31 - Konrei
5760 słów
~~~~~~~~~~
Jimin:
Nie gościliśmy za długo w Japonii, a w sumie szkoda. Jeongguk wiele razy opowiadał mi o Kioto i chciałem je lepiej poznać. Ale może wybierzemy się tam jeszcze z bliźniakami i Yoongim na jakieś małe wakacje. Lub na wiosnę, by podziwiać kwitnące wiśnie. To będzie takie romantyczne!
Póki co postanowiłem skorzystać z krótkich ferii, aby nieco nadgonić pisanie mojej pracy dyplomowej. Po szybkiej analizie stwierdziłem, że nie szło mi najgorzej. Zostało mi tylko dociągnąć kilka definicji w pierwszym rozdziale, jeden podrozdział w drugim, podsumowanie, wstęp oraz przejrzenie całej pracy, czy niczego nie pominąłem i w sumie mogłem to wysyłać! Tak, wiem, że jest grudzień, ale no... Na pewno znajdzie się coś do poprawki, a do wiosny chciałem mieć to już z głowy. I byłem na dobrej drodze ku spełnieniu założonego planu.
Moje plany na kolejne dni, nim pojedziemy do moich rodziców do Busan, zostały jednak pokrzyżowane przez Kyo. Ledwo wróciliśmy do domu, a chłopak od razu dał mi buziaka, chyba chcąc w ten sposób złagodzić komunikat, który następnie ogłosił.
– Proszę spakować walizkę. Za godzinę mamy lot do... pewnego miejsca – powiedział swobodnie, ruszając ze swoją walizką w stronę sypialni.
No ja z nim nie mogę...
– Nie mamy za dużo czasu, więc może zjemy w samolocie? – dodał, kiedy ruszyłem za nim nieco rozbawiony.
– Kyo, przypominam ci, że mamy w planach wizytę u moich rodziców na sylwestra i Nowy Rok – zacząłem delikatnie, starając się nie brzmieć na niezadowolonego. Bo cokolwiek wymyślił, na pewno robił to w dobrej wierze.
– Mamy dopiero dwudziesty siódmy! – krzyknął i zniknął już w swojej sypialni, by jak zawsze udać się w pierwszej kolejności do łazienki, celem schłodzenia rąk i wypicia wody. Oczywiście prosto butelki, trzymanej w lodóweczce przy łóżku.
Westchnąłem ciężko, otwierając jeszcze na chwilę drzwi od jego pokoju.
– Co mam zabrać?! Zimowe ubrania?! – krzyknąłem jeszcze, bo pomimo zimy czułem, że to może nie być takie oczywiste, co zapakować.
– W sumie to letnie!
– Tak czułem – mruknąłem do siebie, już zastanawiając się, gdzie nas wywiezie.
Na Hawaje? Czy tam jest teraz ciepło?
– Tobie też coś spakować?!
– W sumie miałem to zlecić Philipowi, ale jeśli chcesz, to możesz!
– Dobrze kochanie!
Zacząłem od swojej sypialni, nie spiesząc się jakoś szczególnie, gdyż domyślałem się, że samolot na nas zaczeka. Zresztą, nie miałem za dużo ubrań na lato.
A nie, chwila. Miałem. Przecież Kyo podarował mi pełną szafę.
Nadal nie myślałem o tym jako o czymś oczywistym, ograniczając często moją wyobraźnię do rzeczy, z którymi się tu wprowadziłem.
Jak każdy szanujący się podróżny zabrałem do walizki osiem zestawów na cztery dni, wziąłem szybki prysznic po podróży i przebrałem się, po czym załadowałem ubrania do drugiej walizki dla Kyo. Trochę kosmetyków i obowiązkowo laptop, bym mógł chociaż w drodze popracować nad moim licencjatem.
Mój ukochany także zapakował swój sprzęt do pracy i jakiś stos dokumentów, po czym odstawiony w outfit Louis Vuitton, jak na pokaz mody w Paryżu, poprowadził mnie do auta.
W trzy dni zobaczę więcej świata, niż przez całe życie.
Tym razem wjechaliśmy na lotnisko od innej strony, więc miałem rację w swoich domysłach, że nie polecimy wraz z innymi pasażerami. Zostawiliśmy auto, którym miał się zająć jakiś facet w garniturze, wyglądający na goryla z licznych klubów mojego blondyna, po czym udaliśmy się prosto do samolotu. Odprawa była bardzo szybka, niemal żadna, a obsługa pokładu powitała nas szampanem. No dobra, mnie. Kyo standardowo dostał wodę z lodem.
– Podekscytowany? – zapytał, kiedy weszliśmy do wnętrza maszyny, zajmując miejsce w największych fotelach, jakie mogłem sobie wyobrazić. To jest chyba jakaś klasa ekstra–plus–ultra–hiper–premium.
– Musimy lecieć prywatnym? – zapytałem niepewnie, czując się w tym samolocie jak wtedy, gdy pierwszy raz przekroczyłem bramę jego posesji. – Długo będziemy lecieć? Napisałbym jeszcze trochę rozdziału.
Już sobie wyobrażałem jak Jeongguk linczuje brata za zanieczyszczanie środowiska. Już pal licho jego kolekcję samochodów, ale ten potwór to palił chyba za nie wszystkie.
– Tak, musimy, Minnie – powiedział dość dosadnie i poważnie, zajmując fotel. – Zajmie nam to jakieś siedem godzin, więc mamy sporo czasu dla siebie – dodał, a ja bez dalszych komentarzy zdjąłem płaszcz zimowy i oddałem go czekającej na to stewardessie.
Zająłem drugie miejsce i zainteresowałem się panelem dotykowym, który wyglądał, jakbym sam miał kontrolować lot tej maszyny.
Zaraz, czy ten włącza prysznic? O co tu chodzi?
Kyo zapytał inną miłą panią w uniformie czy możemy dostać obiad, a ja w tym czasie odpaliłem jakieś dziwne wibracje w fotelu na wysokości szyi.
O tak, takiego masażyku mi było trzeba.
