Satisfactio

Krążyłem niespokojnie w tę i z powrotem. Słońce zaszło już dawno zaszło, więc w okolicy zrobiło się ciemno. Latanie nie były tu rozstawione zbyt gęsto. Ledwo widziałem płot ustawiony przed domem. Co chwila wychodziłem na zewnątrz, by móc rozejrzeć się po opustoszałej ulicy. Wracałem do środka, siadałem na chwilę przy stole, po czym znów zaczynałem krążyć po kuchni.

Wyjrzałem przez okno, ale ponownie nie dostrzegłem niczego.

Zerknąłem na leżący na stole, otwarty zegarek kieszonkowy. Minuty zdawały się upływać błyskawicznie, mimo że jedyną rzeczą, jaką robiłem było wyłącznie bezcelowe kręcenie się po pustym mieszkaniu.

Grell jeszcze nie wrócił. Zdziwiłem się, gdy po południu nie zastałem go krzątającego się przy kuchence, ale nie przejąłem tym zbytnio. Czasem zdarzyło mu się przychodzić do domu później niż mnie, nie wydało mi się to niczym dziwnym. Zastanawiałem się przez chwilę, czy powinienem sam zająć się jakimś obiadem, czy też poczekać na jego powrót. Zdecydowałem się jednak coś przygotować. Nic nie stało na przeszkodzie, aby poczekać na pokrakę z gotowym posiłkiem.

Tyle że on dalej nie stawał w progu. Może przypadły mu jakieś nadgodziny, o których zapomniał mi powiedzieć, tak próbowałem to sobie wytłumaczyć. Zupa, którą przyrządziłem, nie zaliczałem się do kuchennych wirtuozów, zdążyła już dawno wystygnąć.

Nic mu się nie stało, prawda?

Zaczynałem się martwić, a po nim nie było śladu. Rozważałem przez dłuższą chwilę udanie się na poszukiwania, jednak uznałem, że nie miałoby to sensu. Londyn wydał mi się zbyt rozległy, bym mógł go bez problemu znaleźć. Zwłaszcza jeżeli to sprawy służbowe go zatrzymały.

Im więcej czasu mijało, tym bardziej się niepokoiłem. Zaczynałem wyobrażać sobie niestworzone scenariusze, jakby drążyła mnie paranoja. Wiedziałem, że Grell miał nawet więcej siły i werwy niż ja, także nie musiałem martwić się o jego bezpieczeństwo. Bałem się o niego pomimo tej świadomości.

Czyżby rozgniewał się na mnie? Zrobiłem coś nie tak? Cóż... prawdopodobnie wiele rzeczy, jednak...

Zdecydowałem się jednak usiąść i spróbować się uspokoić. Liczyłem, że nie popadnę w kompletną panikę.

Przecież jeśli on nie wróci, to się znów zabiję.

Żniwiarz nie mógł popełnić samobójstwa ponownie. Ośmieliłem się sprawdzić to na własnej skórze. Strzeliłem sobie w głowę po jakichś dwóch tygodniach, odkąd zacząłem pracować w terenie. Potem cholernie bolała mnie głowa i przez jakiś miesiąc miałem w czaszce dwie okazałe dziury. Większość współpracowników śmiała się ze mnie, gdy tylko to zauważyła. Grell wydawał się patrzyć na mnie współczująco, ale wtedy jeszcze ze sobą nie pracowaliśmy. Mijaliśmy się właściwie przypadkowo i nic nie wskazywało na to, żebyśmy mieli się zakolegować.

Wstrzymałem oddech, kiedy kuchenne drzwi się otworzyły.

– Ohhh... jeszcze nie śpisz? – Pośpiesznie podniosłem wzrok znad stołu. – Spodziewałem się zastać cię w łóżku.

Poderwałem się niezgrabnie, przy okazji przewracając krzesło. Dopadłem do opatulonego czerwoną chustą chłopaka i objąłem mocno.

– Willuś? Chyba mnie dusisz, ale nie mam pewności...

