34 - Mairu
3745 słów
~~~~~~~~~~~~
Yoongi:
Powrót do moich obowiązków po świątecznej przerwie był bardzo przyjemny. Kioto mnie natchnęło i miałem masę pomysłów, a palce aż się rwały, by przenieść melodie z mojej głowy do rzeczywistości z pomocą klawiszy, strun lub komputerowego syntezatora. Dlatego tuż po powrocie z Japonii po Nowym Roku, wpadłem w prawdziwy szał twórczy, przez kolejny tydzień będąc niczym na haju. Jeongguk próbował mnie nieco pohamować, ale aby nie musieć słuchać jego biadolenia, spędzałem całe dnie w moim studiu w Hybe, koncentrując się mocno na swojej pasji. Wracałem do mieszkania tylko spać, będąc głuchy na prośby mojego narzeczonego, by się nieco uspokoić. On tego zwyczajnie nie rozumiał. Nie widział mnie jeszcze w takim stanie, ale to było zawsze najlepsze, co mogło mi się przydarzyć. Nawet jeśli przez fascynację twórczą omijałem posiłki (które młodszy przynosił mi do wytwórni, niemal je we mnie wmuszając), to byłem gotów siedzieć całymi dniami nad dopracowaniem każdego szczegółu utworu. W ciągu tygodnia stworzyłem od zera pięć piosenek, z których każda już tylko czekała na nagranie jej przez któryś z zespołów lub solistów. Rósł też stos zużytych kubeczków po kolejnych kawach, które piłem, aby mieć siłę dalej pracować. Wynosiłem je z pokoju co rano, aby młodszy przy swoich wizytach nie truł mi o tym, bo w końcu złożyliśmy sobie obietnicę związaną z moim ograniczeniem kofeiny, a jego alkoholu. Ale to była wyjątkowa sytuacja, powinien to zrozumieć.
Ósmego dnia zacząłem się czuć jakoś nieswojo. Już w studiu zaczęła mnie boleć głowa, trochę kręciło w brzuchu, ale nie zważałem na to, zrzucając na karby zmęczenia. Następnego dnia rano czułem, że ciężko mi wstać z łóżka przez mocne zawroty głowy. Coś takiego zdarzyło mi się po raz pierwszy. Zwykle po takich maratonach twórczych po prostu byłem senny i głodny, często chudnąc przy okazji kilka kilo. Ale tym razem było naprawdę źle.
Dałem sobie kilka minut na zebranie sił, ale przy stawaniu poczułem, jak lekko kłuje mnie serce.
Chyba naprawdę przesadziłem. Albo to wyrzuty sumienia, że tym razem nie posłuchałem Jeongguka i skupiałem się tylko na pracy.
Tuż po tym poczułem taki ucisk w brzuchu, że z okropnym bólem ledwo udało mi się dotrzeć do łazienki. Chlust był taki, jakby ktoś przewrócił wiadro, a ja jęknąłem cicho. Na takie rewolucje nie byłem gotowy. W takim stanie nie było mowy, bym pojechał do Hybe. Ale nie zamierzałem też rezygnować z pracy, kiedy tak dobrze mi idzie. Dlatego po małym ogarnięciu się poszedłem na śniadanie.
Jeongguk chyba co nieco słyszał, bo od razu zaczął zadawać mi pytania i znów męczył mnie biadoleniem, że wyglądam blado i powinienem dzisiaj odpocząć. Kiwałem tylko głową, półprzytomnie, a po posiłku, z którego niewiele byłem w stanie ruszyć, i tak poszedłem do studia, by dalej tworzyć.
