36 - Kenkyuujo
3634 słów
~~~~~~~~~
Jimin:
Sytuacja z noworocznej nocy nie dawała mi spokoju. Z tyłu mojej głowy coraz mocniej na pierwszy plan wypychały się myśli o zdrowiu i życiu Kyo. Naprawdę, nawet jego mafijne sprawy nie dręczyły mnie tak bardzo, jak to, że mój ukochany mógł zrobić sobie krzywdę głupimi zastrzykami. Próbowałem rozmawiać o tym z Wonyoung, ale dziewczyna zdawała się zbyt podekscytowana możliwościami, jakie dawały te cholerne substancje, by być po mojej stronie. A skoro tak, to nie miałem sojusznika w tej nierównej walce. Musiałem więc zrobić coś innego. Najlepiej – poznać sytuację u źródła. Dlatego nie wahałem się z podjęciem kilku działań na własną rękę. Jako asystent Kyo radziłem sobie coraz lepiej. Nie było więc dla mnie większym problemem, by nieco namieszać mu w grafiku. Tak, by znalazł dla mnie odpowiednio dużo czasu na małą wycieczkę. Z pełną premedytacją poprzesuwałem spotkania, oczywiście kontaktując się z odpowiednimi osobami, by zrobić małą lukę w kalendarzu i wprowadzić nowe wydarzenie o nazwie: „Wizyta z Jiminem w laboratorium".
Dumny z siebie wróciłem do czytania, mając już dość pisania pracy. Zostało mi już tylko napisanie wstępu i moja praca dyplomowa była praktycznie gotowa do druku. Mogłem więc pozwolić sobie na czytanie. Sesji i tak za bardzo nie miałem, bo łaskawie nasi prowadzący zajęcia woleli zamiast egzaminów projekty. Dlatego o to również nie musiałem się martwić, zaliczając wszystko przed czasem. Niech żyje wolność do następnego semestru.
Późnym popołudniem, gdy mój telefon oznajmił, że za chwilę wróci mój mąż (nadal nie mogłem się nacieszyć, że jesteśmy już po ślubie!), zacząłem się mentalnie szykować na czekającą nas zapewne małą awanturkę. Nigdy nie były one groźne, ale musiały się czasem zdarzyć.
I tak jak przypuszczałem, po kilku minutach usłyszałem kod wbijany do drzwi mojego pokoju, a zaraz po tym krótki sygnał zapowiedział przybycie Kyo.
– Witaj, mój kochany mężu i asystencie – powiedział niezwykle słodko, ale doskonale wiedziałem, że w ten sposób próbuje zamaskować swoje niezadowolenie.
Siedziałem właśnie bokiem przy biurku i nawet nie podnosiłem głowy, udając, że dalej czytam, choć moje oczy zatrzymały się, nie mogąc się już skupić na znaczeniu słów.
– Cześć kochanie.
– Co to za nowa aktywność w moim grafiku? Czy nie miało być tutaj spotkania z prezesem F&F? – zapytał, a ja jak gdyby nigdy nic odłożyłem książkę, by sięgnąć po swój tablet. Chyba podobnie jak on zaczynałem lubić robić małe przedstawienia.
Bardzo wymownym gestem przesuwałem notatki w kalendarzu, jakbym nie wiedział, o co mu dokładnie chodzi.
– Nie. Przełożył spotkanie. Wszystko się zgadza – poinformowałem grzecznie. Asystentka tego prezesa trochę mi marudziła, ale na szczęście mój uroczy głos potrafi każdego udobruchać. Może to jest jakaś moja supermoc – wpływanie na ludzi głosem. Czaruję, niczym syrena!
– Więc powtórzę pytanie: Co to za nowa aktywność?
– Jedziemy odwiedzić laboratorium, byś zapoznał mnie ze szczegółami badań nad lekiem i abym nauczył się robić zastrzyki – wyjaśniłem spokojnie, gryząc się w język, by nie dodać: „Masz to wszystko w notatce do wydarzenia".
– Co to za pomysł... – Kyo westchnął ciężko i schował urządzenie do niesionej w drugiej ręce torby. – Jeżeli będzie taka potrzeba, po prostu wstrzykniesz mi odpowiedni plazmid w jedno z pęknięć na ręce i już.
– O nie, nie, nie.
Proste?! CHCIAŁBYŚ!
