13 - Matenrou

[5747 słów]

LET'S GO :DDD

~~~~~~~~



Kyo:

I wtem Kyo rzekł:

Niechaj Minnie otworzy dla mnie swoje serce, wraz ze wszystkimi innymi swoimi zakamarkami, które mógłby dla mnie otworzyć.

I stało się.

Minnie dość przyzwoicie przyjął informację o moim jestestwie i panowaniu w Seulu. Wręcz nawet pokusiłbym się o stwierdzenie, że był szczęśliwszy niż przy pierwszym spotkaniu mojego braciaka na lotnisku. A już się obawiałem, że tego nie przebiję. Ale gdzie tam, wystarczyło się ładnie uśmiechnąć, wyznać szczerze co czuję i mój mały Jiminnie już był mój. Mój i tylko mój. Na co przecież tak długo czekałem.

Pomimo ogólnej opinii o ludziach takich jak ja, nie tylko destrukcyjnych na miarę jakiejś klęski żywiołowej, którą poniekąd byłem, a po prostu niebezpiecznych i mających w dupie uczucia innych, grzecznie czekałem. Długie, długie lata. Czekałem na to, co wyniknie z relacji Jimina i mojego brata. Bo jednak ich miłość byłaby łatwiejsza, zapewniając mojemu Minniemu spokojne życie. Bo pomimo jego magnetycznych właściwości, przyciągających moją duszę, nie chciałem się do niego zbliżać. Mogłem go zranić, zupełnie nieumyślnie. Lub narazić na niebezpieczeństwo pracą, której się podjąłem. Bo jednak bycie seulską elitą wiązało się ze sporym ryzykiem. Dlatego tak jak od czternastu lat, wiodąc samotne życie, byłem gotów sobie odpuścić, poświęcając tylko pracy i obserwując z daleka ich szczęśliwe życie.

A jednak mój braciak miał inne plany, wręcz wpychając Jimina w moje ramiona, mówiąc przy tym: „Bierz go, ja wolę kopię naszego ojczulka. Niech mnie sponsoruje. Niech dużo pracuje. I niech kocha pracę zamiast mnie. Oooo tak, dla mnie to życie idealne". Ale co ja go będę pouczał? Nie chce naszej ślicznej bratniej duszy? To nie. Ja się nim zajmę. Porozpieszczam go na swój sposób, nie stosując żadnych tanich zagrań, bo dobrze wiedziałem, że ich nie lubi. Zresztą, czego ja o nim nie wiedziałem? Miałem ludzi od tego, aby wiedzieli o nim wszystko. Do tego na bieżąco. I nie ze względu na pozyskiwanie informacji, choć to był dodatkowy plus tego przedsięwzięcia. Zależało mi po prostu na jego bezpieczeństwie. Bo ktoś łatwo mógł powiązać mnie i Jeongguka, odkąd przeprowadził się do Seulu. A Minnie był idealnym targetem, aby zajść mi za skórę i pozyskać to, czego dana osoba potrzebowała.

Wracając jednak do mojego planu. Moje początkowe zamiary ograniczały się do rozmowy z nim, może niewielkiego buziaka i odstawienia go grzecznie pod blok, aby wrócił do swojego spokojnego życia. Ale jak to wyjaśnić mojej szalonej głowie, pochłoniętej przez ogień, który mną władał, podejmując niektóre decyzje? I tej cholernej nitce, która zaplątała się wokół mojej duszy i przyciągnęła na ament do Jimina? No jak? Ni cholery się nie da. Dlatego musiałem mu sprezentować moją skromną i pokorną osobę na urodzinki, zabierając na kolejną wariacką przejażdżkę, które z nim były idealnymi wieczorami. A jakby to było za mało, dorzuciłem do tego niewielki prezent w postaci naszyjnika, który idealnie pasował między tymi ślicznymi obojczykami. Ot taki mały diamencik dla mojego diamenciku.

Ale czym byłyby urodziny bez urodzinowej, romantycznej kolacji? W końcu pomimo tego kim byłem, w moim sercu skrywał się prawdziwy amant. Uwodząc na swój wyjątkowy sposób, ale uwodząc. I będąc w tym na tyle skuteczny, abym równo o czternastej czekał na moją gwiazdę pod jego uczelnią.

