Czy mogłaby pani przyjechać jutro do szpitala?

- Co się stało?! Proszę mi powiedzieć co się stało! - wrzasnęłam na kobietę w szpitalu, w którym leżała Miu. Nie chcieli mnie wpuścić. Nie byłam członkiem rodziny. Jedyne co chciałam to dowiedzieć się co z moją przyjaciółką. Tak bardzo się o nią martwiłam.

- Proszę pani. Jeśli pani się nie uspokoi to wezwę ochronę. Nie mogę nic pani powiedzieć. Już pani tłumaczyłam, ale chyba muszę powtórzyć. Nie jest pani, ani rodziną pacjentki, a jej rodzina nie zezwoliła na odwiedziny gości.

- Och. Już rozumiem no... - spojrzałam na kobietę w średnim wieku, która stała za ladą. Nagle zauważyłam Josh'a, który szedł przez korytarz. Od razu do niego podbiegłam.

- Och. Ari. Sądzę, że powinnaś zobaczyć się z Mayą. Niedawno się obudziła i... i nie che z nikim rozmawiać.

Chłopak zaprowadził mnie do przyjaciółki. Była bardzo blada. Szybko do niej podbiegłam. Miu od razu rozpromieniła się na mój widok. Złapałam jej delikatną rękę. Dziewczyna poprosiła wszystkich, żeby opuścili jej pokój szpitalny. Kiedy wszyscy wyszli, dziewczyna od razu zaczęła mówić.

- Nie uwierzysz... Stało się coś niewiarygodnego. Zacznę od początku. Kiedy już zostawiłaś mnie samą z Josh'em, zaczęliśmy rozmawiać. Wszystko tak szybko się potoczyło i...

- Proszę, powiedz, że nie wylądowaliście w łóżku...

- No oczywiście, że nie. - wydałam z siebie to bardzo znane ,,uff,, po czym dziewczyna zaczęła dalej mówić. - No znaczy prawie się z nim przespałam, ale moi rodzice nas nakryli.

- Co kurwa?! - parsknęłam gromkim śmiechem. Maya pokręciła z niezadowoleniem głową i wystawiła mi język.

- Dasz mi skończyć? - popatrzyła na mnie z irytacją.

- Ummm... Tak, przepraszam. - posłałam jej przepraszającego buziaka w powietrzu.

- No więc, ojciec kazał wynosić się Josh'owi, a ja zasłabłam no i znalazłam się tu. Parę razy się budziłam i kiedy ponownie pogrążyłam się w śnie zobaczyłam moją prawdziwą matkę, tą zmarłą. - jej prawdziwa mama nie żyła. Dlaczego mi o tym nie powiedziała? - Powiedziała, że nie jestem w ciąży. Rozumiesz?! Badania również to potwierdziły. - Maya szeroko się uśmiechnęła. Ja aż pisnęłam z radości.

- Czyli nie będzie dzidziusia?!

- Nie będzie. I jeszcze jedno... - dziewczyna trochę posmutniała. - Przepraszam, że, nie powiedziałam ci o mojej matce i macosze. Nie mam odwagi się do czegoś przyznać... Ale obiecuje kiedyś ci wszystko wyjaśnię. Dobrze? - to musiało być coś bardzo ważnego dla Mayi. Coś ją bardzo przerażało, więc postanowiłam nie naciskać i zaczekać, aż sama będzie gotowa mi powiedzieć.

- Jasne. - uśmiechnęłam się do przyjaciółki. - Ciesze się, że nic Ci nie jest. Nie mogłam w ogóle się do ciebie dostać, a tak bardzo się martwiłam.

- Jak to?

- Nie chcieli mnie wpuścić.

