Epilog 1

6218 słów

I lecimy z pierwszym epilogiem :D

~~~~~~~~~~~



5 LAT PÓŹNIEJ

Jimin:

Od mojego obudzenia się w szpitalu po porwaniu minęło pięć lat. W tym czasie naprawdę wiele się zmieniło. Dwa lata. Tyle czasu zajęło mi wrócenie do wyglądu sprzed tamtych nieszczęsnych walentynek. Bez blizn i przebarwień, które usunięto laserami w laboratorium Kyo. Bez peruki, którą zastąpiły naturalne, ciemne włosy. Bez skóry odklejającej się w losowym momencie. Kolejny rok, abym mógł wrócić do równowagi psychicznej i powiedzieć, że wszystko jest już w porządku. Już nie ukrywałem się pod kocami, bluzami i kapturami przed oczami ludzi, a w szczególności nie przed moim ukochanym. Bezpieczeństwo było teraz jednak priorytetem, z którym się nie kłóciłem. Wcześniej w milczeniu godziłem się na ciągle śledzących mnie ludzi Kyo, których nawet nie widziałem. Teraz miałem otwarcie przydzielonych trzech ochroniarzy, z których jeden zawsze był blisko, w zasięgu mojego wzroku. Towarzyszyli mi na uczelni, na zakupach, imprezach ze znajomymi, czy w odwiedzinach u rodziny lub mojej bratniej duszy. Miałem też specjalne breloczki, zaczepione do telefonu i kluczy, bym w razie czego mógł szybko wezwać pomoc. A pod skórę, po kilku dniach namowy, wszczepiono mi nadajnik. Na wszelki wypadek. Wróciłem na uczelnię po wypadku, kiedy jeszcze byłem w trakcie leczenia, aby mieć czym zająć moją głowę. Szybko obroniłem pracę dyplomową, a następnie zrobiłem kolejny stopień naukowy, częściowo zdalnie, za co Kyo znów wyłożył pewną sumkę, by mi to umożliwić. Nie zawsze byłem w stanie pojechać na uczelnię z powodu mojego stanu psychicznego, dlatego była to bardzo dobra opcja.

Kiedy wyszedłem już na prostą, chciałem pójść na doktorat, ale wtedy mieliśmy z moim mężem długą i szczerą rozmowę o tym, jak widzimy nasze dalsze wspólne życie. Jak je sobie wyobrażamy. I pojawił się temat dzieci. Nasza bratnia dusza, razem z Yoongim, zdecydowali się na surogatkę, która rok wcześniej urodziła im śliczną dziewczynkę, której biologicznym ojcem był Min. Ale ja nie mogłem się do tego przekonać. Kyo nie chciał dać swoich genów do rozmnożenia, by nie sprowadzić na dziecko jego własnych problemów, a ja nie uważałem, bym był dobrym materiałem do powielenia. Dlatego namówiłem go na adopcję. Nie było to trudne, bo wiedział doskonale, co to znaczy dla dziecka bycie oddanym do sierocińca. Dlatego jeszcze w tym samym tygodniu zdecydowaliśmy się na wizytę w placówce i rozpoczęcie całej procedury adopcyjnej. I tak do naszego domu wprowadzili się pięcioletni Hyunjin i dwunastoletni Changbin, którzy przez kolejny rok stali się naszymi ukochanymi synami, bez których nie wyobrażaliśmy już sobie życia. Miałem wrażenie, że Kyo, który bardzo się obawiał swojej nowej roli, jako ojca, nie mając przecież dobrego przykładu tej roli, dzięki obecności naszych chłopców bardzo wydoroślał, choć oczywiście już od tych kilku lat zachodziły w nim zmiany. Z dobrego na coraz lepsze. Nawet jeśli nadal lubił eksperymentować ze swoimi plazmidami, dodając sobie różnych supermocy, to ostatecznie skupił badania na możliwości prowadzenia normalnego życia, dzięki czemu uzyskano plazmidy, które mógł wstrzykiwać w bezpiecznej ilości, a działały cały dzień. Dzięki temu rękawiczki nosił już tylko po to, by nie straszyć ludzi pęknięciami.

Wracając jednak do naszych synów – obecnie sześcioletni Hyunjin trafił do domu dziecka niedługo po narodzinach. Changbin był bardzo chorowity, gdyż matka nie dbała o nich tak, jak powinna, często chodził głodny, przez co jego organizm nie radził sobie z najsłabszymi infekcjami. Ich matka zostawiła ich w sierocińcu, bo miała dość życia po utracie bratniej duszy i chciała pozbyć się „balastu", który stanowiły dzieci. Przynajmniej tak myśleli pracownicy ośrodka. Ale niedługo później dowiedzieli się, że popełniła samobójstwo.

Rodzeństwo czekało dość długo na adopcję. Changbin był coraz starszy, a po ukończeniu dziesięciu lat jego szanse na nowy dom zaczęły drastycznie maleć. Nie pozwalał na zabranie go bez brata, dlatego nie wykorzystywał możliwości na nowy dom. Robił też dzikie awantury, gdy ktoś chciał adoptować Hyunjina, a jego nie, bo nie chciał z nim zostać rozdzielony. Niestety rzadko kiedy ludzie decydują się na adopcję rodzeństwa, dlatego obaj utknęli tam na pięć lat. Razem z Kyo umówiliśmy się, że spróbujemy najpierw ze starszym dzieckiem, aby zobaczyć, czy nadajemy się do roli rodziców, ale gdy tylko poznaliśmy tę dwójkę, od razu poczułem, że to im damy nowy dom.

Hyunjin był małym rozrabiaką, ale w takim pozytywnym sensie – zawsze roześmiany, aktywny i z milionem pomysłów na minutę. Od razu przy spotkaniu opowiadał nam o swojej miłości do dinozaurów, pokazywał je w starej, zniszczonej książeczce. Za to znacznie ostrożniejszy i nieufny Changbin potrzebował trzech spotkań, by bardziej się otworzyć i nam zaufać, opowiadając o różnych eksperymentach naukowych, o których czytał, i o kosmosie.

Kiedy w końcu podpisaliśmy papiery adopcyjne i mogliśmy zabrać ich do domu, obaj nie mogli wyjść ze zdumienia. Nie przyznaliśmy się im do posiadania tak ogromnych pokładów gotówki, więc szczęki opadły im wiele razy tamtego dnia. Młodszy całą noc nie spał, skacząc po swoim nowym pokoju, pełnym wszelkiego rodzaju dinozaurów, będących dosłownie wszędzie – od maskotek, po meble. A jego brat płakał w fotelu, tuląc się do mnie i dziękując za zabranie ich z domu dziecka.

