#Chapter Forty One

TaeHyung

-Helen wróci jeszcze wieczorem? -pyta DaeHee, wycierając włosy ręcznikiem.

-Nie. -Zerkam na zegar w kuchni i wracam do papierów, które wertuję. -Skończyliśmy na dzisiaj.

Cholera. Gdzie są moje notatki?

-Musisz być wyczerpany. Ćwiczyłeś to w budce cały dzień.

-Nie cały. -Do licha. To, jak pomogła mi się rozluźnić wargami, było tyleż nieoczekiwane, co idealne.

-Nie rozmawiajmy o tym. -Gdy spoglądam na nią, jej policzki są różowe z zawstydzenia.

-Nie próbuj nawet... -Przewracam oczami. -Znam cię, DaeHee Lee. Nie udawaj onieśmielonej, bo dobrze wiem, jaka z ciebie seksowna lisiczka.

Śmieje się, a ja przypominam sobie jej głowę, ciepło jej warg, ssące usta... Jestem prawdziwym szczęściarzem.

-Czego szukasz? -pyta, celowo zmieniając temat. Kieruje tym samym moją uwagę na aktualne zadanie, czyli odnalezienie notatek na jutrzejszy program.

-Chyba zostawiłem je na stadionie.

-Co zostawiłeś?

-Moje notatki. Muszę po nie wrócić.

-Ach... A ja liczyłam na to, że w końcu mnie wykorzystasz.

-Tak? -Muzyka dla moich uszu.

-Będę w łóżku. -Jej uśmiech sugeruje, że mówi śmiertelnie poważnie. -Nago. Niecierpliwa.

-Pospieszę się.

O tak. Jestem szczęściarzem.

* * *

Z notatkami w dłoni, z głową pełną wyobrażeń tego, co zrobię z DaeHee, gdy wrócę do domu, i generalnie zadowolony z życia przemierzam korytarze na poziomie klubu.

Z DaeHee układa się po prostu wspaniale.

Jestem w pełni gotów na jutro.

Ramię powoli się regeneruje.

Aces trafili do mistrzostw. I chociaż technicznie jestem Wranglersem, sercem zawsze będę z Aces. Przynajmniej ogłoszę rozpoczęcie. Przynajmniej będę komentował. To nie to samo, co granie, ale lepsze niż nic.

Skręcam w inny korytarz.

I staję jak wryty.

Co, u licha?

-Musisz przestać tu o nas gadać. Ludzie to w końcu zauważą.

-A niech gadają. -Santiago wyrzuca dłonie w górę. -Jakby mnie to obchodziło. To ty próbujesz ratować swój wizerunek, utrzymując to w tajemnicy. Nie ja.

-Mów ciszej, dobrze? -prosi mój ojciec z rezygnacją w głosie, jakiej nigdy u niego nie słyszałem.

Nie potrafię się ruszyć, chociaż każda cząstka mnie mówi, że wolałaby nie słyszeć, o czym oni rozmawiają.

-To gdzie mamy pogadać, Cal? Nie chcesz zaprosić mnie do swojego domu. Nie spotykasz się ze mną nigdzie indziej, bo nie daj Boże ktoś zobaczyłby nas publicznie razem, ojca i łajdaka, i zacząłby zadawać pytania. Tutaj wszyscy się spodziewają, że będziemy rozmawiać. Tutaj mogą nas podejrzeć. Tutaj twój cudowny pierdolony synuś nie będzie tego kwestionował.

Moje buty piszczą i obydwaj rozmówcy podrywają głowy w moją stronę. Potrząsam głową, patrząc to na jednego, to na drugiego.

O mój Boże.

-To jakieś żarty? -Chyba ja to powiedziałem. Nie jestem pewien, bo w głowie mam tyle białego szumu, że nie potrafię nawet... Jak, do diabła, mogłem się nie domyślić...

Kurwa.

Santiago jest synem mojego ojca?

Moim przyrodnim bratem?

