwy toczyły się łzy, spływające aż do podbródka i skapujące na koszulkę. Ciągle trzymał rękę uniesioną w górze, ale jakoś nie mógł się zebrać, by zrobić z nią cokolwiek. Zresztą, co on tak właściwie chciał z nią zrobić?
— Nie masz prawa — załkał, a Han zmarszczył brwi.
— Myślisz, że Minwoo chciałby, żebyś aż tak się tym wszystkim zgniatał? Żebyś wtedy, kiedy jego już nie ma, próbował zniwelować też siebie? Yoongi, nie wrócisz go do życia! Masz swoje, które musisz przeżyć, z nim czy bez niego.
— Wcale nic nie muszę.
— Cóż, tak się składa, że są na tym świecie ludzie, dla których prawdopodobnie jesteś tym, czym Minwoo był dla ciebie. Sama myśl, że może cię zabraknąć może ich dusić i zabijać od środka, tak jak brak Minwoo tłamsi ciebie. I wcale nie musisz znikać tak jak on, by odkupić coś, co, jak sobie nieustannie wmawiasz, jest twoją winą i fatalną skazą.
— O kim ty teraz pieprzysz?
— Hoseok — wzruszył ramionami.
— Gówno o nim wiesz. Nie używaj go jako argumentu. Nawet nie widziałeś go na oczy i nie masz o niczym pojęcia.
— Wiem tyle, ile mi powiedziałeś i wypłakałeś. Czyli wystarczająco — westchnął. — Tymczasem, Yoongi, mógłbyś puścić moją koszulę? Prasowałem ją dzisiaj pół godziny.
— Zamknij się i teraz to ty mnie posłuchaj! Ja... Ja... — Próbował znaleźć odpowiednie słowa, ale nic nie przychodziło mu do głowy.
— Ty?
Han nie tracił swojego ciętego języka. Yoongi był ciężkim przypadkiem, ale zdecydowanie natrafił już w swojej karierze na o wiele gorsze. Wierzył, że potrafi sobie z nim poradzić.
— Ty co? — ponowił pytanie, ale uzyskawszy w odpowiedzi tylko więcej niemych łez i spuszczoną głowę, zamknął oczy i pomyślał chwilę, po czym odezwał się spokojnie. — Nie lepiej żyć tym, co Minwoo pozostawił po sobie i pozwolić mu trwać, zamiast nie żyć i płakać nad tym, co tak naprawdę nie ma znaczenia?
— Możesz przestać mówić, że ciało Minwoo nie ma znaczenia?
— A ma? Załóżmy, że nawet jeśli ma, to dla większego dobra i perspektywy, czy dla twojej traumy, która nie daje ci spać po nocach? — Han przekrzywił głowę na bok, a Yoongi, z lekka zdezorientowany, puścił powoli jego koszulę i osunął się na ziemię, osiadając na łydkach na potłuczonym w drobny mak szkle.
Schował twarz w dłoniach i zaczął zastanawiać się na tym, gdzie tak właściwie wtedy zmierzał. Słowa Hana, z jednej strony niedorzeczne i krzywdzące, z drugiej zdawały się mieć boleśnie więcej sensu, niż Yoongi z początku by im przypisał. Nie minęło kilka sekund, a zaczął się okładać pięściami po głowie w akcie desperackiego poszukiwania ujścia swojej złości, strachu i wstrętu do samego siebie. Autoagresja nie była, z drugiej strony, najlepszym sposobem na pozbycie się negatywnych emocji, ale ostatnimi czasy inaczej nie potrafił.
Co on tak właściwie robił sobie i innym?
— Yoongi, przestań. — Han pochylił się w jego kierunku i chwycił jego nadgarstki, by zaprzestać temu, co właśnie sobie robił. — To nic nie da.
— A co da? — Zaszlochał, pociągając nosem niekontrolowanie.
— Na pewno nie niszczenie moich ulubionych, unikalnych, ukochanych mebli. Ten stolik znalazłem na pchlim targu w Gwangju. Wiesz jak ciężko jest przewieźć taki stolik pociągiem?
Ham wyciągnął lnianą chusteczkę, którą nosił zawsze w kieszeni swojej koszuli. Wcisnął ją Yoongiemu w dłoń siłą, a ten spojrzał na niego sponad przymrużonych powiek i sklejonych od łez rzęs, po czym, bezceremonialnie, wysmarkał w nią nos.
— Przepraszam za stolik — szepnął.
— Nie istotne. Takie jego przeznaczenie, zapewne. — Han pokręcił głową, chociaż wiedział, że pewnie nie raz mu to wypomni. — A teraz powoli pomogę ci wstać, żebyś się nie pokaleczył. — Podał mu dłoń.
— Bywało gorzej. — Yoongi chwycił ją delikatnie i powoli podniósł się z podłogi, stopniowo odzyskując panowanie nad własnym ciałem i emocjami.
— Nie wiem, czy tak łatwo przyjdzie ci to stwierdzenie, gdy wrócisz do Gunsan. Wiesz co, nawet odwiozę cię tam samochodem. Ale najpierw musisz tam zadzwonić i dać im znać, że żyjesz. Przynajmniej zanim oni dadzą znać twoi przełożonym i twoja kariera runie na łeb na szyję.
— Czy to nie ty byłeś tym, który jako pierwszy w kolejce chciałby mi ją zrujnować, gdybym zrobił chociaż jeden błąd?