Po kilku tygodniach musieliśmy ich zaznajomić z prawdą o Kyo, pokazać im jego moc i wyjaśnić pęknięcia na skórze. Starszy mógł też zobaczyć laboratorium, które miało pozostać ścisłą tajemnicą, pod groźbą wymazania mu pamięci (nie, nie mieliśmy tam takiej technologii, ale Kyo stwierdził, że takie małe kłamstwo zabezpieczy język nastolatka przed niepotrzebnym wypaplaniem). Changbin zadeklarował, że ma zamiar zostać naukowcem, który przejmie to miejsce i stworzy ojcu więcej niesamowitych plazmidów, więc obaj byli bardzo zadowoleni. Ale do tego jeszcze długa droga. Póki co czekało nas kolejne wyzwanie – nowa szkoła.

Zgodziliśmy się, by starszy syn dokończył naukę w podstawówce, do której uczęszczał będąc jeszcze w sierocińcu (oczywiście pod czujnym okiem ochrony), a od tego roku miał pójść do prywatnego gimnazjum. Tak jak Hyunjin do prywatnej podstawówki, choć on został przeniesiony do odpowiedniego przedszkola zaraz po adopcji. Chodziło nie tylko o sam poziom nauczania, ale też o ich bezpieczeństwo, co obu wyjaśniliśmy. Starszy miał również przydzielonych ochroniarzy, którzy mieli trzymać się z boku, dając mu możliwie pełną swobodę. Niestety to wszystko było ceną za nasze wygodne życie.

Po pierwszym tygodniu w nowych szkołach, siedziałem z Changbinem przy stole w jadalni i robiliśmy zadania domowe. Hyunjin, który jeszcze nie miał aż tak wiele zadane, bawił się w swoim kigurumi dinozaura, układając klocki po drugiej stronie mebla. Zerwał się na równe nogi, gdy tylko usłyszał od wejścia głośne: „Gdzie są moje rozrabiaki?!"

– Tata! Tutaj! – zaczął krzyczeć nasz synek, biegnąc w stronę wyjścia z pomieszczenia, gdzie już zjawił się Kyo. Pomimo widocznego zmęczenia po pracy, odstawił torbę i złapał Hyunniego, podnosząc do góry. Razem wydali jakieś bliżej nieokreślone dźwięki, mające chyba imitować ryk dinozaurów, co mocno mnie rozbawiło.

– I złapany.

– Cześć kochanie – pomachałem mężowi z uśmiechem. – Dobrze, że jesteś. Potrzebujemy pomocy z matmy.

– Dzień dobry tato. – Changbin też posłał mu uśmiech, gdy blondyn podszedł do nas, niosąc małego dinozaura na ręce. Oczywiście dostałem pocałunek na powitanie, a starszy syn najpierw otrzymał demolkę na głowie, a potem buziaka w ten bałagan.

Kyo zajął miejsce na krześle obok i spojrzał na zadania.

– Słucham?

– Mamy procenty. I się zaczynam gubić... A papa słabo tłumaczy – poskarżył się nasz przyszły naukowiec. – Próbował na pizzy, ale zjedliśmy i nie mamy materiału.

– Procenty – powtórzyła moja bratnia dusza, kiwając głową. – Z tym akurat jest łatwa sprawa. Jest schemat, którego trzeba się trzymać i już. Ale rozumiem, że Minnie próbowałeś na logikę? To może zamówimy u Margaret kolejną pizzę? – zaproponował zadowolony.

– Mięsną! – Hyunjin wyrzucił piąstki do góry, zawsze chętny na jedzenie. Kyo wykorzystał to, aby złapać lekko za nadgarstki młodszego, po czym zaczął nimi lekko bujać na boki, robiąc
„łiiiiii".

– Bo zrozumienie jest ważne – wyjaśniłem.

Niestety byłem naprawdę słaby z przedmiotów ścisłych, dlatego nawet tak prosty temat, nawet jeśli rozumiałem, to nie potrafiłem go przekazać.

– Spróbujmy ze schematem... – zaproponował syn, a ja westchnąłem ciężko.

Mój mąż ucałował włosy Hyuniego i przysunął sobie kartkę z zadaniami. Pożyczył jeden z długopisów z piórnika i zabrał się za tłumaczenie.

– Powiedzmy że mamy wyliczyć osiemnaście procent z siedemdziesięciu... – zaczął i rozpisywał kolejno wszystko, pokazując wyraźnie schemat, jaki należy stosować w takich przypadkach. Changbin kiwał głową i bez problemu zrobił bezbłędnie resztę zadań.

Chwilową ciszę przerwało ziewnięcie Hyunjina, który siedział na kolanach blondyna.

– Ale to nuda... Tata, chodź się bawić!

– Najpierw tata zje obiad. I ty też, bo nie chciałeś pizzy z serem.

– Dinozarły nie jedzą pizzy. Tylko mięsko!

– Czyliiii idziemy jeść mięsko! – poparł Kyo i przeniósł się z młodszym w inną część stołu, by nie przeszkadzać Chanbinowi w dalszych zadaniach. – To jakie mamy dinozaury, Hyunnie? Pamiętasz? Tyranozaur...

– Tlicelatops, blachiozaurus, ptelodaktyl...

Przyglądałem się moim chłopcom, szczęśliwy jak świetnie się bawią.

Na koniec tego wymieniania Kyo wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki jakąś figurkę i położył na stole.

– A to kto? – zapytał, naciskając coś na niej. Z zabawki wydobył się ryk, a oczka zaczęły świecić.

– Mój nowy przyjaciel! – stwierdził zachwycony maluch i złapał dinozaura, którego od razu przyszedł mi pokazać. – Papa, zobacz! Ten dinozałryr wygląda jak tata!

Bardzo starałem się nie wybuchnąć śmiechem, zwłaszcza na widok miny Kyo.

– Racja. Tylko tacie świecą się ręce, a nie oczy – stwierdził Changbin, równie rozbawiony.

– Przydałyby mi się jeszcze takie laserowe oczy. – Mój ukochany zaczął to rozważać, ale na szczęście przerwała mu Margaret, przynosząc dwie porcje pizzy z mięsem. – Chodź, Hyunnie.

Chłopczyk pobiegł z powrotem na drugi koniec stołu. Najpierw przytulił Kyo, dziękując mu za prezent, a następnie zajął miejsce, by wziąć się za jedzenie. W tym czasie poprosiłem Margaret o jeszcze jeden talerz dla starszego syna, by zjadł, bo jednak większość tamtej pizzy ja pochłonąłem...

