27 - Gedokuyaku

5445 słów

~~~~~~~~~


Jeongguk:

Nasze świętowanie mocno się przedłużyło. Do tego do późnej nocy. A z racji tego, że na drugi dzień miałem wolne, mogłem sobie na to pozwolić, martwiąc się jedynie o Yoongiego. Ale starszy się zarzekał, że da radę i na drugi dzień nie musi wstawać aż tak wcześnie, więc pozwoliliśmy sobie poszaleć.

Z racji zawartego z hyungiem paktu, postanowiłem go mocno przypilnować z piciem kawy. Liczyłem na spowiadanie się z każdego kubka i filiżanki, aby w końcu zwalczyć jego nałóg. I idealnie użyłem do tego mojego dramatycznego stwierdzenia, że zamieniam się w alkoholika. Jednak nie musiałem pić. Ani kropeleczki. Potrafiłem świętować i bawić się bez alkoholu. Po prostu wcześniej, przy Jiminie, nie mogłem sobie tego odmawiać, bo to on uczył mnie stawiać pierwsze kroki w świecie alkoholu. A teraz... meh. Poza imprezami i wypiciu jednego czy dwóch drinków po co mi to było? Już wolałem moje świeże soczki i przepyszne brejki, które o wiele lepiej wpływały na organizm, dodając energii, a przy tym cudownie smakując. Ale tego hyung nie musiał wiedzieć...

Dzień wolny wykorzystałem na zajrzenie nie tylko do dermatologa, a również zaliczenie dentysty oraz fryzjera. Jednak odpuściłem sobie dzisiaj jakiekolwiek estetyczne zabiegi na twarz, bo tuż po fryzjerze umówiłem się z Jiminem i nie chciałem go witać z czerwoną skórą, wymęczonymi brwiami czy ustami. I choć u fryzjera nie planowałem dużych zmian, to już na fotelu, patrząc na moje rozpuszczone, bujne włosy, naszła mnie dzika myśl. Bo może najwyższa pora dostosować się do Seulu? Może czasy mojej kiteczki przeminęły?

I tak, z pomocą sympatycznej fryzjerki, zdecydowałem się na znacznie krótsze włosy, z blond końcami. Jak gdybym właśnie oddawał jakiś hołd mojemu bratu, informując wszystkich, że jest teraz częścią mnie, jak moja rodzina i moja druga bratnia dusza. Ale może właśnie w taki etap wchodziłem? Ułożonego życia z Yoongim i bliższej relacji z Kyo, o którym nie miałem pojęcia przez całe moje życie?

Z Minniem umówiliśmy się tuż po piętnastej, przy ulicy, na której znajdował się salon fryzjerski. I aż żałowałem, że moje prawko będę mógł odebrać dopiero za tydzień, bo już miałem ochotę samemu pojechać do domu Kyo i Jimina, najlepiej jakimś własnym samochodem... Ale wszystko w swoim czasie.

Dlatego grzecznie na niego czekałem, chowając dłonie w kieszeniach mojego beżowego płaszcza z Gucci, bo standardowo zapomniałem rękawiczek, a robiło się naprawdę zimno.

Jiminnie w końcu podjechał swoim cudownym Porsche, do którego z dumą wsiadłem, mimo wszystko ciesząc się, że mam taką podwózkę.

- Hej Jeonggukie – przywitał się ze mną na wstępie, posyłając mi swój promienny i śliczny uśmiech.

- Jiminnie! – ucieszyłem się na jego widok, kiedy już zająłem miejsce na fotelu pasażera.

Chłopak od razu zwrócił uwagę nie tylko na moje włosy, ale i cały outfit, który zresztą sprezentował mi Kyo, idealnie trafiając z tym płaszczem. Choć znając go pewnie kupował wszystko na oślep. Byle drogo i dużo.

- Jaka moja bratnia dusza jest przystojna – skomplementował mnie, dodatkowo męcząc lekko mój policzek palcami, tarmosząc go. I tylko się na to uśmiechnąłem, nie mając nic przeciwko takiemu męczeniu dopóki wiązało się ono z kontaktem fizycznym.

Zapiąłem pasy, umieszczając mój plecak wygodnie na kolanach, a kiedy Jiminnie upewnił się, że już jestem bezpieczny, ruszył powoli. I O DZIWO nie ograniczył się do 20km/h. Bo zaraz doszedł do zawrotnej prędkości 50km/h.

Robi postępy! No szaleniec jeden!

- Chyba już przywykłeś do tego autka? – skomentowałem to, nie mogąc się przy tym powstrzymać od pogładzenia jego eleganckich drzwi. Sportowe auta zawsze tak dobrze wyglądały. Szkoda że te elektryczne były bardziej futurystyczne. Bo to kompletnie nie był mój gust i styl. Ale cóż, środowisko było ważniejsze od cieszenia oka ładnym wnętrzem samochodu.

- Skoro zostałem do tego zmuszony... – mruknął Jiminnie, wzdychając przy tym. Choć pomimo takiej reakcji, uśmiechnął się również. Więc nie było aż tak źle. - Chyba przyzwyczajam się do życia w tych dziwnie bogatych warunkach.

No w końcu!

