29 - Hanashi

4805 słów

~~~~~~~~~~


Jimin:

Szczerze nie sądziłem, że na święta wybierzemy się do Japonii. Kilka dni wcześniej miałem z Kyo dość poważną rozmowę. Nie poruszaliśmy kwestii jego rodziny, odkąd spotkał się ze swoją mamą w czasie jej wizyty w Seulu. Ale od kiedy usłyszałem, że Yoongi zamierza oświadczyć się Jeonggukowi w święta, bardzo chciałem do nich pojechać, by jak najszybciej im pogratulować. Ale też pomyślałem, że to dobra okazja, aby mój ukochany lepiej poznał swoją rodzicielkę. Bo przecież... Ona nie była tą złą. I choć chłopak podkreślał, że to ja i Jeongguk jesteśmy jego rodziną, miałem wrażenie, iż potrzebuje spotkać się z nią jeszcze. A ponoć według kultury zachodu, święta to czas cudu. Może i w tej rodzinie jeden się zdarzy?

Czekaliśmy na sygnał od Yoongiego i Jeongguka, czy na pewno na miejscu nie zastaniemy ojca moich bratnich dusz, bo wtedy odwołalibyśmy nasz lot. Żaden z nas nie potrzebował problemów, a takie spotkanie mogłoby się skończyć spaleniem kogoś. Bałem się, że w takiej sytuacji Jeongguk mógłby nie wybaczyć bratu jego zachowania. Pomimo całej historii, jaką każdy z nich przeżywał z ojcem – Kyo jako oddane, niechciane dziecko i Jeongguk jako wiecznie rozczarowujący go syn (choć żaden z nas nie rozumiał z jakiego powodu) – czułem, że mimo wszystko młodszy z braci mógłby mieć do drugiego uraz za zniszczenie rodziny.

Na szczęście ich gburowaty ojciec postanowił nie spędzać końcówki roku w domu, dlatego dwudziestego szóstego grudnia zapakowaliśmy się w samolot i polecieliśmy do Kioto. Na lotnisku czekało na nas wynajęte auto, na którego widok mój ukochany od razu zaczął kręcić nosem. Nie był to sportowy wóz, do którego przywykł, lecz bardzo zwyczajny Nissan (wiem, bo przeczytałem na znaczku i to ja byłem odpowiedzialny za rezerwację jako jego asystent). Nie widziałem jednak sensu w kombinowaniu, skoro wpadliśmy tu na jeden nocleg i mieliśmy spędzić czas raczej w domu. No chyba, że Jeongguk będzie chciał nas wyciągnąć na jakieś szybkie zwiedzanie, ale naprawdę wolałem, by Kyo poświęcił ten czas swojej mamie.

– Nissąąą. Moja ulubiona marka samochodów – stwierdził mój chłopak, kiedy już ruszyliśmy, klepiąc kierownicę. Trochę agresywnie, jakby zamierzał ukarać auto za bycie „powolnym elektrykiem". – Szarjooo supoooo – mruczał tam coś niby po japońsku.

– Kyo, proszę cię. Jeszcze nie jesteśmy nawet na miejscu, a ty już emanujesz agresją... – zauważyłem, niezbyt zadowolony jego postawą. Ale trochę już go znałem i wiedziałem, że w ten sposób markuje lekki stres.

– Bo to NissĄĄ – mruknął, akcentując śmiesznie nazwę tej marki. – Najlepszy samochód! – dodał ironicznie, podgłaśniając nieco radio i ruszając głową w rytm jakiejś elektro muzyki.

– Chcesz się przesiąść? Mogę prowadzić.

– Nie, nie. Bo jeszcze jego moc cię pokona, Minnie.

Jego komentarz mnie serio wkurzył. Rozumiem, że stres i w ogóle, ale no kurde!

– O wow, właśnie dostałem rykoszetem, nawet nie wiem za co – fuknąłem oburzony i obrażony odwróciłem się w stronę drzwi, aby podkreślić, że mocno przesadził.

– Opanowałbyś te 60 koni mechanicznych? No przecież nie. Ja mu ledwo daję radę – ironizował dalej, najwyraźniej świetnie się bawiąc, komentując mój sposób prowadzenia.

Miło wiedzieć, że uważa mnie za tak beznadziejnego kierowcę.

Nie odzywałem się na to, podziwiając krajobrazy za oknem.

Jeongguk miał rację, że jest to naprawdę piękne miejsce i założę się, że wiosną i latem wygląda jeszcze bardziej bajkowo.

Już nawet nie reagowałem na drifty na zakrętach, które młodszy uskuteczniał.

– Uuu, to jest dopiero szaleniec – skomentował ten ślizg i dalej prowadził swój monolog, drwiąc nawet z nawigacji, która kierowała nas do jego domu rodzinnego.

Minęło około godziny, nim dojechaliśmy na wąską uliczkę, pełną domów, które łączyły tradycyjny wygląd z nowoczesnym wydaniem. Kyo już dłuższą chwilę powstrzymywał się od komentarzy, najwyraźniej zbyt przejęty.

