10. He couldn't explain why he got so concerned

— Nie — Hyunki nawet się nie zająknął, a Hoseok poczuł, jak cały świat wali mu się na głowę.

Miał na sobie czarną koszulę i nieco za luźne spodnie, ciasno spięte znoszonym już paskiem. Dobrze pamiętał, że poprawiał akurat krawat przy koszuli, gdy wszystko legło w gruzach.

Od wypadku minęło równo sześćdziesiąt dni. Od pogrzebu — pięćdziesiąt dwa. Hoseok liczył każdy z nich, przez cały ten czas ani razu nie widząc się ze swoim starszym bratem. Po wyjściu ze szpitala, gdzie musiał odleżeć swoje połamane żebra, spędził tydzień w ośrodku opiekuńczym, po czym zaopiekowała się nim samotna ciotka, siostra jego mamy, mieszkająca w okolicach Gunsan. Zabrała go do siebie, a on nawet nie dostał słowa wyjaśnienia.

Policja przesłuchiwała go kilkukrotnie, miał też parę spotkań z psychologiem i terapeutą, szczególnie po pogrzebie. On jednak nie czuł, żeby cokolwiek płynęło lub posuwało się do przodu — czas jakby się dla niego zatrzymał, a może nawet ugrzązł w gęstym błocie, i choćby nawet chciał, to nie mógł ponownie nabrać tempa. Hoseok nie wiedział, czemu nikt nie chciał zabrać go do brata, który z przebitym płucem i uszkodzeniami rdzenia walczył o życie w specjalistycznym szpitalu w Seulu. Nie miał też pojęcia dlaczego jego brat, nawet wtedy, gdy już odzyskał przytomność, nie chciał się z nim zobaczyć, czy chociaż porozmawiać.

Hoseok potrzebował wsparcia, a ciotka, którą ledwo znał starała się jak mogła, ale nie umiała mu go zapewnić tak, jak wymagała tego sytuacja. Innej rodziny jednak nie miał — wszyscy jego dziadkowie zmarli, a ciotka była jedną siostrą jego matki, w dodatku po pięćdziesiątce i bez dzieci. Ojciec był jedynakiem.

Dlatego też tamtego dnia, na sali sądowej, Hoseok miał naprawdę wielkie nadzieje — nadzieje a wyrwanie się z miejsca, w którym nie był nawet w stanie w pełni przeżyć swojej żałoby. Bądź co bądź, był przecież tylko dzieckiem. Z tyłu głowy ciągle miał nadzieję na to, że jego rodzice pojawią się w progu i zabiorą go do domu. Potrzebował pomocy Hyunkiego by pogodzić się z faktem, że tak się nie stanie. Kto rozumiałby go lepiej niż własny brat? Przecież płynęli na tej samej łodzi, prawda?

Jednak w momencie, w którym usłyszał słowo "nie" padające z ust jego jedynego, domniemanego sojusznika w cierpieniu z tak niesamowitą pewnością siebie, uśmiech, który pojawił się na jego twarzy, gdy po raz pierwszy od wypadku go zobaczył, kompletnie zblednął i przestał istnieć.

Poczuł, że ciotka chwyta go mocno za dłoń, ale on szybko ją zabrał czując, jak cały drży.

— Mam rozumieć, że nie chce pan przejąć opieki prawnej nad swoim nieletnim bratem? — Sędzia, sam z lekka zbity z tropu, pochylił się w przód i wlepił wzrok w Hyunkiego, który energicznie pokiwał głową tak, jakby chciał ten cały proceder mieć jak najszybciej za sobą. — Dobrze pan się nad tym zastanowił? Rząd pomógł by panu finansowo, zapewnił mieszkanie.

— Jestem w stu procentach pewny, wysoki sądzie.

Hoseok siedział z tyłu sali zszokowany, nie wiedząc czemu jego własny brat właśnie oficjalnie się go wyrzekł. Chciał płakać, ale nie mógł z siebie wycisnąć ani jednej łzy. Wszystkie wypłakał przez ostatnie tygodnie. Teraz liczył tylko na zjazd z górki — wszystko jednak zapowiadało się kompletnie inaczej, a on był na to wcale ale to wcale nieprzygotowany.

Hyunki nawet na niego nie spojrzał.

— Hoseok, skarbie, tak mi przykro. — Jego ciotka ponownie chwyciła go za rękę, lecz tym razem jej nie zabrał.

Chciał zatrzymać cały ten cyrk, który rozgrywał się na jego oczach lub uszczypnąć się w ramię, by wyrwać się z tego okropnego, nie kończącego się koszmaru. Dopiero wtedy, stopniowo i boleśnie, zaczęło do niego docierać, że jego życie już dawno poszło w niepamięć — że teraz będzie egzystował w ciemnej próżni, bez szans na nowy start. Że już zawsze będzie samotny, skoro nawet jego własny brat postanowił go zostawić.

Był jeszcze zdecydowanie za młody, by podejść do tego wszystkiego racjonalnie. Usta miał zszyte jakby grubą nicią, a wszystkie siły opuściły jego ciało. Próbował sobie wyobrazić, co powiedziałaby na to wszystko jego mama, ale nawet jej obraz powoli zacierał się w jego pamięci. Nie był wstanie przywołać go w całości, nawet kiedy zamknął oczy.

Dalszy przebieg rozprawy pamiętał jak przez gęstą, toksyczną mgłę. Nic nie miało dla niego sensu i nie trzymało się kupy. Czemu jego własny brat miałby nie chcieć się nim zaopiekować? Przecież i psycholog i terapeuta mówili mu, że w momencie, gdy jego brat wydobrzeje będą razem i wszystko się jakoś ułoży. Przecież wszyscy mówili mu, że ma teraz tylko Hyunkiego i muszą trzymać się razem, przecież—

— Wyrok uznaje za prawomocny — sędzia wybudził Hoseoka z transu swoim donośnym głosem. Chłopak aż podskoczył w miejscu.

W przeciągu kilkunastu sekund prawnik Hyunkiego podniósł się ze swojego krzesła, a Hoseok zrobił to samo, patrząc na swojego brata, który nieco nieporadnie przekręcił swój wózek inwalidzki i z pomocą ochroniarza zwrócił się do wyjścia z sali.

Jak w amoku, Hoseok przedarł się przez puste krzesła i zostawił swoją ciotkę w tyle, a ona próbowała go zatrzymać. Na próżno. W głębi serca żałowała, że w ogóle zabrała go na rozprawę.