-Mogę to wyjaśnić. -Tato podchodzi bliżej, ale ja robię krok w tył, wciąż potrząsając głową, wciąż nie chcąc w to uwierzyć.

-Nie. Tylko... -Mrugam kilka razy, żeby przestać widzieć to, co widzę. Ten sam kształt oczu, ten sam podbródek. Trudno to zauważyć ze względu na różnicę w odcieniu skóry, ale da się. I na dodatek teraz nie potrafię już tego nie zauważać. -To prawda? -pytam chrapliwym szeptem.

Ojciec zaciska usta i patrzy mi w oczy. I przytakuje.

-TaeHyung, pozwól, że...

-Pieprzyć to. -Odwracam się na pięcie, żeby uciec, chociaż on próbuje mnie zatrzymać. Chód, trucht, sprint. Byle jak najszybciej wydostać się z tego betonowego labiryntu, który w tej chwili wciąga mnie jak ruchome piaski.

Potrzebuję powietrza.

Nie mogę złapać oddechu.

Nie mogę myśleć.

Popycham drzwi na parking. Opieram się dłońmi na kolanach i łapczywie chwytam powietrze.

DaeHee.

Potrzebuję DaeHee.

Biegnę do domu. W windzie wielokrotnie nerwowo przyciskam swoje piętro, jakby to miało ją przyspieszyć.

Drzwi się otwierają.

-DaeHee! DaeHee!

DaeHee wybiega z sypialni i staje w miejscu, gdy mnie zauważa.

-TaeHyung. -Jej głos jest spokojny, wzrok ostrożny. -Twój ojciec właśnie dzwonił. Co się stało?

-Co ci powiedział? -Robi krok w moją stronę, a ja robię jeden w tył. Potrzebuję... ja tylko... Co się tutaj dzieje?

-O Boże -mówi łamiącym się głosem. Bierze głęboki oddech i wraca spojrzeniem do mnie.

-Wiedziałaś?

-Nie na pewno. Nadal nie wiem -pląta się w wyjaśnieniach. Serce zapada mi się w piersi. -Wpadłam raz na twojego ojca i Santiago...

-Co? Kiedy? Gdzie? Chryste. -No jasne: DaeHee z wielkimi jak spodki oczami, wypadająca bez tchu przez drzwi na parking. -Czy to było wtedy, gdy mój ojciec wyszedł za tobą ze stadionu?

Przytakuje.

Ja pierdolę. Dlaczego miałaby mi o tym nie mówić, skoro... Wściekłość powoli wypełnia każdą komórkę mojego ciała.

-Wiedziałaś i nie powiedziałaś mi?

Unosi dłonie.

-Przez przypadek usłyszałam kilka słów i poskładałam fakty, ale nie miałam pewności, czy to prawda. Na pewno jednak nie miałam zamiaru pytać.

-Dlaczego mi nie powiedziałaś? -Mam ochotę się na nią wydrzeć, potrząsnąć nią, zmusić do jakiejkolwiek reakcji, bo trawi mnie od środka taka wściekłość i dezorientacja, że nie wiem, co powiedzieć, co zrobić i jak się czuć.

Ale nie mogę tak postąpić. To nie jej wina. W żadnym calu. Nie, Santiago nie pojawił się przez nią. Tylko przez mojego ojca.

-Myślałam, że ci powiem...

-Ale nie powiedziałaś. Kiedy... zamierzałaś mi powiedzieć?

-Po jutrzejszym wieczorze. -Jej głos jest łagodny w porównaniu z moim wrzaskiem. Dzień dla mojej nocy. Światło dla mych ciemności. Pieprzenie dla mojego popieprzenia. -Nie chciałam, żeby wpłynęło to na twoją audycję. Włożyłeś tyle wysiłku w przygotowania.

Chciałam, żebyś miał czysty umysł i ...

-No cóż, ta część planu poszła w diabły, co?

-Niekoniecznie.