– To chyba tu? – zapytał niepewnie, patrząc to na nawigację, to na budynek, zasłonięty w połowie murem.

– Chyba tak.

Wysiadłem, aby rozejrzeć się nieco i wyjąłem telefon, by skontaktować z Jeonggukiem.

– Hej. Chyba dojechaliśmy – poinformowałem go niepewnie, nadal nieco zaskoczony tym miejscem. Nie wiem czemu, ale wyobrażałem sobie raczej posiadłość wielkości przynajmniej połowy domu Kyo, a tu było dość... zwyczajnie.

– Już wychodzę – zapewnił wesoło Jeongguk, rozłączając się od razu.

Kyo dołączył do mnie. Również przyglądał się budynkowi, a na jego twarzy malowały się mieszane uczucia.

Stanął obok i objął mnie w pasie, przyciągając do swojego boku. Pomimo mojej złości za komentarze w aucie, wtuliłem się w niego, chcąc być jego oparciem, jak na dobrego chłopaka przystało.

Usłyszeliśmy kliknięcie, które sugerowało otwarcie się furtki, dlatego jako pierwszy pchnąłem metalowo–drewnianą konstrukcję i znaleźliśmy się w bardzo zadbanym i ładnym ogrodzie, który urzekał nawet teraz w zimie, kiedy nie było za bardzo roślin mogących cieszyć oko.

Jeongguk stał już przed wejściem, ubrany w kurtkę, i machał do nas z wielkim uśmiechem.

– Pamiętasz coś z tego miejsca? – zapytałem mojego ukochanego, gdy ruszyliśmy ścieżką z płaskich kamieni, uważając, by się nie poślizgnąć.

– Coś ty, miałem tylko kilka lat. A jak coś pamiętam, to na pewno nie kojarzę tego z tym miejscem, bo więcej go nie zobaczyłem – wyjaśnił, biorąc mnie za rękę.

– W końcu jakiś rozsądny samochód – skomentował Jeongguk, kiedy zbliżyliśmy się wystarczająco, aby nie krzyczał. Najwyraźniej widział nasz pojazd przez kamerę, którą zauważyłem przy bramie.

– Chyba żart – mruknął Kyo.

Młodszy z bliźniaków przywitał nas mocnym przytuleniem, a ja przez dłuższą chwilę nie mogłem wypuścić go z ramion, ciesząc się z jego wielkiego uśmiechu.

– Moje gratulacje.

– Dziękuję – powiedział szczęśliwy, pokazując mi tę piękną biżuterię.

Przez chwilę poczułem lekkie ukłucie zazdrości, ale tylko przez chwilę. Nie chodziło jednak o samą błyskotkę, lecz o fakt, że Jeonggukie mógł już nazywać Yoongiego swoim narzeczonym.

– Uważaj proszę, byś nie dotykał pierścionkiem ciała Kyo, może go zranić – przypomniałem z delikatnie przepraszającym uśmiechem. Wiedziałem, że Jeon jest odporny na temperaturę swojego brata, a przez to był przy nim mało ostrożny. Teraz musiał uważać tak, jak ja z naszyjnikami.

Chłopak popatrzył na swój pierścionek i zaraz w jego oczach pojawiły się dwa złośliwe błyski.

– A no tak – mruknął i wycelował pięścią w swojego bliźniaka ze złośliwym uśmiechem.

– Najpierw musiałbyś mnie złapać – odpowiedział od razu Kyo, zaczynając trzymać gardę i robił szybkie uniki na każdy ruch brata, który starał się w swoich działaniach nie zrobić mu naprawdę krzywdy. W końcu jednak przytulili się mocno, a blondyn skorzystał z okazji, by rozwalić młodszemu fryzurę.

– Jest mateczka? – zapytał Kyo.

– Oczywiście.

Weszliśmy już do środka, mogąc w końcu podziwiać to piękne wnętrze. Teraz już budynek nie był aż taki zwyczajny. Jeśli to mama Jeonów kierowała dekoracją pomieszczeń, to mój chłopak stanowczo ma po niej gust. Minimalizm i drewno były tym, co najbardziej rzucało się w oczy.

Kobieta znajdowała się obecnie w kuchni i najwyraźniej sprzątała po posiłku.

– Jeonggukie, kto to? – zapytała, krzątając się po pomieszczeniu, nie dając nam możliwości złapania z nią kontaktu wzrokowego.

– Goście – odpowiedział jej syn i przesunął się na bok, by pokazać swojego brata akurat, gdy pani Jeon wyprostowała się znad zmywarki.

– Cześć mateczko. Wyczułem że ten dom mnie potrzebuje – rzucił blondyn, rozkładając ręce w niby bezradnym geście.

Gospodyni, ubrana w elegancką koszulę i idealnie wyprasowane spodnie, osłonięte fartuszkiem, by przez przypadek ich nie zabrudzić, wyglądała jakby milion uczuć uderzyło w jej serce.