– To nie jest dla mnie takie proste – fuknąłem, odwracając w końcu wzrok w jego stronę.
Na chwilę zagryzłem wargi, widząc jak przystojnie wygląda z lekko już zmierzwionymi włosami po całym dniu, w rozpiętej koszuli i pięknie opiętych na udach spodniach.
SKUP SIĘ, PARK. LABORATORIUM.
– Zresztą, albo pojedziesz ze mną, albo pojadę sam – oznajmiłem spokojnie.
– To zbieraj się. Jedziemy teraz.
Ok, tego się nie spodziewałem. Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, mój ukochany opuścił pomieszczenie, a ja od razu zerwałem się z miejsca, by zmienić spodnie dresowe w jakieś bardziej wyjściowe jeansy. Jeszcze tylko kurtka i już popędziłem do garażu, gdzie czekał mój mąż, otwierając mi drzwi do jednego z aut. Dla odmiany – ciemnozielonego.
Zająłem więc miejsce pasażera zadowolony, ale gdy zobaczyłem minę Kyo, moja radość szybko zmalała. Naprawdę nie chciałem go denerwować, ale musiałem się dowiedzieć wszystkiego co było niezbędne. Dla jego bezpieczeństwa i mojego spokoju ducha.
Ruszyliśmy z garażu i skierowaliśmy się na drogę prowadzącą do wyjazdu z posesji. Jednak mniej więcej w połowie, skręciliśmy w inną odnogę i pojechaliśmy w część posesji, w której jeszcze nie byłem. Obserwowałem otoczenie i ku mojemu zdumieniu, pędziliśmy w stronę lasku, który z tego co się orientowałem, był bardziej na granicy posiadłości. Wjechaliśmy między drzewa, minęliśmy strzeżoną bramę, a przez gęstość liści, nie było widać nieba.
Minęła dłuższa chwila, gdy Kyo wyjął ze schowka pilocik, na którym wbił jakąś sekwencję. Auto nieco zwolniło, a ku mojemu zaskoczeniu, kawałek przed nami, z ziemi zaczęła unosić się spora klapa. Jechaliśmy prosto w jej kierunku, by zaraz przed nią wjechać pod ziemię, po pochyłej powierzchni.
Znaleźliśmy się w tunelu, oświetlonym jedynie reflektorami naszego samochodu. Nie był to jednak długi zjazd – już po chwili wyjechaliśmy w niewielkiej, oświetlonej lampami hali, która przypominała mały parking podziemny.
Kyo zaparkował byle jak, po czym opuścił pojazd bez słowa. Odpiąłem pasy i dołączyłem do niego. Niepewnie sięgnąłem po jego dłoń, ale na szczęście pozwolił mi ją złapać. Dlatego już trochę spokojniejszy ruszyłem z nim do panelu, znajdującego się na ścianie.
Patrzyłem jak moja bratnia dusza najpierw skanuje palec, a następnie pochyla się, by to samo zrobić z okiem. Metalowe drzwi, znajdujące się obok, rozsunęły się, ukazując nam wejście do kolejnego, tym razem małego pomieszczenia. Wyglądało jak prosta szatnia, z kilkoma metalowymi szafkami. Swoją drogą – dość sporymi. Na spokojnie jakiś pseudo rekin biznesu próbowałby z nich zrobić mikrokawalerki na wynajem.
Kyo zatrzymał się przy szafie i otworzył ją, wpisując kod. Ze środka wyjął dwa fartuchy, jakie znałem z filmów, w których występowały laboratoria, oraz metalowe pudełko. Po otwarciu zaczął w nim chować wszystkie cenne rzeczy, jak obrączka, czy kluczyki do auta.
– Zdejmij biżuterię, Minnie. I zostaw tutaj telefon i inne przedmioty.
Posłusznie zdjąłem kolczyki, naszyjniki, obrączkę i pierścionek zaręczynowy, składając je w wyznaczonym miejscu, dokładając także telefon. Upewniłem się, że nie mam już nic zbędnego, po czym założyłem fartuch.
Zostawiwszy rzeczy w metalowej szafie, ruszyliśmy do kolejnych drzwi. Przeszliśmy przez komorę dezynfekującą i w końcu trafiliśmy do miejsca, które aż zaparło mi dech w piersiach.
