Mamo czy to ty?


*MIU*

Zostałam sama z Josh'em. Siedzieliśmy w moim pokoju. Czułam, że zaraz zwymiotuje. Co zrobić? Co Ja mam zrobić?! Byłam mega zestresowana. Nie miałam bladego pojęcia jak zacząć rozmowę. Boże! Chciałam nagle przestać istnieć. To był chyba najgorszy dzień w moim życiu. Co ja najlepszego zrobiłam?! Mój ojciec mnie zamorduje. Dobrze, że mojego taty nie było w domu. Zabiliby Josh'a, a potem zamknęli mnie w wysokiej wieży bez schodów. Niczym Rozszpunkę. Pojechał z tą suką do jej matki na pogrzeb. Nawet trochę mi ulżyło.

Dobre pięć minut zeszło mi, by się zebrać w sobie i coś powiedzieć.

- Więc... To znaczy... Wiesz... No... - bąknęłam nie pewnie.

- Tak. Musisz wiedzieć, że nie zostawię Cię samej. Zresztą cały czas żałuję, że Cię wtedy zostawiłem. Przepraszam. Naprawdę. Jesteś wyjątkową dziewczyną, ale Ja Cię nie doceniłem. - powiedział zmieszany. W jego oczach widziałam szczerość i wstyd. - Yy... Jeszcze raz Cię przepraszam. - dodał. Tego chłopaka chyba piorun musiał trzasnąć, przed tym jak przyjechał do mnie. Zaskoczył mnie.

- Jasne. - uśmiechnęłam się blado. - Chcesz o tym powiedzieć rodzicom? Ja raczej nie powiem nic mojemu ojcu. To nie jest dobry moment. - w moich oczach pojawiły się łzy. Przypomniały mi się wydarzenia z przed tygodnia i słowa mojej macochy. Zrobiło mi się słabo. Wszyscy myśleli, że ona była moją prawdziwą matką. To mijało się z prawdą. Nie znosiłam jej. Ona była bezduszną suką.

Do szesnastego roku życia byłam w błędzie. Zawsze myślałam, że to ona jest moją rodzicielką. Okazało się, że moja matka zmarła na raka jak miałam dwa miesiące, a mój ojciec i tak miał kochankę na boku. Napatoczyła się i wyszła za niego za mąż. Tata myślał, że się nie dowiem. Myślał, że ta głupia małpa zastąpi mi mamę, ale ona nie potrafiła kochać innych oprócz siebie i pieniędzy. Niszczyła moje życie. Jak byłam mała myślałam, że po prostu chce mnie dobrze wychować i jej metody są słuszne. Znienawidziłam ją po tym jak nakryłam ją z moim byłym chłopakiem w łóżku, ale zagroziła, że jak powiem ojcu to ona wygada mój największy sekret. Zawsze mnie zastanawiało skąd się o nim dowiedziała.

Po mojej twarzy spływały słone łzy.Josh złapał mnie za rękę i mocno przytulił.

- Nie płacz. Wszystko będzie OK.

- Nie będzie! - zaczęłam szlochać. - Wszystko się wali.

- Jestem przy Tobie. Obiecuję, że będę Cię wspierać - odparł.

*UWAGA ZBOCZONA SCENA*

On w przeciwieństwie do mnie był spokojny. Czułam się przy nim bezpieczna i kochana, ale również nie znosiłam go za to co mi zrobił. Bardzo mnie to zraniło. Kiedy rozmawialiśmy o naszej przyszłości, w której znajdował się mały dzieciak zachowywał się trochę jak starszy brat. Może nawet jak chłopak. Spojrzałam mu w oczy. Zaczęliśmy się do siebie niebezpiecznie zbliżać. Jego usta przywarły do moich. Złapałam za jago rozczochrane włosy. Jego ręka wędrowała pod moją bluzkę. Zaczęliśmy się namiętnie całować. Josh zaczął rozpinać mój stanik. Nawet nie zauważyłam, że pozbył się mojej białej jedwabnej koszuli. Pozwalam mu na wszystko. Byłam już prawie naga. Jego ręce schodziły powoli w dół. W dół. I coraz niżej. Jednak przeszkodziłam mu. Chłopak miał rozczarowaną minę.

- Zaczekaj. - szepnęłam. Ściągnęłam mu koszulkę. - Teraz jest sprawiedliwie.

Zachichotałam. On też zaczął się śmiać.

- Chyba zakochałem się w Tobie. - mówił delikatnie całując mnie po szyi. Zapomniałam o wszystkim co mi zrobił. Jego ręce objęły mnie w talii. Usiadłam na niego okrakiem. Położył się na moim łóżku. Schyliłam się i zaczęłam całować jego tors. Położył swoje ręce na mojej pupie. Zaczął ją lekko masować. Z moich ust wyrwał się jęk. Nagle chłopak znalazł się nade mną. Całował moją szyję, następnie schodził w dół. Sięgnął rękoma do zapięcia od mojego stanika. W między czasie obdarowywał pocałunkami moje obnażone piersi. Cicho pojękiwał, z resztą tak samo jak ja. Byłam strasznie podniecona. Marzyłam jedynie o tym by ta chwila trwała wiecznie...

- Do jasnej cholery Maya co Ty wyprawiasz. - momentalnie usiedliśmy w pionie. Josh szybko zasłonił mnie swoim ciałem, bo oczywiście nie miałam na sobie nic.

- Ubierz się. - szepnął. Zrobiłam, to co mi rozkazał. Sięgnęłam po stanik, a następnie jego koszulkę. Czułam rozczarowanie i strach. Moje policzki płonęły z zażenowania

- Przepraszam Pana. To moja wina, ja zacząłem. Miu, znaczy Maya...yyy... Przepraszam. - mówił.

- Nie to moja wina! To jest Josh mój chłopak. - spojrzałam przepraszająco na chłopaka, który tylko uśmiechnął się do mnie życzliwie i skinął głową na znak, że spodobało mu się to co powiedziałam. -  Jestem już dorosła i mogę robić z nim co mi się podoba. - ponownie zerknęłam na niego nie pewnie, a on tylko się uśmiechał.

- Tak jesteśmy razem. - potwierdził.

- Wynoś się. - wrzasnął mój ojciec.

Zrobiło mi się słabo. Przed oczami widziałam tylko jasne światło. Czułam okropny ból. Zasnęłam.

***

Obudziło mnie jasne światło. Szpital. Byłam w szpitalu. Powoli przypomniałam sobie co się wydarzyło. Byłam słaba. Zmęczona. Ponownie zamknęłam oczy. Jedyne co widziałam to moją mamę. Tą prawdziwą. Uśmiechała się do mnie.

- Maya. Moja piękna Maya. Nie zostaniesz jeszcze matką. Nie teraz. - kiedy powiedziała to przytuliła mnie mocno.

- Mamo czy to ty? - łzy spływały mi po policzkach. Kobieta, która mogła być moją rodzicielką odeszła. Obudziłam się. Słyszałam czyjeś głosy. Później dostrzegłam tatę, Josh'a i jego rodziców. Jednak nigdzie nie było Ari. Poczułam smutek. Powieki stawały się coraz cięższe. Po raz kolejny poczułam zmęczenie. Słabo się uśmiechnęłam i z powrotem zamknęłam oczy. Jedynie co widziałam to ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top