- Widzisz? To nie jest takie złe. A raczej normalne – zauważyłem, zawsze mu to mówiąc. Jednak wychowując się w innych warunkach nie mogliśmy mieć na to takiego samego spojrzenia. - No może nie aż tak normalne, patrząc na to jak żyje Kyo. Ale normalne jeśli chodzi o godne warunki życiowe – dodałem, a moją uwagę przykuła dość nietypowa rzecz. W sumie nie „nietypowa", raczej typowa, ale od jakiegoś tygodnia. Bo wielki, koci kłaczek, a raczej odwłoczek z ogona Berry, nie był czymś zaskakującym na moich ubraniach. Raczej mnie rozczulał, przypominając o moich pociechach. - Oho, zostawiły mi coś, żebym za nimi tęsknił jak już je zostawię na te kilka godzin – stwierdziłem rozbawiony, unosząc go lekko do góry i postanawiając położyć na ramieniu Jimina. - Dla wujka Jimina od Berry – podsumowałem to, nadal posyłając mu szeroki uśmiech.

- Dziękuję. Ale lepiej zabierz, Chappie może nie polubić takich zapachów – zauważył, zerkając na tego sporego kłaczka. I w sumie miał rację. Lepiej nie denerwować tego słodkiego, choć wielkiego psiaka.

- Dobrze – zgodziłem się, łapiąc za odwłoczek Berry i chowając go do kieszeni. Bo oczywiście nie miałem zamiaru go tak marnować. Na pewno wyląduje gdzieś w rzeczach lub kieszeni Yoongiego, aby w ciągu dnia przypomniało mu o naszych kociczkach. - Przekażę im, że ich wujek nie chciał ich prezentu – mruknąłem, udając że jestem tym nieco urażony, choć zaraz się uśmiechnąłem, sięgając już po telefon.

Czas na małą sesję!

Skierowałem aparat na Jimina, zaczynając robić mu ładne, artystyczne zdjęcia. Starszy widząc to zaraz sięgnął po okulary przeciwsłoneczne, zdejmując jedną rękę z kierownicy, aby zrobić zimny łokieć przy bocznej szybie. Zacieszałem, bo jeszcze go takiego nie widziałem przed kierownicą. Zawsze był przykładnym kierowcą, nigdy tak nie kombinując. Ale czego się nie zrobi dla ładnego zdjęcia na Insta!

Nacykałem mnóstwo fotek, robiąc też zdjęcie odwłoku Berry, które również zaraz wylądowało na relacji. W końcu teraz to był najważniejszy kontent na moim profilu!

- Wyślij Kyo, będzie zachwycony – zaproponował Jiminnie, kiedy już edytowałem na szybko ze dwa zdjęcia.

- Najpierw trzeba zadbać o Instagram – zauważyłem, mając swoje priorytety.

Mój paluszek szybko z nimi podziałał. A kiedy były już gotowe wrzuciłem dwa zdjęcia na profil z krótkim opisem dotyczącym mojego dnia, oraz jeden na relację ze szczęśliwą emotką.

W końcu przeszedłem do podesłania jednego zdjęcia mojemu bratu, który oczywiście postanowił być obrzydliwy.

- Ugh – mruknąłem na to, rozbawiając tym oczywiście Jimina.

- Co ci napisał?

Wolałem mu to pokazać, ze zniesmaczoną miną, bo co to za napalone emotki DO MNIE?! Niech takie raki do Jimina prosto wysyła!

Za karę odesłałem mu moją mocno niezadowoloną selkę, na którą odpowiedział oczywiście swoją creepy, zadowoloną paszczą.

Ech, starczy tego na dzisiaj.

Szybko schowałem telefon, wywracając na niego oczami.

- Wracając do tematuuuu... – zacząłem, nawet nie komentując tej creppy fotki, bo to było na porządku dziennym. - Stwierdziłem, że najwyższa pora się ich pozbyć – kontynuowałem, odnośnie moich włosów, które zaraz dotknąłem, aby Jimin zrozumiał o czym mówię. Teraz, po całej tej pielęgnacji u fryzjera, były mięciutkie. Aż miałem ochotę cały czas je dotykać! - W końcu mieszkam teraz w Seulu, a nie w Kioto. Tutaj inne fryzury są w modzie. Nie planowałem farbować końcówek, ale fryzjerka mnie namówiła – zdradziłem mu powód mojej decyzji, ciekaw tego jak on to widzi. W końcu mieszka w Korei od urodzenia.

- Rozumiem. Pasują ci, choć w tamtych włosach było ci równie dobrze. Yoongi coś ostatnio wspominał, że też musi iść do fryzjera, byś nie zaczął mu kiteczek robić – stwierdził, a mnie od razu zamurowało.

SAY WHAAAAAAAAAAAAAAT?????

- NIE MA TAKIEJ OPCJI – powiedziałem dosadnie, nie wyobrażając sobie, aby Yoongi pozbył się tych przepięknych, czarnych włosów. NIGDY PRZENIGDY! - Połamię wszystkie nożyczki w Seulu – dodałem twardo, natychmiast łapiąc za telefon, aby wystosować dosadną wiadomość do hyunga.

„ŻADNEGO ODCINANIA WŁOSÓW, HYUNG"

I że też zdradził to tylko Jiminowi... W sumie nic dziwnego, bo doskonale wie, że jego włosy są nietykalne!

„Chociaż trochę je podetnę, bo mi na oczy wpadają"

I kolejna niezadowolona mina w przeciągu kilku minut. Najpierw wywołana przez Kyo, a teraz przez mojego ukochanego.

ŚWIETNIE! KOCHANI SĄ! PRZEKOCHANI!

Jimin również miał ubaw z mojego nastawienia, śmiejąc się początkowo.

No następny!

- Pamiętam, jak na początku naszej znajomości też miał taką szopę. A potem ściął i przez pół roku dziewczyny w klubach były jego bez mojej pomocy – zdradził, przez co znów potwierdzałem sobie teorie o mentalności Koreańczyków. Bo tak jak u nas długie włosy u mężczyzn były uważane za atrakcyjne i modne, tak tutaj były one wyjątkiem, odstraszając potencjalne partnerki.