– Gdzie tak długo byłeś? Martwiłem się o ciebie.

– Spacerowałem. Ciało nadal mam w jednym kawałku, możesz mnie już puścić. – Odsunąłem się trochę, dłonie trzymałem jeszcze na jego przedramionach. – Musiałem po prostu coś przemyśleć.

Odszedł do wieszaka, ściągając z siebie płaszczyk.

– Przemyśleć? – powtórzyłem bezmyślnie.

– To nic ważnego. Przysparzanie zmartwień nie było moim zamiarem.

Przytuliłem się niego z powrotem. Zwykle on nie respektował mojej przestrzeni osobistej, dlatego nie przejmowałem się zbytnio jego zdaniem co do mojego zachowania w tej chwili.

– Doceniam, że się martwiłeś, ale już wszystko w porządku. Puść mnie, chcę zdjąć buty, ledwo stoję.

– Pomogę ci – stwierdziłem, podnosząc Grella z podłogi bez większego problemu.

Nie oponował, kiedy niosłem go do sypialni, ani kiedy posadziłem na łóżku. Uklęknąłem, żeby móc samemu ściągnąć jego wiązane buty na średnim obcasie. Wydawał się być całkiem zadowolony z tego gestu, chociaż patrzył na mnie odrobinę smutnym wzrokiem.

– Powiedz mi, co się stało, proszę. –Położyłem głowę na jego kolanach zaraz po tym, jak odstawiłem buty obok szafki nocnej.

– Nic szczególnego. Naprawdę nic godnego uwagi. Nie pytaj już, proszę. -- Pogłaskał mnie po włosach.

Mruknąłem tylko cicho, by jakoś dać znak, że się zgadzam. Miałem nadzieję, że nie gniewał się na mnie, jeżeli zrobiłem coś złego. Często zdarzało mi się go ranić, nigdy jednak z premedytacją. Nie mówił mi o tym, że czymś go uraziłem, zwykle zachowywał takie rzeczy dla siebie.

– Kocham cię – szepnąłem na tyle głośno, by dźwięk dotarł do jego uszu, jednak wystarczająco cicho, by mógł pomylić go z brzęczeniem owada.

– Wiem. Zagrzejesz mi wody?

---------------------------------------------------------

Długo leżałem, nie mogąc zmrużyć oczu. Gapiłem się w rozmazany obraz krzywego sufitu. Nawet nie czułem zmęczenia, przyćmiły je wieczorne zmartwienia. Grell nie wspomniał o tym, gdzie się podziewał do tej pory. Nie wypytywałem go o to, tak, jak mnie poprosił, ale to nie zmieniało faktu, że mnie tym zaniepokoił. Starałem się odpychać od siebie wszystkie absurdalne scenariusze. Wszelkie zdrady, szantaże, uwikłania w kryminały, oszustwa podatkowe, przemyt i handel nielegalnym towarem. Takie rzeczy zostały mi w głowie jeszcze z czasów, kiedy pracowałem jako prawnik. Nie mogłem się ich pozbyć, nawet jeżeli nie ze wszystkimi takimi rzeczami miałem styczność.

Grell, śpiący dotychczas spokojnie obok mnie, obrócił się w moją stronę. Przełożył ramię przez mój tors i przyległ do mnie.

– Nie możesz spać? – Cichy szept rozległ się w niemalże niezmąconej ciemności.

– Niezbyt – odpowiedziałem. Głos chłopaka rozgonił gęstniejące opary paranoicznych wyobrażeń. – Obudziłem cię?

– Nie. – Położył głowę na moim ramieniu. – Chyba przyśniło mi się coś nieprzyjemnego. – Przytulił się mocniej.

– Rozumiem – odpowiedziałem bez dłuższego rozważania jego słów.

Leżeliśmy w ciszy. Nie chciałem jej przerywać, poza tym nawet nie wiedziałem, co mógłbym powiedzieć.

– Słyszę, jak bije twoje serce. Bardzo, bardzo powolutku. Zazdroszczę, moje nie bije.