– Moja gwiazda też chce? – zapytał, na co kiwnąłem głową.
– Tak, poproszę.
Zaczekałem, byśmy w końcu wystartowali, a kiedy mogliśmy odpiąć pasy, podniosłem się i przybliżyłem do ukochanego, dając mu delikatnego buziaka.
– Jesteś szalony – powiedziałem w lekkim uśmiechem, zaczynając się naprawdę cieszyć na tę wycieczkę–niespodziankę.
– Może odrobinkę. Ale tylko odrobinkę – stwierdził i gestem zachęcił mnie, bym jeszcze raz się do niego nachylił. A kiedy to zrobiłem, szepnął mi do ucha. – Mamy tutaj łóżko... jakbyś chciał się może przespać – zakomunikował, niby niewinnie, ale posłał mi przy tym bardzo niegrzeczny uśmiech.
Flirciarz jeden.
– Kuszące, ale też mam plany.
Obaj wyjęliśmy potrzebne nam rzeczy, przysuwając sobie stoliki, które miały nam ułatwić pracę. Kyo wypełnił swój tabletem i stertą papierów, a ja włączyłem laptopa i kontynuowałem dokańczanie drugiego rozdziału. Na pierwszy nie miałem co liczyć, potrzebowałem wizyty w bibliotece uniwersyteckiej, by zdobyć kilka książek, które mi pomogą. Ale to już po Nowym Roku. Teraz mogę zająć się czym innym.
Minęła może godzina, gdy atmosfera wokół zaczęła robić się senna. Napełniłem brzuch pysznym jedzeniem, spokojny szum urządzeń był wręcz relaksujący, panowało przyjemne ciepło i ten wygodny fotel z masażem sprawiły, że nawet nie wiedziałem, kiedy odpłynąłem.
Obudziłem się w wygodnym łóżku, przypominającym wielką kapsułę, więc przez chwilę nie wiedziałem, co się dzieje. Ale zaraz sobie przypomniałem, że jesteśmy w samolocie, więc nacisnąłem przycisk otwierania tej mini sypialni i ruszyłem na swoje miejsce. Szurałem kapciami pokładowymi, ziewając jeszcze i przeciągając się w drodze do Kyo, po czym zająłem wcześniejsze miejsce.
– Przepraszam. Chyba byłem zbyt zmęczony – przyznałem, sięgając znów po stolik z laptopem, by zobaczyć na czym stanąłem w pisaniu. Przy okazji sprawdziłem godzinę. Okazało się, że za nami już połowa drogi.
– Nic się nie dzieje, Minnie. – Mój ukochany posłał mi łagodny uśmiech, ale zaraz wrócił do swoich papierów, których miałem wrażenie było jeszcze więcej. – Odespałeś trochę, koguciku?
Automatycznie sięgnąłem do moich włosów, które oczywiście sterczały w każdą możliwą stronę. Starałem się je jakoś przygładzić, choć czułem, że nie obejdzie się bez pójścia po szczotkę. Ale to później. Kyo widział mnie w gorszym stanie, przeżyje ten bałagan na mojej głowie.
– Tak. Najwyraźniej tego potrzebowałem – wymruczałem i przeciągnąłem się. – Staram się jak mogę, by nadgonić z moją pracą dyplomową. Ale już niedużo mi zostało – podzieliłem się z nim, widząc, że jeszcze dwa akapity i mam ten drugi rozdział.
– Widzisz? Zdolniacha z ciebie – pogratulował, nachylając się do mnie, by dać mi buziaka w policzek. – Niepotrzebnie się tym zamartwiałeś.
– Skąd ten nagły pomysł na wakacje? – zapytałem, zaczynając pisać.
– Chcę odpocząć... od tego – wyjaśnił spokojnie, wskazując na trzymane dokumenty.
Zerknąłem na niego, by zobaczyć, jak odchyla głowę i kładzie rękę na czoło, zaczynając je masować.
No tak, ja spałem, a on się z tym wszystkim męczył.
Znowu zostawiłem laptopa i podszedłem, wychyliłem się do niego, by dać mu całusa w bolące miejsce.
– Więc zostaw już to – poprosiłem.
– Muszę dokończyć dzisiejszy dzień i jestem wolny – wyjaśnił z uśmiechem.
No dobra. Są rzeczy ważne i ważniejsze.
– Jak mogę ci z tym pomóc? – zapytałem i sięgnąłem po jedną z kartek.
Ściana tekstu i jakiś wykres.
Niedobrze. To nie jest zajęcie dla humanisty...
– Muszę to przeanalizować, przemyśleć i przekazać informacje ludziom pode mną. Więc... możesz niektóre poczytać i spróbować mi je streścić – zaproponował, a ja kiwnąłem głową.
– Ok.
Starałem się skupić na tym, co czytam. Ale naprawdę poezja była dużo bardziej zrozumiała. To... to był jakiś bełkot. „Rosnąca liczba zainteresowania produktem... bla bla bla... działania marketingowe, które podjęliśmy... bla bla bla".
Hmmm... Co? Co to jest KPI? AFAIK? Co to za bełkot?
Z tej analizy dziwnych słów wyrwały mnie słowa Kyo, który wstukiwał coś na tablecie.
– Uwielbiam wstawiać im na końcu emotki. Czaszka, gdy mi się coś nie podoba i pierdolą głupoty. A szczęśliwy diabełek, jak coś jest gitówa.
– Ile czaszek już tam wstawiłeś? – zapytałem, chcąc na chwilę oderwać się od tej strasznej kartki.
– Dzisiaj już ze cztery. Na pięć dokumentów – przyznał zadowolony.
Hmmm czy on nie powinien się cieszyć, gdy wstawia diabełki, bo wtedy dobrze idzie?
– Po powrocie muszę zająć się działem marketingu. Są beznadziejni...
Kiwnąłem głową i znów próbowałem się skupić na czytaniu. Ale zaraz, to jest trzecia strona jakiegoś dokumentu. Może gdy przeczytam dwie poprzednie to będzie jakiś słowniczek? Albo po prostu wyjaśnienie?