A co jeśli teraz będę wabił do siebie jeszcze więcej dziewczyn w sklepach??

No nieeeeeeeeeeee...

„Milimetr hyung" – postawiłem mu jeszcze ultimatum, chowając już telefon, aby skupić się na kontynuowaniu rozmowy z Jiminem.

- Głupie. Ja bym poleciał tylko na tę szopę – zauważyłem, co może wynikało właśnie ze względu na środowisko w jakim się wychowywałem? W sumie z tej strony nigdy na to nie patrzyłem.

- Wiem, ale ty masz swój gust do rozczochranego Yoongiego – podsumował mnie Minnie, na co oczywiście przytaknąłem.

- Nogi miękną od takiego widoku. Koreanki naprawdę mają specyficzny gust... Zmieniając temat, przywykłeś już do życia z Kyo, prawda? – zapytałem, chcąc wyciągnąć z niego trochę informacji odnośnie ich wspólnego życia w tej willi.

- I tak i nie. Tak, jeśli chodzi o jego osobę. Czuję się szczęśliwy, mogąc jeść z nim posiłki, spędzać razem wolny czas, a czasem zasypiać w jego sypialni. Ale... to jest mimo wszystko specyficzne życie. Przez jego moc i zawód.

No tak... Jego ZAWÓD. Jakby nie mógł sobie znaleźć czegoś... bezpieczniejszego.

- Może... przyzwyczaimy go do bardziej rodzinnego życia? – zaproponowałem, wiedząc że może po kilku spotkaniach z naszą mamą zmieniłby zdanie na jej temat? - Przecież nasza mama go kocha i nie chciała oddawać. Dobrze by było gdyby znowu mogli się spotkać. Może zmieni jego nastawienie w kilku kwestiach, bo przyznam że... ma dziwne podejście do niektórych spraw.

- Nie wiem czy to cokolwiek pomoże. Czasem nawet się zastanawiam, czy w ogóle w to ingerować, bo może... tak mu łatwiej przy tej pracy.

No tak. TA praca.

- Pracę też powinien zmienić. Naraża nią siebie i wszystkich najbliższych – mruknąłem, mocno z tego niezadowolony. Bo choć po jego zachowaniu i otoczeniu człowiek mógł pomyśleć, że faktycznie jest zwykłym biznesmanem, to wiedząc do czego jest zdolny i w jaki sposób uciekł od ludzi, którzy wykonywali na nim tamte wszystkie badania i eksperymenty... ten jego obraz „inwestora" niezbyt mu pasował.

- Obawiam się, że to niemożliwe. Z takiego środowiska raczej nie ma wyjścia. Nawet jeśli jego boss dałby mu spokój, w co wątpię, to ma nadal masę wrogów – zauważył Jimin, z czym niestety miał rację, wywołując w ten sposób moje ciężkie westchnięcie.

- No tak, jak to pokazują w tych wszystkich mafijnych dramach. Zawsze moglibyście się zaszyć na jakiejś prywatnej wyspie. Którą kupiłbyś za jeden z tych naszyjników – stwierdziłem nieco rozbawiony, oczywiście nie mówiąc tego na poważnie. Po prostu to była alternatywa, która nagle pojawiła się w mojej głowie.

- I już nigdy nie moglibyśmy porozmawiać. Słaby plan, Jeonggukie. – Jimin jednak odebrał to trochę inaczej, posyłając mi smutny uśmiech, co zaraz mi się udzieliło, zwłaszcza gdy poruszył kolejną ciężką kwestię: - Bardzo chciałbym nie martwić się o to, czy ktoś nie zrobi mu krzywdy.

- W sumie... nie jest niezniszczalny. Ciekawe czy o tym pamięta – powiedziałem nieco ciszej, również się o niego martwiąc. Bo choć dawkował mi opowieści o swoim prawdziwym życiu i pracy, to wiedziałem co nieco od Jimina. I nie byłem z tego zadowolony, tak samo jak on.

- No właśnie – mruknęła na to moja bratnia dusza. I przez chwilę atmosfera zrobiła się dość ciężka. A żeby to zmienić i nie zamartwiać się teraz takimi rzeczami, bo nic nam to nie da, poruszyłem temat studiów Jimina:

- I co z tym kolokwium z gramatyki?

I tak rozpoczęła się nasza rozmowa o tych mniejszych problemach, związanych ze studiami. Gaworzyliśmy tak aż do samego domu Kyo i Jimina. A później przy kolejnym wystawnym obiedzie, przygotowanym przez sprawną kucharkę Margaret. I dopiero jak napełniliśmy swoje brzuchy tym pięciogwiazdkowym jedzeniem, starszy zaproponował jakąś rozrywkę, na którą oczywiście liczyłem przyjeżdżając tu.

- Na co masz ochotę? Kręgle? Masaż? Strzelnica?

Zaraz, zaraz...

- Strzelnica????? – powtórzyłem, zszokowany na to ostatnie słowo, bo nie przypominałem sobie, aby Kyo miał tu coś takiego?! A przynajmniej mi nie pokazywał?!