Hoseok wyszedł z sali sądowej bocznym wyjściem i lekko zdyszany czekał pod głównymi, szerokimi drzwiami, aż jego brat się w nich pojawi i w końcu będzie mógł z nim porozmawiać. Czuł, że brakuje mu do tego odwagi, ale jeżeli nie teraz, to kiedy? Sam nie wiedział jednak, o co go zapytać. Gdy po latach wspominał czasem to wszystko, nasuwało mu się mnóstwo pytań i rzeczy, które mógłby wtedy z siebie wyrzucić. Jednakże w tamtym momencie, jako zagubione i kompletnie nie rozumiejące zaistniałej sytuacji dziecko, chciał tylko zwrócić na siebie uwagę. I wiedzieć... dlaczego.

Prawnik Hyunkiego wszedł na korytarz pewnym krokiem, a jego wzrok od razu spotkał się ze skuloną postacią Hoseoka, który patrzył na niego z lekka przestraszony. Przez moment wymieniali się spojrzeniami, ale Hoseok nie potrafił rozszyfrować żadnej z zakodowanych w emocjach starszego mężczyzny informacji. Nie wyglądał jednak tak, jakby i jemu cała ta sytuacja była na rękę.

Tuż za nim pojawił się Hyunki, który z grobowym wyrazem twarzy trzymał się mocno rączek przy wózku, zaciskając usta w cienką linię. Jego nogi, dziwnie wykrzywione ku środkowi, były nieco chudsze niż zwykle, a twarz blada, z workami pod oczami. Włosy jakby rzadsze, gdzieniegdzie prezentowały kilka siwych, przywołanych do życia stresem kosmyków, w które Hoseok wlepił swój zaskoczony wzrok. Szybko jednak potrząsnął głową i stanął tuż przed wózkiem, chcąc, na sam początek, po prostu go zatrzymać.

Ochroniarz zmierzył go wzrokiem, ale zatrzymał się, co zwróciło uwagę Hyunkiego. Chłopak wyrwał się z własnych rozmyślań i spojrzał w górę, napotykając wzrokiem swojego młodszego brata. Z początku, z lekka spanikowany, sam próbował poruszyć wózkiem przy pomocy kół, ale Hoseok pokręcił panicznie głową.

— Hyunki...? — wydukał, a jego dłonie zaczęły się trząść, gdy zwinął je w pięści.

Wyprostował ręce nienaturalnie w łokciach, czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony starszego brata. Nie spodziewał się jednak donośnego prychnięcia i śmiechu tak pustego i pozbawionego wszelakich emocji, że aż przerażającego aż do szpiku.

— Masz się dobrze, co? — warknął, biorąc głęboki oddech. — Jesteś z siebie zadowolony?

— Panie Jung , proszę... — Prawnik Hyunkiego próbował go powstrzymać, ale on wręcz krzyknął, wchodząc mu w słowo:

— Nie, mam dosyć. Chcę mieć to już za sobą, skoro i tak wszystko już prawie załatwione. — Cały czas patrzył Hoseokowi prosto w oczy, a ten, nie panując już nad własnym ciałem poczuł, jak po policzkach toczą mu się mokre, wielkie łzy. Jak na życzenie postanowiły znowu zająć jakieś miejsce w jego życiu. Akurat wtedy.

— Co masz na myśli? — załkał, nie rozumiejąc.

Ciągle patrzył w oczy Hyunkiego, ale nie były takie, jakimi kiedykolwiek je widział czy pamiętał. Były puste. Obce. Aż odstręczające tym, jak bardzo były mu nieznajome.

— To wszystko twoja wina. — Hyunki nie przebierał w słowach, nie zwracając uwagi, że jego młodszy brat i tak nie trzyma się już kupy. — Nie obchodzi mnie... Nie obchodzi mnie, że masz tyle i tyle lat. Że jesteś jeszcze dzieckiem. To wszystko twoja wina. Zabiłeś naszych rodziców, zniszczyłeś naszą rodzinę. I lepiej, żebyś wiedział o tym teraz. Koniec końców i tak będziesz musiał z tym żyć. Im szybciej zaczniesz pokutować, tym lepiej dla ciebie.

Hoseok czuł się tak, jakby Hyunki dosłownie wypluł na niego te słowa z tak wielką pogardą, że aż prawie przewrócił się na ziemię. Nigdy nie mówił o tym na głos, ale gdyby miał opisać to, co wtedy czuł, to na pewno zaryzykowałby stwierdzenie, że płomienie żadnego ognia czy pożaru nie skrzywdziłyby go tak, jak słowa jego własnego brata, wbite w jego serce niczym namoczone w gorzkiej truciźnie sztylety.

Jednakże, wchodząc w skórę czternastoletniego wtedy dziecka był w stanie tylko płakać, chociaż jeszcze chwilę wcześniej nie miał na to siły. Płakać i czuć, jak powoli tonie pod taflą wody, która od dłuższego czasu, jakimś magicznym sposobem, zbierała się gdzieś dookoła niego.

Po tym wszystkim, nie czekając na żadną odpowiedź, Hyunki wraz z ochroniarzem po prostu go minęli, zostawiając go tam samego z ciężarem tak mocnych słów, których przetrawienie było dla niego w tamtym momencie kompletnie niemożliwe. Prawnik Hyunkiego, nie wiedząc co zrobić w takiej sytuacji i nie panując już nad rozwojem wydarzeń, próbował coś do niego mówić, ale Hoseok go nie słuchał.

Mały tłum gapiów na sądowym korytarzu przyglądał się wszystkiemu z boku, szepcząc coś do siebie. Hoseok jednak okręcał się dookoła własnej osi w poszukiwaniu ramion swojej matki, o której tak intensywnie wtedy myślał. Wiedział, że ich nie znajdzie. Jednakże nadal szukał. Nie widział niczego innego, co mógłby zrobić w tamtym momencie.

Przestał, gdy na korytarzu pojawiła się jego ciotka w towarzystwie pani psycholog, która siedziała na sali sądowej przez ten cały czas. Został posadzony na krzesło i przytulony mocno przez ciotkę w czasie, gdy psycholog rozmawiała z prawnikiem, który widocznie zagubiony i również zestresowany całą sytuacją drapał się po skroni tłumacząc jej coś, co dla Hoseoka było tylko niedającym się rozszyfrować zlepkiem słów i zdań.