Jednak tym razem nie było mi dane oddać się całkowicie muzyce. Zwijałem się nieco z bólu, często wychodziłem też do łazienki. Około południa, kiedy wracałem z kolejnej wizyty w toalecie, zakręciło mi się w głowie i poczułem potworny skurcz w sercu. Nogi się pode mną ugięły, a kiedy próbowałem się czegoś złapać, niechcący przewróciłem stolik, na którym Jeongguk zwykle stawiał przyniesione przekąski. Szczęście w nieszczęściu, był aktualnie pusty, ale narobił nieco hałasu. To było jednak moje najmniejsze zmartwienie. Czułem, jakby serce miało mi zaraz wyskoczyć. Jakby kurczyło się do rozmiaru małej fasoli, a potem rosło do wymiarów psa, robiąc to w takim tempie, że widziałem gwiazdy przed oczami.
– To u ciebie, hyung? Bo nie wiem, czy szukać jakiejś zniszczonej rzeczy po domu. Berry ma dzisiaj humorek... – usłyszałem za drzwiami, zaraz po cichym pukaniu.
Nie byłem jednak w stanie się odezwać, próbując złapać oddech. Czułem też, jak lewa strona mojego ciała zaczyna drętwieć.
Drzwi się otworzyły. Jeongguk zapewne myślał, że mam na uszach słuchawki, ale stan w jakim mnie zastał, na pewno go przeraził. Choćbym nie wiem, jak bardzo chciał, nie mogłem wydusić słowa, zaczynając słyszeć szum w uszach.
– Hyung?! – krzyknął Jeon, padając tuż przy mnie.
Pomimo podniesionego głosu, miałem problem z rozróżnieniem słów, które do mnie kieruje.
– Dzwonię po pomoc! Oddychaj hyung!
Czułem jak jego ręce starają się mnie jakoś utrzymać w pionie, jednak z każdą sekundą traciłem siły, a każdy oddech było coraz trudniej złapać.
– Oddychaj, hyung, oddychaj!
– Nie... czuję... lewej... ręki – wydyszałem z ogromnym trudem, słysząc, że Jeon już połączył się z pogotowiem.
– Mój narzeczony chyba ma zawał... Ma problemy z oddychaniem i–i–i... Jego serce bije za szybko. I mówi, że nie czuje lewej ręki – zrelacjonował szybko dyspozytorowi, słuchając po tym jej instrukcji. Podał nasz adres i znowu słuchał. – Hyung, usiądziemy, dobrze? – zaproponował, pomagając mi się przenieść z kolan do siadu. Ale było tylko gorzej. Przestałem rozumieć gdzie jestem. Czułem tylko jak moje nieco już bezwładne ciało jest gdzieś przeciągane, a następnie opierane o ścianę.
Lepiłem się już cały od potu, który spływał mi również po czole, ale nie miałem siły, by podnieść rękę i otrzeć tych kilka kropel.
Co się ze mną dzieje?
– Gotowe. Hyung. Oddycha... wszystko... w porzą... przy tobie... po... w drodze... będzie... spokojnie... hyung!
Poczułem jak robię się całkowicie bezwładny, a moje ciało osunęło się nieco. Jedyne co zapamiętałem, to przerażone spojrzenie pochylonego nade mną Jeongguka. A potem była już tylko ciemność.
Jeongguk:
Nie mogłem uwierzyć w to co się wydarzyło. Yoongi po prostu wpadł w amok twórczy, który ostatecznie doprowadził do tragedii. Spanikowałem, jeszcze nigdy nie mając do czynienia z tak silnie negatywnymi emocjami. Przerażenie, panika, lekka histeria, rozpacz, strach. Nie miałem pojęcia w jaki sposób dałem radę zadzwonić po pomoc. I w jaki sposób wykonywałem polecenia wydawane mi przez kobietę na infolinii. Ale wiedziałem, że teraz liczy się każda sekunda i moje emocje nie są ważne. Liczyło się tylko życie Yoongiego, o które walczyłem, aż do przyjazdu karetki kontrolując jego oddech, kontrolując jego puls, w międzyczasie zalewając się łzami, których powstrzymać nie umiałem. I mogłem tylko prosić i błagać, aby wszechświat jeszcze mi go nie zabierał. Bo nasza wspólna droga była za krótka. Jeszcze nie zdążyliśmy się sobą nacieszyć. Nie zdążyłem pokazać mu na milion sposobów jak bardzo go kocham. Jak bardzo chcę o niego dbać. Jak bardzo chcę, aby pozostał przy mnie na zawsze. Ale on... tak bardzo się nie słuchał. Tak bardzo był uparty. Tak bardzo kochał swoją pracę, w ogóle nie szanując przy tym zdrowia. Chyba za mało się stawiałem. Może nie powinienem się aż tak hamować, ignorując naszą różnicę wieku i traktując go jak swojego rówieśnika lub kogoś młodszego, który miał mnie słuchać w tej sprawie? I przecież... mogłem walczyć, nie ulegając jego słowom. Mogłem wyciągnąć go ze studia i zamknąć w sypialni, aby odpoczął. Mogłem być po prostu stanowczy.