Poszukałem odpowiednich papierków i skupiłem się na całej analizie. Nadal nie miała dla mnie większego sensu. Jednak postanowiłem poprosić o pomoc ukochanego w tłumaczeniu tych dziwnych zwrotów i w końcu nabrało to na tyle sensu, bym mógł mu streszczać zawarte w nich informacje.
I tak upłynęła nam kolejna godzina, w trakcie której dowiedziałem się, że korpomowa to zupełnie nowa odmiana języka, pełna dziwnych haseł i skrótów.
W końcu Kyo zebrał wszystkie dokumenty do teczek, wpisał ostatnią uwagę do maila, którego przesłał podwładnym i wstał. Patrzyłem, jak zbliża się do mnie i nagle pochylił się, by złożyć na moich ustach namiętny pocałunek. Chętnie oddałem tę pieszczotę, ale zaraz delikatnie go odsunąłem.
– Nie kombinuj, mój kochany – wymruczałem, czując, jak rumieńce zalewają mi policzki.
– Dlaczego? – zapytał, składając całusy na moich policzkach i szczęce. Nasze fotele były na tyle duże, że usiadł obok i zaczął przechodzić z mokrymi pieszczotami na moją szyję, skubiąc ją zębami.
– Bo obsługa samolotu nas słyszy.
– Oj, mają to gdzieś – mruknął, obejmując mnie jedną ręką w pasie i kontynuował te zabawy, dołączając jeszcze język.
– Kyo, proszę... To dla mnie zbyt niezręczne...
Tak samo, jak gwałtownie się zaczęło, tak samo się skończyło.
Kyo dał na wstrzymanie, wracając już na swoje miejsce, a ja od razu sięgnąłem do mojej szyi, by ukryć ją przed wzrokiem stewardess.
– To idziemy coś obejrzeć? Jeszcze kilka godzin przed nami – zaproponował spokojnie.
– Chętnie. Gdy będziemy na miejscu, to nadrobimy – dodałem szybko, podnosząc się z fotelu.
Skierowaliśmy się do łóżka, gdzie wygodnie się rozłożyliśmy, włączając kolejny odcinek oglądanej obecnie dramy: „Prognoza pogody i miłości". Kyo poprosił mnie jeszcze, bym przypilnował go, aby nie zasnął. W tych warunkach nie było to bezpieczne, co doskonale rozumiałem, dlatego kiedy głowa już mu nieco leciała, wyłączyliśmy serial, aby trochę pogadać.
Gdzieś około drugiej w nocy wysiedliśmy z samolotu. Rozejrzałem się nieco zdezorientowany, nie do końca wiedząc, gdzie jesteśmy. Ciemność też nie pomagała w orientacji.
– Witam moją gwiazdę na Bali – powiedział radośnie Kyo, rozkładając ręce, jak najbardziej entuzjastyczny przewodnik. Dopiero teraz zauważyłem napisy po angielsku dla turystów, informujących, że znajdujemy się na lotnisku w Denpasar.
Wooooow. Jesteśmy w Indonezji!
Kyo objął mnie i dał całusa, zamieniając mój mały szok w radosny uśmiech.
– Chodźmy.
Ruszyliśmy do czekającego na nas czarnego suva, do którego obsługa pakowała już nasze bagaże. Wszyscy ukłonili się nam, jakiś pracownik lotniska sprawdził nasze paszporty i wsiedliśmy do auta.
– Jeszcze niecałe pół godziny drogi – powiedział Kyo, a ja czułem się, jakby ktoś wlał we mnie podwójne espresso. Całe zmęczenie ze mnie zeszło!
– Wow, ale super – powiedziałem, zerkając w każdą stronę, by pomimo ciemności zobaczyć cokolwiek ciekawego.
Mój ukochany prowadził dość spokojnie jak na niego, opowiadając mi w międzyczasie o Bali, skupiając się na różnych ciekawostkach związanych zarówno z miejscowymi atrakcjami, jak i samymi żyjącymi tu ludźmi. Słuchałem go uważnie, nie mogąc nacieszyć tą niespodzianką.
Niecałe pół godziny później dotarliśmy na brzeg wyspy, gdzie czekało nas przeładowanie do małej łodzi motorowej. Usiadłem w niej grzecznie, nie mając zamiaru wylądować w wodzie. Kyo poinformował mnie, że jeszcze jakieś dziesięć minut i będziemy na miejscu. Gdyby było jaśniej, pewnie bylibyśmy w stanie zobaczyć cel naszej podróży, ale ja widziałem tylko nieco ciemniejszą plamę od reszty otoczenia. Ufałem jednak umiejętnościom mojej bratniej duszy, dlatego cieszyłem się ciepłym powietrzem, które przynosiło ciekawą ulgę po zimie w Korei i Japonii. Kyo powiedział wcześniej, że trwa teraz pora deszczowa, ale na szczęście tej nocy pogoda była po naszej stronie, zapewniając bezpieczne dotarcie na miejsce.
Opłynęliśmy nieco wyspę i dopiero wtedy zobaczyłem nieco rozświetlony punkt. Na przystani czekało już na nas kilka osób z miłymi uśmiechami, zabierając nasze walizki, a ja i Jeon zdjęliśmy buty, by ruszyć po piasku w stronę nieco schowanej za bujną roślinnością willi. Bardzo podobnej do tej, w której mieszkaliśmy na co dzień, choć nieco mniejszej.
– Proszę cię, nie mów mi, że to twoje prywatne miejsce – poprosiłem, a jego odpowiedź wcale mnie nie zaskoczyła.
– No pewnie, że tak. Tylko wcześniej nie lubiłem tu zbytnio przyjeżdżać. A jak już przyjeżdżałem, to siedziałem głównie w domu, ze względu na klime. Ale teraz, z tym cudownym lekiem, będziemy tu mogli poszaleć.
Spojrzałem na niego nieco niepewny. Wiedziałem, że brał dość dużą porcję leku, by móc spać w Japonii bez ryzyka zapłonu, ale teraz?
– Kochanie, nie powinieneś go chyba stosować w tak dużych ilościach? – zapytałem łagodnie, nieco zmartwiony jego pomysłem.