– Kyongguk. Jak miło cię widzieć – powiedziała cicho. Wytarła szybko ręce w trzymaną ściereczkę i podeszła szybko do syna z pięknym, szczerym uśmiechem, pełnym szczęścia. – Jimin, ciebie również. – Spojrzała na mnie, wyciągając rękę w moją stronę, by pogładzić mnie po włosach, co było naprawdę miłe. Zaraz jednak skupiła się znowu na swoim synu i wyraźnie nie wiedziała co ma zrobić. Choć nie było to już tak niezręczne, jak wtedy w naszym mieszkaniu, to widać było, że bardzo chce jakoś okazać swojemu dziecku, jak bardzo cieszy się z jego wizyty. Kyo zresztą też najwyraźniej nie wiedział jak powinien się zachować.

– Ale macie wąskie drogi w tej Japonii – wymruczał w końcu.

– Będziesz wracał na lotnisko na piechotę, zobaczysz – powiedziałem niezadowolony, a moje słowa zostały skomentowane dobrze znanym mi śmiechem.

Odwróciłem się i napotkałem spojrzenie Yoongiego, który siedział na kanapie, w przyłączonym do kuchni pomieszczeniu, i najwyraźniej przerwał czytanie czegoś w telefonie.

– Niee, mam Nissą – odpyskowała mi od razu moja bratnia dusza.

Pani Jeon najwyraźniej podjęła jakąś decyzję, bo ostrożnie otworzyła ramiona.

– Mogę? – zapytała cicho, patrząc na starszego syna.

Kyo pokonał ten dzielący ich krok i pozwolił drobnej kobiecie na objęcie go. Robił przy tym taką minę, jakby było mu to zupełnie obojętne. Jednak po jego oczach widać było, że wcale nie jest aż tak niewzruszony.

Jego mama zupełnie otwarcie pociągała nosem, starając się nie rozpłakać.

– Tak się cieszę, że wszyscy przyjechaliście – powiedziała, głaszcząc plecy syna.

– Wsiedliśmy w zły samolot i przypadkiem tu wylądowaliśmy – odpowiedział od razu, posyłając mi i Jeonggukowi swój firmowy uśmiech.

– Mam nadzieję, że będzie więcej takich niezwykłych przypadków – mruknęła szczęśliwa, odsuwając się nieco.

Pani Jeon przeniosła wzrok na drugiego syna i wyciągnęła dłonie w stronę ich policzków. Ciągle spoglądała to na jednego, to na drugiego, jakby chciała ich dokładnie obejrzeć i zapamiętać ten obrazek na resztę życia.

– Moi przystojni chłopcy – szepnęła, a łzy tańczyły w jej oczach. – Chcecie coś zjeść? Dopiero schowałam rzeczy do lodówki, zaraz wam coś zrobię.

– Jedliśmy przed wylotem, na lotnisku, proszę się nie kłopotać pani Jeon – zapewniłem szybko, na co otrzymałem jej piękny uśmiech.

– Teraz to już chyba „mamo" – zauważyła radośnie, a ja poczułem, że się nieco rumienię. Pokiwałem jednak głową, szczęśliwy z zaakceptowania mnie jako wybranka jej syna.

– No. I w końcu szalona rodzinka w komplecie – uznał Kyo, przysuwając się do mnie, by objąć mnie w pasie i pocałować we włosy. – Mogę tu gdzieś wjechać moją furą? – zapytał jeszcze, patrząc na gospodynię.

– Oczywiście, jest puste miejsce w garażu. Już pójdę ci otworzyć – zapewniła szczęśliwa i oboje poszli się zająć samochodem, podczas gdy ja mogłem się skupić na mojej drugiej bratniej duszy. Złapałem znów za jego dłoń i przyjrzałem się pierścionkowi, którego zdjęcie nie oddawało w pełni uroku.

– Ale ładny... Jednak nie ten z motylkiem, hyung? – zapytałem w sumie Yoongiego, pamiętając jak wysłał mi chyba z pięćdziesiąt zdjęć z różnymi wariantami, bym mu coś doradził, jako bratnia dusza jego chłopaka.

– Nie, miał za mały diament – przyznał producent, wspominając naszą zażartą wymianę zdań.

– Za mały diament – mruknął Jeongguk, najwyraźniej niedowierzając. – Domyśliłem się, że byliście w zmowie – powiedział ciszej tak, by jego narzeczony nie usłyszał. – W końcu nie będziesz wzdychał jak znowu napomknę w naszych rozmowach o zaręczynach – wytknął mi, niezwykle tym rozbawiony.

– Ty się przynajmniej zaręczyłeś. Bo Kyo raczej nawet nie pomyśli, że ja też bym chciał. Więc wiesz co robić – podsunąłem mu, nieco rozbawiony.

Naprawdę miałem wrażenie, że jego brat już traktuje nas jak stały, sformalizowany związek, i nieszczególnie przejmował się tym, że też mógłbym chcieć nazywać go swoim narzeczonym, a potem mężem. Choć naszyjniki na mojej szyi świadczyły o tym, że i tak już do niego należę, a on do mnie, a czerwona nitka łącząca nasze serca stanowiła tego niematerialny dowód, to chyba większość osób marzy o tym, by stanąć przed ołtarzem i wypowiedzieć sobie słowa przysięgi. Czy nie? Czy to tylko jednak ja?