Dałem jakoś radę zadbać o niego aż do przyjazdu karetki. Przeniosłem go do bezpiecznej pozycji, tak jak prosiła o to pani na infolinii. I kontrolowałem jego oddech, kontrolowałem jego serce. Oddech, serce, oddech, serce...
– Masz ze mną zostać, hyung. Słyszysz? Masz tu jeszcze zostać – powtarzałem, nadal szlochając, klęcząc przy nim na podłodze. Berry i Sunny już dawno do nas przybiegły, zaalarmowane hałasem i nietypowymi odgłosami, a zwłaszcza moim płaczem i stanem hyunga. Kręciły się niespokojnie, panikując tak samo jak ja. I dopiero kiedy pobiegłem otworzyć ekipie ratowniczej, pouciekały do sypialni, zapewne chowając się pod łóżkiem.
Dopiero gdy znaleźliśmy się w karetce choć trochę mi ulżyło. Bo wiedziałem, że mój ukochany jest w końcu w dobrych rękach. Dlatego starałem się odpowiadać na zadawane mi pytania, próbując przywołać te najważniejsze informacje o hyungu, o jego chorobach, uczuleniach, aby nie pogorszyć jego stanu. Jeden z medyków podał mi w międzyczasie coś na uspokojenie, abym im tam nie zemdlał ze stresu i rozpaczy, bo nie potrzebowali dwóch pacjentów zamiast jednego.
A po dotarciu do szpitala, gdy już zabrali Yooniego na jedną z sal, zacząłem krążyć po korytarzu, starając uspokoić. Bo przecież był już bezpieczny. I wszystko będzie dobrze.
Wszystko będzie dobrze.
– Wszystko... będzie... dobrze – powtórzyłem sobie jeszcze na głos, biorąc głębokie wdechy.
Wdech, wydech. Wdech, wydech...
– Muszę... muszę... tak... – zgodziłem się sam ze sobą, wyciągając trzęsącymi się dłońmi telefon. Łzy akurat ponownie spłynęły mi po policzkach, więc nie miałem utrudnionej widoczności, szybko wybierając numer Jimina. Bo musiałem się z nim teraz skontaktować.
Chłopak zaraz ode mnie odebrał, witając się radośnie, a ja znów musiałem wziąć głębszy oddech, aby ponownie się nie rozpłakać.
– Yoongi jest w szpitalu. – Starałem się to powiedzieć stabilnym tonem, choć mój głos zaraz się załamał. Bo to było przecież w tej chwili niewykonalne. Szczególnie przy przekazywaniu mu takiej informacji.
– Co się stało? – Jimin od razu brzmiał na przerażonego, ale i zaalarmowanego, zwłaszcza gdy dodał: – W którym szpitalu? Już do was jadę.
W tle mogłem zaraz usłyszeć jak moja bratnia dusza faktycznie szybko się zbiera, aby jak najprędzej tutaj dotrzeć. A ja znów musiałem wziąć głęboki oddech, podając mu adres tego szpitala i zaraz tłumacząc co się stało.