Moja Baby Girl, moja czarna, seksowna Maserati jak zawsze przyciągała wielu adoratorów. Sporo byczków, jakoś w wieku Jeongguka, prosiła o pozwolenie na pstryknięcie fotki, czego im nie zabraniałem, nie pozwalając jej jedynie dotykać. I miałem nadzieję, że mój braciak, jako fan elektryków, nie dołączy tu zaraz do nich, stając jak wryty, gdy pomimo mojej czapki z daszkiem zauważy między nami podobieństwo. Albo jakiś jego kumpel wyleci do mnie z tekstem: „Jeonggukie, to twoje?", na co chętnie bym odpowiedział: „Niee, mojego bogatego brata, przecież wiesz, że ja jestem biedakiem". Och, ile bym dał, żeby rzucić sobie takim niewinnym żartem, zmieniając jego spokojne lata na uczelni w szkołę przetrwania. Nie żebym go nienawidził. Kochałem go, jak to mojego brata. Po prostu byłoby to zabawne.

I tak z braku lepszego zajęcia, czekając na Minniego, opowiadałem o mojej czarnej bestii jarającym się nią studenciakom. Oczywiście dopóki moje spojrzenie nie natrafiło na mojego aniołka. I daaaaaaaaaaaaaaamn, jeżeli we mnie był ogień, to co płynęło w jego żyłach? Złoto i diamenty?! Bo wyglądał luksusowo, jak najdroższy produkt Louis Vuitton, prezentując się nieziemsko w błękitnej koszuli, białych spodniach i moim naszyjniku, który jak sroka wypatrzyłem już z oddali.

To był mój znak, aby opuścić w końcu samochód i pożegnać się z byczkami nadal strzelającymi sobie foty z moim autem.

– Dobra, mordeczki, bo mój piękny już idzie.

Jeszcze zbiłem z niektórymi pionę, słuchając ostatnich komplementów dotyczących Maserati i mojego wyboru auta, po czym mogłem już przejść na drugą stronę, otwierając drzwi dla mojego diamentu.

– Co tam, jak tam dzisiaj, Minnie?

Żeby od razu nie wylecieć z jakimś krzywym tekstem o aniołach spadających z nieba. Choć w tym przypadku naprawdę by on pasował.

Chłopak wsiadł grzecznie, a ja podniosłem rękę do góry, żegnając się z moją publicznością, która jeszcze cykała ostatnie foty, i kierując się na miejsce kierowcy. A kiedy usadowiłem się na moim tronie, mając w końcu obok moją królową, Minnie kontynuował:

– Trochę słabo. Pożyczyłem znajomemu notatki i przypadkiem uszkodzili mi notes w punkcie ksero.

– Ok, czas pozwać punkt ksero – skwitowałem, całkiem poważnie. Powstrzymując się od walnięcia czegoś w stylu: „Czas zobaczyć jak punkt ksero staje w płomieniach", żeby go nie płoszyć. Jeszcze.

Oczywiście zanim ruszyliśmy, musiałem się przywitać z moją gwiazdą, pochylając w jego stronę. Pierwsze co zauważyłem to jego ładne perfumy, które jeszcze bardziej wabiły spragnione ciepłej skóry Minniego wargi Kyo.

Czas coś tu sobie skubnąć. Hm, hm, hm.

Moje oczy poprzyglądały się jego twarzy, w końcu padając na mój ulubiony fragment, zaraz lądując tam z ustami, dając mu buziaka w ten mięciutki policzek.

Pomaltretowałbym...

Ale jeszcze nie wolno!

Odpuściłem sobie ten miękki, wołający mnie do siebie fragment jego skóry, aby przenieść swoje usta blisko jego ucha, chcąc nieco wpłynąć na jego zmysły.

– Ktoś tu się dzisiaj dla mnie ładnie wyszykował – wyszeptałem, mrucząc mu miło prosto do uszka. A żeby tego było mało, pochyliłem się jeszcze, muskając wargami jego szyję.

Smakowity.

Te, Kyo, w Smakosza się zaczynasz bawić?

A co ja poradzę, że trafił mi się taki słodki?