– Tak, on zapewne zakłada, że już jesteście małżeństwem – przyznał mi rację młodszy, śmiejąc się przy tym.

Kyo wrócił po dłuższej chwili z naszymi walizkami, więc Jeongguk uznał, że to dobry moment na pokazanie nam domu, w którym spędził znaczną większość życia.

Starałem się przez cały czas być blisko mojego ukochanego, aby być dla niego wsparciem. W końcu choć był to jego dom rodzinny, stanowił dla niego zupełnie obce miejsce, z którego został wyrzucony. Ta wycieczka, nawet jeśli nie pamiętał tego miejsca, mogła być bolesnym doświadczeniem.

Ostatecznie wylądowaliśmy w pokoju gościnnym, gdzie zostaliśmy sami z blondynem. Kyo podszedł do okna i wyjrzał na ogród, lekko przysypany śniegiem, po którym spacerował szary kot. Od razu zostawiłem walizkę, z której zacząłem wyjmować prezenty dla gospodyni i naszych przyjaciół. Podszedłem do ukochanego i położyłem dłoń na jego ramieniu, głaszcząc je delikatnie.

– Trochę pamiętam z tego miejsca. Ale naprawdę niewiele – przyznał cicho.

– Na pewno wszystko w porządku?

– Tak – zapewnił z łagodnym uśmiechem i przygarnął mnie, by przytulić. – Czuję się tutaj trochę niekomfortowo, ale zapewne to minie.

– W porządku. Po obiedzie pojedziemy trochę pozwiedzać, a teraz... chcesz spędzić czas z mamą? – zaproponowałem, nie chcąc go jednak zmuszać do przebywania tu aż tak długo, by nie czuł tego dyskomfortu.

– Sam nie wiem... Co się robi z matkami? – zapytał konspiracyjnym szeptem.

To, co wcześniej widziałem przy ich powitaniu, teraz było wręcz namacalne. Jego lekka dezorientacja i może nawet panika, były całkiem urocze.

– Rozmawia. Opowiedz jej trochę o swoim życiu.

– Opowiedzieć o moim życiu... – powtórzył, niezbyt przekonany. – Łyknie tego inwestora? Jak myślisz? – spytał rozbawiony.

– Zapewne nie. Ale to twoja mama, będzie wolała wierzyć, że tak właśnie jest.

– Aaa, to na chillku. Ważne, żeby mi nie kazała wdawać się w szczegóły.

– Idź do niej, a ja wypiję herbatę z Jeonggukiem i Yoongim – zaproponowałem, wspinając się na palce, by dać mu całusa.

– Już? Teraz?

– Idź, idź, przyjechałeś ją lepiej poznać, więc do dzieła – przypomniałem mu, uciekając z jego ramion, by zacząć delikatnie popychać tego uparciucha w stronę drzwi. Nie wiem, ile musiałbym użyć siły, by to faktycznie coś dało, ale rozbawiony Kyo pozwolił na to, poruszając się wręcz ślimaczym tempem w tamtą stronę.

– Oo, tak jak zazwyczaj poruszam się z prędkością Maseratki, to to jest Nissą.

– Jeon Kyo, nie drażnij się ze mną – upomniałem, choć uśmiechnąłem się pod nosem na te słowa.

Starałem się uważać, by mi nagle nie uciekł przy kolejnym pchnięciu, ale udało mu się mnie wykiwać i w najmniej spodziewanym momencie zrobił krok w bok. O mało nie wylądowałem na podłodze, jednak jego silne ręce jak zawsze były w pogotowiu, by mnie złapać.

– A moje Porsche prawie się rozbiło – dodał rozbawiony, stawiając mnie na nogi, by dać kilka szybkich całusów. Jednak tym razem to ja go przytrzymałem, zmieniając jeden z buziaków na pocałunek.

– Bądź grzeczny, to wykorzystamy twoje magiczne zastrzyki – powiedziałem spokojnie, dając mu lekkiego pstryczka w nos.

– I tak będę je musiał wstrzykiwać na noc... To równie dobrze możemy je od razu wykorzystać – podłapał natychmiast, a jego dłoń powędrowała z moich pleców na pośladek, gdzie zacisnęła się przyjemnie, wywołując zadowolone mruczenie z mojego gardła. Jednak nie ze mną te numery. Są priorytety. A za takie zagrywki dostał klapsa w tyłek.

– Zasuwaj do mamy.

– W Japonii jestem jak Nissą. Szybciej nie umiem – mruknął, niezbyt szczęśliwy, pozbawiony wizji na szybką zabawę.

Ale w końcu posłusznie poszedł szukać swojej rodzicielki. A ja dołączyłem do przyjaciół, by móc poznać szczegóły zaręczyn, na które moja bratnia dusza tak bardzo czekała.