– Hyung miał... chyba zawał... Jeszcze nic dokładnie nie wiem – przyznałem, choć te słowa ciężko przeszły mi przez gardło. Bo przecież Yoonie miał zaledwie dwadzieścia cztery lata. Nie powinien tutaj wylądować. Zwłaszcza z takiego powodu!
– Matko... Spokojnie Jeonggukie, już do ciebie jadę. Zadzwonię do Kyo, może ma jakieś znajomości w szpitalu i podsunie jakiegoś zaufanego specjalistę. Zaraz do ciebie oddzwonię.
Jimin chyba postanowił działać szybko, bo faktycznie po tych słowach się rozłączył. Ale byłem mu za to wdzięczny. Bo jednak znajomości w takich miejscach dużo ułatwiały i zapewniały. I zamierzałem z nich skorzystać jeżeli uratują mojego Yooniego.
Znów prosiłem i błagałem w myślach o jego zdrowie, musząc przy tym na chwilę usiąść, bo zaczynało mi się robić słabo. A nie mogłem teraz stracić przytomności. Musiałem pozostać spokojny i wierzyć, że wszystko będzie dobrze.
Bo będzie dobrze! Na pewno będzie! Dożyjemy setki! Dorobimy się pięknego domu i miliona kotów! Więc musi być dobrze! Na pewno będzie!
Powtarzałem to sobie jak mantrę, dopóki mój telefon się nie rozdzwonił. Odebrałem szybko, widząc że to Jiminnie.
– Nic się nie martw, Jeonggukie. Już działamy – przyznał na wstępnie, na co mi ulżyło. I to bardzo.
– Kyo ma tutaj kogoś? Czy zabierzemy Yoongiego w inne miejsce? – zacząłem od razu dopytywać, nadal nie potrafiąc opanować mojej paniki i strachu, ale i nadziei na szybszą pomoc w przywróceniu mu zdrowia.
– Jego specjalistka pracuje tu dodatkowo i jeśli będzie to możliwe, to przeniesiemy go do prywatnej kliniki – poinformował mnie, znów choć trochę uspokajając. I byłem im za to ogromnie wdzięczny.
– Dobrze, dziękuję. Daleko jesteś?
– Dopiero dojeżdżam do Seulu. Złamałem chyba wszystkie przepisy. Dobrze, że mam porządne opony w aucie – przyznał, na co mocno się zmartwiłem.
– Jiminnie, tylko ostrożnie, proszę. – Mój głos znów nieco zadrżał, kiedy w mojej głowie pojawił się kolejny czarny scenariusz, do którego nie chciałem aby doszło. Bo mimo wszystko pośpiech na drodze na pewno nam teraz nie pomoże.
– Spokojnie, wjeżdżam już w miasto, nie będę szalał. Pół godziny i będę.
– Dobrze, hyung. Skup się na drodze, już ci nie przeszkadzam. Pa – pożegnałem się z nim szybko, aby faktycznie mógł na spokojnie prowadzić, nie skupiając się na rozmowie ze mną. Bo chciałem, aby dojechał tu swoim samochodem, a nie... innym pojazdem. Nawet nie potrafiłem o tym myśleć wprost...
Schowałem telefon, pochylając się nieco do przodu i opierając łokcie na kolanach. Przymknąłem oczy, znów starając się spokojnie oddychać, aby opanować moje wystraszone serce.
I akurat przy kolejnym takim głębokim oddechu usłyszałem czyjeś kroki na korytarzu. A to sprawiło, że zaraz otworzyłem oczy z powrotem, podnosząc też głowę.
– Pan Jeon Jeongguk?
Kobieta, która się do mnie zwróciła miała na oko może trzydzieści/trzydzieści parę lat. Wyglądała sympatycznie i tak samo brzmiała, budząc zaufanie, dlatego od razu podniosłem się z krzesła, podejrzewając że przyszła tu w sprawie Yooniego.