Meh, no nic!

No właśnie!

Wywróciłem oczami na ten mój wewnętrzny monolog, na szczęście jak zwykle mając rację z moimi przemyśleniami.

– Podoba ci się? Nie chciałem przesadzać – stwierdził, choć nie sądziłem, aby była to prawda?

– Jak nie podoba, jak podoba! Fajna ta koszuleczka... Trochę prześwituje. – Zaraz wytknąłem mu to, co moje sokole i srokowe oko zauważyło, pchając się między te dwa górne, odpięte guziki, chcąc przez nie zajrzeć pod tę koszulę. Bo w sumie nawet przy naszym pierwszym spotkaniu, miałem okazję ujrzeć co się tam kryje. I zdecydowanie były to tęcze i jednorożce, które śpiewały mi jak syrena na morzu zagubionemu marynarzowi. „Chooooodź tu Kyooooo, chooooodź do naaaassss".

Jiminnie znów wybił mnie z moich głębokich przemyśleń i oderwał od podglądania tego, co skrywał pod koszuleczką. Dlatego usiadł już grzecznie, rozwalając się na moim siedzeniu.

– Mówiłeś wczoraj o jakiejś restauracji. Czy możemy pojechać do takiej, którą ja wybiorę?

Zaraz, zaraz...

– Minnie, pojedziemy do mojej restauracji. Muszę się pilnować w miejscach publicznych – próbowałem go uświadomić, bawiąc się już palcami lewej ręki na kierownicy.

– Ale... mówiłeś, że to restauracja z widokiem na Seul, a ja... tak nie za bardzo mam kasę na takie rzeczy. Nie chcę, byś za mnie płacił, źle się wtedy czuję – stwierdził, widocznie tym zestresowany i zakłopotany. Doskonale wiedziałem o jego sytuacji finansowej. I aż miałem ogromną ochotę wysłać mu jakiś milionik dolarów, aby nie musiał się martwić takimi głupotami. Ale doskonale wiedziałem też, że by tego nie przyjął, albo w ogóle nie ruszył.

Zmarszczyłem lekko brwi na te jego słowa, zaraz postanawiając mu to nieco wyjaśnić:

– Ale jak możesz płacić za cokolwiek w MOJEJ restauracji, Jiminnie? Tam wszystko mamy za darmo. Nic nie płacimy. Więc dlaczego miałbyś czuć się z tym źle?

Chwila ciszy. Mój wewnętrzny głos pytajnikujący mi w głowie. A drugi uświadamiający mi, że...

On tego nie ogarnia, Kyo.

– W TWOJEJ restauracji? – podkreślił to słowo, zupełnie tak jak ja, chyba już rozumiejąc. Choć znów się na chwilę zawiesił, myśląc nad czymś intensywnie. – To... to auto też jest twoje? Nie wypożyczone?

Say WHAAAAAAAAAAT?

– Dlaczego miałoby być... – Już chciałem o to dopytać, ale w mojej głowie zaraz pojawił się urywek naszego pierwszego spotkania i moja idealna parodia Jeongguka. „Ohhh, uhhh, Jiminnie–san, łata siła Ggukie". Wonyoung była tym wtedy zachwycona! – Aaaa, no tak, moja poprzednia ściema. – Roześmiałem się przez to wszystko. – Byłem wiarygodnym Jeonggukiem, „Jiminnie–san"? – Znów próbowałem powtórzyć ten jego aegyo głosik, który używał przy Jiminie. Ale na pewno brzmiał on po prostu komicznie. Co o dziwo nie rozbawiło mi Jimina.

Chyba za duży szok.

Mogłem przyjechać jakimś passatem czy tam innym stworem z bagien.

– To co mówiłeś wczoraj... o połowie miasta? Kim ty w ogóle jesteś?

Oho, zaczynają się rozkminy.

Moja bratnia dusza zaraz złapała za telefon, a ja mogłem zaobserwować jak wpisuje moje imię i nazwisko w Naver. Ale po co to robił jak ten chłopak umarł te kilkanaście lat temu? A przynajmniej tak załatwili to moi przekochani rodzice. A nawet jeśli była o mnie jakaś wzmianka, już dawno się jej pozbyłem z Internetu.