Chłopak, cały roztrzęsiony, kiwał się w przód i w tył w ramionach własnej ciotki, która głaskała go po plecach kojącym ruchem.

Nie był pewien, czy słyszała słowa Hyunkiego, czy też nie. Nie miał też pojęcia, czy kiedykolwiek później się o nich dowiedziała. On sam nigdy o nich nie wspominał. Obecna tam pani psycholog, z którą później odbył też kilka spotkań, również nigdy nie napomknęła ani słowa o tym, co stało się na sądowym korytarzu, chociaż Hoseok był pewien, że wiedziała wszystko od prawnika Hyunkiego. Zręcznie jednak omijała temat.

Może dla wszystkich dorosłych, którzy obchodzili się z nim jak z jajkiem, tego typu słowa czy oskarżenia nie miały sensu i było to dla nich faktem, z którym nie trzeba było dyskutować. Jednakże dla Hoseoka były one ostatnim, co rozdzieliło go i jego brata. Chciał usłyszeć "To nie prawda. To nie jest twoja wina." bądź cokolwiek innego, co sprawiłoby, że nie wziąłby całej odpowiedzialności za śmierć swoich rodziców na swoje barki.

Jednakże nigdy się to nie stało. Dostał jeden list od prawnika swojego starszego brata parę tygodni później, jednakże otworzył go dopiero w kilka miesięcy po dacie otrzymania. On również jednak, prócz prostych kondolencji, nie powiedział mu niczego, co podświadomie chciał wtedy usłyszeć.

Jego ciotka wprawdzie bez przerwy starała się przychylić mu nieba by pokazać, że dla niej jest ważny i może na nią liczyć. Jednak on, pomimo że okazywał jej szczerą wdzięczność, nigdy nie doczekał się tego, czego tak bardzo potrzebował. I to bolało go po stokroć.

Dlatego więc, gdy ktokolwiek pytał go o to, jak spędził swoje nastoletnie lata, wzruszał tylko ramionami i stwierdzał, że "nieszczególnie". Mógłby wprawdzie rozwodzić się i podać wszystkim historię swojego życia jak na srebrnej tacy, ale ciężko opowiada się o labiryncie.

Szczególnie wtedy, gdy jeszcze się z niego nie wyszło. Jak masz poprawnie opisać drogę, która cię zgubiła? Przecież to niemożliwe.

Hoseok dobrze wtedy zapamiętał, że niektóre historie na zawsze zostają nieopowiedziane. I to nawet nie dlatego, że nikt nie chce o nich mówić — ludzie po prostu nie są gotowi na historie o tych, którzy ciągle błądzą. One nigdy się nie kończą. Ciągną się jak długa, postrzępiona, przegniła lina, która, pomimo swojego zastosowania, nie oznacza twojej drogi tak, byś mógł bezpiecznie wrócić w razie jakichkolwiek błędów.

A nawet jeśli owa lina kiedykolwiek się kończy, to w połowie drogi. Spacer po labiryncie jednak nadal trwa.

Ciężko spacerować mając w dłoni koniec przegniłej liny, która trzyma cię w miejscu, prawda? Więc po co w ogóle brać ją do rąk?

Lepiej pozostać cicho, zdać się na siebie i iść w samotności.

— Dobra robota. — Kang podsunął Yoongiemu szklankę z wodą, a ten chwycił ją w dłoń i w ciszy pociągnął łyk.

Gabinet Kanga jak zwykle ział specyficzną aurą — było w nim nieco chłodniej niż w reszcie remizy, a dziwne napięcie wisiało w powietrzu niczym niewidzialna kurtyna, która na przemian opadała i podnosiła się sprawiając, że Yoongi niemalże wpadał w szał.

— To tylko moja praca. Nie musimy tego robić — szepnął, po czym odstawił szklankę na biurko przed sobą.

Nie ważne jak bardzo próbował, nie mógł wygodnie rozsiąść się na krześle. Poruszył niespokojnie barkami, chcąc chociaż trochę umniejszyć swój dyskomfort. Na próżno. Widocznie był po prostu spięty i tyle. Nie mógł nic na to poradzić.

— Chcesz mi powiedzieć, że gratulacje dla mojego podwładnego to coś, z czym możemy dać sobie spokój? Min, jeżeli uważam, że zrobiłeś dobrą robotę, to zrobiłeś dobrą robotę — Kang brzmiał na bardzo pewnego swoich słów.

A Yoongi nie miał siły się sprzeczać.

— W takim razie dziękuję. — Spuścił wzrok na swoje stopy.

Nie miał pojęcia, jak wiele osób oprócz pani psycholog, chłopaka na dźwigu i Hoseoka słyszało jego osobiste wyznanie. Próbował zagadać Hoseoka na ten temat, ale ten dziwnie go unikał. Wyszedł do pracy wcześniej od wszystkich — pojechał autobusem, co zdziwiło nawet Namjoona, który stwierdził, że "Hoseok nigdy nie ominąłby darmowej przejażdżki do pracy jego samochodem." Yoongi naprawdę chciał się nad tym rozwodzić, ale stwierdził, że wyciąganie pochopnych wniosków na pewno mu nie pomoże. Nadmierne rozmyślanie i rozwadnianie każdej drobnej myśli na centylitry było co najmniej bezsensowne — chłopak nie skoczył. Przeżył. To się liczyło.

Yoongi, nie ważne jakiego toku myślenia by nie wybrał, pewnie i tak doszedł by do jednego wniosku — gdyby mógł cofnąć czas, to zrobiły to samo.

— Jak się czujesz? — Kang spoważniał, wstając od biurka i podchodząc do wysokiej, oszklonej, metalowej szafki w kącie.

— Um... W porządku? Powoli się aklimatyzuję, dogaduje się z resztą remizy. — Podrapał się po karku nie wiedząc, co więcej mógłby tak naprawdę dodać czy powiedzieć.

— A co z tym tobą, którego nie zna reszta? — Sięgnął do szafki i wyjął z niej szarą kopertę.

— Obawiam się, że nie ro—

— Yoongi z Seulu. Jak się ma Yoongi z Seulu? — Kang rzucił lekko, ale słowa te i tak uderzyły Yoongiego z ogromnym rykoszetem, odbiły się od ściany i uderzyły go ponownie ze zdwojoną siłą.