– Tak. Ma pani jakieś informacje odnośnie mojego narzeczonego? – zapytałem wprost, zniecierpliwiony brakiem jakichkolwiek dobrych wiadomości.
– Owszem. Przejdziemy porozmawiać do gabinetu? – zaproponowała, a ja od razu na to przystałem, idąc za nią prosto do typowo szpitalnego gabinetu.
Zająłem miejsce naprzeciwko jej biurka, jak poprosiła, choć wolałbym przy tym stać, bo nie potrafiłem teraz usiedzieć. I skupiłem na niej swój wzrok, obserwując jak przegląda jakieś dokumentu, porozkładane na biurku.
– Pan Min Yoongi miał stan przedzawałowy – zaczęła tłumaczyć. – Dobrze, że reakcja była dość szybka i udało się go wyratować. Zrobiliśmy szereg badań, z których wynika, że serce pana Mina jest dość słabe – przyznała, na co czułem jak i mi robi się słabo. Choć niby człowiek się domyślał, a jednak łudził się, że wszystko jest w porządku. – Czy w ostatnim okresie miał bardziej nerwowy czas? Ewentualnie zbytnio się przemęczał? Mało sypiał? Przesadzał z kawą lub energetykami? – zasypała mnie pytaniami, do tego dość ważnymi, na które aż ciężko mi było odpowiedzieć. Ale musiałem.
Kolejny głęboki oddech. Spokojnie, tylko spokojnie. Ważne że nie był to zawał. Do niego już nigdy nie pozwolę doprowadzić. Nigdy przenigdy!
– Na pewno sypia nieregularnie przez swoją pracę. I w sumie ostatnio męczyłem go trochę treningami... – przypomniałem sobie, również musząc wziąć to pod uwagę. Chociaż... co to było w porównaniu do jego maratonu przed komputerem i instrumentami w studiu. – Ale starałem się z tym nie przesadzać – dodałem zaraz, od razu wykluczając to z listy potencjalnych powodów takiego stanu jego zdrowia. – Ale podejrzewam, że to raczej przez ilość kawy, którą spożywa. Przyznał się do ośmiu kaw dziennie. Od jakiegoś czasu starałem się, aby je ograniczył, ale... nie wiem czy był ze mną szczery i na pewno mnie z tym posłuchał... – zdradziłem, końcówkę wręcz szepcząc, bo przez ten jego przypływ weny nie wierzyłem, że ją ograniczył. A częste wędrówki do toalety tylko to potwierdzały. Zresztą, jego bladość, worki pod oczami, zmęczenie, omijanie posiłków i niechętne ich spożywanie były głównymi dowodami na jego ograniczanie się do pracy i kawy.
– Rozumiem. Dzisiaj pan Min zostanie tutaj. Jednak jutro, jeśli oczywiście wszystko będzie w porządku, możemy przenieść go do prywatnej kliniki. Pan Kim Jaesung zdążył mnie już poinformować, że takie jest państwa życzenie – oznajmiła, a ja potrzebowałem chwili, aby połączyć wątki, na początku nie rozumiejąc kogo ma na myśli. Ale no tak, Kyongguk nie był w Seulu Kyonggukiem a Jaesungiem. – Pan Min powinien zostać na obserwacji chociaż trzy dni. W tym czasie możemy zrobić szereg dodatkowych badań, by zadbać o przygotowanie wszystkich zaleceń.
– Tak, poproszę. Mogę go zobaczyć? Jest już przytomny? Na razie wszystko z nim w porządku? – zasypałem ją pytaniami, już będąc gotów wstać i pobiec tam, gdzie obecnie przebywa.
– Możliwe, że pan Min obecnie śpi, ale oczywiście może pan wejść do jego sali – oznajmiła, dlatego w sekundzie wstałem, kierując się do wyjścia z jej gabinetu.