– Nie stosuję. Tylko jak zamierzam się tobą zająć – odparł, dając mi szybkiego buziaka w policzek.
Przewróciłem na to oczami i starałem się nie uśmiechać zbyt szeroko
– I po co ja się uczę morsować...
– Oj mordowanie... Ummm morsowanie jest zdrowe – poprawił swoje przejęzyczenie.
– A mordowanie zabawne – mruknąłem, ale chyba za głośno, bo Kyo zachichotał.
Dotarliśmy w końcu do drzwi i weszliśmy do środka. Panowała tu temperatura idealna dla Kyo – trochę poniżej normy, do czego byłem już przyzwyczajony.
Nieco starszy mężczyzna czekał na nas z tacą z drinkami, z czego chętnie skorzystałem, mając ochotę się napić.
– Za nasze wakacje – powiedział radośnie blondyn i stuknął swoją szklanką o moją.
– Za nasze wakacje – powtórzyłem i wypiłem kilka łyków.
Młodszy objął mnie w pasie, prawie opróżniając swoją porcję z obowiązkowymi kostkami lodu.
– Prysznic i spanko? – zapytał, na co kiwnąłem głową.
– Prysznic i spanko. I śpię z tobą. A rano pójdziemy pływać.
– Oczywiście – zgodził się, po czym skierowaliśmy się do sypialni.
Kyo:
Istniała jedna zasadnicza różnica pomiędzy mną, a moim braciakiem. On i jego stary musieli wszystko planować, a ja z moim Minniem lecieliśmy na spontanie. Dlatego tuż po spędzeniu czasu z mamuśką w Kioto, nie marnowaliśmy ani chwili i udaliśmy się prosto na Bali. Tak jak nam zaplanowała Wonyo. Jeszcze nigdy nie mogłem się w pełni cieszyć tym miejscem. Bo w sumie miało być ono kolejną zwykłą inwestycją, pasywnym dochodem, którego nigdy nie było za wiele. Moje założenie było proste. Jakiś bogacz chce sobie odpocząć z kochanką – sypnie mi parę groszy i udostępniam mu moją wysepkę. I do tego miało służyć to miejsce. Tak jak moich kilka innych podobnych, prywatnych obszarów. W końcu moja moc utrudniała mi cieszenie się takim urlopem. Choć lubiłem słońce i byłem gorący chłopak, do tego w gorącej wodzie kąpany. I gdybym mógł, to wpadałbym tu w każdy weekend, wygrzewając się na piasku i mocząc w wodzie. Ale mój nowy lek i tak nieco mnie ograniczał. Nie mogłem z nim przesadzać. Zwłaszcza gdy mój Minnie tak bacznie mi się przyglądał, śledząc mimo wszystko moje poczynania i dawkowanie tego cudu. Dlatego tym bardziej obiecałem sobie nie wspominać mu nawet o najmniejszym skutku ubocznym. Bo przecież zaraz kazałby mi to odstawić. A o tym nie było mowy.
Plany, plany, plany. Jak wspominałem, od nich była Wonyo. Ja natomiast miałem tworzyć całą otoczkę. Taką wymarzoną. A przynajmniej tak podejrzewałem. Bo przecież do tej pory nie mieliśmy okazji spać razem. Nie miałem okazji trzymać Minniego całą noc przy sobie, wiedząc że tym razem będzie przy mnie bezpieczny. I mimo wszystko nawet teraz, po przyjęciu mojego leku, nie byłem tego w stu procentach pewien.
Ale to ma być wyjątkowa noc i wyjątkowy następny dzień.
O ile nie oberwę za to po pacynie i tak się to skończy. Heeh.
Zostawiłem moją kruszynę w naszej sypialni, w której chyba zaczął się przyglądać naszemu łożu z baldachimem, bo zaraz skomentował to na tyle głośno, aby jego głos dotarł do łazienki, do której się udałem.
– Jedno łóżko?
Zdążyłem już odkręcić moją ulubioną, lodowatą wodę, zaczynając moczyć pod nią ręce. I tak jak zazwyczaj tego właśnie potrzebowały, tak teraz było to po prostu przyjemne schłodzenie ciała po temperaturze panującej na zewnątrz.
Przyglądałem się im, uśmiechając na te nowe kolorki.
– No tak? – odpowiedziałem mu, w sumie pytaniem na pytanie.
A chłopak słysząc to również pojawił się w łazience, ciesząc mnie swoim uroczym, zaskoczonym spojrzeniem.
Słodzinek. Ino wytarmosić!
– Będziemy spać w jednym łóżku? – dopytał jeszcze, marszcząc lekko brewki, bo to nadal nie było dla niego zrozumiałe. I nie dziwiłem się. Ale przecież od razu wszystkiego mu nie powiem.
– No tak, Minnie – znów to potwierdziłem, posyłając mu ładny uśmieszek, poruszając przy tym brwiami. A żeby mu to wyjaśnić, wyłączyłem już wodę, podnosząc moje ręce trochę do góry. Woda na nich oczywiście nie wyschła. A dodatkowo czerwone pęknięcia nie były ani czerwone, ani zielone. Bardziej... szare? Nooo jakieś takie ciemnawe.
Reakcja Minniego nie była na to zbyt pozytywna. Jak zresztą za pierwszym razem, kiedy przedstawiłem mu ten wynalazek. Moja bratnia dusza za bardzo się wszystkim zamartwiała. A raczej o mnie. A nie było takiej potrzeby. Przeżyłem naprawdę wiele, to i taką głupotę przeżyję.
– Udoskonalili ci to? Działa dłużej? Czy wziąłeś jakąś kosmiczną dawkę? – zasypał mnie pytaniami, zamiast których wolałbym usłyszeć: „Oooo, jak supi. Łiiiiiiiiiiiii! Kyo, Kyooo~~~~".
– Udoskonalone. Nie zamartwiaj się tym, Minnie – mruknąłem tylko, sięgając już po ręcznik, bo moczyłem podłogę.