Mój ojciec ma drugie dziecko. Od jak dawna o nim wie? Jak długo utrzymywał to w tajemnicy? Czy mama... O, kurna. Mama.

-Pieprzony Santiago. -Chwytam się dłońmi za głowę i zaczynam przemierzać pokój tam i z powrotem. Tak wiele myśli. Tak wiele pytań.

-TaeHyung. -DaeHee wyciąga do mnie dłoń i chociaż pragnę uciec, schować się do mysiej dziury i udawać, że to nie dzieje się naprawdę, nie robię tego. To jedyna osoba, której ufam w chwili, gdy nikomu nie mogę już ufać.

Nawet sobie.

-Mam wrażenie, że tonę. Nie potrafię oddychać. Muszę wyjść. Pomyśleć. Zrobić... nie wiem co.

Biorę z kosza klucze do samochodu i wciskam przycisk przywołania windy.

-Zostań. Porozmawiaj ze mną. Proszę. -Dobija mnie jej łamiący głos. Wzbudza chęć, by zostać, chociaż dobrze wiem, że nie mogę.

Zamykam oczy, biorę głęboki oddech i życzę sobie, żeby to wszystko zniknęło. Ale gdy je otwieram, nic się nie zmienia. DaeHee nadal stoi przede mną, a on jest moim przyrodnim bratem. Dwie rzeczy, które wiem na pewno.

-Nie zrobię niczego głupiego -mówię, gdy widzę spływającą po jej policzku łzę. -Potrzebuję tylko trochę czasu, żeby pomyśleć.

Przytakuje. Wie, czego potrzebuję. Rozumie mnie.

Sęk w tym, że ja nic już nie rozumiem.

* * *

-Otwórz mi. -Drzwi trzęsą się, gdy w nie łomoczę. -Otwórz, mamo.

Kłamstwo na kłamstwie. Tak wiele kłamstw.

Gniew. Dezorientacja. Ból. Zdrada. Wszystko to kotłuje się we mnie rozszalałym wirem.

-Mamo. Proszę cię, otwórz mi. -Bum, bum, bum, bum.

To przez tatę mama jest w takim stanie. To przez jego kłamstwa.

-TaeHyung? TaeHyung, coś ci się stało? -Jej stłumiony bełkot dobiega do mnie przez drzwi, a potem słyszę charakterystyczny odgłos otwieranego zamka.

-Nie. Tak. Nie wiem, do licha -mówię, gdy otwiera drzwi i patrzy na mnie z dezorientacją i zatroskaniem.

-Co się stało?

Mijam ją i wchodzę do jej przygnębiającego domu, w którym czas się zatrzymał i w którym wala się na blacie więcej pustych butelek, niż wcześniej dostrzegałem. Próbuję opanować wściekłość, bo wiem, że na to nie zasłużyła. To nie jej wina.

-Mamo... -Nie wiem nawet, jak to powiedzieć. -Znam prawdę. Wiem, dlaczego rozstaliście się z ojcem.

Twarz jej blednie, a dłonie zaczynają drżeć. Chwiejnym krokiem podchodzi do kuchni i ostentacyjnie pociąga spory łyk ze swojej szklanki. Stoi plecami do mnie, ale widzę, jak unoszą się i opadają jej ramiona, jakby brała pokrzepiający wdech. Gdy się do mnie odwraca, nagle wygląda dwadzieścia lat starzej.

-Dlaczego się rozstaliśmy, TaeHyung?

-Nie. Przestań. -Podchodzę do niej, zabieram jej szklankę i rzucam ją do zlewu. Ubolewa nad tą stratą, ale mam serdecznie dosyć jej uzależnienia i gówno mnie to obchodzi.

W tej chwili potrzebuję jej bardziej niż ona alkoholu, a nie sądzę, żeby to zauważała.

Nigdy tego nie zauważała.

Zastanawiam się, czy kiedykolwiek zauważy.

-Byliśmy młodzi.