– Pod którym numerem go znajdę? – zapytałem jeszcze, bo przecież tej informacji nikt mi nie udzielił.
– Sala numer 613.
– Dziękuję pani doktor. – Ukłoniłem się, wdzięczny za wszystko. I zaraz popędziłem pod odpowiednie drzwi.
Tylko już nie rycz. Nie rycz już – powtarzałem sobie w głowie zanim jeszcze przesunąłem drzwi, aby dostać się do sali. Ale niby jak miałem się przed tym powstrzymać? No jak?! Kiedy czułem się bezsilny i bezradny na to wszystko. Zwłaszcza kiedy otwarciu drzwi ujrzałem go leżącego na szpitalnym łóżku, podłączonego do tych wszystkich aparatur.
No i do czego doprowadziłeś, Min Yoongi?! Do czego ty doprowadziłeś?!
Już nigdy ci na to nie pozwolę! Nigdy!!!
Yoongi:
Ciche, jednostajne pikanie było nawet uspokajające. A moje powieki na tyle ciężkie, bym nie miał ochoty ich jeszcze podnosić. Choć wiedziałem, że było jasno. Zbyt jasno jak na tę porę roku.
Czyżbym spał do południa? Ale co to za dźwięk? Nie przypomina budzika...
Nadal z zamkniętymi oczami próbowałem sobie przypomnieć gdzie jestem. Miałem jakieś mgliste wspomnienia, które nie układały się w logiczną całość.
Byłem w mieszkaniu. Coś mnie strasznie bolało. W klatce piersiowej. Chyba serce. Tak, bolało mnie serce. I moja ręka...
Od razu poruszałem palcami lewej dłoni, wzdychając uspokojony.
Jest tu. Moja ręka jest na swoim miejscu i mogę z niej korzystać.
Otworzyłem oczy z niemałym trudem i spojrzałem po pomieszczeniu. Znajdowałem się w szpitalnym łóżku, w oświetlonej sztucznym światłem sali. Pielęgniarka kręciła się w pobliżu podpiętej do mnie kroplówki. Skrzywiłem się nieco na myśl, że mam w ciało wbitą igłę, ale próbowałem o tym za długo nie myśleć. Zwłaszcza, że zaczęły do mnie docierać też inne aspekty z tym związane, między innymi to uczucie zimna w żyłach.
Jednostajny dźwięk okazał się wydobywać z maszyny, do której byłem podpięty. Widziałem, jak kreska rysująca się na monitorze wskazuje spokojny rytm serca.
Co mi się właściwie stało?
– Proszę leżeć, panie Min. Potrzebuje pan odpoczynku – powiedziała spokojnie starsza kobieta, widząc, że się obudziłem.
Tak jakbym miał siłę się ruszyć.
– Co się stało?
– Miał pan stan przedzawałowy. Proszę się nie martwić, wszystko już powinno być dobrze. Zajęli się panem nasi najlepsi specjaliści.
Stan przedzawałowy? No świetnie.
Westchnąłem nieco poirytowany i słuchałem tego, co pielęgniarka ma mi do przekazania na temat mojego stanu.
Słabe serce. Przemęczenie. Dobra, dotarło. Teraz jeszcze czekać na Jeongguka i jego: „A NIE MÓWIŁEM, HYUNG?!".
– Chętnie sobie poleżę – mruknąłem, znów zamykając oczy.
– Gdy kroplówka się skończy, wrócę do Pana. W razie czego, gdyby coś było potrzebne, proszę nacisnąć czerwony przycisk na ramie łóżka.
– Zrozumiałem.
Nadal z zamkniętymi oczami słuchałem, jak kobieta jeszcze przez moment się krząta, a następnie opuściła pomieszczenie.
Jeongguk... Jeongguk pewnie jest na zewnątrz.
Przerażona mina, którą zobaczyłem przed utratą przyjemności sprawiła, że znów zakłuło mnie w sercu. Ale to już był inny rodzaj bólu. Na pewno związany z wyrzutami sumienia. Młodszy był naprawdę przerażony, gdy znalazł mnie na ziemi. Nie powinienem mu dokładać zmartwień. Zwłaszcza takich.
