Dolorem

Chyba nie rozumiałem tego, co kartka zapieczętowana w kopercie miała mi przekazać. Nie chodziło o to, że nie mogłem rozczytać treści, jaką niosła. Maszyny do pisania najwyraźniej na dobre zagościły w żniwiarskich biurach, skoro wystosowano do mnie napisany na niej list.

– Grell...? Co znaczy, że mnie "odwołano"? – Spojrzałem na niego znad trzymanej kartki.

– Hmmm? – mruknął pytająco, rozczesując włosy. – Pokaż.

Przebiegł wzrokiem po papierze. Wzdrygnąłem się lekko, gdy zielono-żółte oczy sekundę później spojrzały prosto w moje o takiej samej barwie. Potem jeszcze raz spoczęły na liście...

– Przestaniesz być żniwiarzem – powiedział powoli, jakby do niego również nie docierała ta wiadomość.

– Jak to przestanę? Przejdę na emeryturę? Co ja będę robił całymi dniami? Może się pomylili?

Złożył kartkę na pół i odłożył na stół. Wyglądał, jakby nie chciał jej już więcej dotykać, ani nawet myśleć o niej.

– Nie, nie pomylili się. – Pokręcił głową, którą chwile potem oparł na ramionach. – Odejdziesz. Zupełnie. No wiesz. Do raju, czy coś.

Wpatrywałem się w niego przez dłuższą chwilę, po czym zaśmiałem się. Uznałem, że żartował..

– Nie wydaje mi się, żeby to było śmieszne.

Prędko spoważniałem, widząc jego skrzywioną minę. Przetrawiłem jeszcze raz to, co powiedział, ale nie wiedziałem zupełnie, jak miałbym na to zareagować. Nie wydawało mi się stosownym nawet panikowanie.

Wcześniej śmierć wydawała mi się zbawieniem. Poza pracą nie miałem właściwie niczego i nie widziałem najmniejszego sensu w kontynuowaniu swojej niezadowalającej egzystencji. Teraz, gdy zacząłem odczuwać coś na kształt szczęścia, co nie było w gruncie rzeczy najłatwiejszą sztuką, kiedy pracowało się z ludźmi dokonującymi swojego żywota, dowiedziałem się, że zniknę. Nie wydawało mi się to ani odrobinę sprawiedliwe, zwłaszcza, że nie uargumentowano tej decyzji. Przyzwyczaiłem się już do życia jako istota spomiędzy światów ludzi i świata zmarłych, a teraz miałem się z tym pożegnać.

Gdzie teraz miałbym trafić? I co z Grellem?

Wziąłem pismo, żeby przeczytać je jeszcze raz. Właściwie list mówił tylko o tym, że została podjęta wspomniana decyzja i że muszę złożyć swoją kosę w najbliższej placówce Działu Administracyjnego, gdzie też dostanę do wypełnienia stosowne dokumenty. Niczego mi nie wyjaśniono. Data wstawienia się we właściwie miejsce przypadała za trzy dni. Poinformowano mnie także, że nie muszę stawiać się już do pracy.

Wątpiłem, bym mógł odwołać się od tej decyzji. Niestawienie się z kosą u Administracji też prawdopodobnie nic by nie zmieniło. Obwołano by mnie może dezerterem, ale skoro już decyzja zapadła, mogli mnie odesłać w sobie tylko znanym terminie, nie zważając na mój status jako żniwiarz.

– Nonsens – burknąłem. – Nigdzie się stąd nie wybieram.

Grell spochmurniał ponownie. Być może właśnie tego oczekiwał. Ale skąd miałby o tym wiedzieć? Nie wydawał się być zaskoczony tymi wiadomościami, jednak spodziewałem się raczej, że tylko sprawiał wrażenie niewzruszonego.

Gwałtownie wstał od stołu. Śledziłem jego kroki do szafki i patrzyłem, jak wyciągał kieliszek, który wyślizgnął mu się z dłoni i spadł na podłogę.

----------------------------------------------------------------

Stanęło na tym, że nie poszedłem do pracy następnego dnia. Grell kazał mi nie ruszać się z domu i czekać, aż wróci. Od zeszłego południa nie rozmawialiśmy ze sobą praktycznie wcale. Rano również nie ucinaliśmy sobie pogawędek zważywszy na męczącego kaca, który go dopadł. Nie próbowałem uświadamiać mu nawet, że wypijanie całej butelki wina nie było najlepszym pomysłem, zwłaszcza, jeżeli następnego dnia miało się normalną zmianę w pracy.