- Tak, Kyo uczy mnie strzelać – oznajmił blondyn, wzruszając przy tym ramionami, jak gdyby to było coś normalnego! - Całkiem fajne, dopóki to tarcza, a nie człowiek. – Chłopak westchnął przy tym, a ja siedziałem z lekko rozchylonymi ustami, niedowierzając w to. Bo rozumiałem Kyo, ale JIMIN?! - Wiem, też nie jestem z tego dumny. Ale może lepiej, byśmy bez niego za broń nie sięgali, to nie zabawki – stwierdził, choć NIGDY nie zamierzałem tego robić. Zdecydowanie byłem pacyfistą. Nie wiedziałem nawet czy odważyłbym się chwycić za broń. Dlatego kompletnie odszedłem od tego tematu, poruszając ten ważniejszy:

- Aaaa... jakimś autkiem możemy się przejechać? – zaproponowałem, bo to bez trybów „sportowych" na pewno było bezpieczniejsze.

- Cóóóż... chyba każdym? – stwierdził trochę niepewnie Jiminnie. A mi tyle wystarczyło. Bo zaraz wstałem od stołu, gotów pójść do tego wypasionego garażu. Choć nie miałem pojęcia jak tam dotrzeć.

- To prowadź, hyung – poprosiłem podekscytowany, a kiedy ruszyliśmy, blondyn jeszcze mnie ostrzegł:

- Ale nie powinniśmy ruszać tych bardzo sportowych... Kyo mówił, że mają niezłego kopa.

Oj tam, oj tam, on zawsze głupoty biadoli.

Dlatego tuż po dotarciu przed „dzieci Kyo" moje spojrzenie wędrowało do tych bardziej wypasionych autek, nawet jeżeli wiedziałem, że nigdy sobie takiego nie kupię, bo po prostu są nieekologiczne. Ale przejechać się zawsze można.

I niestety nie dane mi było wybranie sobie idealnego autka na tę podróż, bo drzwi garażu otworzyły się, ukazując...

IONIQ 6?! DO TEGO W ŚLICZNEJ, CZERWONEJ WERSJI?! TO NIEMOŻLIWE!!!

Samochód wjechał na środek garażu, a ja stałem jak zaczarowany. Ze środka wyszedł oczywiście mój brat, który wręczył mi przycisk do otwierania tego cuda.

- Chciałeś tego dziada, to masz – stwierdził sobie, OT TAK.

- Ale... To jest szóstka?! – zauważyłem zaskoczony, zdezorientowany i kompletnie niczego nieogarniający. A Kyo jak gdyby nigdy nic zaczął sobie o nim opowiadać:

- No jest. Wygodny. Aerodynamiczny. Kamery zamiast lusterek. – Zaczął je przy tym prezentować, machając wokół nich rękoma. - Jak się przegrzeje silnik to flap flap i wszystko gra. – Przeszedł przy tym przed maskę, pokazując na elementy chłodzące, o których jak najbardziej już słyszałem. Bo to był cudowny, latający po asfalcie ptak, a nie samochód. Choć dla Kyo inne jego elementy były ważne, bo zaraz przeszedł na jego tył, wskazując na niego owalnym ruchem rękoma. - A mimo wszystko dupkę ma jak porszak. Akumulator 77 kilowatków, napęd RWD, AWD... I w sumie nie ma go czym więcej chwalić, bo to elektryk. Nie poszalejesz nim – stwierdził na koniec, wzruszając ramionami. I patrzył na mnie, czekając na coś. Ale NA CO?! CO JA MIAŁEM Z NIM ZROBIĆ?! I dopiero to blondyn złapał mnie za rękę, ciągnąc do jakiegoś papieru. Chyba umowy kupna????? Nawet nie wiedziałem co w tej chwili podpisuję. Choć jemu tyle wystarczyło, bo zaraz zabrał ten dokument, podchodząc jeszcze do Jimina, witając go całusem.

- Cześć kochanie. Ja tylko na chwilę, chciałem wam go podrzucić póki jest okazja – wytłumaczył mu. I o dziwo Jimin też w ogóle nie był tym zaskoczony.

WIĘC TEŻ WIEDZIAŁ O PLANIE KYO?!

- Już się martwiłem, że się miniemy. Wróć na kolację – poprosił, po czym wymienili się kilkoma buziakami.

- Dzisiaj wszystko mam wyliczone, powinienem się wyrobić – obiecał i zaraz niestety powrócił do mnie, do tego męcząc kosmyk moich włosów, którym zaczął się uważnie przyglądać. - Już bez kity? – zapytał i chyba liczył na jakąś odpowiedź? To się przeliczył... Bo milczałem, wpatrując się w niego wielkimi oczami. - Dobra, nareczka niuńki – stwierdził po braku mojej reakcji, kierując się już do wyjścia z garażu tymi samymi drzwiami, którymi tutaj wjechał.

I nawet jak już Jimin się z nim pożegnał, a Kyo zniknął z zasięgu mojego wzroku, nie ruszyłem się choćby o milimetr.

- Myślałem, że nie zdąży z tą niespodzianką. Początkowo miał na ciebie czekać w naszym garażu, ale coś się nie wyrobili z dostarczeniem go.

Nie słuchałem go teraz zbytnio. Nie dlatego że nie chciałem, ale szok i niektóre fakty były za mocne, aby ruszyć się z miejsca, a co dopiero czegokolwiek słuchać!

Bo przecież... bo przecież...!

- Przecież to... przecież to... SZÓSTKA. Tego jeszcze nie ma w sprzedaży – zauważyłem nie wierząc w to, co się tu właśnie stało. To było tak surrealistyczne. Kyo wpadający do garażu mówiący od niechcenia: „Siema, Jeonggukie, kupiłem ci auto za pół miliona dolarów. Taki tam drobiazg z okazji zdania prawka. A teraz spadam, naura", i tyle go tu było.

- Ale kolor w porządku? Nie byłem pewny, ale Kyo się uparł. – Dopiero teraz dotarły do mnie jakiekolwiek słowa Jimina.