Pomieszczenie było wielkie, niczym hangar lotniczy. Było jasno i sterylnie czysto. Wszędzie były maszyny i urządzenia, które wyglądały jak rodem wyjęte z filmów science–fiction. Zresztą, to wszystko wyglądało tak futurystycznie, że aż ciężko było uwierzyć. Na pewno każda śrubka kosztowała tutaj grube pieniądze.
Ruszyliśmy przez środek laboratorium, a ja nie wiedziałem, gdzie mam patrzeć, zaciekawiony dosłownie wszystkim. Moje oczy przenosiły się od dziwnego, robotycznego ramienia, do lekko bulgoczących płynów. Jakieś urządzenie wyglądało jak portal do innego wymiaru, skrząc się lekko, jakby w pierścieniu przeskakiwały iskierki prądu. Między tym wszystkim zauważyłem dwóch mężczyzn, którzy ubrani w fartuchy i google ochronne, dyskutowali przy tablicach, pełnych skomplikowanych obliczeń. Obaj skłonili głowy w kierunku Kyo, gdy ich mijaliśmy, zaraz wracając do dyskusji.
Nasza wędrówka zakończyła się przy drzwiach, które otworzyły się po kolejnym skanowaniu palca i oka mojego męża. Weszliśmy do niewielkiego pomieszczenia, przypominającego wypasioną pracownię chemiczną.
Przy stole na wysokim stołku, wśród sterty notatek, siedziała młoda kobieta, która na nasz widok, stanęła na podłodze, podchodząc szybko. Była jeszcze niższa ode mnie, a jej bystre spojrzenie, dokładnie mnie prześwietliło z góry na dół.
– Witam Doktor Nako. Mojego męża ciekawość zżera i koniecznie musi się dowiedzieć, co wy mi tu robicie – wyjaśnił Kyo zrezygnowanym tonem, a ja ukłoniłem się grzecznie.
A więc to ty pozwalasz mu na te eksperymenty, niedobra kobieto? Już ja z ciebie wszystko wyciągnę.
Kyo:
No i już. Mój kochany mąż wymyślił nam ciekawą aktywność na dzisiejszy dzień. No, może na jutrzejszy, ale wolałem załatwić to od razu, mając to szybciej z głowy. Bo naprawdę nie chciałem mu pokazywać tego wszystkiego. I nie ze względu na tajne projekty, bo jako moja bratnia dusza i mąż mógł być w nie wtajemniczony, a raczej ze względu na jego ciągłą panikę związaną z moją mocą i stosowanym lekiem. Bo co mu da wytłumaczenie mu całego procesu powstawania plazmidów? Przecież jeszcze bardziej go to przerazi. Ale co ja mogłem w tym temacie? Po prostu liczyłem na moją cudotwórczynię Nako, która przemówi mu do rozsądku. Zwłaszcza że zajmowała się również innymi, ciekawymi projektami. Takimi, na które wydawałem sporo kasy. Ale jak każda gruba ryba, lubiłem w to inwestować, wiedząc że to się opłaci. W końcu byłem osobą podatną na wiele substancji chemicznych i mogliśmy to protestować. Już na moich warunkach i przy pełnej kontroli, bez pseudo naukowców, w chorych ośrodkach badań. Ale Minnie nie rozumiał tej idei i wolał mi mieszać w planach.
Nako, czyli osoba nadzorująca wszelkie badania nad plazmidami, już w wieku dwudziestu lat ukończyła Harvard. Nie zliczę jej dyplomów w wielu dziedzinach. Po prostu była geniuszem, którego tutaj potrzebowałem. A jednak pomimo swoich osiągnięć, nie wyglądała na doświadczonego naukowca. Przypominała raczej studentkę pierwszego roku, głównie przez swój niski wzrost, którym było 1,5 metra, oraz przez okrągłą buzię. Urocza grzywka też odejmowała jej lat, a zwłaszcza tak samo uroczy głos. No po prostu nikt by się nie spodziewał, że taka osoba może tutaj pracować na takim stanowisku. I o to chodziło!
– Doktor Yabuki Nako, nadzorująca badania nad plazmidami i fenomenem Kyo – przedstawiła się Jiminowi, uśmiechając słodko, jak zawsze. A ja podparłem ręce na biodrach, słuchając po prostu ich wymiany zdań.
Nooo, co ten mój Minnie wymyśli?
Początkowo ukłonił się po prostu Doktor Nako, dopiero po tym odzywając.