Nadal nie wiedziałem, co powinienem sądzić o zawiadomieniu, które dostałem. Pogodziłem się już, że moje zniknięcie jest praktycznie nieodwołalne. Oswojenie się z tą myślą nie było łatwe, ale co innego miałem zrobić?

Od wczoraj zastanawiałem się, czy czułem się zadowolony ze swojego drugiego życia. Ciężko było mi to stwierdzić. Wprawdzie nie miałem wielkiego pola do popisu w swoich niezwiązanych z pracą działaniach, ale wydawało mi się, że spędzanie czasu z Grellem i uszczęśliwianie go na tyle, na ile byłem w stanie, mi wystarczało. Poza tym czego innego mogłem jeszcze chcieć?

Z braku jakiegokolwiek sensownego zajęcia, zacząłem układać w pudełkach nadal walające się po domu dokumenty z czasów, gdy jeszcze żyłem. Zamierzałem spalić je przy najbliższej okazji. Nie było z nich i tak większego pożytku. Zastanawiałem się, czy nie powinienem też porobić porządku ze swoimi pozostałymi gratami, chociaż nie chciałem przypadkiem zasmucić Grella jeszcze bardziej.

Zastanawiałem się, czy mogę go jeszcze jakoś pocieszyć. Normalnie może zabrałbym go na jakąś wycieczkę za to brudne miasto, ale nadal przykuty był do swojej pracy. Nie chciałem go wyciągać w takim podłym nastroju do żadnej restauracji czy czegoś podobnego, ponadto nie zostało mi wiele środków pieniężnych po ostatnim zakupie prezentu dla niego.

Cienie do powiek na razie leżały nietknięte, jednak czekoladki zostały już wczoraj pochłonięte w całości. Nie wydawało mi się dobrym pomysłem kupowanie mu kolejnego pudełka.

Miałem nadzieję, że Grell nie będzie się włóczył nigdzie wieczorem. Nie chciałem się znowu o niego martwić.

Kręciłem się długo po kuchni bez większego celu, aż w końcu postanowiłem, że zrobię sobie kawę. Nie miało dla mnie znaczenia to, że był środek południa. Przy okazji mogłem wrzucić do kuchenki pomiędzy szczapy trochę tych przeklętych papierzysk.

Wszystko wydawało mi się takie powolne i pozbawione większego sensu.

Takie wrażenie mają ludzie przed śmiercią? Nie, raczej nie wszyscy.

Czułem się niepewnie. Właściwie mogłem tylko czekać na jakąś namiastkę dalszych instrukcji. Wydawało mi się niesprawiedliwym to, że odpuszczony mi został grzech samobójstwa wcześniej niż Grellowi. On w gruncie rzeczy spędził więcej czasu jako żniwiarz niż ja. I to o wiele więcej z tego, co usłyszałem pokątnie. Zresztą nie przypominałem sobie, żebym zrobił cokolwiek, czym mógłbym się odkupić. Nie chciałem znikać z tego świata właśnie teraz, kiedy znalazłem kogoś, dającego mi powód, by wstawać co rano z łóżka. To było jak kara, a nie jak nagroda. Gdyby nie Grell, pewnie bym się cieszył, że mogłem spokojnie zniknąć, ale w takiej sytuacji? Jak mógłbym go tak po prostu zostawić?

Poza tym cholera, jeszcze nadzorowałem prace czterech żniwiarzy, dopóki Alan nie zachorował na kolce, a Erica nie zabił ten parszywy demon. Nie żeby moja kontrola nad nimi była nadal konieczna, ale wiązało się to z jakąś konkretną funkcją, na którą trzeba by powołać kogoś innego. Administracja nie miała chyba co robić, skoro chciało jej się zajmować takimi pierdołami!

Zatopiłem wargi w kawie, licząc, że wyciszy to moje wzburzone myśli. Nie udało mi się ich zdusić do końca, prawdopodobnie już nie zdążę tego zrobić.

W sumie, ciekawe dlaczego nie przydzielono mi dwóch podopiecznych w ich miejsce...

----------------------------------------------------


Wyczyściłem swoją kosę, zanim złożyłem ją w Dziale Administracji. Przyjęła ją ode mnie ta sama kobieta, do której składałem dokumenty dotyczące odroczenia śmierci Steada.