I O KOLOR SIĘ MARTWILI! DOBRE SOBIE!

- Kolor????? Hyuuuuuuuuung. On mógłby być nawet brązowy, a nadal byłby idealny! – wykrzyczałem w końcu, podekscytowany. Bo nawet jeśli był to ZA DROGI prezent, dlaczego miałbym na niego narzekać i go teraz zwracać? Kyo miał gest, to nie będę nic gadał.

Złapałem za kluczyk, który starszy zostawił na dachu przy podpisywaniu papierów i kliknąłem go, aby odblokować. Niestety byłem zaznajomiony z funkcjami piątki, a nie szóstki, dlatego trochę musiałem pokombinować zanim zrozumiałem jak działa choćby klamka od drzwi.

Ojjj, to będzie ciężki orzech do zgryzienia. Spędzę w nim długie godziny zanim go zrozumiem.

- Jedziemy, Jiminnie! – oznajmiłem, szeroko się do niego uśmiechając i zapraszając już do środka. I tak, ostatecznie, wylądowaliśmy w moim wymarzonym samochodzie, a nie jakimś sportowym z garażu Kyo. I nawet Yoongi, choć początkowo niezadowolony, cieszył się z mojego szczęścia, akceptując nasz nowy środek transportu, do którego musi zacząć się przyzwyczajać. Bo po odebraniu prawka to ja będę kierowcą naszej rodziny!



Jimin:

Nie sądziłem, że zaakceptowanie mojej nowej rzeczywistości przyjdzie mi tak szybko. Wręcz za szybko, ale może jest trochę prawdy w tym, że ludzie łatwo przyzwyczajają się do wysokich standardów. Nie marudziłem już na jeżdżenie na uczelnię autem, bo inaczej w ogóle bym się na nią nie dostał. Miałem sporo zajęć związanych z pomocą Wonyoung oraz nauką strzelania i kursem samoobrony. Starałem się znaleźć czas na pracę dyplomową, nie mając ochoty poświęcać czasu przeznaczonego na domowe randki z Kyo. Chyba nawet zacząłem popadać w rutynę.

Tego popołudnia miałem zamiar zaszyć się w kawiarni, gdzie pisałbym kolejny podrozdział, gdy moje plany pokrzyżował SMS od ukochanego:

„Minnie, mój piękny, Sunshine dzisiaj po Ciebie przyjedzie. Landryną się nie przejmuj. Ktoś się nią zajmie."

Westchnąłem na to ciężko.

Zacznę prowadzić biznesowy kalendarz i też będzie się do mnie wbijał na spotkania.

„Dlaczego? Nie mogę pojechać sam? Co to za niespodzianka?"

„Zmieniamy lakier Landryny. Może być różowy, prawda?"

Zastrzelę go. Oczywiście nie dosłownie, ale sam się prosi o kopa w dupę.

„Ale proszę, nie rażący róż. Delikatny"

W odpowiedzi uzyskałem dwa zdjęcia. Jedno wyglądało, jakby jakaś słowiańska babcia własnoręcznie przygotowała narzuty z koronek na fotele i drugie z autem oklejonym... pluszem? I doczepionymi uszami i ogonem kota.

Oddychaj Jimin. Jeśli to zrobi, będziesz jeździł Czarną Perłą. Jemu na złość.

Kochanie, jeśli nadal chcesz mieć jaja, radzę ci porzucić ten pomysł"

„Ale taki ładny kotek będzie. Do zobaczenia później"

Byłem już niedaleko parkingu, więc skierowałem się zobaczyć, czy zdążyli zabrać moje auto. Niestety faktycznie zniknęło, a w jego miejscu stał czarny Mustang, z siedzącym w środku Sunshinem.

Gdy do niego pomachałem, od razu wysiadł i przeszedł na drugą stronę pojazdu, by otworzyć mi drzwi. Jak zawsze uśmiechał się promiennie, niczym słoneczko.

Jakim cudem tak przyjazna osoba jest mafiozą? Tego nigdy nie zrozumiem.

- Cześć. Miło cię widzieć w innym środowisku niż klub - powiedziałem, gdy znalazłem się już wystarczająco blisko niego i mogłem wsiąść do auta.

- Cześć Jiminnie - przywitał się radośnie. - Ciebie również - zapewnił i zamknął już drzwi.

Przez okno widziałem, jak jakaś grupka pokazuje palcami w naszą stronę i szepcze coś, a niektórzy robili zdjęcia.

No tak. Wyjdzie na to, że znalazłem sobie nowego sugar daddy. Echhhh...

- W końcu nie musimy do siebie krzyczeć - zauważył, odpalając auto.

Miał rację, w klubie zawsze musieliśmy podnosić głos, aby się usłyszeć, więc dopiero teraz mogłem poznać taki jego prawdziwy ton. A był równie radosny, co jego uśmiech.

- Bez krzyczenia masz jeszcze przyjemniejszy głos - podzieliłem się z nim moim spostrzeżeniem, na co chłopak zaśmiał się wesoło. - To gdzie masz mnie zawieźć? Co Wednesday wymyślił?

- Wiesz jakie on ma pomysły. Dzisiaj Seul, jutro Hawaje... - rzucił, niby z obojętnością wzruszając ramionami, ale widać było, że niezwykle go to bawi.

- Ja mu dam Hawaje, jeszcze tego brakuje, by się w słońcu parzył – mruknąłem, niezadowolony taką wizją. Bo naprawdę upały były dla niego niewskazane. Podobno latem nie wychodzi praktycznie z domu. Aż mam ochotę zabrać go na jakąś daleką północ, by nie musiał cierpieć.