Kyo:

Jak wyglądały normalne relacje dzieci z matkami? Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Już dawno usunąłem obu rodziców z mojego życia. A raczej to oni postanowili usunąć mnie i wysłać na wieczne tortury. Jednak zmiany, które nastały w moim życiu, spowodowanie głównie moją relacją z Jiminem i bliższym poznaniem Jeongguka, trochę zmieniły niektóre moje poglądy i nakłoniły moje serce do obrania innej drogi. Bo choć do tej pory żywiłem czystą nienawiść i chęć mordu na rodzicach, pragnąc się upajać ich cierpieniem za te wszystkie lata katuszy, to teraz byłem skłonny wybaczyć to chociaż mateczce. Oczywiście drugi pokemon nadal był na moim celowniku. I to dosłownie. Ale tej sprawy na razie nie chciałem poruszać. Na wszystko będzie czas i pora. Na razie mogłem spróbować zrozumieć co jako osoba żyjąca od tylu lat bez rodziny, samotna, zdana na siebie, miała robić ze swoją matką? Jak się zachowywać? Jakie tematy poruszać? Czy zachowywać dystans? A może wręcz przeciwnie? Chyba musiałem wysilić mocniej swój mózg i przywołać wszystkie sceny z obejrzanych dram, analizując je i wykorzystując w tej interakcji? A może rozmowa z matką to po prostu taka ustawiona scenka, jak właśnie w dramach? Ewentualnie jak cut scenki w grach. Jak wybierzesz złą opcję to czeka cię walka z jakimś demonem albo innym nicponiem. W sumie na to się chętnie piszę! Mógłbym wtedy szybko przejść do działania, nie obawiając się takiej rozmowy.

Jednak to nie była drama. Ani gra. A ja w tej chwili nie byłem potężnym consigliere, a po prostu zwykłym dwudziestolatkiem, który po kilkunastu latach mógł szczerze porozmawiać ze swoją matką. I nie powiem, obsrałem zbroje! Ale na pewno nikt się temu nie dziwił. Zresztą, Jimin sam to zauważył, choć nie mówił tego głośno. Bo ja jak zwykle obracałem wszystko w żart.

Dlatego już sam przyjazd do Kioto wiele ode mnie wymagał. Powrót do tego miejsca, które niezbyt pamiętałem. A jednak przywołujące niektóre sytuacje, jak choćby zamknięcia mnie w szpitalu psychiatrycznym, które wyryło się w mojej pamięci już na zawsze. Zapewne resztę wspomnień z wczesnego dzieciństwa mój mózg już dawno usunął, uznając za kłopotliwe i zbyteczne do mojego codziennego funkcjonowania. I byłem mu za to wdzięczny, bo to trochę ułatwiało tę sytuację.

I niepotrzebnie chciałem się wzorować na jakiejkolwiek dramce. Bo takiej postaci jaką jestem nikt nie był w stanie odtworzyć. Musiałem to zrobić w moim Kyowskim stylu.

Tylko nie odwalaj żadnej patoli, mordo. Pełen luz, ale z ograniczeniem kłapania paszczą. Mumita nie musi o wszystkim wiedzieć, oszczędź jej szczegółów. I nie poruszaj już zbędnych tematów. To ma być miły wypoczynek w Dżapen!

– Trzy, dwa, sześć–dziewięć. Wchodzimy – mruknąłem jeszcze do siebie, przywołując moje ulubione słowa na rozpoczęcie tych ciekawszych akcji. A ta przecież taka właśnie była. Może bez użycia broni palnej. Ale za to z dużą dawką niezręczności i żenującej ciszy.

To zacznę pierdolić głupoty. Albo wyjdę i już.

Kobieta siedziała w salonie. Kooka i jego tatuśka już tu nie było. Więc mogliśmy spokojnie pogadać i nie musiałem jej nigdzie wyciągać. Tylko jak tu rozpocząć jakikolwiek temat?

„Siema"? „Cześć, co robisz"?

Nieee, muszę walnąć coś konkretnego.

Oparłem się początkowo w przejściu między salonem a przedpokojem, krzyżując ręce.

– To jak się mieszka w Japonii? Lepiej niż w Korei?

Mateczka czytała jakąś książkę, a moje pojawienie się i zadane pytania zmusiły ją do odłożenia jej i przeniesienia na mnie spojrzenia. Nie powiem, za każdym razem jak skupiała na mnie swoją uwagę, czułem się trochę niekomfortowo.

– Czy lepiej? Chyba nigdy o tym nie myślałam. Na pewno ciszej i spokojniej – stwierdziła, posyłając mi łagodny uśmiech. A ja miałem na ten temat trochę inną opinię.

– Chyba tylko w Kioto – zauważyłem, nie mogąc takich określeń przypisać innym miastom, zwłaszcza tym większym, w Japonii. – Brakuje tu szybkich samochodów. Za spokojnie i za nudno – stwierdziłem, nadal nie mogąc przeżyć tego wynajętego pierdka Nissą, przez którego nawet Jimin się obraził. Ale nie dziwiłem się temu.

– Jeongguk mówił, że je lubisz. Masz ponoć pokaźną kolekcję. Chodź, usiądź – zaprosiła mnie do siebie. A ja początkowo zacisnąłem lekko usta, niezadowolony, bo czułem się obgadywany przez Jeongguka.