– Zginie w katastrofie parowca – mruknęła, pakując na moich oczach kosę do pudełka.

– Słucham?

– Ten William, czy jak mu tam było. Utonie w Atlantyku za półtora roku. Monitorujemy go. Ostatnio mu trochę odbija. W sensie jeszcze bardziej niż zwykle, bo wiesz, widział ciebie. Nie widzę powodów do niepokoju, większość znudzonych Londyńczyków bawi się w okultyzm, spirytualizm i inne tego typu śmieszne rzeczy. Chyba jedynie po to, żeby ostatecznie dostać paranoi. – Wzruszyła ramionami.

– Ah... no tak. Kompletnie o nim zapomniałem.

– To się zdarza. Tutaj mam dla ciebie pozostałe informacje. – Podała mi przez biurko zapieczętowaną kopertę. – No więc... żegnaj?

– Czy jest jakaś szansa, że jednak zostanę żniwiarzem w dalszym ciągu? – zapytałem, chociaż nadzieja na to już dawno umarła. Hah, umarła...

Pokręciła tylko smętnie głową w odpowiedzi.

-----------------------------------------------------------

Zewsząd dochodził mnie stukot szklanek, gwar ochrypłych głosów i duszący zapach tanich cygar.

– I co teraz szefie? – Usłyszałem po swojej prawej stronie.

Ronald zaprosił mnie na szkocką do pubu. Nie chciał słuchać moich argumentów przeciw, a miałem ich całkiem sporo. Przede wszystkim martwiłem się o Grella, który pewnie zastanawiał się, dlaczego jeszcze nie ma mnie z powrotem w domu.

– Nie mam pojęcia – odpowiedziałem.

W kieszeni marynarki trzymałem złożoną na pół, nieotwartą kopertę. Nie chciałem jej otwierać poza domem. Właściwie w ogóle nie chciałem zaznajamiać się z jej zawartością.

– Nie ma się co martwić! – Klepnął mnie w plecy, widząc moją smętną minę. – Warto pomyśleć, że to nie boli już tak jak pierwszy raz. – Wychylił zawartość swojej szklanki.

Westchnąłem. Nie chciałem marnować reszty czasu, który mi pozostał w takim miejscu. Zwłaszcza, że nie wiedziałem jak dużo jeszcze go mam. Opróżniłem własną szklankę, która wydała mi się odrobinę zabrudzona. Trunek znajomo zapiekł mnie w gardło.

– Możemy stąd iść? – zwróciłem się do blondyna, który właśnie gapił się na biust jakiejś kelnerki. – Jeżeli chcesz ze mną pogadać, możesz to zrobić po drodze. Mam jeszcze parę spraw do załatwienia, więc chce wracać do domu – powiedziałem półprawdę.

– Hę? A, dobra, dobra. Moment. – Pogrzebał w kieszeni spodni i zostawił na barze napiwek. – Jak myślisz, szefie, co jest potem? Po tak zwanej drugiej stronie? – zapytał, kiedy już wyszliśmy.

Postawiłem kołnierz płaszcza, żeby osłonić się trochę przed hulającym wiatrem.

– Nie wiem. Nie zastanawiałem się za życia, nie zastanawiałem się i teraz. Średnio mnie to obchodzi, szczerze mówiąc – mruknąłem. – Dla mnie to tylko problem.

– Rozumiem. Chociaż wiesz, zawsze możesz dostać wygodną posadkę w anielskim archiwum, czy coś takiego, szefie. – Ronaldowi najwyraźniej zebrało się na żarty. Odpowiedziałem mu tylko, że nienawidzę tych faworyzowanych kreatur, które potrafią sprawić większe problemy niż demony, a potem umilkłem.

– Szefie, mówię ci, to będzie jak wieczny urlop.

– Czyli prawdziwe piekło.

-------------------------------------------------


Zastałem Grella zapłakanego w łóżku. Poduszka, na której trzymał głowę, pobrudziła się od różnych barwników spływających na nią wraz ze łzami.

Usiadłem obok niego. Z pewnością mnie zauważył. Stęknął cicho i zaczął nerwowo pocierać zapuchnięte powieki. Nigdy nie byłem specjalistą od uspokajania czy pocieszania, nie miałem nawet zbyt wielu okazji, żeby to robić. Wolałem się nie odzywać przynajmniej na razie, dopóki nie wymyśliłbym niczego sensownego.