-Bzdura. Wszyscy byli wtedy młodzi. -Przeczesuję dłonią włosy, zerkam na zdjęcie na ścianie, przedstawiające naszą trójkę, i tłumię chęć rozwalenia go pięścią. -Zdradzał cię, prawda? Każdej nocy był z klubem w innym mieście i zamiast myśleć o rodzinie, myślał tylko o sobie i nie potrafił utrzymać łap przy sobie.

Podbródek jej drży. Chwyta się blatu i powoli opuszcza na krzesło. Widzę w jej oczach łzy. Zauważam jej drżące dłonie. Słyszę szept:

-O Boże.

-Aż wreszcie kogoś zapłodnił.

-Nie. Przestań. -Mama zatyka uszy, a jej piersią zaczyna targać potężny szloch. Potrząsa głową, powtarzając wciąż nie, nie, nie. Jest w rozsypce podobnie jak ja, ale muszę do niej dotrzeć. Potrzebuję potwierdzenia.

Muszę to od niej usłyszeć.

-Tak właśnie było? Tego nie chciałaś mi powiedzieć? Pozwoliłaś mi wierzyć, że jest dobrym człowiekiem, podczas gdy w rzeczywistości kawał z niego drania, który kochał siebie bardziej niż nas?

Płacze jeszcze rzewniej i zaczyna się kołysać w przód i w tył, zerkając w stronę opróżnionej do połowy butelki, która stoi w zasięgu jej ręki.

-Nie. On był... on chce...

-Nie tłumacz go. Nie próbuj nawet...

Milknę, gdy nagle w głowie wszystko wskakuje we właściwe miejsce.

On chce...

Czas teraźniejszy.

W ułamku sekundy jestem przy niej. Potrząsam ją za ramiona, żeby wyrwać ją z tego transu. Muszę widzieć jej twarz, gdy zadam następne pytanie. To, od którego w tej chwili mnie mdli.

-Kto jest miłością twojego życia, mamo? -Jej twarz to personifikacja paniki. -Kto? Czy to ojciec jest tą miłością, na którą czekasz?

Nie odpowiada. Otwiera i zamyka usta. Spogląda na butelkę, a potem na mnie. Pragnienie kontra obowiązek. Uzależnienie kontra miłość.

Nagle wszystko nabiera sensu.

-To dlatego masz na ścianie te zdjęcia z naszą trójką, prawda? Myślałem, że chciałaś mi pokazać, że nasza rodzina nie zawsze była rozbita. Żebym wiedział, że byłem kochany przez oboje rodziców, zanim doszło do tego, że mogłem mieć tylko jednego rodzica naraz.

-Byłeś kochany.

-Ale wcale nie o to chodziło, prawda? Zostawiłaś je dlatego, że nadal go kochasz. Bo on kochał te części ciebie, których nikt inny nie potrafił pokochać.

Kieruje na mnie przekrwione, zaszklone oczy i próbuje się uśmiechnąć wbrew temu, że policzki ma poorane łzami.

-Powiedział, że wszystko naprawi i wróci do mnie.

Patrzę na nią owładnięty przytłaczającym niedowierzaniem. A myślałem, że wyczerpałem już na dzisiaj skalę barometru zszokowania.

Po raz pierwszy w życiu żałuję, że nie jestem jak ona. Uzależniony od czegoś, co miałoby na mnie tak silny wpływ, że żyłbym przeszłością. Wierzył w coś, co nie jest prawdą.

Trzymał się kłamstw, które powtarzałbym sobie, żeby przetrwać następną sekundę.

Następną minutę.

Następny dzień.

Następną butelkę.

*

*

*

Pamiętacie 750 obserwacji na instagramie i pojawi się coś nowiutkiego także warto słoneczka zajrzeć i się postarać!

Mój instagram: wanessa_w._

Ale co to dla was przecież jesteście najlepsi!

Dziękuję. Zostaw po sobie ślad.

Głos + komentarz = zadowolona, pełna energii pisarka!

Pozdrawiam was, Wanessa

PS

Zapraszam do "Danger Man"!!!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top