– Park Jimin, miło mi panią poznać. I to nie jest ciekawość, tylko troska. Zwłaszcza po ostatnim wypadku w Nowy Rok – stwierdził, komentując też moje przedstawienie Nako jego upartości w tym temacie. A na kolejne słowa mogłem tylko przewrócić oczami, bo ile będziemy to roztrząsać? Sprawa została już ogarnięta.
– Incydenty się zdarzają. To nadal prototypy, nad którymi pracujemy – przyznała moja wybawicielka, choć nie sądziłem, aby przemówiła mu teraz do rozumu. Zresztą, przypomniałem sobie o czymś ciekawszym, dlatego nie ciągnąłem tego wątku, zbyt podekscytowany.
– Ooo, chodź pokażę ci coś superkowego – zapowiedziałem, od razu łapiąc Jimina za rękę, aby zaciągnąć go pod rząd metalowych szuflad, zapełniających całą ścianę. Pełniły rolę lodówek, w których przechowywaliśmy fiolki z różnymi chemicznymi roztworami. Oczywiście tymi bezpiecznymi. Bo te niebezpieczne były zamknięte w innym pomieszczeniu, do którego musielibyśmy wchodzić w skafandrach. Ale nie widziałem teraz takiej potrzeby, więc dzisiaj to sobie odpuścimy.
Wysunąłem jedną z szuflad, uwalniając z niej trochę mroźnego powietrza, które od razu zaczęło przyjemnie schładzać moje ciało. I zaraz złapałem za jedną z fiolek, wypełnionych błękitną cieczą, wyciągając rękę do tyłu, sygnalizując do Nako kciukiem i palcem wskazującym, że potrzebuję strzykawki. Dziewczyna zaraz mi ją podała, a ja mogłem wypełnić ją błękitną cieczą.
Cud w stanie ciekłym!
Oddałem Nako pustą fiolkę, którą zaraz na pewno wyrzuciła do odpowiednio zabezpieczonego kosza na takie pojemniki. A sam ściągnąłem rękawiczkę, od razu wbijając igłę w jedno z pęknięć. Nic przy tym nie czułem, więc obserwowałem po prostu jak błękitny plazmid zamienia moją magmę w bardziej mroźną, nieco granatową. Wiedziałem, że długo to nie potrwa, więc zaraz pstryknąłem palcami, obserwując z zafascynowaniem jak z moich palców nie wyskakują iskierki, a śnieżynki.
No cud nauki!
– Czad, no nie? – skomentowałem to z szerokim uśmiechem, choć tuż po tym jednym pstryknięciu moja magma powróciła do normy. – Niestety krótkotrwałe. A kosztuje sporo –zdradziłem, z ciężkim westchnięciem.
I pięćdziesiąt tysięcy dolców poszło właśnie do Honolulu małpy straszyć... Gdyby to chociaż utrzymywało się jakieś dwie, trzy minutki!
Podałem pustą strzykawkę Nako, niestety nie spodziewając się, że zaraz oberwę po ramieniu od Jimina. BO NIBY ZA CO?
– Nie baw się w ten sposób – stwierdził, niezadowolony, na co zmarszczyłem brwi. I nie dane mi było poruszyć tego tematu, bo chłopak zaraz podszedł do mojej cudotwórczyni. – Chciałbym dowiedzieć się więcej. O wynikach badań nad Kyo. Czym jest jego moc. I jak to działa. A na koniec chcę się nauczyć robić mu zastrzyki, bo... boję się tego – wyjaśnił, w co jeszcze tylko przez chwilę się wsłuchiwałem, bo to o czym zaczęła mu opowiadać Nako już w ogóle mnie nie interesowało. Słyszałem to tysiące razy, więc wolałem pogrzebać sobie po szafkach, w poszukiwaniu nowości.
– Moc Kyo w dużym skrócie to zmodyfikowane komórki macierzyste, umożliwiające modyfikacje genetyczne i mutacje, co dało mu nadzwyczajną umiejętność. Nadal uczymy się ją modyfikować, stąd nowe plazmidy. Jednak tak jak wspomniał Kyo, efekt jest krótkotrwały, bo nie mogą się one równać z naturalnymi komórkami w jego ciele. Zapraszam ze mną.