Pogłaskałem go delikatnie po ramieniu. Zastygł w bezruchu, a za chwilę łkania, które wydawał, zupełnie ucichły. Podskoczył, czego się nie spodziewałem, a potem przytulił się mocno. Objąłem go nieśpiesznie , żeby za moment przyciągnąć bliżej siebie.

– Wszystko będzie dobrze – powiedziałem najpewniej, jak umiałem. – Poradzisz sobie świetnie... – uciąłem w pół zdania. Nie chciałem dodawać "beze mnie".

Grell odpowiedział mi coś, ale przez tłumiony szloch, który uciekł z gardła razem ze słowami, nie mogłem go zrozumieć. Stwierdziłem, że lepiej będzie nie prosić go o powtórzenie.

Pogłaskałem go po plecach i karku. Nie spodziewałem się, że będzie to aż tak przeżywał. Jeszcze niedawno zachowywał się, jakby było mu to obojętne, a teraz... no a teraz to. Odrobinę cieszyło mnie, że przywiązał się do mnie na tyle, by teraz płakać. Mimo tego nie chciałem go tak po prostu zostawiać, zwłaszcza, że kto inny o tym postanowił. Denerwowało mnie to, że nie mogłem nic z tym zrobić, chociaż desperacko bym chciał. Nawet jeżeli nie okazywałem tego zbytnio, sądziłem, że Grell zdawał sobie z tego doskonale sprawę. Zawsze wiedział, kiedy dopadał mnie zły humor, nawet jeżeli próbowałem nie dać tego po sobie w żaden sposób poznać. Wydawało mi się, że umie odczytać moje emocje i uczucia lepiej ode mnie.

– Zobaczysz, wszystko się ułoży. Nie płacz już, bo będzie cię boleć głowa.

– Już mnie boli – stwierdził. Nadal łkał, ale brzmiał odrobinę spokojniej.

W kopercie, którą dostałem, podano dokładną datę i godzinę, więc przynajmniej nie musiałem oczekiwać niespodziewanej... śmierci? Unikałem używania tego określenia, bo wydawało mi się ono nieprawidłowe. Poza tym teraz wzbudzało więcej strachu i niepewności niż ostatnim razem. Zdecydowałem, że powiem Grellowi o niej później, kiedy będzie już spokojniejszy. Powinien wiedzieć, tak uważałem. Niefortunnie czas ten przypadał w czasie jego pracy, więc teoretycznie nie będzie mógł być przy mnie, a praktycznie i tak zrobi, co będzie chciał. Wydało mi się to całkiem oczywiste, chociaż osoba, która podejmowała o tym decyzje zapewne nie spodziewała się kilkudziesięciu niewykonanych osądzeń...

Stwierdziłem, że postaram się wygonić go do pracy, ale liczyłem się z tym, że próby skończą się fiaskiem.

------------------------------------------------------------


– Jak się czujesz? – Usłyszałem to pytanie po raz dwunasty tego dnia, chociaż nie dochodziło nawet południe.

– Jak zwykle. Nie gorzej niż normalnie.

Grell zabronił mi ruszać się z łóżka, co zapewne w normalnych okolicznościach by mnie rozdrażniło. Wtedy było mi to cokolwiek obojętne. Właściwie wszystko wydawało mi się obojętne, niewiele znaczące. Zacząłem się przez to czuć pusty od środka. Pomimo tego dziwnego wrażenia, nie wydawało mi się, by coś było nie w porządku. Gdyby ktoś mnie zapytał, czy jestem szczęśliwy mógłbym nawet odpowiedzieć twierdząco. Chyba lepiej odchodzić z takim poczuciem, niż z niespełnieniem.

Zerknąłem na siedzącego przy mnie Grella. W przeciwieństwie do swoich przyzwyczajeń założył dzisiaj służbowy garnitur. Nigdy za nim nie przepadał i chodził ubrany, jak mu się podobało. Nie do końca wiedziałem, czy był to wyraz żałoby, szacunku czy czegoś jeszcze innego. Może od teraz zamierzał w nim już chodzić na stałe? Martwiłem się odrobinę o reakcję przełożonych na jego samowolny dzień urlopu, ale nie pytałem, co takiego zamierza powiedzieć zwierzchnikom w ramach usprawiedliwienia. Nie potrzebowałem tego wiedzieć.