Przesiedliśmy się więc bliżej tamtej dwójki, by skonsumowali razem, a ja popijałem sobie herbatę na lepsze trawienie.

– Tato, czy ta szkoła to na pewno dobry pomysł? – zapytał nagle Changbin, widocznie uciekając wzrokiem.

Spojrzeliśmy na siebie z mężem zaskoczeni.

– Dlaczego? Źle się w niej czujesz? – zapytał spokojnie.

– No... jest pełna dzieciaków z bogatych rodzin...

– Jesteś w niej bezpieczny, na tym nam z Jiminem zależało.

– Ja wiem... ale nie czuję, bym tam pasował...

– Synku, bądź co bądź, ty też jesteś z bogatej rodziny – zauważyłem, próbując podejść do tego nieco z humorem. Pogłaskałem jego włosy, by nieco go uspokoić.

– Ale rozumiem co czujesz, Changbinnie. Gdyby to ode mnie zależało, w ogóle nie musiałbyś tam chodzić – stwierdził niewinnie Kyo, za co dostał kopa pod stołem ode mnie. – Daj sobie czas, może jednak się tam odnajdziesz. A jeśli nie, to zmienimy szkołę, nie ma problemu – zapewnił, również głaszcząc chłopaka po plecach, by dodać mu otuchy.

– Dzięki tato.

– A ja mam swój gang! – pochwalił się Hyunjinnie, co od razu skierowało na niego nasze zaskoczone spojrzenia.

– Jaki gang, Hyunnie?

– Ja, Woojin, Bang Chan i Felix tworzymy gang Super Dino. Wszyscy lubimy dinozarły – wyjaśnił dumny, a mi spadł kamień z serca. Na takie gangi mogę się zgodzić.

Wymieniliśmy z Kyo porozumiewawcze spojrzenia.

– Dobraa – zaczął mój ukochany. – W takim gangu to i ja chcę być. Przyjmiecie mnie?

– Nie. Tata jest za stary.

Znowu zacisnąłem usta, by nie wybuchnąć śmiechem, a po minie Kyo widziałem szok i niedowierzanie.

– Stary dinozaur też by wam się przydał – zaczął w końcu, chyba próbując się wkupić w łaski. – Byłbym patagotitanem i chronił wasz gang.

– Chyba patusozaurem – stwierdziłem, upijając herbatki i posłałem mężowi buziaczka.

– No jak mnie dzisiaj cisną, niewiarygodne – wymruczał Kyo, kręcąc głową. Hyunjinnie wyraźnie się zastanawiał nad tą opcją.

– No to muszę zapytać kolegów. Będziesz musiał znać nasze tajne powitanie i hasła – zadecydował w końcu.

Moje najmłodsze i najstarsze dziecko dalej dyskutowali o gangu, a ja łagodnie dopytywałem Changbina o jego szkołę i nowych znajomych w klasie. Wynikało, że większość była typowymi bananowymi dziećmi prezesów największych firm i hoteli w kraju. Miałem w sumie nadzieję, że nie będzie chciał się im przypodobać i nie stanie się jak oni. Wierzyłem jednak, że odmienne doświadczenia życiowe uchronią go od takiego złego podejścia. Bo niestety roczne wychowanie z naszej strony mogło niewiele dać...

Posiłek dobiegł końca, chłopcy rozeszli się do swoich zabaw, a ja zająłem chętnie miejsce za Kyo, by położyć mu dłonie na ramionach. Był potwornie spięty, co znaczyło, że nie miał łatwego dnia w pracy. Chciałem go trochę rozluźnić, więc jak umiałem najlepiej, zacząłem ugniatać te ramiona.

– Ciężki dzień? – zapytałem spokojny, całując go w czubek głowy.

– Jak dla starego patusozaura – tak – mruknął, wyraźnie niezadowolony określeniem, którego wcześniej użyłem.

– Ale to mój kochany patusozaur – zauważyłem, pochylając się, by dać mu buziaka w policzek. – Chodź, zrelaksujesz się trochę – zaproponowałem, chcąc go zabrać na prawdziwy masaż do odpowiedniego pokoju.

– ZrelaksujeMY – poprawił mnie i nim zdążyłem zareagować, już wstał i wziął mnie na ręce tak, abym mógł go opleść nogami w pasie. – Takie patusozaury to niezłe gryzonie, wiesz? – rzucił i zaraz jego zęby znalazły się na mojej szyi, skubiąc ją nieco.

Zaśmiałem się na to i grzecznie siedziałem, pozwalając mojemu mężowi skierować nas do odpowiedniego pomieszczenia, którym okazał się... salon?

– Netflix and chill? – zapytałem zaskoczony, bawiąc się jego włosami. – Myślałem o pokoju do masażu na początek.

Nim otrzymałem na to jakąś odpowiedź, Kyo położył mnie na kanapie, lądując zaraz po tym nade mną, by nadal męczyć moją szyję.

– Najpierw powylegujemy się trochę na kanapie.

– Kochanie, dzieci są w domu. I personel – zauważyłem, ale nie pogoniłem go w żaden aktywny sposób, ciesząc z tych pieszczot.

– No i co? To oznacza, że nie mogę cię wycałować?

Jego zęby zostały zastąpione przez mokry język, co wywołało moje westchnienie przyjemności.

– Tak niegrzecznie? To tylko w sypialni – upomniałem go.

Mój małżonek szybko pozbył się rękawiczek i wsunął dłonie pod moją koszulkę, gładząc skórę na brzuchu. Język nie przestawał w swoich działaniach, przez co zaczęło mi się robić ciasno w spodniach.

– Więc tak się chce mój mężuś odprężać? – zapytałem, po czym przestałem już być bierny.

Siłą usadziłem go na kanapie i zająłem miejsce na jego udach okrakiem. Moje palce zaczęły dobierać się do guzików koszuli, a usta atakowały jego wargi. Gdy dotarłem do ostatniego zapięcia, zostałem powstrzymany przez jego dłonie, dostając też buziaka w policzek.

– W takim wypadku faktycznie uciekamy do sypialni – zadecydował i już szedł w stronę naszej wspólnej sypialni, niosąc mnie znów na rękach. A tam spędziliśmy przyjemny wieczór, ciesząc się sobą, jakbyśmy potrzebowali nadrobić każdy stracony dzień z czasów mojej rehabilitacji. Bo pomimo upływu czasu i wszystkiego, co nas spotkało, nasza miłość nie gasła, lecz rozpalała się z każdym dniem na nowo.