– Kyo... – tak samo mi odmruknął, choć z westchnięciem, po którym wylądował tuż przy moich plecach, obejmując mnie rękoma. I początkowo miałem odruch skontrolowania mojej temperatury i ewentualnego odsunięcia się od niego. Ale w porę sobie przypomniałem, że temperatura mojego ciała jest taka jak powinna być, czyli zwykła, ludzka. A nie Kyowata.
– Chcę żebyśmy spędzili ten czas jak każda normalna para – wyjaśniłem, przenosząc ręce na te obejmujące mnie, drobne dłonie, które zacząłem gładzić kciukami.
Naprawdę zależało mi, abyśmy chociaż przez te kilka dni byli ze sobą tak blisko jak zawsze powinniśmy być. Zwłaszcza jako bratnie dusze.
– Rozumiem to. Ale martwię się o ciebie. Nie chcę, byś zrobił sobie krzywdę. Byś zgasł... na zawsze – wymyślił jakąś kolejną głupotę, przy której aż głos mu się lekko załamał.
Tylko mi tu teraz nie płacz o rzecz, która się nigdy nie wydarzyła i nie wydarzy...
– Oj, bardzo dramatycznie do tego podchodzisz. To tylko lek. Tymczasowy – przypomniałem, chcąc uspokoić te jego dziwne wyobrażenia. W końcu gdybym miał po nim zgasnąć... już dawno by do tego doszło. Nie po to robiliśmy wstępne badania na pobranej ze mnie wydzielinie, a później na mnie, abym teraz musiał się martwić o takie rzeczy. Ale w sumie Jimin miał do tego prawo. W końcu nie zagłębiałem się z nim w te tematy. Aby niepotrzebnie nie panikował. Ale najwyraźniej i bez tego to robił.
Odwróciłem się, łapiąc jego twarz w dłonie i głaszcząc ją lekko kciukami, bo w końcu mogłem sobie na to pozwalać. Patrzyłem przy tym prosto w te zmartwione oczy, dzięki którym jego usta zarobiły trochę pocałunków. Jeden, drugi, trzeci. I kolejny i kolejny... Aż sam Minnie tego nie przerwał, wtulając się przez chwilę we mnie.
– Chodźmy spać. Chcę cię tulić całą noc – stwierdził, szepcząc gdzieś w mój tors, na co oczywiście chętnie przystałem. Bo przecież była już jakaś trzecia, może czwarta nad ranem. A my jak gdyby nigdy nic gaworzyliśmy sobie w łazience.
– To do kąpieli – pospieszyłem nasze leniwe tyłki, posyłając mojej kruszynie szeroki uśmiech, po którym szybko wyskoczyliśmy z ubrań, udając się pod prysznic.
Obaj byliśmy na tyle zmęczeni, że nie było na razie mowy o seksie. Nawet jeżeli jeszcze w samolocie nie mogłem utrzymać przez niego rąk przy sobie. Bo wyglądał dzisiaj tak uroczo.
Szybki prysznic w lodowatej wodzie, ząbki, piżamki i zaraz wylądowaliśmy w wielkim łożu i baldachimem. Jak prawdziwi królowie na wakacjach.
Minnie chyba nie był przyzwyczajony do spania ze mną, bo dość niepewnie się do mnie przysunął, obejmując. A skoro tak, to sam go do tego zachęciłem, tuląc szczelnie.
– W końcu moja niuńka nie będzie mi narzekać, że śpi sama – zauważyłem rozbawiony, zanurzając nos w jego nadal nieco mokrych włosach, w których zacząłem nim lekko brodzić, szybko dołączając tam z ustami, aby dać mu kilka całusów.
– Nie sądziłem, że to tak przyjemne. Znaczy wcześniej, z Jeonggukiem, to było coś zupełnie innego. Z tobą wszystko jest lepsze – stwierdził, co oczywiście mnie rozbawiło. I nie potrafiłem mu odpowiedzieć na to poważnie:
– Wiadomooo. JK jest mniej umięśniony. Hehehe.
– To też – zgodził się, a ja poczułem jak jego ciało zaczyna się już nieco rozluźniać. – Dobranoc – mruknął jeszcze, na co odpowiedziałem mu tym samym, dając kolejnego całusa i próbując już po tym zasnąć. Choć planowanie następnego poranka trochę mi to uniemożliwiało. I miękkie, przyjemnie ciepłe ciało Minniego również. Ale nim jeszcze będę miał czas się zająć na tym wyjeździe, w końcu będziemy musieli...
Nic, nic. Nic nie będziemy musieli. Hehehe.
No i znów się podekscytowałem, ciesząc do siebie, kiedy moja kruszyna już dawno spała.
Musiałem się wyciszyć, aby jutro mieć siłę, więc jak zawsze w mojej głowie włączyła się jakaś spokojna melodyjka, która w końcu mnie uśpiła. I chyba na zaledwie kilka minut. A przynajmniej tak to odczuwałem kiedy niby po siedmiu godzinach, tak jak ustaliłem to z służbą, obudziła mnie jedna z gospodyń.
Tak ciężko było opuścić słodko śpiącego Minniego w łóżku... I tak ciężko było się zwlec... Ale plany to plany.
Razem z Asmitą udaliśmy się do drugiej sypialni, gdzie już czekał na mnie nowy zestaw dziennych ubrań, wraz ze wszystkimi kosmetykami, których będę potrzebował przy porannej pielęgnacji. Bo nie było mowy, abym korzystał z łazienki przy śpiącym Jiminie. Jeszcze bym go obudził i wszystko zepsuł.
Kąpu, kąpu, golu, golu, szurum burum, i już byłem lśniący i pachnący. Jeszcze myk na dół do Asmity odebrać to i owo, i już wracałem na paluszkach do naszej sypialni.
Płateczki czerwonej i białej róży miałem już naszykowane, więc nie musiałem ich skubać z pąków kwiatów. Mogłem po prostu rozrzucić je równomiernie na całe nasze łóżko, całą podłogę, a także baldachim, aby to ładnie wyglądało. I aby Minnie tuż po przebudzeniu i zobaczeniu tych kolorów stwierdził: „Czerwień kolor namiętności, pasji, miłość. I och, biel, kolor zaślubin. Czyżby... Och, Kyo, TAK, WYJDĘ ZA CIEBIE, OCZYWIŚCIE, ŻE TAK!".