Jego serce w istocie pozostawało przez większość czasu nieruchome. Najczęściej brakowało krwi, którą mogłoby pompować, więc po prostu nie pracowało. Żniwiarz kontynuował swoją egzystencji, nawet bez tak podstawowych funkcji życiowych. Często sam próbowałem zrozumieć, jak właściwie może zachodzić bez tego metabolizm, ale te rozważania nigdy mnie do niczego nie zaprowadziły. Żyjąc tak, jak wtedy, musiałem nauczyć się akceptować rzeczy pozbawione sensu i niemożliwe nie tylko z pozoru. W końcu sam popełniłem samobójstwo, tak jakby ożyłem, a potem strzeliłem sobie w głowę drugi raz, żeby przez miesiąc chodzić z dwiema dziurami w czaszce.

– Może pomogę ci zasnąć? – Grell podrapał mnie zalotnie w podbrzusze, podwijając przy tym piżamę.

Nie wydawało mi się, żeby to było najlepszym pomysłem, ale nie stawiałem też większego oporu. Nie miałem nic przeciwko odrobinie przyjemności, nawet jeżeli nie miałbym dzięki temu zasnąć.

– Jak chciałbyś to dzisiaj zrobić? – zapytałem.

Nauczyłem się pytać o takie rzeczy. Większość mężczyzn mogłaby pomyśleć, że seks pozbawiony był najmniejszej filozofii, jednak mnie dane się było przekonać, że jest inaczej. Za życia nie zastanawiałem się nad tym, gdy bywałem z kobietami. Grell pokazał mi, że z niektórymi sprawa jest bardziej skomplikowana, niż można by zakładać. Nie lubił być dotykany w niektórych miejscach, więc musiałem na nie uważać. Czasami nie życzył sobie, żebym na niego patrzył. Uniemożliwienie mi tego nie było szczególnie trudne, wystarczyło pozbawić mnie okularów.

– Najpierw zajmę się tobą, a potem pomyślę – szepnął mi do ucha, po czym lekko je przygryzł.

Podniósł się odrobinę i położył dłoń na mojej szczęce. Polizał moją górną wargę zaczepnie. Nie musiał uciekać się do żadnych specjalnych sztuczek, żeby wciągnąć mnie w pocałunek. Może nie robiłem tego najlepiej, ale nigdy nie narzekał.

– Myślałem, że mimo wszystko masz do mnie o coś żal – mruknąłem, kładąc dłoń na ślepo na jego talii.

– Myślisz, że zasługujesz z tego powodu na wieczny celibat? Może wypadałby to jednak rozważyć...

Jakby wbrew swoim słowom odrzucił gdzieś pościel, pod którą leżeliśmy i nieśpiesznie usiadł na mnie okrakiem.

----------------------------------------------------------

Prawie zaspaliśmy z Grellem do pracy. Nikt na szczęście tego nie zauważył. Nikt też nie wydawał się poświęcać uwagi moim nieułożonym włosom oraz nieupudrowanej twarzy mojego towarzysza niedoli. Taka mała wpadka. Gdyby komuś chciałoby się nad tym zastanawiać, mógłby bez większego problemu wpaść na to, że mieliśmy za sobą długą, upojną noc. Nie było szczególnie mądrym odbieranie rozpiski zgonów dokładnie w tym samym momencie, wyglądając właśnie tak jak my. Nie wpadliśmy wtedy na to, ale jednak nikt nie zdawał się być w jakikolwiek sposób nami zainteresowany, na szczęście.

Rozeszliśmy się przed budynkiem poczty, w których zwykle odbieraliśmy nasz plan pracy. Pracowaliśmy w zupełnie innych dzielnicach, jak zwykle zresztą. Tym razem nie musiałem zapuszczać się do żadnej z dzielnic biedy, ani też imigrantów z odległych zakątków Imperium Brytyjskiego.

Pożegnałem się pośpiesznie z Grellem. Musieliśmy się szybko zabrać za pracę, jeżeli nie chcieliśmy się tłumaczyć ze zgonów spóźnionych o jakieś trzy kwadranse.