Kyo:

W końcu do tego doszło. Byłem nie tylko odpowiedzialnym biznesmanem i consigliere, ale też mężem i ojcem. Czy jeszcze te sześć/siedem lat temu uwierzyłbym w taki scenariusz? Za cholerę! Zwłaszcza w tę rolę ojca. Bo jak mógłbym stać się dla kogoś rodzicem, kiedy sam nie miałem dobrego przykładu i doświadczenia z podobnymi autorytetami i opiekunami? Ale przecież od tego miałem Minniego. Wytłumaczył mi wiele rzeczy, nauczył, pokazał, a co do reszty – podejrzewałem, że miałem się po prostu ograniczyć do tych rozsądnych cech mojego charakteru, głupie żarty i głupie teksty odkładając na bok. Bo przy dwóch chłopcach, których musieliśmy wychować na mądrych i rozsądnych nastolatków, a później dorosłych, po prostu byłoby to szkodliwe.

Nie sądziłem, że aż tak dobrze odnajdę się w tej nowej roli. Wiadomo, początki były trudne, ale później poszło już z góreczki. Zwłaszcza przy Jiminie, który na bieżąco mówił mi co i jak. Ale ograniczenie moich obowiązków na pewno trochę w tym pomogło. W końcu po tych kilku latach zdążyłem zgromadzić na moich kontach sumy, dzięki którym mogłem sobie pozwolić na poświęcenie czasu mojej rodzinie. Miliony inwestycji na pewno najbardziej w tym pomogły. A mój zaufany makler dbał o każdą z nich. Dlatego teraz zamiast przesiadywać w biurach całe dnie, pojawiałem się tam na dwie/trzy godzinki, poświęcając też czas mojej mafijnej ekipie i tym pobocznym, nielegalnym interesom. Miałem w tym wszystkim na tyle wprawę, aby czasami uwinąć się nawet i do trzynastej, wracając wcześniej na obiad i do mojej pięknej kruszyny, z którą mogłem tuż po tym odebrać chłopaków ze szkoły. Wiadomo, bywały dni, w czasie których zjawiałem się w domu dość późno, ewentualnie dopiero na noc lub na drugi dzień. Jednak było to dość sporadyczne i spowodowane głównie jakimiś grubszymi akcjami. Możliwe że za kolejnych kilka lat w ogóle nie będę musiał przejmować się takimi rzeczami, bo zastąpię w tym wszystkim Namjoona, który po prostu tego wszystkiego pilnuje, nie musząc brać udziału w akcjach. Ale do wszystkiego dojdę, powoli i spokojnie.

Dodatkowa ochrona rodziny wiązała się nie tylko z ochroniarzami, którzy poza naszą posesją nie opuszczali ich na krok, a również z moją ochroną, kiedy któryś z chłopaków, zwłaszcza ten młodszy, musiał przebywać na jakimś publicznym wydarzeniu. A urodziny jednego z jego kolegów z klasy właśnie do takich należały. Bo standardowo jego rodzice wymyślili sobie taką imprezę w jednej z bawialni w galerii handlowej. No idealne miejsce...! Idealne dla potencjalnych kiepów, chcących zranić członków mojej rodziny.

Dlatego zrobiłem sobie dzień całkowicie wolny od pracy. Nawet wyciszyłem firmowy telefon, aby mnie nie rozpraszał, tylko ten prywatny ustawiając na wibracje, w razie jakiejś niespodzianki. A pod marynarką mojego garnituru, standardowo bez krawatu, który był zbędny poza firmą, spoczywał sobie jeden z glocków, bez którego nie ruszałem się w miejsca publiczne.

Parking galerii był wyładowany po brzegi. Musieliśmy trochę pokrążyć, licząc, że jakieś miejsce się zwolni. Ale chyba w tych godzinach było to niemożliwe, dlatego ostatecznie wysadziłem Minniego i Hyunniego z Wiewiórem, który również nam towarzyszył, a sam władowałem się na miejsce tuż przy ścianie, którego ludzie chyba woleli uniknąć, bo było ryzykowne. Standardowo, jak to bywało przy takich sytuacjach, wychodziłem oknem. I dopiero kiedy ostrożnie zsunąłem się po masce Maseratki, mogliśmy ruszyć do środka.

Minnie złapał jedną rączkę Hyunniego, a ja drugą. I oczywiście musiałem zagadać do naszego szczęśliwego malca, który nie mógł się doczekać tych urodzin.

– Podekscytowany?

– Bardzo. Felix lubi tlicelatopsa, więc spodoba mu się prezent, prawda? – zapytał, wspominając o wielkiej pufie w kształcie dinozaura, którą taszczył Minnie. Nie była ciężka, więc mu na to pozwoliłem, choć równie dobrze mógł ją przekazać Wiewiórowi, który szedł za nami spokojnie. Ale chyba lepiej, żeby nasza dwójka miała wolne ręce. W razie czego.

– Na pewno – zapewnił go Minnie, równie uśmiechnięty jak nasz maluch.

– Nawet mnie by się spodobał, takiemu staremu dinozaurowi, to co dopiero jemu – zauważyłem, zacieszając, bo choć początkowo takie określenie sprawiło, że faktycznie poczułem się staro, to zaraz sobie uświadomiłem, że w oczach Hyunjina nawet Changbin jest stary. Więc czym ja się miałem przejmować... Nadal młoda dupa ze mnie.

– Ale mój blachiozaur w domu jest fajniejszy – stwierdził, zadowolony ze swojej zjeżdżalni–dinozaura w pokoju, o którą zadbaliśmy z Jiminem. Chcieliśmy, aby chłopcy mieli wymarzone dzieciństwo, wspominając nie tylko spokojne i radosne czasy przy swoich rodzicach, a także pełne fajnych zabawek i gadżetów dzieciństwo.

Szybko dotarliśmy do odpowiedniego miejsca. Wiewiór już obczajał okolicę, abym ja nie musiał tego przesadnie robić. Ale miejsce wyglądało na bezpieczne, dlatego weszliśmy do środka.

Hyunnie zaraz ściągnął buty i w samych skarpetkach pobiegł do kolegów. Mogliśmy być jeszcze z Jiminem świadkami ich dinozaurzego przywitania, o którym wspominał ostatnio przy obiedzie, a później w pokoju podczas zabawy. A kiedy już do siebie poryczeli jak dinozaury, ruszyli wszyscy pędem w kulki, zaczynając szaleństwo. Aż miałem ochotę do nich dołączyć, ale jako stary pierd już mi nie wypadało.

Jesteś poważnym biznesmenem, Kyo, ogar.