Chciał skłamać, ale za daleko by na tym nie zaszedł. Yoongi z Seulu był bosy, samotny i od dobrego roku tkwił w próżni. Wiadomo, że nie mógł za daleko pójść. Ani czegokolwiek zrobić.

— Um... Myślę, że nie skłamię, jeśli powiem, że Yoongi z Seulu już nigdy nie będzie miał się dobrze. — Wziął głęboki oddech widząc, że Kang chce wciąć mu się w słowo. Szybko więc kontynuował, nie dając mu takiej szansy. — Dlatego chciałbym przestać się nim przejmować. I z całym szacunkiem, rozmowy o tym mi nie pomagają.

— Rozmowy o cierpieniu nie pomagają nikomu Min. — Kang ściągnął wargi tak, jakby chciał dodać coś jeszcze, ale zrezygnował, wypuszczając głośno powietrze z płuc.

— Z całym szacunkiem — Yoongi powtórzył się — ale od takich rozmów mam mojego terapeutę.

O ironio, próbował rano dodzwonić się do Hana, ale na próżno. Akurat gdy naprawdę, naprawdę potrzebował rozmowy.

— Racja. — Kang usiadł z powrotem na krześle i podsunął Yoongiemu zaklejoną kopertę,

— Co to? — Yoongi zapytał niepewnie.

— Po prostu zajrzyj.

Wątpliwie zachęcony Yoongi chwycił szorstką kopertę w ręce, rozerwał ją niedbale i wyciągnął ze środka plik dokumentów, spiętych ze sobą w lewym, górnym roku wygiętym spinaczem do papieru. Przejechał wzrokiem po pierwszej kartce i aż stracił dech w piersiach.

Niemalże poczuł dziwną energię, przepływającą przez jego palce w górę ciała aż po kark, gdzie zatrzymała się w postaci gęsiej skórki.

— Nie rozumiem? — Skrzywił się, podnosząc głowę ku górze. — Wojsko?

— Za trzy miesiące masz zaprzysiężenie. Tak naprawdę, to i tak miałem się z tobą spotkać, żeby ci to przekazać. A że okazja jest taka, a nie inna...

— Ale... Ale... Jak to? — uniósł ku górze jedną brew. — Zaprzysiężenie? Już, teraz?

— Za trzy miesiące.

— Ja? — Yoongi nadal nie mógł uwierzyć w to, co widzi.

— Jesteśmy jednostką wojskową, oczywiście, że będziesz zaprzysiężony. Myślałeś, że nie? Przecież przed przeniesieniem dostałeś umowę, prawda?

— Nie, nie... — wskazał palcem na pogrubiony tekst tuż pod nagłówkiem oficjalnego listu. — Min Yoongi, stopień dowódcy, zostanie zaprzysiężony na pełnoprawnego członka wojskowej jednostki pożarniczej Gunsan?

— Czego nie rozumiesz? — Kang wywrócił oczami.

— Stopień dowódcy. Nie jestem już dowódcą. — Pokręcił głową.

— Cóż, twoje papiery mówią inaczej. Nie złamałeś żadnych zasad, które odbierają ci stopień. Przynajmniej nie oficjalnie.

— Gdy pierwszy raz się spotkaliśmy sam powiedziałeś, że—

— Potraktuj to jako kredyt zaufania, Min. Dobrze? — Kang pochylił się ku niemu, zabrał mu dokumenty, wcisnął w kopertę, a chwilę później w jego dłonie. — Uprzedzając twoje ględzenie — to nie żadna pomyłka, ani nie żaden akt litości. — Pokręcił głową.

— Więc co? — Yoongi zapytał szorstko. — Kang, myślisz, że po tym wszystkim będę chciał wyjść i zostać zaprzysiężony jako dowódca, gdy tak naprawdę kompletnie nie sprawdziłem się w tej roli? Chyba źle mnie odbierasz. Kredyt zaufania? Myślisz, że zależy mi na takim kredycie zaufania? Wyglądam, jakbym chciał wziąć taki kredyt? Chcę mieć po prostu spokój. Nie potrzebuję honorów, których nie potrafię unieść. — Wstał, ciągle trzymając kopertę w dłoniach. — Nie próbuj windować mnie na siłę tam, gdzie nikt mnie nie chce.

— Nikt? Min, czy ty się w ogóle słyszysz?— Kang, w lekkim szoku, również wstał i oparł dłonie o blat.

— Wolałbym zostać w swoim własnym, prywatnym cieniu. Chyba mam do tego prawo, prawda?

— Yoongi, oboje dobrze wiemy, że na drodze którą idziesz nie ma cienia. Im szybciej się z tym pogodzisz lub stchórzysz i zawrócisz, tym lepiej. — Kang patrzył mu prosto w oczy tak, jakby potrafił czytać w jego myślach.

Na szczęście Yoongi nie myślał wtedy o niczym szczególnym. A przynajmniej tak mu się wydawało. Zaciskał tylko pięści, zgniatając kopertę.

Hoseok przetarł jeden z wozów strażackich na półce wilgotną ścierką, starając się nie patrzeć na rodzinną fotografię, która stała tuż obok. Palce miał zdrętwiałe i drżące ze zmęczenia. Włosy mierzwiły mu się na czole, łaskocząc skórę, a blade wory po oczami sprawiały, że wyglądał jakby lunatykował.

W pracy unikał Yoongiego jak tylko potrafił i nawet mu się to udało, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że skończyli zmianę w różnych godzinach. Hoseok wrócił do domu dwie godziny wcześniej i od razu rzucił się na łóżko w celu ucięcia sobie drzemki. Nie był w stanie zmrużyć oka przez całą noc po tym, jak uratowali chłopaka na dźwigu. Leżał tylko w półśnie, letargu, niekontrolowanie odtwarzając w myślach ostatnie spotkanie ze swoim bratem. Bardzo dawno już o tym nie myślał i był pewien, że to historia Yoongiego w pewnym stopniu ponownie uruchomiła jego procesy myślowe, których od wielu lat uparcie próbował się pozbyć.

Obudził się po półtorej godziny i zaczął sprzątać swój pokój nie wiedząc, co innego mógłby zrobić. Nie był głodny, nie miał ochoty oglądać telewizji, ćwiczyć czy czytać. Spacer też mu się nie uśmiechał — chwycił więc za szmatkę i zaczął wycierać półki, szafki, i różne pierdoły, które nagromadziły się to tu to tam. Wozy zostawił sobie na koniec.