Ostrożnie opatuliłem rękę, do której podłączona była kroplówka, bo zimno robiło się coraz mniej przyjemne. Nadal miałem zamknięte oczy, bo powieki były tak ciężkie, jakby ktoś mi je podmienił na takie zrobione z ołowiu.
Naprawdę przesadziłem. Za dużo pracy. Za dużo szału twórczego. Czy naprawdę aż tak się postarzałem, że nie wytrzymuję czegoś, co kiedyś było dla mnie zupełnie naturalne? Może to dlatego, że kiedyś ciągle żyłem w ten sposób? A teraz, odkąd mam Jeongguka, starałem się prowadzić bardziej zdrowy tryb życia? I proszę, organizm doznał szoku na stare nawyki. Tak, to na pewno to.
Minęło kilka, może kilkanaście minut, gdy usłyszałem, jak drzwi do sali znów się otworzyły.
Może kroplówka już się skończyła?
Ale po szybkich krokach i pociąganiu nosem od razu poznałem, że to nie pielęgniarka.
Leżąca na pościeli dłoń została objęta przez delikatne, miękkie palce, a następnie poczułem na niej kilka pocałunków. Trochę przerażało mnie spojrzenie na Jeongguka, dlatego nadal leżałem w lekkim bezruchu, wręcz sparaliżowany strachem przed przyznaniem się do winy. A w tym czasie moja ręka wylądowała na policzku młodszego. Wyczułem mokre ścieżki, które zapewne zostawiły łzy. Nie spodziewałem się wybuchu płaczu, który zaraz po tym nastał, dlatego nadal nie mając siły otworzyć oczu, po prostu się odezwałem.
– Jeonggukie, żyję. Proszę, nie płacz, nic mi nie jest.
– Nic ci... nic ci... nie... jest... – powiedział cicho, ciągle przerywając przez łzy. – Nic ci... nie jest, hyung? Nic ci nie jest? – Ton jego głosu był wręcz rozpaczliwy, a zaraz po tym rozpłakał się na dobre. No i pięknie. – Wszystko ci jest, hyung. WSZYSTKO – podkreślił z ogromnym wyrzutem.
Nie wiedziałem, jak mam go uspokoić. Nie byłem w stanie podnieść się, by go objąć i utulić. Więc spróbowałem podejść humorem.
– Serio umieram? Wow – powiedziałem niewinnie, otwierając z trudem jedno oko, by na niego zerknąć.
Jednak czarny humor nie trafił na podatny grunt, bo młodszy z lekkim wkurwem puścił moją rękę i zaczął ocierać oczy, wyraźnie próbując się uspokoić.
Westchnąłem ciężko.
Kombinuj Yoongi. Uspokój go jakoś. Ty się możesz bać, ale musisz jakoś zapewnić Jeongguka, że będzie dobrze. Musi być.
– Kochanie. Chciałbym cię przytulić i jakoś pocieszyć, ale staram się nie myśleć o igle wbitej w moje ciało – wyjaśniłem, nie chcąc mu podawać prawdziwego powodu, czyli braku sił, by bardziej go nie stresować. – Proszę, uspokój się. Wszystko jest już w porządku. Zareagowałeś szybko i nic mi nie będzie – zauważyłem spokojnie.
– Gdyby nie tak igła... to bym cię właśnie ciężko pobił – mruknął buntowniczo. Chyba humor mu już wracał.
Odwróciłem głowę nieco w bok, by móc patrzeć jak Jeon doprowadza swoją śliczną buzię do porządku, korzystając z chusteczek leżących na stoliku przy łóżku. Wysmarkał nos i podniósł się z podłogi. Nawet nie zauważyłem wcześniej, że klęczał. Następnie poszedł po stojące w pobliżu krzesło i przyniósł je sobie bliżej mnie.