Dobra... zaczyna mi odwalać! Bez takich scenek w moim mózgu, ok?
Pokręciłem na siebie głową, rzucając ostatnie płatki, po których odłożyłem ten pojemniczek, w którym wręczyła mi je Asmita, aby na spokojnie sięgnąć do kieszeni spodenek. I wraz z wyciągniętym małym prezencikiem dla Minniego, przeniosłem się na łóżko, kładąc na brzuchu tuż obok niego.
Mój blondynek spał z lekko rozchylonymi ustami, wyglądając jak aniołek.
– Moje maleństwo takie grzeczniutkie i niepozorne.
Uśmiechnąłem się do siebie, łapiąc za jeden z płatków, aby zacząć go nim miziać po tym mniamniuśnym policzku. Chłopak o dziwo od razu to poczuł, bo dość dziwnie zinterpretował:
– Chappie, jeszcze chwilę – wymruczał, uciekając mi przy tym na drugi bok, a więc odwracając się do mnie plecami.
A już chciałem mu trochę podokuczać, wkładając ten płatek do nosa. Ech.
Jednak skoro mi to uniemożliwił, to postanowiłem inaczej go rozbudzić... szczekając, próbując przy tym naśladować donośne szczeknięcie Chappiego. I robiłem przy tym wszystko, aby się nie roześmiać, zwłaszcza gdy zaspany Minnie znowu się do mnie odezwał:
– Jesteś chory, Chappie? – stwierdził, na szczęście podnosząc trochę głowę. I trafił na chwilę swoim zaspanym wzrokiem na mój szeroki zaciesz. – O, cześć Kyo – przywitał się, na co od razu mu odpowiedziałem, oczywiście piszczeniem szczeniaczka. A płatek róży ponownie zaczął go miziać po policzku. I... nadaremno.
– Wstaję, wstaję – wymruczał tylko, powracając do poprzedniej pozycji, całkowicie przy tym ignorując całe otoczenie. I te miliony płatków!
No nie!
Aż zawarczałem. Oczywiście jak pieseł. A moja ręka złapała całą garść tych płatków, przerzucając je na twarz Minniego. I to na szczęście podziałało. Bo mój blondynek zaraz przewrócił się na plecy, otwierając oczy i zaczynając się przeciągać.
– No dobra, dobra – mruknął, unosząc przy tym odrobinę głowę na poduszce, dzięki czemu wszystkie płatki zaraz opuściły jego twarz. I chyba nadal nie był świadomy obecnej sytuacji, bo jak gdyby nigdy nic posłał mi niewielki uśmiech. – Dzień dobry kochanie – przywitał się ze mną, zawieszając wzrok na mojej twarz. Choć szybko postarałem się o to, aby przeniósł go gdzieś indziej. A dokładniej na szybko wyciągnięty przeze mnie mały przedmiot, skrywający wieeeeelki skaaarb.
– Aby podkreślić naszą miłość i przenieść ją na wyższy poziom. Choć już na początku założyłem, że jesteś mój na całe życie, więc nie sądziłem, że będziemy się w to bawić – stwierdziłem, rozbawiony, w sumie nie mając niczego mądrego ułożonego. Bo byłem lepszy w gestach niż słowach. Dlatego zaraz otworzyłem małe pudełeczko, skrywające srebrny pierścionek, w którego centrum znajdował się złoty kształt, przypominający płatki jakiegoś kwiatu, wypełnione diamentem w każdym z sześciu płatków. A dodatkowo spomiędzy każdej ich pary wystawały nieco spiczaste diamenty, tworząc dzięki temu nie kwiatek a niezwykły płatek śniegu. Przyznam, że to oczywiście Wonnie go wybierała. Bo przecież jej pomysły i gust były niezastąpione. Ala to ja miałem ostateczny głos, stawiając na niego ze względu na charakter Minniego. Niby taki delikatny płateczek, a jednak ostry jak te dodatkowe diamenciki między płatkami. Czyli idealny!
– Zostaniesz już mój na zawsze, Minnie? – zapytałem jeszcze, w ramach kolejnych formalności. Bo przecież wiedziałem, że nie odpowie „nie", skoro byliśmy sobie przeznaczeni. Skoro byliśmy swoją jedyną, prawdziwą miłością. Choć... skoro nią byliśmy to już przy pierwszym naszym oficjalnym spotkaniu powinienem wyskoczyć z pierścionkiem zaręczynowym. Ale wyszło jak wyszło.
Może i dobrze wyszło. Tak jak wyjść powinno!
– Kyo... – Minnie początkowo chyba nie bardzo wiedział co powiedzieć. Bo jego wzrok błądził od pierścionka na mnie, na te płatki róż i znów na pierścionek. Chwilę pootwierał i pozamykał swoje kuszące usteczka, po czym w końcu odpowiedział na moje pytanie: – Tak, oczywiście, że tak. Głuptasie, przecież nie potrzebuję pierścionka, by być twój na resztę życia – stwierdził mi nagle, rozczulając się przy tym, choć ptaszki mi wyćwierkały, że prawda była trochę inna. Ale nie zamierzałem tego teraz poruszać. To nie był na to odpowiedni moment.
Wolałem skupić się na tej jego nowej błyskotce, którą trochę zaruszałem, aby znów zwrócić na nią uwagę mojej kruszyny.
– Podoba ci się? – zapytałem, ciekaw jego opinii, bo gdyby coś było nie tak, zawsze go można zmodyfikować. Choć jak dla mnie był idealny.
Wyjąłem go w końcu z pudełeczka, łapiąc za dłoń Jimina, aby włożyć mu nową ozdobę na jeden z palców.