Były czymś, co miało dla niego dziwną wartość — kochał je i jednocześnie nienawidził. Spędził na kolekcjonowaniu i składaniu ich cały swój wolny czas po tym, jak przeprowadził się do ciotki. Jego kolekcja była ogromna — doszło nawet do tego, że w pewnym momencie sprowadzał nawet klocki z zagranicy. Większość jego modeli została jednak w domu ciotki, gdy on sam zabrał ze sobą tylko kilka tych, które uważał za swoje ulubione czy w jakiś sposób ważne.

Na dłuższą metę sam nie wiedział, skąd mu się to wzięło. Ta chęć zostania strażakiem. Z początku myślał, że to dlatego, że podświadomie chciał odkupić własne grzechy i ratować ludzi od tego, co kiedyś on sam spowodował. Chciał pokazać, że żałuje. Jego umysł chciał. Sumienie.

Im jednak starszy był, tym bardziej odrzucał od siebie te wizję. Można by rzec, że starał się być racjonalny, chociaż nie do końca rozumiał definicję racjonalności. Bo kto o zdrowych zmysłach rzucił by się w łapska swoich największych koszmarów dla głupiego odkupienia, które nie przywróciłoby mu rodziców czy miłości brata, którą przecież i tak bezpowrotnie stracił?

Nie raz zdarzało się tak, że ciskał któryś ze swoich modeli o ziemię, a potem składał go z powrotem z pamięci. Z początku miewał problemy, ale z czasem idealnie już zapamiętał ułożenie każdej części każdego z wozów — wiedział, co pasowało gdzie i każda, nawet najmniejsza anomalia rzucała się oczy. Może dlatego jeszcze się ich nie pozbył? Pozwalały raz na jakiś czas oczyścić się z wściekłości, która zaskakująco szybko kumulowała się pod jego grubą skórą. A później, w dziwnym akcie odkupienia, pozwalały złożyć się na nowo. I zawsze wyglądały tak, jak gdyby nigdy nic się im nie stało.

Nikt jednak o tym nie wiedział — nawet Hyojin, która była przecież jego dziewczyną. Byłą już dziewczyną. Zresztą, Hyojin była dla niego ciężkim tematem.

Poznali się w liceum i można powiedzieć, że coś dziwnego między nimi zaiskrzyło. Hoseok po raz pierwszy od wypadku poczuł, że ma w kimś bratnią duszę. Może dlatego postanowił jej zaufać i pozwolić jej wejść do swojego życia. I faktycznie, z początku czuł się szczęśliwy. Może dlatego pozwolił sobie myśleć, że Hyojin to jego prawdziwa, druga połówka. Tak jednak nie było.

Gdy byli razem jednak na swój sposób ją kochał, chociaż i jej nie opowiadał zbyt wiele o sobie. Wiedziała, że jego rodzice nie żyją. Ale to tyle. Wszyscy, których jako tako znał o tym wiedzieli.   Ale to również tyle. Był to ostateczny temat tabu, o którym kategorycznie się nie wspominało. Hoseok nie był w stanie zdzierżyć kogokolwiek wspominającego o tym na głos. To też doprowadziło do zakończenia jego związku z Hyojin, albowiem to ona pytająca o jego rodzinę budziła w nim, nie wiedzieć czemu, najbardziej skrajne emocje. A pytała często i nie mógł jej przecież o to winić.

Byli razem przez dłuższy czas, do niedawna mieszkała razem z nim, Namjoonem i Brianem. Pracowała dorywczo w sklepie, studiowała psychologię. Hoseok jednak nigdy nie czuł się zaniedbany — robiła mu śniadania, obiady, kolację. Piekła mu ciasta, ciastka i babeczki. Traktowała go jak swoje oczko w głowie — po pracy masowała mu ramiona i kark, przygotowywała mu herbatę. Pytała go o jego dzień. Często zamieniała smutek w coś, czego Hoseok nie umiał do końca opisać, więc nazywał to miłością. Wypełniała dziwną lukę w jego sercu niemalże idealnie.

Dopiero niedługo po tym, jak z nim zerwała i się wyprowadziła, Hoseok zdał sobie sprawę, co tak naprawdę było w tym wszystkim problemem i jednocześnie odpowiedzią — Hyojin w wielu, wielu aspektach przypominała mu jego własną matkę. Mając ją obok czuł się tak, jakby coś, co zostało mu przecież tak brutalnie odebrane, chociaż cząstkowo wróciło. I naprawdę chciał to pielęgnować, by znowu nie zniknęło. Jednak, jak zwykle, nie wyszło — od zerwania Hyojin nie wysłała mu nawet jednego esemesa. On też się do niej nie odezwał. Koniec końców, wszystko znowu wyparowało. Jak każda rzecz, której kiedykolwiek się dotknął.

Jednie te głupie, stare wozy strażackie, nawet po wtórnym roztrzaskiwaniu ich o ziemię, jeszcze trzymały się kupy. Jak na złość i błogosławieństwo jednocześnie.

Hoseok usłyszał dźwięk klucza przekręcanego w zamku i westchnął, kuląc się w sobie. Nie wiedział jednak czemu — był przecież w swoim pokoju. Zgasił światło i wskoczył pod kołdrę udając przed samym sobą, że śpi. Tak było łatwiej, szczególnie, gdy miewał gorsze dni, a takie czasami się zdarzały. Nie sądził jednak, że ktokolwiek miałby zajrzeć do jego pokoju. Mimo wszystko jednak wsunął się pod kołdrę aż pod sam podbródek.

Nie wziął po pracy prysznica, więc wiedział, że prędzej czy później będzie musiał wstać i pójść do łazienki. Chciał jednak poczekać, aż wszyscy pójdą spać. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać. Szczególnie z Yoongim.

I faktycznie, udało mu się przysnąć. Obudził się około trzeciej nad ranem i z oporami wstał z łóżka czując, że sytuacja z jego brakiem prysznica zrobiła się dosyć nieciekawa. Poszedł więc do łazienki i szybko się umył, z przykrością odkrywając, że woda była zimna.

Zajrzał do salonu czując, że pewnie i tak już nie zaśnie. Miał plan obejrzeć nocną powtórkę wiadomości i napić się herbaty, ale zamiast tego, po zaparzeniu sobie kubka zielonej matchy, zobaczył laptop Briana leżący na stoliku do kawy naprzeciwko kanapy. Podrapał się po karku, odliczył w myślach do dziesięciu i usiadł na miękkiej sofie. Otworzył laptopa i zalogował się na profilu gościa, odpalając przeglądarkę internetową.