- Woziłbyś go w takim wielkim pojemniku na kółkach z lodowatą wodą - podpowiedział Sunshine, wręcz podekscytowany taką wizją. Gdy sobie to wyobraziłem, nie mogłem powstrzymać szerokiego uśmiechu. – „Jiminnie rzuć smaczka", i cyk orzeszek ląduje w pojemniku Wednesday.

Oboje wybuchnęliśmy śmiechem.

- To bardzo prawdopodobna opcja - przyznałem.

Przez resztę drogi rozmawialiśmy o różnych, dziwnych sposobach tego, jak Kyo musiałby funkcjonować, gdyby na co dzień żył w tropikach. Z tego, co zauważyłem, Sunshine prowadził znacznie spokojniej niż mój chłopak, za co byłem mu w duchu wdzięczny, mogąc cieszyć się spokojną przejażdżką.

W końcu dotarliśmy pod wysoki, niczym niewyróżniający się wieżowiec, jakich w Seulu pełno. Wyglądał jak siedziba jakiejś korporacji, więc zapewne przyjechaliśmy do biura Kyo. Nie miałem okazji zobaczyć go jeszcze w tej „normalnej" pracy, więc nawet mnie to podjarało.

Nim zdążyłem wysiąść, mój dzisiejszy kierowca podał mi identyfikator gościa.

- Napisz Wednesday, że już jesteś i udaj się na najwyższe piętro - poinstruował mnie i życzył dobrej zabawy.

Podziękowałem Sunshine'owi za podwózkę i opuściłem pojazd, żegnając się krótko. Po czym ruszyłem do budynku. Oczywiście po drodze zapewniłem w wiadomości mojego ukochanego, że zaraz u niego będę.

Ochroniarz sprawdził moją przepustkę i pokierował mnie do wind, a gdy wsiadłem do środka zauważyłem, że najwyższym piętrem było to o numerze 69.

Ale zabawne, kochanie...

Rozbawiony wjechałem na najwyższy poziom, a kiedy opuściłem windę przywitało mnie spore pomieszczenie, urządzone minimalistycznie i nowocześnie. Jak zawsze otoczenie mojego ukochanego było pełne klasy i dobrego gustu.

Za biurkiem, mieszczącym się na środku pokoju, siedziała kobieta, która na mój widok podniosła się i ukłoniła grzecznie. Oczywiście wyglądała, jakby porwano modelkę prosto z wybiegu i kazano jej grać sekretarkę w reklamie.

- Witam, panie Park. Pan Kim już na pana czeka - powiedziała melodyjnym tonem, wskazując na drzwi po mojej prawej stronie, gdzie na tabliczce widniał napis: „CEO Kim Jaesung".

Ach, no tak. Tutaj ma inną tożsamość.

Ukłoniłem się, dziękując cicho za pomoc, po czym skierowałem się tam i zapukałem grzecznie. Nie czekałem jednak na pozwolenie, od razu wchodząc do środka.

Znalazłem się w gabinecie, zajmującym chyba z pół piętra. Na spokojnie można by w nim zamieszkać. Nie skupiałem się jednak na wystroju, kierując wzrok na stojącego tyłem do mnie Kyo. Ubrany cały na biało, włosy związane w kitkę.

Mmmmm to lubię.

- Dotarł pan, panie Park - powiedział spokojnie, bardzo oficjalnym tonem.

A więc tak chcesz się bawić? Podoba mi się.

- Dzień dobry, panie Kim. - odpowiedziałem spokojnie, podchodząc bliżej.

Położyłem moją uczelnianą torbę na mijanym fotelu i szybko wygładziłem koszulę.

- Nie traćmy pana i mojego cennego czasu. Dlaczego zostałem wezwany do pana gabinetu?

- Bo chyba najwyższa pora ustalić pewną sprawę.

Przewróciłem oczami z delikatnym uśmiechem, zatrzymując się przed jego biurkiem.

Dramatopisarz normalnie.

- Słucham zatem.

- Że jest pan... - zaczął i odwrócił się do mnie. Dopiero teraz zauważyłem, że trzyma laskę, którą zaraz we mnie wycelował. - Najjaśniejszą gwiazdą ze wszystkich gwiazd - wyjaśnił, posyłając mi dumny uśmiech, jakby myślał nad tym tekstem cały dzień.

Nie mogłem powstrzymać śmiechu, kręcąc na niego głową.

- A już myślałem, że chce pan datę ślubu ustalić... - stwierdziłem i obszedłem mebel, by przytulić się do mojego gałgana.

Pierwsze co odnotowałem to to, że Kyo miał dość niską jak na niego temperaturę. Zwykle uczucie było takie, jakbym przytulał kogoś z lekką gorączką, dlatego łatwo wyłapywałem takie zmiany.

- Oświadczyny to przecież tylko przy rodzicach - stwierdził powagą, po czym oparł laskę o szybę i objął mnie jak należy. Schylił się nieco, aby móc dać mi kilka buziaków, które były już naszym zwyczajnym powitaniem. Oczywiście, aby mu to ułatwić, sam wspiąłem się na palce.

- To kiedy jedziemy do Busan?

- Choćby zaraz.

Kyo objął mnie w pasie i pod kolanami. Bez większego wysiłku podniósł mnie i przeniósł na kanapę. Nie protestowałem, przyzwyczajony już do tego, że młodszy lubi mnie nosić.