– Tak, jest śliczny – przyznał, na co posłałem mu wesoły uśmiech, oglądając chwilę tę piękną łapeczkę. – Ale naprawdę nie musiałeś... Jest bezpieczny? Nie zrobi ci krzywdy przy nagrzaniu? – zaczął mi znowu biadolić, tak jak wczoraj. Dlatego chyba znów powinienem mu przypomnieć jak to ma teraz działać?
– Minnie, musiałbym go rozgrzewać kilka minut, aby mnie zranił. Jest bezpieczny. Mówiłem ci wczoraj, abyś się nie martwił o takie rzeczy. Na tym wyjeździe jesteśmy NORMALNĄ parą... narzeczonych – podkreśliłem, uśmiechając się szeroko na ten nowy status. I zaraz przybliżyłem się do niego, aby w końcu ucałować te pełne usteczka. Niestety to był tylko szybki całus, po którym Minnie wtulił się we mnie.
– Planujesz jeszcze ślub do nowego roku? – wymruczał lekko rozbawiony, wpadając na dość szalony pomysł.
No cóż...
– Tak właściwie... to wyszykujemy się, zjemy śniadanie i idziemy wziąć go na plaży – oznajmiłem, posyłając mu szeroki uśmiech.
– Chyba sobie żartujesz – stwierdził, nadal rozbawiony, chyba mi nie wierząc. Ale jak tam sobie chce... – Co pysznego zjemy? – zapytał, całkowicie ignorując to, co mu właśnie zdradziłem i przechodząc do kolejnego tematu.
– Śniadanko już na nas czeka. Zalicz łazienkę i schodzimy – poprosiłem, przenosząc się na plecy, aby też się jeszcze przeciągnąć i chwilę pobyczyć. Minnie to wykorzystał, aby dać mi jeszcze buziaka.
– Mój narzeczony – użył tego nowego, krótkoterminowego zwrotu, na który puściłem mu oczko, puszczając już do łazienki.
Grzecznie poczekałem aż z niej wyjdzie, a kiedy był już gotowy oczywiście nie pozwoliłem mu zejść tam samemu. Zamiast tego wylądował na moich rękach i z szerokimi uśmiechami skierowaliśmy się nad basen, umiejscowiony z tyłu domu. Jeszcze nigdy nie miałem okazji cieszyć się w pełni taką pogodą i widokami. W końcu nie była ona dla mnie przesadna i dusząca. A słońce dodatkowo nie męczyło mojej skóry, która była i tak wystarczająco rozgrzana. I w końcu mogłem się poczuć jak młody miliarder na wakacjach ze swoim ukochanym.
Na szklanym stoliku już czekały na nas dwie tace z przeróżnymi owocami. Żółtymi, różowymi, zielonymi i pomarańczowymi. Były też jakieś dżemy, czekolada i croissanty, do których oczywiście otrzymaliśmy po świeżo wyciśniętym soku i jakimś drineczku na rozruszanie. Dla Jimina alkoholowym, a dla mnie po prostu lodowatym.
Szybko zabraliśmy się za to jedzonko, chyba wygłodniali po wczorajszej podróży.
– Więc jakie plany na dzisiaj? Popływamy i co jeszcze? – dopytywał Minnie, zajmując się jednym z croissantów, kiedy sam skupiłem się początkowo na owocach i moim lodowatym drinku. Bo mimo wszystko przyda mi się schłodzić, aby orzeźwić nieco swój umysł.
– Nasza ulubiona aktywność? – zaproponowałem, poruszając brewkami, aby łatwo zrozumiał co mam na myśli. Nawet jeżeli nasze plany miały wyglądać inaczej. Ale tego mu jeszcze nie zdradzałem. Skoro mi nie wierzył...
– Cały dzień? Daj spokój, przecież nie dasz rady tyle – stwierdził, szczerząc się do mnie, na co uśmiechnąłem się pod nosem.
– Kto tu z naszej dwójki nie da radyyy – mruknąłem, chcąc się z nim podroczyć, dlatego zaraz napiąłem mięśnie, podkreślając swoją siłę i kondycję. Oczywiście żartobliwie, bo to nie były żadne przechwałki. Zresztą, Minnie doskonale to rozumiał, bo zaraz się do tego dołączył.
– Już przy jednym stosunku cię telepie, gdy masz mówić do mnie „hyung" – zauważył, tak samo rozbawiony jak ja. Ale akurat to musiałem mu chyba wyjaśnić, bo źle to odbierał.
– Bo to dziwne. W ogóle nie używam takich słów na co dzień, Minnie. To do mnie „szefują", a nie ja do innych – wytłumaczyłem spokojnie. Bo choć potrafiłem się wczuć i dostosować do jego kinku nie oznaczało to, że potrafiłbym funkcjonować tak na dłuższą metę. To miało zbyt skomplikowane podłoże. Może nawet nie tylko na płaszczyźnie mojej pracy. Ale po co miałem go zamartwiać kolejnymi głupotami?
– To do swojej niuńki możesz pohyungować – stwierdził, bardzo łatwo przywracając tym mój żartobliwy i wesoły humorek. Bo nie sądziłem, że kiedykolwiek użyje w ten sposób jednego z moich ulubionych pieszczotliwych określeń na niego.
Zaśmiałem się krótko, zaraz posyłając mu ustami buziaka, na co Minnie również odpowiedział mi tym samym. I znów mogliśmy powrócić do jedzenia, poruszając już spokojniejsze tematy dotyczące tej wyspy i ciekawych miejsc, które chciałem mu tu pokazać.
A gdy pojedliśmy i popiliśmy, uznałem że jesteśmy już gotowi na następny krok. Bo jak szaleć to SZALEĆ!
Nie wierzyłeś mi? To patrz teraz!
Po śniadaniu skierowałem nas prosto na plażę. Plażę, która była już dla nas przygotowana. Przygotowana w jaki sposób? Oczywiście pod nasz ślub!
Moja służba zadbała o to, aby stworzyć nam ładną alejkę usypaną płatkami białych kwiatów. Dodatkowo zdobiły ją donice z jakimiś rajskimi, tak samo białymi kwiatami. A na końcu tej alejki czekał na nas prowizoryczny ołtarz, przypominający otwartą altanę, również ozdobioną białymi kwiatami. Dużąąąą ilością białych kwiatów.