Pierwszą osobą, którą miałem się zająć był William Thomas Stead. Nieczęsto trafiały się na mojej liście osoby szczególnie znane, a tym bardziej znane mnie. Wydawało mi się, że czytałem kilka jego artykułów. Pamiętam też jak próbowano mu zarzucić wykorzystanie młodej dziewczyny w swojej kampanii. Ostatecznie nie wiedziałem nawet, jak cała ta sprawa się zakończyła, świat ludzi z każdym rokiem interesował mnie coraz mniej. W każdym razie przeglądając cinematic record dziennikarza będę miał szansę się tego dowiedzieć, nawet jeżeli aż tak bardzo nie byłem tego ciekaw.

Dobiegłem do budynku, w którym miał umrzeć według moich danych. Żniwiarze mogli otwierać każde drzwi, nie potrzebowali klucza ani mniej dyskretnych narzędzi. Wszedłem na drugie piętro. Korytarze kamienicy były puste. Liczyłem na to, że jego pokój również będzie. Nawet, jeżeli krewni zmarłego nie mogli zobaczyć uosobienia jego zbliżającej się śmierci, niezręcznie się przy nich wykonywało obowiązki. Przynajmniej dla mnie stanowiło to pewną niedogodność.

Wszedłem do pustej sypialni. Zastałem w niej niespokojnie śpiącego człowieka, pokasłującego nieświadomie od czasu do czasu. Według moich notatek umrzeć miał on na zapalenie dolnych dróg oddechowych.

Wywołałem opieszale cinematic record z jego ciała. Najchętniej sam spałbym teraz w łóżku. Skutków zeszłej nocy nie dało się tak po prostu odgonić. Byłem trochę zmęczony, ale nie to było dla mnie w tej chwili problemem. Czułem się nadal przyjemnie rozluźniony i mimo wszystko jakoś ciężej niż zwykle przychodziło mi skupienie się na pracy. Okropny brak profesjonalizmu.

Początki żywota chorego nie wydały mi się szczególnie interesujące. Dorastał jak każde dziecko dorastać powinno – szczęśliwie. Niestety zdarza się to zdecydowanie zbyt rzadko, przynajmniej takie wnioski mogłem wysnuć z jego późniejszych poczynań. Obserwując obrazy z jego działań jako działacz humanitarny, pomyślałem, że ten człowiek mógłby jeszcze coś zmienić w tym zawszonym świecie. Być może dzięki niemu żniwiarze mieliby mniej pracy.

Zastanowiłem się, czy opłaca mi się dla tego człowieka wypełniać stertę dokumentów i pisać dodatkowo list motywujący moją decyzję. Nie był już najmłodszy, więc nie przydzielono by mu dużo czasu. Rok może dwa. Spojrzałem na uniesioną w górę kose, jakby miało mi to pomóc podjąć decyzję.

Mężczyzna uchylił ciężkie powieki i zerknął na mnie. Wzrok miał zupełnie spokojny, jednak zdawało mi się, że wyraźnie mnie widział. Ponadto doskonale zdawał sobie sprawę, co tutaj robiłem. Jego spojrzenie wydawało się pomimo wieku bystre.

Opuściłem kosę. W notatniku napisałem o wyroku odroczonym. Opuściłem pomieszczenie bez pośpiechu. Zdawałem sobie sprawę, że prawdopodobnie będę żałował takiej decyzji. Tym bardziej, jeżeli staruszkowi, który patrzył jak odchodzę, nie udałoby się już, pomimo swego autorytetu, niczego w świecie zmienić.

----------------------------------------------------------


– Wydajesz się ostatnio podejrzanie radosny – stwierdził Grell, nachylając się nad garnkiem ustawionej na kuchence zupy.

– Tak ci się wydaje? – zapytałem, podniósłszy wzrok znad poniedziałkowej gazety.