I tak Nako i mój Minnie przenieśli się do drugiej sali, w której oprócz stanowisk do pracy nad roztworami, znajdował się również stół i fotel do badań. To tam pobierano mi wszelkie próbki i wypróbowywano nowe plazmidy. Więc z racji tego, że to miejsce było mi doskonale znane, a dodatkowo nie chcąc wtrącać moich uszczypliwych komentarzy przy panice Minniego, po prostu tu pozostałem.
Początkowo buszowałem w szufladach, jednak ku mojemu rozczarowaniu nie znalazłem tu nic nowego. A skoro nie mogłem tu używać telefonu, załatwiając w międzyczasie sprawy związane z pracą, po prostu klapnąłem sobie na jednym z okrągłych krzesełek obrotowych, zaczynając się na nim obracać.
I jakiś bambosz w rogu!
Pow!
Strzeliłem palcami we wspomniany róg, wyobrażając sobie tam wroga, aby jakoś zająć swój znudzony umysł.
I kolejny kiepik przy stole! Pow! Pow! Pow!
Oddałem kolejne strzały, a tuż po nich kolejne i kolejne, kręcąc się na tym krzesełku. I nawet nie zorientowałem się kiedy Nako i Minnie do mnie powrócili, dlatego szybko postarałem się zatrzymać, posyłając im niewinny uśmieszek.
Niczego nie widzieliście!
Na szczęście żadne z nich nie było tym zaskoczone, chyba już dobrze mnie znając.
– I co? – zapytałem, licząc, że ciekawość mojego męża została już zaspokojona.
– Teraz nauczymy Jimina asystować ci przy aplikowaniu plazmidu – wyjaśniła moja urocza pani naukowiec, od razu kierując się po odpowiedni płyn i strzykawkę.
No tak... Była teoria, a teraz nauka.
Nako wypełniła przezroczystą strzykawkę tak samo przezroczystym płynem, po czym podeszła z nią do mnie.
– Wodny roztwór chlorku sodu – przedstawiła Minniemu przygotowaną ciecz, choć nie sądziłem, aby jego humanistyczny umysł rozumiał takie biadolenie.
– Sól fizjologiczna – sprecyzowałem, podnosząc się z krzesełka i stając przy Nako i moim ukochanym. Pozbyłem się już jednej z rękawiczek, wystawiając moją rękę, gotowy na tortury.
Śmiało! Kujcie! Rańcie biednego Kyo!
Mogłem tak sobie pożartować tylko w myślach, bo na zewnątrz pozostawałem spokojny i poważny, nie chcąc straszyć Minniego.
– Trochę ulepszyliśmy ostatni plazmid. Teraz można go stosować wprost w pęknięcie – wytłumaczyła nam Nako, podając już strzykawkę Jiminowi. A ja od razu podsunąłem mu moją rękę.
– Śmiało – zachęciłem go, czekając. Nie sądziłem, aby ta nauka była mu potrzebna, ale jeśli chciał i nalegał, to niech będzie, niech się uczy.
Blondyn początkowo nie był do tego przekonany. Widziałem jak dłoń, w której trzyma wręczoną mu strzykawkę, nieco się trzęsie, a jego wzrok skupia się tylko na trzymanym przedmiocie.
– Kiedyś w szkole nauczycielka mówiła, że jeśli fragment igły pęknie, a będzie wbity w żyłę, to ten fragment dotrze do serca i zabije tę osobę... – wyjaśnił swoje obawy, dopiero po tym podnosząc wzrok wprost na Nako. – To prawda? Mogę zrobić krzywdę Kyo? – zapytał niepewnie, niepotrzebnie mi panikując. Po raz kolejny zresztą.
– Nie tak grubą igłą – uspokoiła go, bo fakt, inne igły byłyby za małe do moich pęknięć, a zwłaszcza na temperaturę mojej magmy.
Chciałem tuż po tym nieco rozładować to niepotrzebne napięcie, więc pomachałem tą wyciągniętą ręką, szczerząc się do mojej kruszyny.
– Minnie, wstrzykuj ten mefedronik – zażartowałem, co oczywiście zaraz spotkało się z negatywnym odbiorem mojego poważnego męża. Bo jego pięść wylądowała na moim ramieniu.
Aj, drażliwiec mój.
Stałem już grzecznie, czekając. Minnie jeszcze dopytał Nako o głębokość wbicia i najlepsze miejsce, aby to zrobić. A kiedy wytłumaczyła mu, że to bez znaczenia, bo wystarczy, że przebije pierwszą powłokę chroniącą moje pęknięcia, w końcu zaczął się do tego zbierać. Jednak... dłonie nadal mu się trzęsły.