O tyle, o ile starał się nie myśleć o tym, co w przeddzień usłyszał z ust Yoongiego, to w końcu ciekawość wzięła jednak górę. Światło ekranu raziło go w oczy, dlatego zmrużył je, skupiając wzrok na klawiaturze.

Po wpisaniu kilku kombinacji frazowych zawierających imię i nazwisko Yoongieo, odnalazł artykuł o pożarze w pasażu handlowym w Seulu. Nigdy nie słyszał o tej sprawie, tak więc przeczytał cały artykuł kilkukrotnie. Z tego, co się dowiedział, zmarł jeden ze strażaków. Ekspertyzy wykazały, że była to śmierć przypadkowa, tragiczny wypadek. Nikt nie został obciążony winą. Yoongi został w artykule wymieniony tylko i wyłącznie jako dowódca jednostki, która brał udział w akcji. Było tam też napomknięte o tym, że został poszkodowany, ale przeżył.

Hoseok przez moment nie rozumiał. W takim razie czemu Yoongi został przeniesiony aż do Gunsan? O tyle o ile był w stanie wyobrazić sobie chociażby część jego blizny psychicznej, to nie rozumiał, czemu przeniesiono go aż tak daleko? On sam musiał tego chcieć i częściowo się na to zgodzić. A może po prostu ktoś dał mu ultimatum? Hoseok zdawał sobie sprawę z tego, że wszystko wewnątrz jednostki w Seulu musiało wyglądać inaczej niż opisują to artykuły, ale żeby było aż tak?

Zaczął się zastanawiać. Myślał o tym dniu, gdy Yoongi bez słowa wziął go w ramiona i o nic nie pytając po prostu przy nim był. Starał się też przypomnieć sobie wszystko, co ten powiedział dwa dni wcześniej do chłopaka na dźwigu. Miał wrażenie, jakby kompletnie pijany próbował układać jakieś nielogiczne puzzle.

Myślał o tym, jak on sam trzymał Yoongiego za rękę widząc, że ten nie daje sobie kompletnie rady. To musiało być dla niego okropne aż do stopnia, w którym było tabu tak wielkim, jak rodzina dla Hoseoka.

Kiedy spojrzał na to z tej strony, puzzle zaczęły nabierać nieco więcej sensu.

— Wow — usłyszał nagle za swoimi plecami i aż podskoczył, zatrzaskując nagle laptopa gwałtownie. Przez moment był pewien, że go uszkodził.

Hoseok nie zdawał sobie sprawy, ale spędził w salonie aż godzinę — jego herbata wystygła, a słońce powoli wschodziło, dlatego też, w jego słabej łunie wpadającej przez okno, był w stanie dostrzec Briana, który w piżamie stał za nim z szeroko otwartymi ustami.

— Brian, cholera... Jak długo tu stoisz?

— Dosyć długo. Czekałem, aż się zorientujesz, że dosłownie przeszedłem obok i stanąłem za tobą jakieś dziesięć minut temu. Nie mogłem spać. Chciałem zabrać mojego laptopa do pokoju i obejrzeć jakiś film, ale ktoś postanowił go użyć. I kompletnie nie uszanować. — Uniósł ku górze jedną brew, a Hoseok spojrzał na niego przepraszająco.

— Wybacz, surfowałem po internecie. Przepraszam. — Wstał, a Brian zatrzymał go, mówiąc:

— Czy ten artykuł był o Yoongim?

— Jaki artykuł? —

— Ten, który czytałeś. I ten, który ja też, pragnę przypomnieć, miałem okazję przeczytać, wisząc ci nad ramieniem.

Hoseok przełknął ślinę i próbował uciekać wzrokiem, co nie dało zbyt wiele.

— No, ja—

— Od kiedy wiesz? — Brian usiadł na kanapie, a Hoseok, czując jakieś dziwne poczucie obowiązku wobec sekretów Yoongiego, również przysiadł.

Nie wahał się jednak. Chciał, żeby wszystko zostało wyjaśnione i zamknięte z powrotem w strefie tabu.

— Od przedwczoraj. Yoongi... Opowiedział o tym temu chłopakowi na dźwigu. I słyszałem to tylko ja i ta psycholożka, która była z nami. Jakoś tak utkwiło mi to w pamięci, wiesz.

— Powiedział temu niedoszłemu samobójcy? W sensie, tym przekonał go, by nie skakał?

— Tak.

— Historią o tym, jak przeżył pożar? — Brian był lekko zdziwiony.

Hoseok przez krótką chwilę kłócił się w myślach sam ze sobą, czy powinien mu powiedzieć więcej. Koniec końców zdecydował, że i tak prędzej czy później wypłynęłoby to na wierzch.

— Ten chłopak. — Hoseok powoli otworzył laptopa, który ponownie zajaśniał palącym oczy światłem. — O ten. — Wskazał palcem na imię Minwoo w artykule. — Był przyjacielem Yoongiego. Yoongi próbował go ratować, ale się nie udało. I wydaje mi się, że teraz to wszystko siedzi na nim jak najgorsze brzemię. To musi być... Okropne. Yoongi był najmłodszym dowódcą w historii Seulskiej jednostki dopiero parę tygodni w czasie, gdy to wszystko się zdarzyło.

— Oh... To by wyjaśniało przenosiny. I blizny. I... Ogólne pierwsze wrażenie. Przykra sprawa. Ale nigdy o niej nie słyszałem. — Brian mruknął, z lekka zdziwiony. — Yoongi też nic nie mówił. Przecież nikt by go nie oceniał. Ba, bardziej byśmy zrozumieli, starali się pomóc—

— To nie takie proste Brian. — Hoseok szepnął, a ten spojrzał na niego z ukosa.

— Wiem, ale jakby spróbował to wyjaśnić...

— Dobrze wiesz młody, że nie wszystko jest proste i nie wszystko chce się bądź da się wyjaśnić. Oboje o tym wiemy. Kropka. — Hoseok skwitował, ucinając temat. — Błagam, nie mów mu, że wiesz.

Znowu przypomniał sobie roztrzęsionego Yoongiego, którego dłoń trzymał wtedy dosłownie cały czas, od zakończenia tamtej akcji aż do momentu, gdy nie położył go do jego własnego łóżka i nie przykrył kocem. Ta myśl co jakiś czas sama pojawiała mu się w głowie. Bez powodu.

