Dlaczego chociaż raz nie mogę spać spokojnie?
To była pani Moon. Zastanawiałam się czego ode mnie chciała.
- Cześć Ari. Chciałam cię zapytać czy wszystko w porządku... Słyszałam o twojej sytuacji w rodzinie. Rozumiem, że może być ci ciężko i nie za bardzo lubisz mówić o tym i o sobie. Pamiętaj, że gdybyś czegoś potrzebowała zawsze możesz się do mnie zwrócić. Chętnie ci pomogę w każdej sprawie - dobitnie podkreśliła ostatnie słowa. Zatkało mnie.
- Dobrze. Dziękuje - co miałam powiedzieć? Żeby się odczepiła, zostawiła mnie w spokoju. Nie potrzebowałam pomocy, tylko normalnego życia. Nie to nie w moim stylu. Mimo wszystko starałam się być kulturalna. Nauczycielka pożegnała mnie i poszła w swoją stronę.
Spojrzałam na zegarek było czterdzieści pięć minut po drugiej. W tej oto chwili zdałam sobie sprawę, że spóźniłam się, a mój autobus odjechał pięć minut temu. Do domu miałam 20 kilometrów. Niestety musiałam wracać na piechotę, bo kolejny autobus jest o szesnastej dwadzieścia, a nie chciałam marnować tego dnia. No to w drogę.
Nie całe dziesięć minut później podjechał pode mnie sportowy samochód. Piękne białe Lambo. Nie widziałam kto się w nim znajdował, gdyż miał przyciemniane szyby. No cóż szłam dalej, a to auto za mną. Wystraszyłam się, ale starałam się tego po sobie nie pokazywać. Wreszcie tajemniczy kierowca opuścił szybę. To była Amber.
- Może Cię podrzucić? - spytała się z tym idiotycznym uśmieszkiem. Nie zatrzymałam się i szłam dalej. Udało mi się wymówić kilka prostych słów. Miałam problem z odpowiedzią. Nie z powodu złej kondycji, gdyż byłam wysportowana i lubiłam biegać. Po prostu się wystraszyłam. Przeraziła mnie myśl, że ktoś mógłby mnie porwać. Chociaż po co miałby to robić? Dla okupu? Myśląc o tym zaczęłam się śmiać.
- Nie dzięki. Wolę iść na nogach, niż jechać z Tobą w tym samym pojeździe. Jeszcze się zarażę głupotą i debilizmem - mówiłam śmiejąc się. Spojrzała na nie jak na wariatkę.
- Jak sobie chcesz - i odjechała.
Idąc ciemnymi dróżkami lasu, wiele razy nabawiłam się panicznego strachu. Ta droga była skrótem. Mogłam również wybrać dłuższą przez miasto, ale moje obuwie nie było przystosowane na długie spacerki. W sumie do lasu też nie, ale tam przynajmniej była dróżka wysypana piaskiem, więc szło mi się dość wygodnie. Przecież trochę świeżego powietrza mi nie zaszkodzi. Co mnie nie zabije to mnie wzmocni... Miałam tu na myśli wilki, które pewnie czyhały na mnie za drzewami. Do domu zostało mi jakieś pięć minut.
Nagle zza krzaków wyleciał mężczyzna. Nie dostrzegłam twarzy. Napastnik rzucił się na mnie i zaczął krzyczeć. Nie zrozumiałam słów jakie wypowiedział, ale za to wiedziałam kim był. Najpierw walnął mnie z całej siły w głowę. Na szczęście nie straciłam przytomności. Później zadał cios w brzuch i uda. Z bólu opadłam na ziemię. Wtedy zaczął bić mnie po twarzy. Nie dałam rady się obronić. Nie mogłam nic zrobić. Byłam bezsilna. Nie miałam z nim szans. Po kilku minutach walki odszedł. Zostawił mnie samą w lesie. Łzy ciekły mi po policzkach, rozmazując mi makijaż. Zdałam sobie sprawę, że zaatakował mnie własny ojciec.
Leżałam na ziemi jeszcze tak dwadzieścia minut, aż ból minie,ale nie minął. Ledwo wróciłam do domu. Byłam zmęczona. Nie chciałam patrzeć na niego. Jeszcze nigdy mnie tak nie potraktował.
Mamy znowu nie było. Rzadko ją widywałam w domu. Z tego powodu zachciało mi się płakać jeszcze bardziej. Potrzebowałam jej. Chociaż rozmowy albo jakiegokolwiek wsparcia.
Wchodząc do pokoju spojrzałam w lustro. Byłam cała w siniakach. Miałam pękniętą wargę. Wyglądałam jak potwór. Zapłakany, smutny z rozmazanym makijażem i krwawiący potwór. Nie chciałam siebie takiej widzieć. Za każdym razem powtarzałam, że nie dam mu się pobić. Jednak nigdy mi się to nie udało. Przez to stawałam się jeszcze bardziej bezbronna. Myślałam, że nie będę, aż tak źle wyglądała, ale się przeliczyłam. I jak jutro miałam pójść do szkoły, chyba nie tak. Nie w tym stanie. Zwolnienia od ojca nie dostałabym. Spodziewałam się, że matki nie będzie w domu, a jego nie miałam zamiaru pytać. Mówiąc szczerze, miałam to w dupie. Byłam pewna, że jakoś dam radę się wytłumaczyć. To co dam radę zakryje ubiorem, a resztę makijażem.
Pod wieczór umyłam się. Kiedy zmyłam krew i zamalowałam siniaki pod oczami nic prawie nie było widać. Zaplanowałam, że ubiorę koszulkę z długim rękawem, spodnie i trampki, które zasłonią resztę mego biednego obolałego ciała.
Wróciłam do swojego niewielkiego pokoju. Położyłam się do łóżka i zasnęłam. Jednak nie na długo.
***
Obudziłam się o drugiej w nocy zalana potem. Po moich policzkach spływały łzy. Znowu śniły mi się koszmary.
- Dlaczego chociaż raz nie mogę spać spokojnie? - zapytałam samą siebie.
Po chwili przestałam płakać. Udało mi się uspokoić. Próbowałam zasnąć jednak bez skutków.
Zamknęłam oczy i pogrążyłam się w marzeniach, które pewnie nigdy się nie spełnią...
__________________________________________________________________________
Bardzo krótki rozdział. Zakończenie dnia rozpoczęcia roku :>
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top