Ułożył mnie na miękkim meblu, samemu zawisając nade mną. Jego ukryty pod rękawiczką palec przyjemnie pogładził mój policzek, zjeżdżając też na szyję. Chłopak pochylił się bardziej i zastąpił swoje palce ustami, które zaczęły składać mokre pocałunki na mojej skórze. A to nie był najlepszy pomysł.

- Kyo... - jęknąłem, kładąc dłonie na jego torsie, by spróbować go lekko odsunąć. - Nie rozpalaj mnie, bo znowu źle się to skończy dla moich spodni.

- Zaraz... się... nimi... zajmiemy - wymruczał między pocałunkami. Jego palce zaczęły majstrować przy guzikach mojej koszuli, a ja miałem coraz więcej pytań w głowie.

- A jak ktoś wejdzie? - zapytałem, zaciskając nieco palce na jego ubraniu.

- Nikt nie wejdzie do mojego gabinetu, Minnie - zapewnił i pomógł mi się pozbyć koszuli, odsłaniając przed nim mój tors.

Zawstydziłem się nieco, ale z przyjemnością powitałem w tym miejscu jego usta. Młodszy mruczał tam i zostawiał kolejne mokre ślady. A to było stanowczo za dużo.

Użyłem nieco więcej siły, by trochę się podnieść, zmuszając też do tego samego Kyo, po czym przyciągnąłem go do namiętnego pocałunku, nie mogąc się powstrzymać. Wolałem czuć jego wargi na swoich, czerpiąc z tego najwięcej przyjemności. No, nie licząc tego, gdy zawędrował nimi na moje uda i pośladki. Pieszczoty w tych miejscach były równie przyjemne, co nasze pocałunki.

Dłonie mojego ukochanego już zaczęły dobierać się do moich spodni, gdzie walczyły z guzikiem i zamkiem, starając się nie przerywać naszych pieszczot. Gdzieś z tyłu głowy miałem myśl, że powinniśmy natychmiast przestać, póki nie zrobiło się niebezpiecznie, ale temperatura ciała Kyo wcale nie rosła.

Czyżby nauczył się jakoś to kontrolować?

- Czyli zabrałeś mi autko, byśmy się mogli pogździć? - zapytałem z lekkim uśmiechem, kiedy moje bokserki wylądowały na podłodze obok reszty garderoby.

W odpowiedzi mój ukochany posłał mi bardzo niegrzeczny uśmiech, a kilka sekund później leżałem na brzuchu. Aż miałem ochotę się wypiąć, by pokusić go widokami, kiedy poczułem dłonie na swoich pośladkach. I aż się zapowietrzyłem, prawie krzycząc, bo dłonie Kyo były pozbawione rękawic. Ale ból nie nadszedł, strach też sparaliżował mnie tylko na chwilę. Aż przez sekundę przemknęła mi w głowie myśl, że to jakiś kolejny brat Jeon, który podszywa się pod swoje rodzeństwo, jednak odrzuciłem taką opcję, bo przecież moje serce wiedziało, co czuje. Dlatego starałem się nieco unieść i odwrócić, by rozeznać się w sytuacji.

Młodszy uniósł jedną z dłoni, widocznie rozumiejąc, co chcę zrobić. W pęknięciach, które miał na ręce nie było jednak zwyczajnej, pomarańczowo-czerwonej magmy, a zamiast tego płynęło coś o kolorze szmaragdu.

- Kyo, co ci się stało? - zapytałem, nadal nieco przerażony. Bo to nie było normalne. Znaczy ok, jego moc sama w sobie odbiegała od normy, ale to było jeszcze dziwniejsze!

Przewróciłem się na bok, by złapać za jego dłoń i przyjrzeć się lepiej.

- No nie da mi się nacieszyć moimi brzoskwinkami... - wymamrotał, ale zignorowałem to, delikatnie przejeżdżając po pęknięciu, które było tylko odrobinę cieplejsze, niż reszta jego skóry.

Podniosłem spojrzenie, by przyjrzeć się ukochanemu, który jakoś nie wyglądał na zbyt przejętego.

- Jak to zrobiłeś? Brałeś coś? To bezpieczne dla ciebie? - zasypałem go od razu pytaniami, bo nic mi teraz nie siedziało w głowie oprócz strachu o jego zdrowie i życie.

- Tego nie wiadomo. Jestem raczej jedynym takim przypadkiem na świecie, więc moi naukowcy nie mają na kim innym tego badać.

- Kyo! A jeśli to cię zgasi całkowicie?!

- Aj nie panikuj - burknął, odsuwając się już i usiadł na kanapie, dając mi możliwość całkowitego podniesienia się. Dlatego od razu usiadłem obok, przyglądając mu się uważnie. Był rozczarowany, najwyraźniej naprawdę licząc na coś więcej. Po to mnie chyba też wezwał, a zmiana lakieru auta była tylko wymówką.

Dlatego po chwili wahania przesunąłem się na jego uda i usiadłem na nich okrakiem. Jego dłonie skierowałem znów na moje pośladki, które od razu zaczął macać.

- Co ja bym bez ciebie zrobił, hm? - zapytałem, jeszcze nie mogąc pozbyć się zmartwienia.

Pogłaskałem jego policzki, przyglądając się twarzy, na którą znów wrócił uśmiech.

- Nic mi nie będzie, Minnie.

- Na pewno? - szepnąłem, patrząc w te piękne oczy. - Ale... nie będziesz tego zażywał na stałe, prawda? Bo potrzebujesz ognia w pracy... - wymruczałem, samemu już nie wiedząc, czy to dobrze, czy źle. Z jednej strony nie mógł się pozbawić mocy, bo mógłby stać się mało użyteczny dla swojego środowiska, co stwarzało pewne ryzyko, że będą chcieli się go pozbyć. A z drugiej, gdyby to miało mu zapewnić normalne życie... Jednak wiązało się to z eksperymentowaniem na samym sobie, a tego dla niego na pewno nie chciałem!