– Mówiłem ci... Prosiłem... Ale chyba niewystarczająco. ŻADNEJ KURWA KAWY – powiedział dobitnie, a ja słysząc przekleństwo wiedziałem, że mam przekichane.
– Jedna dziennie – zaryzykowałem cicho.
Czy była to naprawdę wina kofeiny? Owszem, nie kontrolowałem jej spożycia przez ostatnie dni, ale bez przesady? To raczej przemęczenie, a nie niewinna kawa!
– Słyszałem już, co lekarze mają do powiedzenia na ten temat. Postaram się nie przesadzać już w kwestii pracy.
– Ani jedna. Nigdy więcej. Nigdy przenigdy, hyung – warknął tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Powiedz mi co byś niby zrobił, gdybym to ja tu wylądował przez swój nałóg? – dodał, starając się odwrócić kota ogonem. I nawet nie czekał na moją odpowiedź, wyraźnie jej pewien. – No właśnie. Więc zakaz kawy. Nie jest ci potrzebna do życia. Wystarczy się wysypiać.
Nawet nie miałem siły się kłócić. Poza tym prawda była taka, że naprawdę byłem przerażony, że skończyłem w szpitalu. Wszystko, co sobie mówiłem, wynikało z chęci maskowania tego strachu nawet przed samym sobą. Więc warunki Jeongguka wydawały się obecnie bardzo... kuszące.
– Dobrze, znajdę sobie zamiennik o smaku kawy – zapewniłem z ciężkim westchnieniem.
Żegnaj sekspresie. Żegnaj poranna kawo przy fortepianie. Kawiarnie zbankrutują beze mnie.
Żaden z nas nie zdążył nic więcej dodać, bo nagle drzwi otworzyły się z rozmachem i do środka wpadła roztargana blondwłosa postać. Jimin ubrany był cały na różowo i aż zmarszczyłem brwi, nie będąc pewien czy czasem nie urwał się z jakiejś kolejnej imprezy z motywem przewodnim w postaci koloru różowego.
– I co? Hyung? Jak się czujesz? – zapytał, podchodząc do nas szybko i od razu przytulił się do swojej bratniej duszy, aby nieco go pocieszyć swoją obecnością.
Jeongguk odwrócił się twarzą do niego i wtulił w koszulkę Parka. Ten jednak patrzył prosto na mnie, więc odpowiedziałem na tyle szczerze, na ile byłem w stanie.
– Zmęczony.
– Chcesz się przespać, hyung? – zapytał mój narzeczony po dłuższej chwili, nieco spokojniej.
– Tak, Jeonggukie, będę wdzięczny. I nie płacz, bo nic mi nie jest – poprosiłem.
Młodszy pokiwał głową i odetchnął kilka razy głęboko, widocznie potrzebując tego, by już w pełni się opanować.
Podniósł się z krzesła i pochylił nade mną, kładąc drżącą dłoń na moim policzku. Serce zabiło mi nieco szybciej ze strachu, bo naprawdę zachowywał się jakby żegnał się z osobą na łożu śmierci. A maszyna, do której byłem podpięty od razu zapikała nieco szybciej.
Usta Jeongguka znalazły się na moich policzkach, czole i nosie, na koniec lądując także na wargach.
– Odpoczywaj, hyung – poprosił, głaszcząc mnie jeszcze, po czym razem z Jiminem wyszli z sali.
Westchnąłem ciężko i znów zamknąłem oczy, czując, że faktycznie przyda mi się sen. Co nie było aż takie proste, bo wybuch płaczu za drzwiami wytrącił mnie znowu ze stanu spokoju i dodał kolejnych zmartwień.
Źle się zadziało. Bardzo źle. Yoongi, zależy ci na tym chłopaku. I jemu na tobie. Więc kurwa nie spieprz tego, bo jesteś naprawdę chujowym chłopakiem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top