Ja mu dam! Znowu stworzę mu kolejnego koguta na głowie!

Na samo zaproszenie nie zamierzałem pozostać obojętny, kierując się powoli w stronę kanapy. I oczywiście zająłem najwygodniejsze dla mnie miejsce, siadając tuż przy boku kanapy, na którym wylądowała moja lewa ręka, gdy ta prawa przeniosła się na jej zagłówek.

– Ano pewnie że tak. Gdybym wiedział że w Japonii mają do wypożyczenia tylko elektryki, zabrałbym ze sobą jakąś moją perełkę – odpowiedziałem w końcu na jej pytanie, żałując że wcześniej tego nie przemyślałem. Ale nasz przyjazd do ostatniej chwili nie był pewny.

– Cieszę się, że masz swoje bratnie dusze przy sobie. – Kobieta postanowiła zmienić trochę temat, zapewne jak to matka skupiając się na rzeczach dla niej ważnych. A ja, jak to ja, musiałem coś palnąć:

– Porwałem sobie Jimina to mam – stwierdziłem zadowolony, wzruszając ramionami z uśmiechem, bo to było całkiem fajne wspomnienie z początków naszej znajomości.

I nie spodziewałem się, że kobieta weźmie to aż tak na poważnie.

– Porwałeś? Jak to? – Patrzyła na mnie zaskoczona, więc wiedziałem, że jednak trzeba odpuścić jej trochę wątków.

Ok, czyli trzymamy się tego inwestora, bo na zawał tu padnie.

– Żarcik taki – stwierdziłem, machając ręką. – Musisz się przyzwyczaić do moich częstych żarcików. Nie jestem zbyt poważną osobą – dodałem, aby choć trochę potrafiła się do mnie dostosować.

I to ją na szczęście uspokoiło.

– Ach, rozumiem. No dobrze, to w takim razie jak się poznaliście?

Aaa, no dobra, jednak brniemy w to dalej?

Co by tu... Hmmm...

– W sumie... udawałem Kooka. Minnie był pijany... Ale za drugim razem już szczerze pogadaliśmy – podsumowałem to wszystko ładnie, dumny ze swojej błyskotliwości. Ale takie wyciąganie odpowiednich faktów, w odpowiedniej sytuacji, nie było dla mnie niczym nowym.

Mateczka zmarszczyła na to brwi albo tego nie łykając, albo nie będąc z tego zadowolona?

– Jimin musiał być chyba bardzo pijany... – stwierdziła, na co trochę mi ulżyło, bo nie musiałem wymyślać kolejnego kłamstwa.

Zaśmiałem się na to, oczywiście zaraz chcąc to doprecyzować.

– Po prostu jestem wiarygodnym Kookiem. W końcu nie jest ciężki do naśladowania. Natomiast nie wyobrażam sobie jego prób udawania mnie – zauważyłem zadowolony, bo byłem nie do podrobienia.

– No tak – zgodziła się na szczęście. – Jak sobie radzisz ze swoją mocą?

Jak sobie radzę z mocą...

Aż wróciłem myślami do moich początkowych wybuchów, do podpalania wszystkiego i wszystkich wokół... Z perspektywy czasu tak wiele się w tej kwestii zmieniło.

– Nie jest to wcale trudne. Po prostu musiałem ją zrozumieć – wyjaśniłem, nie wdając się w szczegóły, których nie potrzebowała.

– Jako dziecko... bardzo często wybuchałeś złością. Czy teraz... jest lepiej?

Z taką rodzinką... a raczej z takim ojczulkiem, nie dziwię się.

– Nadal jestem trochę wybuchowy... Ale na pewno jest lepiej niż było.

– Rozumiem. Czym się dokładnie zajmujesz? Jeongguk wspominał coś o różnych inwestycjach. Jesteś na jakiejś uczelni? Gdzie ukończyłeś szkołę?

I się zaczęło...

To były chyba standardowe pytania wszystkich matek? A przynajmniej przywoływałem je z niektórych scen z dramek. Choć niektóre z nich wydawały mi się bezsensowne.

– Po co mi szkoła jak już pracuję? Mam... kilka firm, na razie daję jakoś radę – wyjaśniłem to w wielkim skrócie, licząc że nie będzie chciała się w to zagłębiać. Ale nie powinna.

– A jakie masz plany w związku z Jiminem? Kiedy się zaręczycie? – I kolejne dziwne pytania.

– Zaręczymy? – powtórzyłem to, trochę nieogarniając. – Przecież już jesteśmy nieoficjalnym–oficjalnym małżeństwem.

Dla mnie to było oczywiste, ale...

– Och... Myślisz, że Jimin też tak to odbiera? – zapytała, na co zmarszczyłem nieco brwi, unosząc trochę jedną z dłoni i pstrykając w kosmyk moich roztrzepanych włosów.