— Nie mogę być cały czas dobrym gliną, Yoongi. — Han pociągnął go w stronę części gabinetu, gdzie rozbryźnięte szkło nie sięgnęło swoim zasięgiem. — Jesteś pewien, że nigdzie się nie skaleczyłeś?
— Nie. Wszystko w porządku — potwierdził i kiwnął głową, jednocześnie podświadomie próbując uspokoić swój oddech.
Przez moment patrzyli na siebie w ciszy, póki Han nie spojrzał na swój telefon i nie podał go Yoongiemu. Ten nieporadnie chwycił go w dłonie.
— Pojedziemy na wszystkie stacje i popytamy o twój plecak. Najpierw jednak zadzwoń do Hoseoka.
— Ale dla–
— Nawet nie pytaj dlaczego. Oboje przecież znamy odpowiedź, prawda?
Yoongi chciał udawać, że wcale tak nie było, ale, na dłuższą metę, Han miał przecież całkowitą rację.
Wszystko, co powiedział mu tamtego dnia było najprawdziwszą z prawd, do której dojście wydawało się Yoongiemu o wiele boleśniejsze niż tkwienie w kłamstwie. Dlatego też w ogóle nie próbował, a gdy ktokolwiek usiłował wrzucić go na głęboką wodę prawdy, to reagował tak, jak reagował. Czasami autodestrukcyjnie, a czasem, nienaumyślnie, krzywdząc tych, na których mu zależało.
Tkwił po szyję w czymś, czego nie potrafił dobrze rozkodować i rozszyfrować. Majaczył i miotał się po kątach swojej własnej, z lekka wypaczonej świadomości, szukając prostych dróg, których, tak naprawę, wcale tam nie było.
Był tylko absurd, przypominający ogień na dnie głębokiego oceanu.
Yoongi wiedział, że albo nauczy się z nim żyć i współgrać, albo spłonie z płucami pełnymi wody. Niemy i obrócony w absurdalnie wilgotny popiół. Zapomniany przez wszystkich.
W tamtym momencie zdał sobie sprawę, jak dobrze by było zamienić postanowienie o wyeliminowaniu samego siebie na takie, które pomogłoby nieść pamięć o kimś innym własnymi rękoma i dobrze spożytkować w tym celu własne ciało i duszę. Jeżeli dusza jako taka w ogóle istniała.
Tylko jak się za to zabrać?
Zastanawiał się chwilę i nawet nie wiedział jak długo milczał, obserwowany z boku przez Hana.
— Pamiętasz jego numer? — Han zapytał go, a Yoongi spojrzał na niego z ukosa i pokręcił głową przecząco zawstydzony, ostudzając nieco jego entuzjazm. — Okej, inaczej. Pamiętasz numer kontaktowy do remizy? – Ponownie pokręcił głową. — Czy można go znaleźć online?
— Chyba.
— Yoongi!
— No co? Dojeżdżam do pracy, wskakuje w mundur i robię swoje, nie siedzę w internecie i nie sprawdzam co, gdzie i jak. Jedźmy na te stację i znajdźmy mój plecak. Potem pomyślimy co dalej — zadecydował, po czym wyszedł z gabinetu i minął sekretarkę, która, skulona na swoim krześle siedziała niemalże przytknięta do ściany, od dobrych kilku minut przysłuchując się temu, co działo się w gabinecie.
Han spojrzał na nią naprędce, podążając za Yoongim i w pośpiechu zgarniając swój płaszcz z wieszaka, oraz pakując po jego kieszeniach portfel i wszystkie potrzebne dokumenty.
— Proszę posegregować karty pacjentów i dopiero potem wyjść i zamknąć gabinet — zwrócił się w jej stronę, a ona usiadła na krześle prosto jak przestraszone dziecko, które zaraz miało dostać reprymendę. — Ja już na dzisiaj kończę. Oh, i proszę nie przejmować się bałaganem w gabinecie! Jutro posprzątam! — rzucił na odchodne i wyszedł, trzaskając za sobą drzwiami.
Pani Lee tylko odprowadziła go wzrokiem.
Nie mogłam się doczekać, aż będę mogła napisać te scenę z doktorem Hanem. Jest chyba moją ulubioną postacią.
Wiecie, w tym fanfiction jakoś się z niczym nie śpieszę. Chcę, żeby historia miała swoje ręce i nogi, nawet jeżeli oznacza to slowburn do potęgi.
Owszem, często mam z tyłu głowy wredną myśl, która mówi mi, że chuja się znam na tych sprawach, że to przecież nudne, że akcja jakaś taka nijaka, że to do dupy. Ale staram się ją uciszyć.
Martwię się też, że zapewne czasami zapominam o niektórych sprawach i zaprzeczam w fabule sama sobie. Ale, z drugiej strony, jakoś nie wiem, czy miałabym czas i wystarczająco dużo cierpliwości, żeby to teraz sprawdzać, więc jeżeli ktoś coś wyłapie, proszę dać mi znać! Wszelka krytyka pomaga jakości tej wypociny, więc nie wahajcie się! Jesteśmy tu wszyscy, by czerpać z tego radość (czytania i pisania), a im mniej błędów, tym więcej satysfakcji dla was i dla mnie [chyba haha].
O tak, dajcie mi też proszę znać co do długości rozdziałów. Aktualnie trzymam się na pułapie 6.5k słów. Za długie? Za krótkie? W sam raz?
To powiedziawszy - dziękuję wszystkim, którzy ciągle ze mną trwają.
Mam wrażenie, że po każdym rozdziale dziękuję. Haha.
Ściskam i całuje, xoxo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top