Nie wiedział, czemu był aż tak opiekuńczy. W szczególności biorąc pod uwagę fakt, że cały poprzedni dzień postanowił go unikać i udawać, że go nie widzi. Hoseok sam siebie nie rozumiał.

— Ale teraz trochę się martwię — Brian mruknął, a Hoseok uniósł jedną brew ku górze.

— Czym?

— Yoongi wyszedł po pracy i nie wrócił. Powiedział, że idzie do jakiegoś klubu się zabawić, bo ma jutro wolne. Ale teraz to trochę martwiące i do niego niepodobne. W sensie, z tej perspektywy...

— Jak to wyszedł do klubu? — Hoseok obruszył się i wstał. — Kiedy? Nic nie słyszałem. Od kiedy on chodzi do klubów?

— Spałeś jak przyszliśmy. Nie chciałem cię budzić, miałeś męczący dzień. Zresztą, nie wiem. Też mnie to zdziwiło, ale, koniec końców, nie mogę mu zabronić, prawda?

Hoseok jednak już go nie słuchał. Poszedł do swojego pokoju i wygrzebał swój telefon spod zamotanej kołdry. Wykręcił numer Yoongiego, a ten, o dziwo, odebrał za pierwszą próbą po zaledwie trzech sygnałach.

— Halo? — wybełkotał, wyraźnie pijany. — Hoseok?! — krzyknął do słuchawki, w tle zagłuszony głośną muzyką.

— Gdzie jesteś? — warknął, włączając telefon na tryb głośnomówiący i wciągając na siebie pośpiesznie jeansy.

— W klubie! — krzyknął, ale głosy w tle powoli cichły. — Co chcesz? — jego głos niósł się teraz dziwnym echem.

Musiał wejść do łazienki.

— Przyjdę po ciebie, nie możesz sam się szwendać.

— Nagle mnie nie ignorujesz, ha? — burknął, wyraźnie obrażony. — Cały dzień unikałeś mnie jak ognia. Skąd u ciebie te nagłe wahania nastrojów?

— Nie denerwuj mnie, tylko powiedz, w którym klubie jesteś? Wezmę samochód Namjoona i cię odbiorę — mruknął, a w progu jego drzwi pojawił się Brian, przysłuchując się rozmowie.

— Poszedł do klubu przy dokach — wciął się, trzymając swojego laptopa pod pachą. — Mam obudzić Namjoona i poprosić, żeby dał ci klucze do auta? Może nie urwie mi łba.

— Proszę. — Hoseok kiwnął głową, po czym chwycił telefon, wyłączył głośnomówiący i przyłożył go do ucha. — Zaraz będę. Nie ruszaj się stamtąd, okej?

— Nie ruszaj się stamtąd, okej — powtórzył za nim, po czym, jak gdyby nigdy nic, po prostu się rozłączył.

Hoseok przepychał się przez tłum klubowiczów, czując się jak słoń w składzie porcelany. Co chwila deptał komuś po stopach i spotykał się przez to z zawistnymi spojrzeniami zupełnie obcych dla siebie, przepoconych i pachnących alkoholem ludzi. Jednocześnie próbował dodzwonić się do Yoongiego, który nie odbierał.

— No żesz kurwa mać — warknął, wykręcając numer po raz siódmy z kolei i desperacko rozglądając się dookoła.

Nie umiał wyjaśnić, czemu aż tak się przejął. Może dlatego, że teraz i jego i Yoongiego łączyła jakaś sieć dziwnych sekretów i historii, które, na pewnej płaszczyźnie, tylko oni sami potrafili zrozumieć? A może dlatego, że czuł się za niego niewytłumaczalnie odpowiedzialny?

— Halo? — słuchawka przy jego uchu zaskrzeczała nagle zapitym głosem Yoongiego, który brzmiał na jeszcze bardziej pijanego niż wcześniej.

— Gdzie jesteś!? — Hoseok wrzasnął, wchodząc w korytarz prowadzący do łazienek, gdzie było chociaż trochę ciszej.

Nie znosił klubów. Chciał się stamtąd jak najszybciej wydostać.

— Przy barze! Nie musiałeś przyjeżdżać! Ja nigdzie nie wracam! — słuchawka ponownie zaskrzeczała, sprawiając Hoseokowi niemalże fizyczny ból.

— Zaraz tam będę. — Rozłączył się i wsunął telefon w kieszeń.

Ponownie przeciskał się topornie przez tłum, który co chwila obrzucał go wyzwiskami, to za obicie się o kogoś boleśnie ramieniem, a to za wybicie kogoś z tanecznego rytmu. Zacisnął powieki i zanim się obejrzał wpadł na bar. Szybko rozejrzał się i zaraz dostrzegł Yoongiego, który z poczochranymi włosami wykłócał się z barmanem, kilka barowych krzeseł na lewo od niego.

Podszedł tam z trudem i chwycił Yoongiego boleśnie za łokieć.

— Kieliszek. Wódki. — Yoongi warknął, kładąc banknot na ladzie i kompletnie ignorując Hoseoka, który gwałtownie go szarpnął.

— Pijanym w trzy dupy alkoholu nie sprzedajemy. — barman odwarknął, wskazując palcem na drzwi. — Mam całą kolejkę klientów, proszę się uspokoić, albo opuści pan lokal.

— W takim razie wódkę z colą. — Yoongi nie dawał za wygraną i uderzył ręką w ladę, tuż obok banknotu.

— To też alkohol. Idiota. — Zrezygnowany już barman wywrócił oczami i machnął w stronę ochroniarza, który stał i przy wejściu na barowe zaplecze i bacznie przyglądał się tej dziwnej wymianie zdań od dłuższego czasu.

Ochroniarz podszedł do Yoongiego i Hoseoka, przerastając ich oboje wzrostem. Hoseok spojrzał na niego i przełknął ślinę.

— Przepraszam za niego. — Przyciągnął Yoongiego do siebie. — Już wychodzimy.

— Ja chętnie was odprowadzę — ochroniarz warknął, a Hoseok jeszcze mocniej chwycił łokieć Yoongiego.

— Nie trzeba, poradzimy sobie. — Zaczął go ciągnąć w stronę wyjścia.

Kilkanaście par oczu w klubie skupiło się na nich, a Hoseok aż kipiał ze złości, gdy Yoongi zapierał się nogami. Posuwali się jednak do przodu.