W pomieszczeniu unosił się intensywny zapach przypraw ze wschodu. Wczorajszego dnia skończyły się moje nocne zmiany, dlatego mój rytm dobowy nieco się rozregulował, przez co dzisiaj byłem odrobinę senny. Poprosiłem swojego kochanka, żeby mnie obudził rano, żebym mógł przygotować mu śniadanie. Cenił sobie smaczne posiłki bardziej, niż można by się tego było po nim spodziewać, dlatego też skutecznie ściągnął mnie z łóżka o świcie.

– Tak. I nawet nie chodzi mi o to, że zachowujesz się mniej gderliwie niż zwykle – kontynuował. – Jesteś po prostu dziwnie wesoły.

Wzruszyłem ramionami. Nie twierdziłem, że nie miał racji. Ostatnio faktycznie dopisywał mi humor. Moje samopoczucie wydawało mi się dobre jak nigdy dotąd, a przynajmniej nie trafiło mi się takie w ciągu ostatnich kilku lat.

– Nie odpowiada ci to?

– Nie o to mi chodzi. – Wydawał się strasznie rozdrażniony, odkąd wrócił z pracy. Możliwe, że coś nieprzyjemnego mu się przytrafiło, ale pomyślałem, że nie będę pytać, bo mogłem jeszcze tylko popsuć bardziej jego nastrój. – Wybacz, czuję się beznadziejnie.

Wstałem od stołu i podszedłem do Grella. Wyglądał naprawdę mizernie. Nawet nie chciało mu się trzymać pleców prosto. Przytuliłem go od tyłu. Uważałem, by przypadkiem nie poparzyć się o kuchenkę ani garnek, ani też aby przypadkiem nie pchnąć na nie chłopaka. Oparzenia nie były straszne żniwiarzom, co nie zmieniało faktu, że bolały i goiły się równie długo jak ludziom.

– Może dokończę za ciebie? – zapytałem, po czym pocałowałem go w kark delikatnie.

– Nie, dam radę. Wybacz. Chyba boli mnie głowa. – Westchnął ciężko.

– W porządku. Cieszę się, że od jutra nie będziemy się już mijać w domu. – Położyłem dłonie na jego talii i przyciągnąłem bliżej siebie.

Mruknął coś niezrozumiałego pod nosem. Zapytałem, czy nie powinienem poszukać dla niego aspiryny, ale tylko machnął na mnie ręką.

----------------------------------------------------------

Spodziewałem się, że spóźnię się trochę do domu. Po raz kolejny w tym tygodniu zresztą. Liczyłem jednak, że zostanę z tego rozgrzeszony. Grell nie cierpiał gdy spóźniałem się na obiad, chociaż nigdy otwarcie mi tego nie powiedział. Często powodem mojego niezbyt prędkiego powrotu do domu była konieczność przemieszczania się z zupełnie drugiego końca miasta. Nie wiedziałem, co za kretyn przydzielał nam obszary na dany dzień, ale chyba ktoś musiał mu dać porządnie w pysk, żeby coś z tym zrobił.

W każdym razie dzisiaj musiałem zahaczyć o jedną z głównych i najbardziej reprezentatywnych ulic Londynu. Zamierzałem kupić nowy komplet cieni do powiek, żeby choć trochę polepszyć nastrój najbliższej mi osoby. Ostatnio Grell chodził dziwnie przybity, co prawdopodobnie nie zapowiadało niczego dobrego. Udało mi się dostać ładne i schludne puzderko z cieniami, chociaż sprzedawczyni nie wydawała się przekonana, co do tego, czy powinienem je komukolwiek prezentować. Czerwonych, pomarańczowych czy ciemnobrązowych barw nie nakładały na twarz damy, dwórki czy inne tak zwane szanujące się kobiety, oczywiście oboje zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Skoro jednak jedynie takie Grellowi odpowiadały, a ponadto pasowały do niego, przynajmniej w mojej opinii, jak miałem mu zabronić ich używania?