– Chcesz wody? Czy jakiś inny napój? – zaproponował Minnie, odrywając mnie od moich przemyśleń, choć mój wzrok nadal utkwiony był w bawiącym się już z kolegami Hyunjinie.

Szatyn zapewne mówił o kawiarni dla rodziców, która również się tutaj znajdowała, ale niezbyt byłem nią teraz zainteresowany, dlatego postanowiłem troszeczkę pożartować.

– Hmm... Wodę... W kieliszku do Martini. – Posłałem Jiminowi uśmieszek, przyglądając się jego ślicznej buzi.

– Przezabawne – skomentował to tylko, zaraz dając mi buziaka, po czym uciekł do tej kawiarni, aby coś nam zamówić. Popatrzyłem od razu na Wiewióra, który stał niedaleko wejścia do tego miejsca. Mój ziomek od razu zrozumiał o co chodzi, to na Jiminie skupiając swój wzrok. W końcu on był moim największym priorytetem jeśli chodziło o ochronę. Bo nigdy przenigdy nie stanie mu się już krzywda. Ani fizyczna, ani psychiczna.

A moje chwilowe odwrócenie uwagi sprawiło, że kobieta, która nagle się przy mnie pojawiła trochę mnie zaskoczyła, sprawiając, że już zacząłem sięgać pod marynarkę.

– Przepraszam, pan jest tatą Hyunjina? – zapytała, a kiedy staksowałem ją wzrokiem, wiedziałem już, że nie jest groźna. Bo ten elegancki, do tego mocno przesadzony i drogi strój wprost mi mówił, że to czyjaś matka. Może nawet solenizanta. Ale mało mnie to obchodziło.

Ahjumma ze Sky Castle. Standard.

– Tak, dokładnie – oznajmiłem moim typowym, sztywniackim tonem głosu dyrektora generalnego. I nie zamierzałem niczego dodawać, bo na razie zadała mi tylko pytanie, nawet się nie przedstawiając.

– Jestem matką Christophera, Bang Chaemin. Siedzimy wszyscy przy stoliku. Dołączy pan do nas? – zaproponowała swoim pełnym dumy głosem, jak gdyby było się czym chwalić. A patrząc w stronę, w którą wskazała nieco nonszalanckim gestem dłoni, widząc te wszystkie patrzące na nas matki, wystrojone jak na jakiś bal, aż miałem ochotę przewrócić oczami.

Ja, Minnie i nudne mateczki, chwalące się osiągnięciami ich mężów i dzieci... Po moim trupie.

– Kim Jaesung – przedstawiłem się i skinąłem delikatnie głową, nie mając zamiaru przesadzać z uprzejmościami. – Stąd mam lepszy widok na Hyunjina – uświadomiłem ją, wymieniając jeden z wielu powodów, przez które nie miałem zamiaru tam siadać.

– Nie ma się pan czym martwić, pracownicy są czujni. Nie pierwszy raz tu jesteśmy, dzieci uwielbiają to miejsce.

Mało mnie to obchodzi.

Odwróciłem od niej wzrok, zerkając na Hyunjina, który na szczęście nadal szalał z kolegami.

I nie zdążyłem podać jej kolejnego powodu, dla którego stanie tu kilka godzin jest lepszym zajęciem niż przyłączenie się do tego towarzystwa, bo wrócił już do mnie Jiminnie. Chłopak w jednej ręce niósł jakąś kawkę, a w drugiej oczywiście dużą szklankę wody dla mnie, którą zaraz przejąłem, dziękując mu z ciepłym uśmiechem.

– Dzień dobry – przywitał się z tą powoli denerwującą mnie kopatką, kłaniając się lekko z uśmiechem. Bo on, w przeciwieństwie do mnie, nie musiał ich znosić na firmowych spotkaniach, na które nie zabierałem go z dwóch powodów – bo były nudne, i ponieważ sprawiał, że za szybko wychodziłem z roli dyrektora, przesadnie się do niego szczerząc.

– Państwo razem? – skomentowała to, przez co podczas upijania wody ze szklanki aż drgnął mi nieco kącik ust, bo wyczułem jaki charakter ma to pytanie.

– Tak. Park Jimin, mąż Jaesunga i papa Hyunjina – doprecyzował mój piękny małżonek.

– Ach, rozumiem. Czyli jest adoptowany – stwierdziła nagle, na co mój wzrok od razu powędrował w jej stronę. Zimny, lodowaty wzrok. – Bang Chaemin – przedstawiła się jeszcze Jiminowi, gdy moje spojrzenie zawiesiło się już na jej żmijowatych oczach.

Kopatka jebana, będzie mi dzień z dzieckiem psuć! Ale spokojnie, w pięty jej jeszcze pójdzie. Rozegramy to standardowo.

– I jaki jest powód przytoczenia tego faktu, pani Bang? – uczepiłem się wspomnianej przez nią „adopcji", a żeby jej nie jebnąć, powróciłem wzrokiem na szalejące dzieciaki.

– Och, to nic takiego. Jest jeszcze młody, więc na pewno nauczą go państwo jak należy się zachowywać, będąc na pewnym poziomie.

Chyba obaj z Jiminem się zagotowaliśmy, bo po zerknięciu w swoją stronę zarówno on, jak i ja mieliśmy śmiertelnie poważne miny. Dodatkowo mój wzrok był żądny egzekucji.

Jeden, dwa, trzy... Spokojnie Kyo, musisz być debiloodporny, pamiętaj.

– Czyli na jakim poziomie? Ojców, którzy nie mają czasu dla swoich synów i córek? – zapytałem spokojnie, już na nią nie patrząc. I nie zamierzałem tego robić aż do końca tej rozmowy.

Znów wziąłem sobie łyczka wody, szykując się na kolejną bombę z jej strony. Ale spokojnie, ja też już kilka przygotowałem.

– Och, panie Kim, mój mąż, podobnie jak mężowie reszty zebranych tu kobiet, pracują, by zapewnić dzieciom najlepszą przyszłość. Fantastycznie, że pan może sobie pozwolić na inne obowiązki – stwierdziła, niewzruszona. Choć wiedziałem, że to tylko pozory, zwłaszcza gdy później z koleżankami sobie sprawdzi do kogo miała czelność mówić takie rzeczy.

– Ano właśnie, to jest ta zasadnicza różnica, pani Bang. Oni jeszcze pracują na tę przyszłość, ja już na nią dawno zapracowałem – oznajmiłem jej, rzucając pierwszą bombę. – Dlatego teraz wolałbym skupić się z moim małżonkiem na naszych dzieciach, niestety nie będąc na państwa poziomie – dodałem kolejną bombę, która wyraźnie podkreśliła ich status, znacznie niższy od naszego. Ale czy ta kopatka to załapie? Pewnie nie. Jednak wystarczyła mi sama satysfakcja z tak dobrego pocisku.