– No nie wiem... mam nadzieję że tak. W końcu jesteśmy bratnimi–duszami–kochankami, a nie bratnimi–duszami–tylko–przyjaciółmi. Więc z góry można założyć, że jesteśmy już takim jakby małżeństwem – podsumowałem to, znów wzruszając ramionami, bo dla mnie to było proste jak budowa cepa.

– Myślę, że mimo tego będzie mu miło, gdy zachowasz trochę tej rytuałowości i tradycji. Widziałeś, jaką miał minę, gdy oglądał pierścionek Jeongguka? Porozmawiaj z nim o tym.

Hę? Jaką miał minę? No chyba normalną?

Przez chwilę siedziałem cicho, analizując tamten moment.

Mina Minniego... Hmm... No chyba była normalna?

Ale skoro tak powiedziała...

– Przecież gdybym wiedział że chce pierścionek, zaraz bym mu go kupił – zauważyłem, bo było to dla mnie proste i legoliczne.

Musiałem chwilę pomyśleć, analizując co i jak. A po pstryknięciu w kosmyk moich włosów jeszcze kilka razy, złapałem za telefon męczący się w kieszeni moich spodni, wyciągając go.

Oczywiście tak jak zapowiadałem wszystkim moim pracownikom, przez ten weekend jestem niedostępny. I tylko mój boss mógł do mnie dzwonić. Dlatego moje powiadomienia były puste. I zaraz wybrałem numer do mojego kwiatka:

– Wonnie. Jest sprawa. Musimy kupić Minniemu pierścionek zaręczynowy... – zacząłem, na co niedowierzała, zaraz też trochę za mocno mi się ekscytując do słuchawki. – No tak, tak... No tak, nie piszcz. ... Mogłaś podpowiedzieć, cwaniaro! – zauważyłem rozbawiony, kręcąc na nią głową, gdy stwierdziła, że „w końcu się do tego zabrałem". A z racji tego, że dalej zaczęła prawić mi morały, odpowiadałem jej standardowo: – Bla, bla, bla... Yes. No tak, tak. To załatw na powrót – poprosiłem na koniec, bo Wonnie już mi stwarzała plan idealny. – Jak już wrócicie z Jeju. Całuuuuuuski – pożegnałem się z nią, cmokając jeszcze w słuchawkę i odkładając już telefon z powrotem do kieszeni. – Ogarnięte – oznajmiłem mamuśce, patrząc na nią z uśmiechem. Bo tak to się załatwiało! A nie myśleć o takich rzeczach miesiącami...

Kobieta była w lekkim szoku, ale zaraz się roześmiała, rozbawiona.

– Oj Kyo... jesteście zupełnie różni z Jeonggukie'em – podsumowała to, na co od razu wpadłem na idealny komentarz:

– Wiadomo, on by do tego potrzebował plan na trzy strony A4. I porady piętnastu osób.

– To prawda – zgodziła się ze mną, na co oboje się roześmialiśmy. – Jakie macie plany na pobyt tutaj? Zjecie z nami obiad? Co chciałbyś zjeść?

– Sam nie wiem... Na pewno to słynne japońskie ciasto truskawkowe – stwierdziłem, przywołując ten deser, bo podobnież Japończycy w święta właśnie to spożywali. – Bo resztą dań Jeongguk już mnie zdążył zamęczyć – dodałem, nie preferując już niczego konkretnego, skoro za każdym razem gdy wpadałem do niego i jego tatuśka byłem zmuszony do spróbowania kolejnej dziwnie nazwanej potrawy.

– Ugotuję coś koreańskiego. Zrobiłam kimchi z myślą o wizycie Yoongiego.

Od razu wywróciłem oczami, zamierzając wprowadzić tu trochę dramatyzmu. Jak to w dramach o relacjach rodzinnych!

– A nie z myślą o swoim ukochanym synu, no pięknie – mruknąłem, niby mocno rozczarowanym głosem, choć zaraz zacząłem zacieszać do siebie.

– Zrobiłeś mi wielką niespodziankę swoim przyjazdem – zauważyła, oczywiście mając z tym rację. Ale to nie zmieniało faktu, że musiałem trochę sobie poaktorzyć.

– Nie chciałem cię niepotrzebnie stresować – stwierdziłem, skoro nasza pierwsza rozmowa nie była zbyt przyjemna. Ale wtedy miałem do niej trochę inne nastawienie. Nadal nie było one takie jak do Kooka albo Minniego. Ale na pewno lepsze niż do Yoongiego.

– Cieszę się też, że wasz ojciec wyjechał – dodała, znajdując sobie jakieś kolejne pozytywne wydarzenie, do którego wczoraj doszło. I pewnie nie tylko ona i ja się tym cieszyliśmy. Podejrzewałem, że całe Kioto. A zwłaszcza jego pracownicy.

Jak mnie wkurwi to wykupię dziewięćdziesiąt procent udziałów w jego żałosnej firemce, przeniosę ją do Seulu i to Kooka zrobię jego nowym CEO.

Hmmmmm... W sumie to ja mógłbym się nią zajmować, a on musiałby tylko podpisywać papierki, które bym dla niego ogarniał. Hm, hm, hmmm. Kyo, dobrze dzisiaj kminisz.