Kobieta, z odrobinę zniesmaczonym wyrazem twarzy, nie próbowała jednak odwodzić mnie od zakupu zbyt długo, więc stosunkowo szybko wracałem do domu trzymając w dłoniach błękitno-białą torebkę z papieru. Uważałem, by przypadkiem się nie zniszczyła po drodze. Ruch na ulicach wydawał się wyjątkowo duży, zwłaszcza jeżeli spojrzeć na ilość przejeżdżających powozów.

Mam nadzieję, że się ucieszy. Może powinienem wejść gdzieś jeszcze po kwiaty? Ale chyba nie dostanę żadnego ładnego bukietu o tej porze.

Ostatecznie kupiłem bombonierkę. Pewnie będzie udawał oburzonego, po czym wytknie mi, że chcę go utuczyć, ale ostatecznie i tak pochłonie wszystko sam. Zaczynało mi się wydawać, że znam go na wskroś. Pomyślałem, że nie powinienem tak myśleć, bo mogę się prędko zawieźć na takiej pewności siebie. Próbowałem udawać, że takie przekonanie wcale nie zawiodło mnie już wcześniej...

Otworzyłem drzwi domu ostrożnie na tyle, by przypadkiem nie wyleciały mi trzymane w jednej ręce czekoladki i papierowa torebka. Drzwi otwierałem z niemalże łomocącym sercem. Obawiałem się, że nie zastanę Grella w domu, przez co tylko stracę dobry nastrój. Na szczęście tak nie było.

Siedział przy stole, gapiąc się ponuro w okno. Nie ściągnął nawet płaszcza, kiedy przyszedł do domu. Włosy opadały mu niechlujnie na jedno ramię. Zanim wrócił musiał mu je potargać wiatr. Zerknął na mnie, jednak nie wywołało to u niego najmniejszego entuzjazmu. Po momencie spuścił wzrok smętnie.

– Mam coś dla ciebie. – Ponownie przykułem jego uwagę. – Chciałem poprawić ci humor. Nie jesteś ostatnio w najlepszym nastroju, więc... – położyłem przed nim na stoliku rzeczy, które przyniosłem. – Nie zdążyłem ich zapakować w żaden ozdobny papier, wybacz.

Odwróciłem się, żeby odłożyć na półkę nad wieszakami teczkę, którą czasem nosiłem ze sobą do pracy. Odwiesiłem płaszcz. Słyszałem cicho szeleszczący za moimi plecami papier. Kupowanie prezentów przychodziło mi trudno i łączyło się ze sporym stresem. Chciałem, żeby mu się spodobało, ale nie słysząc żadnej żywiołowej reakcji, nasunęła mi się tylko jedna myśl.

Wciągnąłem głęboko powietrze, gdy poczułem jak Grell opiera czoło o moje ramię.

– Przyszedł do ciebie list z pracy – stwierdził chłodno, chociaż głos odrobinę mu zadrżał.

– Przeczytałeś go? – Pokręcił głową. – Więc skąd to przygnębienie?

– Przecież taki list nigdy nie zapowiada nic dobrego. A jak cię gdzieś przeniosą? W jakąś delegację wyślą? – Złapał mocno moje ramię.

– Nie wydaje mi się, żebyś musiał się martwić o takie rzeczy – postarałem się go uspokoić.

– Przepraszam. Nie umiem w tej chwili cieszyć się w pełni prezentem od ciebie. Martwię się. Niemniej jednak dziękuję – dodał na koniec.

– Rozumiem. Przeczytam ten list. – Nie mogłem się schylić, żeby zdjąć buty, a nie chciałem w tej chwili odganiać od siebie młodzieńca. – Co dzisiaj zjemy? Może coś na słodko? Racuchy z jabłkami?

– W porządku, ale ty je robisz. – Pogłaskałem go po głowie.

– Już dobrze?

– Trochę lepiej. Otwieramy czekoladki?

Stwierdziłem, że lepiej byłoby je zjeść po obiedzie – na deser – ale jeżeli i tak posiłek ma być słodki, to w sumie bez różnicy, czy zje sobie parę łakoci teraz czy później.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top