Roześmiałem się tylko na te jego próby,

– Nie znajdziesz mnie nigdzie. Dużo za to płacę, aby nikt nie wiedział o moim istnieniu – podkreśliłem, aby nie męczył już tych swoich uroczych paluszków.

– Więc kim jesteś? Czym się zajmujesz?

Oto są pytania.

Czy się na nie przygotowaliśmy?

No kurwa, oczywiście że tak!

– Jestem... Inwestorem – oznajmiłem powoli, przyglądając się mu uważnie, bo byłem ciekawy czy to łyknie, czy wymyślać coś lepszego.

Może... lepiej jakbym podał jedną z tych takich dziwnych nazw stanowisk w firmach? General... manager corporation operation. Nikt nie wie co to znaczy, ale każdy rozumie, że to ciężka i dobrze płatna posada. I w sumie w takich przypadkach też nie wiadomo co ci ludzie tak naprawdę robią.

Minnie przyjął to do wiadomości, ale i tak wyglądał na zestresowanego. Ale co ja mu miałem więcej powiedzieć?

Aaaa palę sobie ludzi za pieniądze. Fun, FUN, FUUUN!

– Minnie, im mniej wiesz, tym jesteś bezpieczniejszy. Nie rozmyślaj za dużo – poprosiłem, starając się być nieco łagodnym i rozsądnym, aby go nie straszyć. Dlatego wiedząc, że dzisiaj nie szalałem z moją mocą i nie jestem parzący jak grzejnik w zimę przeniosłem rękę na jego udo, ściskając je nieco.

Damn, co te spodnie za skarby skrywają.

Moje oczy skupiały się na jego cudownych udach, a Minnie dalej mi mamrotał jakieś głupotki.

– Ale no... to jesteś ważną osobą. A ja jestem... całkiem zwyczajny.

Całkiem zwyczajny...

– Gdzie tam. Jesteś studentem, synem, moim chłopakiem, bratnią duszą, na pewno czyimś przyjacielem. A dla tych osób na pewno nie jesteś „całkiem zwyczajny" – zauważyłem, choć raz mówiąc coś mądrego. Głównie przez to jedno określenie, które Minnie zaraz mi wytknął, rumieniąc się przy tym:

– Jestem twoim chłopakiem? Od kiedy?

Oho! Teraz będzie pierdu pierdu.

– A co? A nie? A kto mnie wczoraj pocałował w ramach podziękowania? Mój przyjaciel Minnie? Czy mój chłopak Minnie? – dopytałem go, podkreślając te dwa słowa rozbawiony.

– Na razie próbuję cię podrywać. Na żaden związek się nie zgadzałem – stwierdził, wywalając mi ten swój języczek i zakładając okulary przeciwsłoneczne, zapewne aby chronić się przed tym jesiennym, mocnym słońcem.

No w sumie same.

Również zasłoniłem oczy moimi oksami o fioletowych szkłach, które bardziej niż do chronienia mojej tożsamości służyły do lekkiego lansu na mieście.

– Jedźmy, bo wszyscy się gapią... – stwierdził, choć ja tego nie zauważyłem, przyzwyczajony do takich obserwacji. Ale skoro była to jego uczelnia i czuł się niekomfortowo to tylko jeszcze rzuciłem szybkie:

– Pocałunek w usta nie brzmi jak „podrywanie", skarbie. – Po czym kliknąłem przycisk on, tryb drive, pisk opon, trochę dymu i już nas nie było.

Tym razem nie włączałem moich phonków, aby móc na spokojnie porozmawiać z moim solenizantem. A jeżeli będzie chciał jakąś muzykę, to sam ją wybierze. No, w sumie za późno. Bo muzyka sama się wybrała, kiedy w głośnikach rozbrzmiało moje: „I'm a Barbie girl, in the Barbie Word, life in plastic, it's fantastic", oznajmiając połączenie przychodzące.

„Snowflake"? Co ta Wonnie chciała? Mówiłem jej, że mam wypad na randewu.

– Wonnie, co tam? Jestem z Jiminem – przypomniałem jej, odbierając to połączenie, aby mi nie palnęła jakiejś głupoty. Choć raczej z nią nie musiałem się o to obawiać. To ogarnięta dziewuszka.