- Ja również bałam się, że tobie coś się stało i dlatego cię nie ma. - wstałam i przytuliłam delikatnie Miu. Ona była taka kochana. Kiedy z powrotem usiadłam na swoim miejscu, pogrążyłyśmy się z Mayą w rozmowie o nadchodzącym balu, o mnie i Calumie, o niej i Josh'u. Spędziłyśmy gawędząc kilka godzin, aż nie zaczęło się ściemniać. Później, mimo sprzeciwu Miu i mojego, zostałam wyrzucona z sali przez zołzowate pielęgniarki. Wychodząc ze szpitala, zdałam sobie sprawę, że coś było nie tak. Miałam złe przeczucie. Jednak nie zawracałam sobie tym głowy. Chciałam zapomnieć o wszystkim i się tylko zrelaksować.  Postanowiłam wrócić do domu pieszo, gdyż mój organizm potrzebował świeżego powietrza. Od mojego celu dzieliło mnie kilka kilometrów. Zaczęłam iść miarowym tempem. Szłam coraz szybciej i szybciej, dzięki czemu w mgnieniu oka dotarłam do mojego mieszkanka. Wzięłam długi prysznic, po którym poczułam się jakbym z zrzuciła kilogramowy ciężar. Była taka piękna noc, więc wyszłam na taras. Usiadłam na hamaku, który sama zamontowałam w wakacje. Otuliłam się ciasno kocem i podziwiałam gwiazdy. Brakowało mi jedynie kogoś kto by mnie przytulił i porozmawiał ze mną. Pomyślałam o Calumie. Z jakiegoś dziwnego powodu brakowało mi jego dotyku. Przez moje ciało przeszły dreszcze na wspomnienie nocy, kiedy przyszedł do mnie. Nawet jeśli chciałam to nie miałam jak się z nim skontaktować. Nie miałam jego numeru, ani nie pamiętałam adresu jego zamieszkania. Tak niewiele wiedziałam o nim. Mimo to brakowało mi go. Czułam się dziwnie.  Tęskniłam za osobą, której prawie nie znałam. Co gorsza byłam w niej zakochana. Chociaż powinnam go nienawidzić. Moje myśli przerwał warkot silnika. Szybko pobiegłam pod drzwi. Miałam szczerą nadzieje, że za drzwiami pojawi się osobnik, który zaprzątał moją głowę. Jednak to co zobaczyłam przez okno, przerosło moje oczekiwania. Z samochodu wyszła moja matka. Muszę dodać, że to auto nie należało do tanich. Wręcz, kurwa, przeciwnie. To był pierdolony Bantley. Za nią stanął wysoki mężczyzna, bardzo dobrze zbudowany. Kogoś mi przypominał, ale nie miałam zielonego pojęcia kogo. Pocałował moją matkę, a następnie coś jej wyszeptał do ucha, na co ona zachichotała. Chciało mi się wymiotować. Moja matka zdradzała ojca. Rozumiałam, że ją ranił swoim nałogiem, ale nigdy nie spodziewałam się po mojej rodzicielce takiego zachowania. Swój czas spędzała ze swoim kochankiem. A co ze mną? Zapomniała o mnie. Ona też mnie porzuciła. Poczułam łzy spływające po moich policzkach. Ja tak bardzo cierpiałam w samotności, a ona w tym czasie zabawiała się ze swoim kochankiem.  Zrobiło mi się niedobrze. Zaczęłam szlochać. Czułam się taka samotna. Wtedy zadzwonił mój telefon. Nie miałam najmniejszej ochoty z nikim gadać, ale czułam, że to coś ważnego. Nie myliłam się.

- Tak? - szepnęłam, żeby mój rozmówca nie usłyszał jak płaczę.

- Mam dla pani ważną wiadomość dotyczącą pani ojca. - odpowiedział mi znany głos należący do lekarza, który zajmował się moim ojcem. - Czy mogła by pani jutro przyjechać do mnie do szpitala?

- Tak jasne. O której mam się stawić?

- Jeśli mogłabyś przyjechać do mnie o trzeciej po południu. Odpowiada ci ta godzina?

- Tak, proszę pana. - odparłam po czym doktor Lee się rozłączył. Słyszałam jak moja matka wchodzi do domu. Nie chciałam na nią patrzeć, brzydziłam się nią. Jedyne co mi pozostało to położyć się spać. Nie musiałam się długo męczyć z bezsennością. Padłam jak zabita.

***

Obudziłam się w południe. Zdziwiło mnie, że tak długo spałam. Rzadko mi się to zdarzało. Jednak ostatnie wydarzenia wykończyły mnie. Długi sen dobrze mi zrobił. Ubrałam jeansy i o dużo za dużą koszulkę. Nie miałam siły przejmować się wyglądem. Jak najszybciej związałam moje ulubione trampki i wybiegłam na przystanek autobusowy. W szpitalu byłam idealnie na trzecią. Lekarz Lee czekał na mnie w swoim gabinecie. Przywitałam go grzecznie, a on zaproponował mi, żebym usiadła. Czułam, że to co ma mi do powiedzenia jest złe, że czekają mnie kolejne koszmarne wieści.

- Jak wiesz twój ojciec trafił do nas z ogromnymi obrażeniami. Zdołaliśmy go wybudzić, jednak nie na długo.

- Jak to? - nie rozumiałam co chce przez to powiedzieć.

- Masz szansę się z nim pożegnać. Okazało się, że jest bardzo ciężko chory. W każdej chwili może odejść z tego świata.

- Co?! -  łzy same spływały mi po policzkach. Słyszałam jak ciężko opadają na podłogę. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Wiedziałam, że za niedługo stracę mojego tatusia, któremu mimo wszystko tak wiele zawdzięczam. W głębi duszy wierzyłam, że wyjdzie z nałogu i będziemy znowu normalną rodziną. W tamtym momencie wszystkie moje nadzieje uległy autodestrukcji. Zaczęłam szlochać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top