– Minnie, nie panikuj, bo wtedy faktycznie zrobisz mi krzywdę – szepnąłem, nie chcąc go stresować, jednak widząc jak na to reagował naprawdę zacząłem się obawiać, że ta igła wyląduje gdzieś obok, wbijając się na przykład w jedną z kości mojej dłoni.
Chłopak trochę się otrząsnął po moich słowach. Wziął kilka głębszych oddechów, opuścił na chwilę dłonie, rozluźniając je, a kiedy zebrał się w sobie, jak gdyby nigdy nic wbił mi tę igłę w jedno z pęknięć i bez problemu zaaplikował tę sól.
Dało się? Dało.
I ja, jak to ja, miałem ochotę zacząć udawać, że coś mi się dzieje. Ale postanowiłem oszczędzić mu takiego niepotrzebnego stresu. Dlatego po prostu się do niego uśmiechnąłem, ruszając jeszcze dłonią, aby ten płyn się rozszedł. A raczej aby moja magma się go szybko pozbyła.
– I widzisz, nic trudnego – stwierdziłem po tym wszystkim, zakładając już rękawiczkę z powrotem.
Minnie zgodził się ze mną, kiwając głową, choć i wzdychając przy tym. I niestety nie zamierzał tego skomentować, zwracając się na razie do Nako:
– Czy mogę dostać swój zestaw z czerwonym plazmidem? W razie czego. By zawsze mieć jak ratować tego głupka? – stwierdził, na co od razu zacisnąłem nieco usta, niezadowolony.
– Czuję się obrażany – mruknąłem, pół żartem, pół serio, bo nie potrafiłem mówić tego poważnie. W końcu to Minnie, mógł mnie sobie od czasu do czasu poobrażać.
Nako poszła więc po zestaw małego medyka, czyli metalowe pudełeczko, z miejscem na strzykawki z czerwonym lekiem, który wręczyła Minniemu. Chłopak zaraz jej podziękował, chętnie to przyjmując, a jego dłoń nagle wycelowała prosto w mój nos, dając mu pstryczka jednym z jego placów.
– Więc jakie jeszcze supermoce sobie wymyślasz? – zapytał, niezbyt zadowolony, gdy moje oczy zezowały na ten jego ładny palec. Niestety szybko mi uciekł sprzed twarzy, więc mój wzrok skierował się na jego śliczną buzię.
– Aaaa na przykład woda... I wiatr. I odkładam już na prace nad telekinezą – zdradziłem, niezwykle tym podekscytowany. Jednak to były sporeee inwestycje, na które musiałem uzbierać innymi inwestycjami. Ale pół roku, rok, i będziemy mogli zaczynać te badania.
Jimin znów chciał mnie ukarać za takie słowa. Choć jak jego palec był już przy moim nosie, szybko go złapałem i przysunąłem do swoich ust, dając mu całusa.
Niegrzeczny, nie bije się Kyo, tylko pieści.
– Nie zgadzam się. Po co ci to? Kochanie, eksperymentujesz na samym sobie, czy tego nie rozumiesz? – zawodził, jakbym o tym nie wiedział.
– No dokładnie. Eksperymentuję sam na sobie, a nie ktoś na mnie. To jest ta różnica – podkreśliłem, bo z czasem sam doszedłem do wniosku, że powinienem wykorzystać mój potencjał. Zwłaszcza skoro mam na to pieniądze.
Jednak Minnie znów miał o tym całkowicie inne zdanie i spojrzenie:
– Chcesz zrobić ze mnie wdowca? – oskarżył mnie, znów wymierzając karę w postaci lekkiego uderzenia w ramię. I tak jak zazwyczaj bym dramatyzował, udając, że mnie pobił, tak teraz nie miałem na to ochoty widząc jego zmartwienie. – Rozumiem, że jest ci to potrzebne do normalnego funkcjonowania. Ale to z tym śniegiem... Po co? Proszę, przerwijcie badania nad tym i skupcie się tylko na tym, co daje ci możliwość zwykłego funkcjonowania. – Teraz to Jimin mi dramatyzował, jak gdybym co najmniej leżał na łożu śmierci. A do tego jeszcze mi daleko.