– Heeeej. – Zaraz usłyszeliśmy ten jej słodki głos. – Czeeeść Minnie – przywitała się grzecznie z moją gwiazdą, nie czekając na jego odpowiedź, a po prostu kontynuując: – Kyo, nie potwierdziłeś spotkania z Big Pee na dwudziestą trzecią.

Aaa, tu cię boli.

– No widzisz, spieszyłem się rano, chyba się minęliśmy.

– Potwierdzić, odwołać, przełożyć? – Moja dziewczynka była konkretna, wiedząc że nie chcę, aby mi teraz ktokolwiek przeszkadzał.

– Raczej przełożyć. On może poczekać. Nie spieszy nam się z Gammunro – przypomniałem, obchodząc ten temat jak tylko mogłem, aby nie zdradzić Jiminowi choćby jednego szczególiku tego wielkiego wydarzenia. Wielkiego BUM.

– Dobrze, kochany, dam mu znać. Buźki, paaa. Pa Minnie. – Słodzinka Wonyo szybko się rozłączyła, na szczęście o nic też nie dopytując. Jednak najwyraźniej ta krótka wymiana zdań wystarczająco wpłynęła na moją bratnią duszę.

– A to był kto? – Ten równie słodki głosik co Wonyoung jakoś mi nie pasował do tej sytuacji. I dobrze myślałem, bo krył w sobie chęć mordu, jak gdyby mój słodki kwiatek coś zrobił mojej słodkiej gwieździe.

Dobra, palimy janusza.

– Wonnie – oznajmiłem jak gdyby to była najoczywistsza rzecz na świecie, czerpiąc z tego ogromną satysfakcję. – Co się stało? – dopytałem niewinnie, niby patrząc na drogę, wymijając przy tym sprawnie te ślamazary, choć tak naprawdę moje oczy obserwowały zazdrosnego Minniego.

Śliczny widok!

– Wonnie – powtórzył to mocno przesłodzonym tonem. – To znaczy kto? Bo brzmi jak twoja przesłodka asystentka, chodząca w za krótkiej spódnicy, byś mógł ją wziąć, gdy przychodzi do twojego biura po podpis.

No tak konkretnego opisu to się nie spodziewałem. Wiedziałem, że Minnie jest bezpośredni i nie trzyma takich rzeczy w sobie. Ale na takie opisy nie byłem gotowy!

– No poniekąd jest jakąś taką moją asystentką – przyznałem, zdradzając mu tylko część prawdy. – Ale... „abym mógł ją wziąć gdy przychodzi do mojego biura" – powtórzyłem ten opis idealny, nie mogąc się przez to nie roześmiać. I nie tylko ten opis był idealny, a sam Minnie był idealny, pasując do mnie jak ulał.

– Wonyo jest elegancką damą, nie wolno tak o niej mówić – wyjaśniłem rozbawiony, znów zdradzając tylko część prawdy.

Moja bratnia dusza w dalszym ciągu wyglądała na niezadowoloną, wydymając przy tym uroczo wargi, które aż miałam ochotę pomęczyć moimi. Ale niestety musiałem powymijać trochę ślamazar.

– Jasne. Lepiej niech nie przychodzi do twojego biura, gdy będę cię odwiedzał. Bo może zobaczyć coś, czego nie wyrzuci z głowy – kontynuował to droczenie, tworząc jakieś role playe, co jak najbardziej mi się podobało.

Zboczuszek z ciebie, Minnie.

Kyo lubi to.

– Taaak? A co takiego? – drążyłem, naprawdę ciekawy co też wymyśli.

– Na przykład mnie. Na twoich kolanach. A resztę sobie dopowiedz – stwierdził, rzucając to jak gdyby nigdy nic, choć to jego szybkie odwrócenie głowy w stronę szyby łatwo zdradziło jego prawdziwe uczucia.

Oj ty nieśmiały zboczuszku. Chyba faktycznie zaproszę cię do któregoś z moich biur, żebyś trochę mi poskakał na kolanach.