A oprócz tych wszystkich ozdób czekał na nas również miejscowy urzędnik, w białej szacie, pełniący funkcję kapłana.
Minnie zatrzymał się przez to wszystko gwałtownie, chyba nie mogąc w to uwierzyć, czym oczywiście mnie rozbawił.
– Myślałeś że żartowałem? – zapytałem, mimo wszystko szczęśliwy, że udała mi się niespodzianka. I puściłem na chwilę jego rękę, zamieniając ją na ramię, aby poprowadzić go do ołtarza.
Jeszcze przez chwilę to do niego nie docierało. A kiedy dotarło uśmiechnął się do mnie łagodnie i westchnął, nieco ciężko.
– Jesteś szalony – uznał, mimo wszystko łapiąc mnie pod rękę.
Wiadomo!
– Najważniejsze że szybciej od Kooka i jego starego – zauważyłem jeszcze, oczywiście sobie żartując. Jednak Jimin tak tego nie odebrał, zaraz się zatrzymując i patrząc na mnie z niedowierzaniem.
– To o to chodzi? O jakąś rywalizację z bratem? – stwierdził, a ja miałem ochotę na to westchnąć. Bo nawet jeżeli udawałem przy nim starszego, to niektóre żarty z moich roczników nie były dopasowane do jego humoru.
– To taki mem, boomerze, chodź – ponagliłem go, nieco rozbawiony, nie chcąc teraz o tym dyskutować. Zwłaszcza w takiej chwili.
I choć przez chwilę Minnie mi nie chciał ruszyć, teraz jakby się przed tym wszystkim wahając, patrząc to na mnie, to na czekający na nas ołtarz, to w końcu westchnął z uśmiechem.
– Chodźmy, mój przyszły mężu – uznał nareszcie i znów mogliśmy ruszyć.
– Nasze matki nas pewnie zabiją.
– Właśnie o tym myślałem. Ale najwyżej możemy im urządzić drugą ceremonię na naszą rocznicę – wpadł na dobry pomysł, kiedy nasze kroki poprowadziły nas już pod czekającego urzędnika.
Mężczyzna posyłał nam łagodny uśmiech. A kiedy uznał, że jesteśmy gotowi, zwrócił się do nas z zaakceptowanym przeze mnie monologiem. Do tego po koreańsku, jak poprosiłem o to Wonyo, która go tu ściągała.
– Miłość. Jakże niewyczerpane źródło witalności. Jest to wybuchowa i uwalniająca moc, poruszającą zarówno ciało jak i duszę, łącząc tworzenie i poczęcie z pierwotnym chaosem. Miłość sprawia, że człowiek stoi prosto i patrzy prosto w oczy. Miłość jest wtedy, gdy dwoje ludzi potrafi się doskonale zrozumieć nie wypowiedziawszy ani jednego słowa. Jest wtedy, gdy wiemy, że w drugiej osobie jest nasze schronienie. Gdy chcemy całym sobą żyć dla drugiej osoby. Kiedy wzajemne relacje między dwojgiem ludzi opierają się na zrozumieniu, na zaufaniu, na cierpliwości... Dlatego zapytam was teraz... Czy ty, Park Jiminie chcesz obdarować taką miłością Jeon Kyongguka?
Zdążyliśmy już zwrócić się ku sobie, a nasze dłonie jakoś automatycznie się ze sobą złączyły. I znów w mojej głowie pojawiła się myśl, że to naprawdę czysta formalność, bo przecież kochałem Jimina taką miłość nawet zanim jeszcze mnie poznał.
A teraz, patrząc w te piękne oczy, wpatrujące się we mnie z uczuciem, czekałem tylko na jego potwierdzenie tych wszystkich słów naszego pseudo kapłana.
– Tak, chcę.
Uśmiechaliśmy się do siebie szczęśliwi, a moje kciuki pogłaskały dłonie mojego jeszcze–tylko–przez–chwilę–narzeczonego.
– A czy ty, Jeon Kyongguk, również chcesz obdarować taką miłością Park Jimina? – Teraz to do mnie zwrócił się mężczyzna, niestety musząc ten jeden jedyny raz użyć mojego pełnego imienia.
– Oczywiście że tak – przyznałem, zacieszając już do mojej kruszyny.
– Na dowód waszej miłości wymieńcie się obrączkami – usłyszeliśmy jeszcze, po czym każdy z nas otrzymał taką samą, przypominającą kamień, obrączkę. Choć było to podobne tworzywo, które nie rozgrzeje się na moim palcu.
Wymieniliśmy się tymi ozdobami, a to z kolei rozkleiło mojego Minniego. I dlatego nie czekałem już na kolejne polecenie urzędnika, który i tak zaraz by je wydał. Sam zbliżyłem się do mojej pięknoty, dając mu początkowo krótkiego całusa. Choć szybko ten całus przerodził się w nieco dłuższą pieszczotę, aby przypieczętować te wszystkie obietnice najpiękniejszej miłości dwóch bratnich dusz.
Zakończyliśmy to jeszcze krótkimi pocałunkami, prowadzącymi prosto do jego ucha, do którego wyszeptałem:
– Serce mi wali jak pralka wypełniona kaloszami.
Oczywiście rozbawiłem tym Minniego, który zaśmiał się uroczo tuż przy moim uchu.
Wtuliliśmy się jeszcze w swoje ramiona, podkreślając po raz kolejny nasze uczucia:
– Kocham cię, Jeon Kyo.
– Ja ciebie bardziej, Park Minnie.
Czekały nas teraz tylko krótkie formalności, o które Wonyo również zadbała, abyśmy po powrocie do Korei nosili już status małżeństwa. Dlatego podpisaliśmy wszystkie papiery, przekazując je urzędnikowi.
– Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę. Mam męża – stwierdził Jiminnie po wszystkim, teraz już totalnie się rozklejając.
Obsypałem jego twarz pocałunkami, po czym zaczęliśmy raz po raz wyznawać sobie miłość, szczęśliwi z tego kolejnego kroku w naszym życiu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top