Ale dobra, do tego jeszcze wrócimy.

– No właśnie. A to jest drugi powód tej niespodzianki. Bo gdyby został, na pewno bym nie przyjechał – zauważyłem, na razie nie poruszając pomysłu, który się zrodził w mojej głowie.

– Przyjechaliście później, bo Jeongguk miał to sprawdzić?

BINGO!

– No pewnie że tak. Lepiej żeby się przy mnie nie pojawił. – W mojej głowie znowu zrodziła się scenka, w której spotykam go gdzieś w korytarzu i jakoś tak niechcący zaczyna sobie płonąć.

Niee, to by było za proste. Zamknąłbym go w żelaznej dziewicy i ją rozgrzewał... Albooo umieścił szczura na jego brzuchu i przykrył go metalową misą, którą też był rozgrzał. Mmm... Ale by była zabawa!

Aż się do siebie uśmiechnąłem na takie piękne perspektywy. Planów było sporo. Ale nadal powstrzymywałem się z ich realizacją. Żeby Kook nie ryczał.

– Cieszę się, że w ogóle przyjechaliście. Wyjdziemy gdzieś wszyscy razem wieczorem? – zaproponowała mateczka.

– Jeongguk coś chyba już zaplanował, więc lepiej go o to zapytać – stwierdziłem, wzruszając ramionami. – Właśnie, a propos planowania – skoro już się zaręczyli, to teraz ślub i dzieci? – poruszyłem kolejny ciekawy temat, licząc że przez to kobieta pomęczy trochę JK. Bo przecież o ślubie ani me, ani be. A tym bardziej o dzieciach. A koty to nie dzieci, jak twierdził młodziak.

– Już z nimi ostatnio o tym rozmawiałam. Na pewno Jeongguk zaplanuje ślub na przyszły rok, ale dzieci na razie nie chcą – powiedziała, niezbyt z tego zadowolona.

Więc kontynuujemy temacik i drążymy, drążymy. Hehehehe!

– Jak to? Min Yoongi taki przykładny tatusiek, to i jakimś brzdącem by się zajął. Trzeba im kiedyś podrzucić jakiegoś dzieciaka do popilnowania i zmienią zdanie – wpadłem od razu na idealny pomysł, chcąc ich trochę pomęczyć. A jak!

A mamuśkę widać, że zaczęło to kusić.

– No... ale nic na siłę...

Co „nic na siłę"?!

Dobra, to drążymy dalej!

– Kook na pewno też w głębi duszy tego pragnie. Skoro już teraz lubi się zajmować domem, gotować i tak dalej... – wymieniłem kilka ważnych aspektów, z nieco cwanym uśmieszkiem.

– No wiem, Kyo, wiem. Całe życie to widzę. Może to Yoongi go przekonał, że na razie nie powinni mieć dzieci? Oczywiście lepiej, by Jeonggukie najpierw skończył studia... – gdybała, będąc przy tym nieco zmartwiona.

– Skoro koty już adoptowali, to i na dziecko są gotowi. – Jako naczelny zadymiarz nie odpuszczałem, chcąc ją nakłonić do męczenia tym młodziaka.

Żeby te święta nie były nudne. Hehe!

– Trzeba będzie z nimi porozmawiać – stwierdziła w końcu i już chciałem sobie przybić mentalnie piątkę, ale zaraz dodała nagle: – A ty i Jimin?

– Co ja i Jimin? – powtórzyłem to, zaskoczony z takiego obrotu sprawy? A moje obie ręce zaraz na mnie wskazały, tak samo jak ja tego nie ogarniając.

– A kiedy wy planujecie dzieci?

Jakie ja, Minnie i dzieci?????

– Nigdy? – zauważyłem, nadal spokojnie, choć nie mieściło mi się to w głowie.

– Dlaczego? – Teraz to ona to drążyła, jak gdyby mi na złość.

– Ze mną to niezbyt bezpieczne – podsumowałem to w wielkim skrócie, nie mając zamiaru wdawać się w szczegóły. Bo to poruszałoby tematy, na które nie byłem gotowy z nią rozmawiać.

– Dlaczego? Na pewno lepiej się teraz kontrolujesz, a Jimin pewnie też dbałby o bezpieczeństwo dziecka.

Łatwo mówić, gorzej zrobić.

– Ojj, na to się składa wiele czynników. To ciężki i długi temat. Na razie niech Kook się tym zajmie – stwierdziłem, znowu uczepiając się Yoongiego, JK i ich dzieci. A mateczka znowu łatwo zaczęła w to brnąć.

I tak sobie pogaworzyliśmy o głupotach. W sumie nie było aż tak źle jak się spodziewałem. A z każdą kolejną minutą czułem się przy niej swobodniej, wiedząc już że taka interakcja nie różni się zbytnio od zwykłej rozmowy z inną bliską osobą. Bo nawet jak palnąłem głupotę, mogłem sprytnie z niej wybrnąć. I kto wie, może z czasem nasza relacja będzie jeszcze bliższa?


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top