– I on mi twierdzi, że nie jesteśmy w związku. Patrzcie go – przypomniałem mu o tym rozbawiony, a aby podkreślić status naszej relacji przeniosłem moją dłoń znów na jego ponętne udo, ściskając je lekko.

Jiminnie zaraz przywędrował swoją ręką do tej mojej, gładząc lekko kciukiem moją rękawicę. A to z kolei nie zadziałało na mnie pozytywnie, nieco smucąc. Bo dlaczego los odebrał nam tę jedną z podstawowych interakcji w związku? W końcu nigdy go nie potrzymam normalnie za rękę.

– Nie chcesz zapytać, to ja to zrobię. Chcesz być moim chłopakiem? – Minnie skutecznie oderwał mnie od moich niezbyt kolorowych myśli, znów rozbawiając. Zwłaszcza gdy spojrzał na mnie tak poważnym wzrokiem.

– Przecież już jestem – przypomniałem, bo nawet jeżeli wprost o to nie pytałem, tamtym pocałunkiem na parkingu określił nasz status. To chyba było jasne. – Teraz możemy przejść tylko na etap narzeczeństwa – stwierdziłem, a moja szalona głowa od razu wpadła na kolejny szalony pomysł podroczenia się z nim. – Zaraz... – dodałem, sięgając ręką do schowka, w którym zacząłem grzebać między wszystkimi papierami i niepotrzebnymi mi przedmiotami, które się tam walały. Oczywiście Minnie mi nie uwierzył, zaraz prychając na tę akcję, choć posyłając mi przy tym niewielki uśmiech.

Dobra, chociaż go rozbawiłem.

Zaprzestałem już tego grzebania, powracając do normalnej pozycji. A moja bratnia dusza postanowiła poruszyć całkowicie inny wątek:

– Jesteś bliźniakiem Jeongguka, prawda?

– Jaka sprytna zmiana tematu. A już miałem klękać na kolanko – nie omieszkałem tego skomentować, zacieszając do tego mojego cwaniaka. – A odpowiadając na twoje pytanie – chyba jestem. Tylko tym przystojniejszym. Z blond kłakami – zauważyłem, podkreślając moje atuty, puszczając mu przy tym oczko.

I najwyraźniej to pytanie nie było odejściem od tematu, bo zaraz mi wyleciał z:

– Skoro tak, to znaczy, że jesteś młodszy i to ja będę się oświadczał tobie.

No pewa! To wyciągamy asa z rękawa.

– Nie jestem młodszy. Jestem rocznik 92 – uświadomiłem go, a na potwierdzenie moich słów sięgnąłem po portfel, włożony do schowka pod podłokietnikiem, skąd wyciągnąłem moje ID z prawdziwymi–nieprawdziwymi danymi. Podałem go Jiminowi, aby przeczytał sobie kim naprawdę jestem. Czyli Kim Jaesungiem, urodzonym dwudziestego sierpnia dziewięćdziesiątego drugiego!

Starszy–młodszy oglądał to chwilę, chyba analizując.

– Masz sfałszowane dokumenty? Na pewno jesteście bliźniakami, jesteście niemal identyczni z wyglądu.

– Nie są sfałszowane – oburzyłem się. – Wszędzie w systemie widnieję jako Kim Jaesung – uświadomiłem mu, bo sporo zapłaciłem, aby tak było, więc bez takich osądów. – Także ja tu będę się oświadczał. Poza tym to nieprawda, Jeongguk nie jest moim bliźniakiem. Jak już mówiłem – jestem przystojniejszy – przypomniałem, chowając już mój dowód z powrotem do portfela, odkładając go na swoje miejsce.

– Jesteś seksowniejszy. To na pewno.

No, chociaż tyle.

Jimin, jak to na uparciucha przystało, ponownie złapał za telefon, tym razem wpisując w Naver to fejkowe imię i nazwisko. Czy coś mu to dało? Niewiele. Bo tylko kilka firm miałem zarejestrowanych pod tym nazwiskiem, do tego tych mało ważnych. Z resztą inaczej kombinowałem, tak aby nikt nie mógł do mnie dotrzeć.