- Niee, na stałe na pewno nie. Nie znamy skutków ubocznych, lepiej nie ryzykować. Tylko wtedy, gdy będę chciał wypieścić moje brzoskwinki - wyjaśnił, podszczypując moje pośladki.

- A... jak długo się to utrzymuje?

- Jakieś dwadzieścia minut. Pi razy drzwi.

- To ile nam jeszcze zostało?

- Ojjjj mało czasu, mało, Minnie. Zwłaszcza jak tak gadamy i gadamy - uznał rozbawiony.

- No to na co czekasz? - zapytałem cicho, przysuwając się tak, by otrzeć się o wybrzuszenie w jego spodniach.

- Ja czekam? Czy ktoś mi tu niepotrzebnie biadoli? - Młodszy podroczył się jeszcze ze mną rozbawiony i sam pokierował mnie swoimi rękami tak, bym znów sprawił nam przyjemność.

Nie zwlekaliśmy dłużej, trochę czując jak czas nas goni. W końcu obaj nie chcieliśmy, by w trakcie seksu jego dłonie mnie sparzyły.

Chłopak był już gotowy, bo z kieszeni w swojej marynarce wyjął opakowanie z gumką.

- Pomóż kochanie, bo nie mam wprawy - wymruczał, a ja chętnie się za to zabrałem, przygotowując go do zabawy. Mnie nie musiał, bo przez częste stosunki w jaskini lub w wannie z lodowatą wodą, byłem już dość rozciągnięty.

Nasz stosunek nie trwał długo, bo najwyraźniej obu nas mocno podniecało, że możemy kochać się bez udziału wody. Jak normalna para. Dlatego moje ujeżdżanie Kyo było bardzo szybkie i intensywne, wyrywając spomiędzy moich ust jęki, a z jego przyjemne mruczenie i głębsze oddechy.

Kiedy obaj skończyliśmy, przenieśliśmy się do pozycji leżącej. Mój ukochany nadal mógł dotykać mnie bez rękawiczek, co wykorzystał do głaskania moich policzków.

- Mój śliczny - wyszeptał, łapiąc mnie delikatnie za nos.

- Mój najukochańszy - odpowiedziałem i dałem mu delikatnego buziaka, rozkoszując jeszcze pozytywnymi odczuciami po stosunku.

Patrzyliśmy sobie przez chwilę w oczy, a przez moją głowę przeszło kilka różnych myśli. Uczepiłem się jednej, która nawiązywała do naszej wcześniejszej rozmowy przy biurku.

- Pojedziemy na nowy rok do moich rodziców? - zapytałem. Nie liczyłem na to, że wtedy mi się oświadczy, po prostu chciałem go w końcu przedstawić mojej rodzinie. Czy go zaakceptują, czy nie - nieważne. Nie rozdzielą nas, bo przeznaczenia nie da się zmienić.

Kyo potrzebował chwili, by się nad tym zastanowić, ale w końcu wyszczerzył się.

- Żeby mnie teściowa zwyzywała? Chętnie!

- Dlaczego by miała? - oburzyłem się od razu, nie rozumiejąc dlaczego z góry zakładał, że moja mama go nie polubi.

- Bo mam blond włosy, chodzę w rękawiczkach i jestem „inwestorem" - wyjaśnił, na co prychnąłem.

- Głupek - mruknąłem, po czym spojrzałem na zegarek na nadgarstku mojego ukochanego. - Jedziemy do domu?

- Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia, chcesz mi potowarzyszyć?

- Bardzo chętnie. Ale wstąpimy po jakieś jedzonko po drodze?

- Możemy.

Jeszcze jeden całus, chwila odpoczynku i zebraliśmy się w drogę. Oczywiście Kyo musiał zmienić koszulę, bo skończyłem na niej. Ale nie stanowiło to problemu, gdyż jak każdy prezes, miał całą szafę w biurze.

Odwiedziliśmy przeróżne lokalizacje w mieście. Mój ukochany załatwiał kolejne sprawy, a w czasie jazdy prowadził liczne rozmowy na tematy, które nie do końca rozumiałem. Siedząc przy nim naprawdę byłem w stanie uwierzyć, że jest tylko „inwestorem". Ale sam też nie próżnowałem. Skoro pomagałem Wonyonung w byciu asystentem Kyo, to poświęciłem ten czas na odpisanie na parę maili z jego drugiego telefonu służbowego, oraz weryfikację dokumentów, które pozyskaliśmy z naszych kolejnych przystanków. Bardzo starałem się nie robić wielkich oczu na kwoty, jakie były tam zapisane, bo sumy były tak abstrakcyjne, że niektórych nawet nie potrafiłem przeczytać.

Zamówiłem nam obiad w jednej z restauracji, które mijaliśmy, więc w drodze do innego biura zahaczyliśmy po nasze zamówienie. Zjedliśmy na spokojnie w wieżowcu (kolejnym należącej do jakiejś firmy Kyo), po czym udaliśmy się w kolejne zakamarki tego ogromnego miasta. Chyba nie zdawałem sobie sprawy, jak ogromny jest Seul, póki nie zobaczyłem tych wszystkich miejsc, o których nie miałem pojęcia. Ale to dobrze, dzięki tej wycieczce czułem się potrzebny, jak prawdziwy asystent. I może nawet mógłbym się przyzwyczaić do takiej pracy i zostałbym jego seksownym sekretarzem?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top