Już nie płakał. Chodził przygnębiony, a także wydawał się jakiś nieobecny, ale już nie płakał. Nie chciał mnie martwić, a przynajmniej tak sobie to wyjaśniałem.

Zdjął mi okulary. Mimo że były insygniami żniwiarza, nie trzeba było ich nigdzie oddawać. Liczyłem, że je zachowa, chociaż nie chciałem, by przypominały mu o mnie zbyt często.

Nie wiedziałem, ile czasu jeszcze mi zostało. Grell zabrał mi mój zegarek, chociaż oponowałem. Pewnie nieprzerwanie wpatrywałbym się w jego wskazówki, ale nie widziałbym w tym niczego szczególnego.

Żadne z nas nie wiedziało, jak wyglądało odejście żniwiarza. Ten kto wiedział, nie mówił o tym. Może uznano za nietaktowne przypatrywanie się temu, a może na tyle dużo żniwiarzy żyło samotnie, że nikt nie miał okazji doświadczenia tego. Miałem się już nie dowiedzieć.

Widziałem jedynie szarobure plamy, odkąd zajęto mi okulary, ale nie uskarżałem się. Milczałem. Z pewnością miałbym siłę coś jeszcze powiedzieć, ale nie widziałem ku temu potrzeby. Żadne słowa otuchy nie przychodziły mi do głowy. Nawet zwykłe "kocham cię" wydawało się dziwnie zbędne i zbyt wiążące na tę chwilę.

Wyczekiwałem jakiejś zmiany w moim samopoczuciu. Nie śpieszyło mi się nigdzie, ale wydawało mi się, że tli się we mnie jeszcze odrobina niecierpliwości. Zamknąłem oczu i odetchnąłem głęboko. Wtedy ogarnęło mnie poczucie niepokojącego błogostanu. Chciałem złapać Grella za dłoń, ale nie miałem już siły unieść choćby palca. Wydawało mi się, że ciało powoli rozpada się na maleńkie drobinki, które unoszą się w powietrze niesione przez przeciąg.

-------------------------------------------------------------


Zamknąłem ostrożnie szklaną witrynę. Robiłem to od lat, ale nadal bałem się, że przypadkiem stłukę masywne szkło. W jednym miejscu było już odrobinę pęknięte przez nieuwagę mojego ojca, który tymczasem spędzał czas na tyłach swojego warsztatu. Do moich nozdrzy dolatywał zapach tytoniu z fajki, więc wnioskowałem, że zrobił sobie przerwę w pracy.

Czułem się odrobinę nie na miejscu, będąc synem jubilera. Niekiedy wydawało mi się, że jestem tak stary, że mógłbym być czyimś dziewięćdziesięcioletnim pradziedkiem. Ojciec owdowiał wcześnie, dlatego ledwo pamiętam matkę. Nie żyło mi się źle, nie mogłem narzekać, ale wyrób kosztownych bransoletek, kolczyków czy wisiorów nie pociągał mnie. Poza tym często dopadało mnie uczucie przytłaczającej nostalgii, gdy wpatrywałem się w drobne, czerwone rubiny, które czasem obrabiał ojciec.

– Wilhelm? Jesteś tam? – Usłyszałem zza zaplecza.

– Tak, ojcze?

– Umyłeś już podłogę? – Jego głos był strasznie donośny. Zapewne dlatego, że głuchnął.

– Za moment się tym zajmę. Robiłem porządki na wystawię.

Był środek października. Strasznie lało, a klienci wnosili zaległe na ulicach błoto pod butami do przeróżnych budynków. Ojciec tego nie cierpiał, ja również za tym nie szalałem, dlatego od jesieni do końca zimy głównym moim zajęciem stawało się obsługiwanie szmaty i mopa. Mało ambitne zajęcie, jakby nie patrzeć.

Przed momentem deszcz osłabł, więc pewnie znów ludzie zaczną się pałętać po głównych ulicach. Nie pomyliłem się zbytnio. Za moment ujrzałem dziewczynę przyglądającą się srebrnej kolii zaprezentowanej na manekinie na wystawie. Zmierzyłem ją odrobinę podejrzliwie. Czerwone włosy splecione w warkocz przykuły moją uwagę. Wydały mi się melancholijnie znajome. Z ciekawości wyszedłem do niej na ulicę. Chciałem zaprosić ją do środka, żeby nie mokła na deszczu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top