Mijali barierki przy wejściu, gdzie inny ochroniarz akurat sprawdzał dowody osobiste zdecydowanie za młodych dziewczyn, które ukradkiem wciskały mu w rękę kilka banknotów. Yoongi zmarkotniał i zrobił dziwną minę.

Hoseok nigdy nie widział go pijanego, więc kompletnie nie spodziewał się tego, co stało się chwilę później. Chłopak wyrwał mu się i z dziwnym śmiechem kopnął ochroniarza z całej siły w łydkę dwa razy, krzycząc:

— I nic mi kurwa nie zrobisz, pieprzony, przekupny gorylu!

Ochroniarz z początku nie zarejestrował co się stało, ale Hoseok myślał jakieś dziesięć razy szybciej. Wiedząc, że mają przechlapane, chwycił Yoongiego za nadgarstek i wyciągnął go na zewnątrz biegiem, kierując się w stronę portu i zupełnie przeciwną do parkingu, gdzie zostawił samochód.

Skręcili w boczną uliczkę, a Yoongi, cicho chichocząc, potykał się o własne nogi. Ochroniarz wybiegł z krzykiem za nimi, widocznie zdenerwowany. Dostanie w twarz od przerośniętego mięśniaka było ostatnim, czego Hoseok oczekiwał tamtego dnia.

Skręcił w kolejną boczną, ciemną uliczkę. Przyparł Yoongiego do ściany i chcąc stłumić pijacki chichot przytknął rękę do jego ust słysząc, jak ochroniarz krzyczy i nawołuje, chcąc ich znaleźć.

— Zamknij się — warknął szeptem, gdy Yoongi nadal próbował coś mówić. — Po cholerę go kopałeś? To nawet nie był ochroniarz, który nas wyrzucił! Idioto. Wódka cię zamroczyła? Wiesz, że to nie jest miejsce, gdzie ktoś będzie myślał o tym, że jesteś pijany i ci odpuści? Po prostu dostaniesz w mordę i ju— Ała! — Oderwał rękę od jego ust czując, jak ten go ugryzł.

— Co z tego, wszyscy są tak samo głupi — warknął. — Nawet nie pozwolą mi się dobrze pobawić.

— Yoongi, przysięgam, jeśli się nie zamkniesz, to— Hoseok machał energicznie ugryzioną dłonią, czując piekący ból.

— Chuj mnie to obchodzi, że uraziłem jego małe ego. — Gdzieś niedaleko rozległ się krzyk ochroniarza, który nadal lawirował gdzieś dookoła, szukając ich wściekły. Yoongi uśmiechnął się chytrze i nabrał głęboko powietrza w płuca, chcąc wydać z siebie okrzyk. — Tu jesteśmy, piep—

Hoseok nie dał mu jednak dokończyć. Złapał się ostatniej deski ratunku.

Sam nie wiedział, skąd wpadł na ten pomysł, ale wpił się w jego wargi z takim impetem, że ten aż uderzył lekko tyłem głowy w ścianę za nim.

Yoongi smakował mieszanką papierosów i alkoholu.

Hoseok ciągle słyszał gdzieś niedaleko głosy ochroniarza skopanego przez Yoongiego oraz jego kolegi, który dołączył do niego w poszukiwaniach. Trzymał więc swoje usta, przytknięte nieruchomo do ust Yoongiego, podświadomie poluzowując uścisk na jego prawym ramieniu. Czuł się jak kamienny posąg. Nie wiedział, co dalej. Miał wrażenie, że zrobił najgłupszą rzecz w swoim życiu.

Dodatkowo ugryzienie nadal bolało jak diabli. Wiedział, że będzie miał siniaka.

Nagle poczuł jednak, że Yoongi wykorzystuje sytuacje i obraca go z całej siły tak, że teraz to Hoseok był przyparty do ściany. Odruchowo rozchylił wargi zszokowany i momentalnie poczuł język Yoongiego na swoim. Otworzył szeroko oczy i chciał go odepchnąć, ale ten chwycił jego policzki w dłonie i przekrzywił głowę, pogłębiając pocałunek. Hoseok jednak nie był w stanie się poruszyć.

Yoongi odsunął się lekko, ściągając swoje brwi w pytającym wyrazie twarzy. Hoseok patrzył się w jego oczy, ciągle czując na języku smak alkoholu.

— Już... Poszli — Hoseok wydukał, próbując jakoś uwolnić gorące do czerwoności policzki z uścisku dłoni Yoongiego. Nie udało mu się jednak. — Yoongi, ochroniarze już poszli — powtórzył wyraźnie, nabierając więcej powietrza w płuca.

— Wiem. — Yoongi wzruszył tylko ramionami, wywrócił oczami, po czym bezceremonialnie pochylił się i pocałował Hoseoka ponownie, przejeżdżając zmysłowo językiem po jego dolnej wardze, co jak na jego pijackie upośledzenie błędnika było dosyć chytrze przemyślanym ruchem.

Ten poczuł, jak kolana się pod nim uginają. Odruchowo chwycił się jeansowej kurtki Yoongiego i zacisnął pięści. Dopiero wtedy do jego nozdrzy dotarł zapach jego perfum i potu, który mieszał się w coś tak dziwnego i pociągającego, czego Hoseok nie umiał opisać. Co więcej, po chwili poddał się i sam rozchylił wargi, dając Yoongiemu pełen dostęp do swoich ust. Jego głowa przechyliła się lekko w przeciwną stronę i dopiero wtedy poczuł, jak zachłannie Yoongi stara się uzyskać od niego jakąś reakcję.

I wtedy też, zaskakując sam siebie, Hoseok oddał pocałunek z podobną intensywnością, puszczając kurtkę Yoongiego i wsuwając swoje dłonie pod jego koszulkę.

Nie był w stanie powiedzieć, co wtedy czuł. Wszystkie sprzeczności w jego głowie mieszały się w jedną, czarną plamę, która, paradoksalnie, napędzała te dziwną pasję między nimi. W przerwach na krótkie, poszarpane oddechy, za każdym razem patrzył w jego oczy.

I mógłby przysiąc, że po raz pierwszy w życiu czuł, że naprawdę widzi w nich czyjąś duszę — tak smutną, że poczuł realną chęć naprawy swojej własnej tylko po to, by móc pomóc tej drugiej.

To było dobre uczucie.

Chociaż powlekane mdłym posmakiem papierosa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top