Oj Kyo, petardzicho!

Babsko miało ewidentnie IQ ameby, bo zamiast odpowiedzieć na tę zaczepkę albo pójść sobie w pizdu, znowu zapytała:

– Dosiądą się państwo?

No chuj mnie zaraz strzeli!

– Nie, dziękujemy. Proszę się nami nie przejmować i wracać do koleżanek. – Jimin uratował sytuację, bo już miałem jej wyjaśnić dosadnie i bez ogródek, żeby spierdalała.

A kiedy w końcu stąd odeszła Minnie westchnął, a ja prychnąłem, patrząc zarówno na nią, jak i na resztę głupich pseudo matek.

– Zasrana pudernica. Już ja się dowiem kto jest jej mężulkiem – mruknąłem do siebie, sięgając po firmówkę, której przecież miałem dzisiaj nie używać. Ale ta sytuacja zdecydowanie tego wymagała. Dlatego zaraz wybrałem szybko numer do mojego informatora, który przekaże wszystko mojej prawej ręce. Jak zawsze. – Akcje którejś firmy mocno dzisiaj spadną – dodałem do siebie, z nieco bezwzględnym uśmieszkiem, kiedy łączyłem się już z moim ziomkiem. – Bang Chaemin. Syn Christopher. Znajdź mi jej fagasa i smarnij coś na firmę, w której pracuje. Bo nie sądzę, żeby była jego – oznajmiłem, kiedy już ode mnie odebrał, a mój zadowolony wzrok i tak samo zadowolony uśmieszek, wylądował na nieco niezadowolonym Jiminie.

Mój ziomek zaraz mi potwierdził, że się tym zajmie, a po rozłączeniu z nim i schowaniu telefonu, Minnie mi fuknął.

– Kyo, tak nie można. Jeśli będzie im się gorzej powodzić, zabiorą Bang Chana ze szkoły, a wtedy Hyunjin straci jednego z przyjaciół – stwierdził, mając w tym trochę racji. Ale tylko trochę. Bo ten świat niestety tak nie działał. Musiałbym wykupić większość udziałów w tej firmie i go zwolnić, to wtedy faktycznie przestałoby im się powodzić.

– Lekki kryzysik im nie zaszkodzi – zdradziłem mu, wzruszając ramionami, bo to po prostu kilka tygodni, albo miesięcy stresu dla pracowników danej firmy. A jeżeli pracowały tam takie gbury... To zasłużone.

– Zło wcielone... – podsumował to mój ukochany, choć pomimo swoich słów, które przecież powinny go trzymać z dala ode mnie, zaraz objął mnie w pasie, przyklejając się do mnie jak koala do drzewa.

Obaj powędrowaliśmy wzrokiem w stronę bawiących się dzieci, ciesząc tym widokiem, a moja wolna dłoń powędrowała na rękę Jimina, głaszcząc ją.

– Uwielbiam patrzeć, gdy się uśmiechają. Bycie rodzicem to naprawdę przyjemne doświadczenie – stwierdził, a ja dopiłem już trzymaną wodę, aby nie ciążyła mi już w dłoni.

– Nigdy nie sądziłem, że aż tak się w to wkręcę – zauważyłem rozbawiony, bo kto by pomyślał, że będę gotów zrobić sobie dzień wolny tylko po to, aby czuwać nad jednym z moich dzieci.

– Mówiłem, że będziesz najlepszym tatą. Zaraz po mnie oczywiście. – Minnie kontynuował ten temat, zaczynając się ze mną droczyć.

– Pff. To trzeba zapytać chłopaków kogo bardziej lubią.

Szatyn również na to prychnął, tak samo rozbawiony jak ja.

– Dobra, dobra. Poczekaj, jak zaczną przyprowadzać dziewczyny lub chłopaków, wtedy ty będziesz im tłumaczył, że żadnego seksu przed pełnoletniością – wypalił nagle, choć nie miałem pojęcia skąd mu się wziął taki temat. I takie stwierdzenie?

– A dlaczego niby żadnego seksu? – zapytałem, mocno tym zdziwiony.

– Bo dopiero zostałem ojcem, nie chcę być od razu dziadkiem, jeśli Changbin przyprowadzi dziewczynę.

– Minnie, to chłopcy, nie upilnujemy ich. Musimy po prostu przestrzec ich przed seksem bez zabezpieczenia. Changbina zapewne już niedługo... Szybko rośnie – stwierdziłem, z lekkim westchnięciem, bo nawet pomimo zaledwie roku od adopcji wydawało się, że obaj urośli już chyba z dziesięć centymetrów.

– I chyba kręci ze swoją bratnią duszą. Ma bardzo rozmarzony wzrok, gdy pisze na ręce – dodał Minnie, co również ostatnio zauważyłem. Standardowo przez przypadek, bo chyba wolał pozostawić to w tajemnicy, jeszcze nie zdradzając nam szczegółów.

– Oby się to nie skończyło poznaniem brata jego bratniej duszy i zakochaniu w nim – zauważyłem zaczepnie, szczerząc się znów do mojej gwiazdy.

– Albo poznaniem przyjaciela bratniej duszy. Chociaż myślę, że oboje mamy w tym happy end.

– Ponurakaaaa. Tyle lat minęło, a to się nadal nie zmieniło. Niesamowity jest. – Oczywiście musiałem to skomentować, bo każde wspomnienie o Min Yoongim było idealną okazją do ponarzekania na niego. Ale czy była to moja wina? Skądże, po prostu skoro on mnie nienawidzi od tych prawie sześciu lat, to ja również.

– Ty też się nie zmieniłeś po tylu latach. Nadal tak samo szalony kierowca – wytknął mi, choć to akurat był dla mnie komplement.

– Wariatem na drodze byłem, jestem i pozostanę. Przynajmniej mój Minnie już mnie po pijaku po Makach nie ciąga. – Wykorzystałem poruszenie tego tematu, łapiąc go za podbródek, aby popatrzeć w te śliczne, ciepłe spojrzenie, w którym łatwo szło się zakochać. Pierwszy raz, drugi raz, a potem kolejny i kolejny. I milionowy dla mnie. Każdego dnia na nowo.

Minnie zrobił mi śliczną, naburmuszoną minkę, którą miałem ochotę ucałować, ale nadal musiałem obserwować Hyunniego.

– A ja tak lubiłem nasze wycieczki... – mruknął. A skoro tak...