– Nie, Minnie – oznajmiłem stanowczo, nie mając już ochoty tego słuchać. Bo to było moje hobby i moje badania, które nie wpływały negatywnie na moje zdrowie. – Nic mi nie będzie. Dlatego nie chciałem cię w nic wtajemniczać. Chodź, wracamy – postanowiłem, machając tylko Nako i od razu kierując się do wyjścia.
No i po co mu to było? Aby jeszcze bardziej się głowił i zamartwiał? I tworzył sobie niepotrzebne scenariusze? Ech... Mogłem się na to nie zgadzać. W końcu porzuciłby ten temat.
– Kyo, zaczekaj... – usłyszałem gdzieś za sobą, będąc już w połowie głównej sali. Nawet się nie zorientowałem, że zostawiłem Jimina w tyle, dlatego zaraz stanąłem, czekając aż do mnie dojdzie.
Chłopak w końcu dorównał mi kroku, a kiedy to zrobił postanowił złapać mnie za rękę. I nigdy nie gniewałem się na niego na tyle, aby ją odtrącić, dlatego złączyłem nasze palce, idąc już trochę wolniej niż poprzednio.
– Nie złość się, proszę.
– Jak mam się nie złościć, Minnie? Skoro aż tak chcesz ingerować w moje decyzje? – zauważyłem, znów mając ochotę na to westchnąć. – Przecież ci naukowcy najpierw testują to na próbkach, a nie na mnie. Nako zapewne o tym wspomniała – przypomniałem mu, nie ogarniając tego całego dramatu.
– Tak, wspominała, ale wytłumacz proszę, dlaczego chcesz to robić.
Dlaczego chcę to robić...
– Z ciekawości – oznajmiłem, choć przecież było to oczywiste? Bo po co się robi jakiekolwiek badania? Z ciekawości naukowca lub inwestora. Albo z ciekawości co z tego powstanie, tak ja w moim przypadku. Albo z ciekawości ile się na tym zarobi jak już coś powstanie. Taka nauka działa tylko w taki sposób.
Jimin już mi tego nie skomentował. A ja nie zamierzałem rozwijać tematu. No, przynajmniej aż do wejścia do mojego Lexuska LC, który ostatnio zatęsknił za swoim tatusiem Kyo, więc wziąłem go w obroty.
Nie odpalałem go jeszcze, przez chwilę przyglądając się tej niezadowolonej minie Jimina.
– No czemu mi robisz taką minę, hmm?
– Bo nie rozumiem tego. Gdybym ja stwierdził, że od dzisiaj zamierzam z ciekawości eksperymentować z narkotykami, po prostu byś to zaakceptował?
Co???
Co to za głupie porównanie?
Aż się lekko zagotowałem, potrzebując chwili na odpowiedź.
– Co mają narkotyki do badań naukowych? – powiedziałem dobitnie, akcentując każde słowo, a moja ręka, umieszczona na kierownicy, mocno się na niej zacisnęła.
– Powód. Dokładnie taki sam w obu przypadkach – stwierdził, choć nadal nie rozumiałem tej pokrętnej logiki.
– Nie sądzę. Nikt nie stosuje narkotyków na dłuższą metę z powodu ciekawości – oznajmiłem, akurat w tym temacie trochę siedząc i doskonale wiedząc, że to kwestia uzależnienia, a nie ciekawości. Więc takie porównanie było zbędne. Nauka a narkotyki. Jedno i to samo. No tak...
Minnie również się nieco zagotował, choć on nie dosłownie.
– Kyo. Próbuję ci pokazać na przykładzie, jak twoje eksperymenty wyglądają z mojej perspektywy.
– Dziwna to perspektywa, skarbie – zauważyłem, otrzymując na to tylko wzruszenie ramion i ciszę zamiast jakiejkolwiek kontynuacji tematu lub odpowiedzi.
Już nawet nie próbowałem się dalej sprzeczać. Po prostu ruszyłem w drogę powrotną do domu. I choć jeszcze starałem się do niego dotrzeć, to Minnie wyraźnie się na mnie obraził, woląc patrzeć w boczną szybę. A ja nie nalegałem, bo byłem już wykończony po całym dniu pracy. Marzyłem tylko o dobrej kolacji i moim łóżeczku. Może i z Jiminem, o ile w ogóle pozwoli mi jeszcze skorzystać z moich leczniczych płynów...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top