– Taaak? Wycieczki z wariatem Kyo takie fajne? To dzisiaj, jak położymy chłopców spać, zabieram cię na nocną przejażdżkę Maseratką 2 – zadecydowałem, dość spontanicznie wpadając na taki pomysł, bo faktycznie już dawno nie jeździliśmy sobie bez celu, robiąc bączki na parkingach i drifty na wzgórzach. Czas powrócić do korzeni.

– Do Maka – dodał jeszcze mój uroczy ukochany, któremu dałem w końcu krótkiego buziaka, nie mogąc się przed tym powstrzymać. Choć żeby tak nie stać na środku wejścia na część bawialni, przeszliśmy do stolika przy oknach, zamawiając jakąś słodką przekąskę, oczywiście z dala od pudernic.

Obserwowaliśmy Hyunniego, który co jakiś czas machał w naszą stronę. A w międzyczasie zanudzałem Jimina tym co nawymyślał zarząd w jednej z moich firm, nowymi ulepszeniami w moim Lamborghini Huracan, o które postarał się Bandi, czyli mój niezawodny mechanik oraz innymi pierdołami. I tak od słowa do słowa Minnie nagle przestał mi odpowiadać, skupiając na czymś wzrok. Od razu założyłem najgorszy scenariusz, szybko wędrując tam spojrzeniem.

– Kyo, czy to nie nasz Changbinnie? – zapytał, wyjaśniając swoją reakcję, a jego palec wskazał na chłopca i dziewczynę, siedzących w strefie z jedzeniem. I faktycznie, to był Changbin! Z kilometra poznałbym moje dziecko! Ale z... DZIEWCZYNĄ?

Od razu sięgnąłem po telefon, wybierając jego numer, aby zapytać gdzie jest i co robi. Ale nie było mi to dane, bo chłopak tylko popatrzył na ekran swojego telefonu, wyciszając go(!!!!!!!!!???????????) i odkładając na bok, mówiąc coś tuż po tym do swojej towarzyszki i śmiejąc się z tego razem z nią.

O JA CIE NIE MOGĘ!!!!!!

– Widziałeś to, Minnie? – mruknąłem, choć przez zęby, przenosząc na szatyna już nieco podkurwiony wzrok. BO JAK MOŻNA NIE ODEBRAĆ OD OJCA?! ZWŁASZCZA ZNAJĄC MOJĄ PROFESJĘ!

Minniego to rozbawiło. No po prostu komeeedia...

– Też bym nie odebrał. Nie rób wiochy synowi, dopadniemy go gdy wróci do domu – skwitował to, co niezbyt mnie przekonało. BO CO TO ZA TAJEMNICE W TYM WIEKU?!

Zresztą, skoro teraz je ma, to co będzie za dwa, trzy lata? W ogóle przestanie z nami rozmawiać?

– Obserwuj go. Ja będę obserwował Hyunjina – zadecydowałem, od razu powracając spojrzeniem na naszego młodszego syna.

– Kochanie, ochroniarz jest w pobliżu. Niech ma chociaż trochę prywatności od staruszków.

– Jest na to jeszcze za młody – burknąłem, co Jiminowi ewidentnie się nie spodobało:

– Na prywatność?

– Na randki – wyjaśniłem stanowczym tonem. Zwłaszcza jeśli utrzymywał, że ma inne priorytety w życiu.

– Może to nie jest randka – stwierdził Minnie, choć zaraz nagle zmienił zdanie: – Albo i jest. Czeka cię z nim męska rozmowa.

Moja głowa szybko odwróciła się w stronę szyby, a wzrok wlepił w Changbina, który... SIEDZIAŁ Z TĄ DZIEWCZYNĄ RAMIĘ W RAMIĘ! I POCHYLAŁ SIĘ Z NIĄ NAD CZYMŚ!

Co to za romantyczne vibesy?! NIE NA MOJEJ WARCIE!

I już się podniosłem, gotów tam ruszyć i ich od siebie odsunąć. Ale oczywiście nie zdążyłem tego zrobić, bo ręka Jimina złapała mnie mocno za ramię.

– Kyo.

– Przypominam ci Minnie, że on ma TYLKO 13 lat – zauważyłem wkurzony, mimo wszystko stojąc jeszcze grzecznie.

– Porozmawiamy z nim w domu – zadecydował, oczywiście nie pozwalając mi się stąd ruszyć.

I faktycznie, musiałem poczekać aż Hyunnie się wyszaleje, obserwując w międzyczasie jak randkowicze znikają, mając tylko nadzieję, że kierują się do swoich domów! Zresztą, zaraz napisałem do jednego z ochroniarzy Changbina, upewniając się, że zawozi go do naszego domu, a nie domu tej dziewczyny!

Starałem się uspokoić, nie mogąc doczekać powrotu do domu. A kiedy już do niego doszło, okazało się, że Changbin jeszcze nie dotarł, zahaczając o bibliotekę. Dlatego czekaliśmy na niego cierpliwie na kanapie w salonie, a ja już układałem sobie w głowie moralizatorskie gadki.

Tylko łagodnie. Najważniejsze, abym podszedł do tego łagodnie.

Nie dałem się zagadać Jiminowi, za bardzo skupiony na monologu w mojej głowie. Byłem w stanie go tylko obejmować. Choć i to uległo zmianie jak tylko usłyszałem, że Changbin w końcu dotarł do domu.

Dobra, łagodnie.

Chłopak zaszedł do salonu, witając się z nami krótkim: „Hej". I już chciał uciekać do pokoju, ale zatrzymałem go jeszcze słowami:

– Changbin, przyjdź do nas za chwilę – poprosiłem, siadając prosto.

– A po co?

– A porozmawiać – oznajmiłem mu spokojnie, obserwując jak wraca się, zajmując miejsce w fotelu.

– To słucham teraz.

Jednak nie wyobrażałem sobie takiej rozmowy. Konfrontować mogłem się z moimi pracownikami i innymi dyrektorami firm, a nie z własnym synem. Dlatego poklepałem miejsce obok siebie, zapraszając go tutaj.

– Chodź do nas, Changbinnie – powiedziałem, nadal tak samo łagodnie, choć chłopak inaczej to odebrał, zajmując niepewnie wskazane przeze mnie miejsce.

– Co kombinujecie?

Aj, od razu kombinujemy...

Poczochrałem mu włosy, nie chcąc na razie na niego naciskać. Dlatego zacząłem łagodnie, tak jak sobie obiecałem:

– Jak ci się układa z bratnią duszą?

Binnie chyba nie spodziewał się takiego tematu, zwłaszcza tak nagle, dlatego na jego twarzy wymalowało się zaskoczenie.

– No w porządku.

– Taak? A spotkaliście się już? – drążyłem.

– Tak. Jest w mojej szkole. W klasie wyżej.

No cóż... Typowy trzynastolatek. Po co mówić cokolwiek swoim rodzicom...

– Mogłeś się nam pochwalić – zauważyłem z uśmiechem, klepiąc go delikatnie po plecach. – To fajnie się trafiło. Wujek Kook musiał czekać 20 lat, żeby spotkać waszego papę – dodałem, zerkając przy tym na Jimina, który do tej pory siedział cicho, chyba dając mi zacząć tę rozmowę po swojemu.

Uśmiechnęliśmy się na to wspomnienie.

– Ty musiałeś tyle samo, by mnie spotkać – przypomniał, co oczywiście było prawdą, ale nie do końca, bo po prostu czekałem cierpliwie na decyzję Kooka.

– A czemu w ogóle pytasz? – Changbin powrócił do naszej rozmowy, dlatego Minnie zaraz postanowił mu to poniekąd wyjaśnić:

– Po prostu widzieliśmy was na obiedzie. Gdy odrzuciłeś połączenie od taty.

– Aaaa... to wszystko jasne. – Chłopak przewrócił na to oczami, na co moje usta zacisnęły się przez chwilę.

– Odrzuciłeś połączenie – słowo klucz. To mogło być coś pilnego, Changbinnie – powiedziałem, już nieco stanowczym tonem.

– Gdyby to było pilne, zadzwoniłbyś do Hongbina – stwierdził, wspominając oczywiście o swoim ochroniarzu, co mało mnie obchodziło.

– A jednak dzisiaj może zadzwoniłbym akurat do ciebie. Dlatego proszę odbierać od rodziców. Albo chociaż napisać, że nie możesz odebrać i oddzwonisz – zadecydowałem, licząc, że się posłucha, bo akurat w tej kwestii byłem wyczulony, naciskając na bezpieczeństwo. – A co do tej waszej randki, jak wam idzie? – dodałem, już nie owijając w bawełnę, skoro delikatne podpytywanie nic nie dało.

– Nie byliśmy na randce – stwierdził, marszcząc przy tym brwi. – Sullyoon będzie pomagać mi z biologii i chemii, więc rozmawialiśmy o naszych planach zajęć. Zapiszecie mnie na dodatkowe zajęcia? Wszyscy już mają wybrane szkoły.

AHA, OK. Ja już tu planowałem temat bezpiecznego seksu... Dobra, nieważne.

– Aaaa, naukaaa? – podsumowałem to, patrząc znacząco na Jimina, czując jak mi ulżyło. – Pewnie że tak, na co tylko chcesz. I pamiętaj, że nie mamy zamiaru wywierać na tobie żadnej presji jeśli chodzi o naukę. Skup się na tym co lubisz i w czym jesteś dobry – dodałem, po prostu nie lubiąc tego w jakim kierunku szedł nasz świat. Lekarze, prawnicy, lekarze, prawnicy... A może ktoś chciał być mafiozą, jak ja? Albo... drifterem? Daaamn, zawód marzenie!

Ale dobra, mam mądrego syna, nie powinienem mu tak gadać.

– Spoko. Ale jak chcę być lekarzem, to muszę trzymać poziom – stwierdził, znów przypominając mi o swoich planach skończenia medycyny.

Dobra, Hyunnie będzie drifterem, razem ze swoim szalonym ojcem!

Minnie sięgnął do włosów Changbina, głaszcząc je na zakończenie tej rozmowy.

– Dobra, panie doktorze, leć do siebie. I odbieraj telefony – poprosił go jeszcze.

– Ale będę miał pracownika w labo – zauważyłem dumny, posyłając Binniemu szeroki uśmiech.

– Najlepszego – dodał mój ukochany, zgadzając się z tym stwierdzeniem.

– No dobra, dobra. To pa – pożegnał się nasz syn, zaraz stąd uciekając. Bo jak to dla trzynastolatka – rozmowa ze staruszkami była cringe'owa i wolał ją ograniczyć do minimum.

Nawet nie zdążyłem odwrócić wzroku od znikającego na korytarzu Binniego, a już poczułem na swoich wargach usta Jimina, które ucałowały mnie lekko. Chyba w nagrodę za dobrze poprowadzoną rozmowę?

No należy się, należy! Dałem radę.

– To się porobiło. Chłopak się w mojego kujonka zamienia – skwitowałem to, sięgając do jego mięciutkich włosów, których już nigdy nie pozwolę dotknąć żadną farbą, nieważne jak bardzo anielsko Minnie wyglądał w blondzie.

– Nie martw się. Hyunjin stanowczo pójdzie w twoje ślady – stwierdził, trochę mnie tym zaskakując.

– Myślisz?

– Oczywiście. Jest takim samym rozrabiaką jak ty. Już widzę, jak będzie podkradał ci auta z garażu.

OKAY, o tym nie pomyślałem!

– Czyli czas zabezpieczyć kluczyki jakimś kodem – zadecydowałem, szybko odnotowując to w głowie. Bo faktycznie, trzymanie ich niezabezpieczonych nie było dobrym pomysłem przy dwóch synach. Zwłaszcza jeżeli jeden z nich miał zostać drifterem!

Minnie znów dał mi buziaka, zgadzając się z moim pomysł. Choć nie dane nam było się sobą nacieszyć, bo nagle zza kanapy wyskoczył pluszowy dinozaur, do tego o głosie Hyunniego. Początkowo to maskotka wylądowała między nami, choć zaraz po tym dołączył do niej jej właściciel, którego przywitaliśmy radosnym śmiechem i całusami.

Spędziliśmy razem resztę późnego popołudnia, namawiając w międzyczasie Changbina do wspólnych szaleństw na basenie. Cieszyły mnie takie momenty, mogąc oglądać mojego szczęśliwego Jimina oraz naszych chłopców, którym daliśmy szansę na normalne życie. Czyli coś, czego mój ojciec nie był w stanie dać żadnemu ze swoich synów, jednego pozbywając się ze swojego życia, a drugiego traktując jak niepotrzebny element w swoim życiu. I nawet pomimo tylu krzywd i tak wielu lat cierpienia, nie były one w stanie zmienić mnie jako człowieka. Człowieka, który całym sercem kochał swoje dwie bratnie dusze, a teraz również dwóch chłopców, będąc przy nich zawsze gdy będą mnie potrzebować.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top