– Jak to główny bohater kdramy – skomentowałem ten jego komplement, od razu nawiązując do jednej z moich „guilty pleasure", o których jeszcze nie wiedział. – I poniekąd wszystko się zgadza. Ciężka przeszłość – check. Przystojniacha – check. Zagmatwane życie – check. Problemy z miłością swojego życia – check – zauważyłem rozbawiony, posyłając mu zadowolony uśmieszek.

– Ja nie sprawiam problemów – oburzył się, znów wydymając te ponętne wargi.

No wytarmosze je zaraz moimi!

– Dobrzeeeee, poczekajmy na spotkanie z Wonnie – przypomniałem rozbawiony o mojej asystentce, akurat w tym samym czasie dojeżdżając do odpowiedniego budynku, więc wjechałem na podziemny parking, skanując moją kartę i kierując się na moje miejsce parkingowe, tuż pod windami.

Przez chwilę się nie odzywałem, skupiając na zaparkowaniu. Jednak to zajęło tylko kilka sekund, bo byłem mistrzem nie tylko jazdy na drogach i wymijania ślamazar.

A po zgaszeniu silnika i szybkim odpięciu pasa, pochyliłem się w stronę Jimina, dając mu całusa prosto w usta.

– I nie wydymaj tak tych warg, bo je zamęczę swoimi – ostrzegłem, w końcu dzieląc się z nim moimi myślami. A mając go tak blisko i patrząc w to ciepłe spojrzenie, naprawdę ciężko było się powstrzymać od kolejnego, może nawet głębokiego pocałunku. Ale przecież stanąłbym przy tym w płomieniach.

Bo ta mała cholera tak na mnie działa że szok!

– Ojej, co za niegrzeczne usta – zgrywał się, znów wysuwając te wargi do przodu, aby zrobić z nich niewielki dzióbek. Choć na szczęście długo mnie tak nie męczył. – Nie moja wina, że mnie rozgrzewasz.

A co? Moja niby?!

Nie komentowałem już tego. Bo byśmy tak siedzieli i bajerowali, a przecież czekał na nas piękny widok na cały Seul i kilka pysznych dań, od najlepszych szefów kuchni w tym kraju.

Jiminnie pierwszy wyrwał się do wyjścia, a ja odblokowałem mu od razu drzwi, również wychodząc. Jednak zanim mogliśmy ruszyć w stronę wind, musiałem pożegnać się z moją seksowną bestią, klepiąc ją po tej ponętnej, czarnej pupci.

– Baby girl. Odpocznij trochę, tatuś niedługo wróci – obiecałem, żegnając się z moją maseratką. Po czym dołączyłem już do Jimina, pozwalając mu się złapać pod ramię, nie mogąc już doczekać aż trochę jeszcze dzisiaj poświrujemy.



Jimin:

Mam randkę. Mam randkę. MAM RANDKĘ Z KYO!

Od rana tylko o tym byłem w stanie myśleć. Aż tańczyłem w pokoju szczęśliwy podczas wybierania ubrań. A zmieniałem outfit chyba z dziesięć razy, za każdym razem karcąc się, że za bardzo nie pasuję do stylowego i bogatego chłopaka, jakim była moja druga bratnia dusza. Właśnie. Druga bratnia dusza. Jeśli ktokolwiek by mi powiedział, że będę miał taki zaszczyt posiadania dwóch serc bijących w tym samym rytmie co moje, nigdy bym nie uwierzył. A tu proszę – miałem najlepszego przyjaciela i ukochanego, który spadł mi niczym z nieba. To niesamowite, że moje serce tęskniło do niego, nawet nie wiedząc, że istnieje. A teraz, gdy go poznało, najchętniej pozostałoby przy nim już na zawsze.

W końcu udało mi się podjąć decyzję odnośnie ubrania na dziś – założyłem to, co wydawało mi się najbardziej prestiżowe (bo po prostu kosztowało mnie najwięcej kasy) i poszedłem na uczelnię. Już moi znajomi wyczuli, że coś się święci, bo tak odstawiony nie chodziłem nawet na imprezy. Zaczęli nawet żartować, że może znalazłem sobie bogatego sponsora. Choć starałem się wyjaśnić, że tak nie jest i po prostu poznałem kogoś, w kim się zakochałem, to moje wyjaśnienia wypadały niezwykle blado przy samochodzie, który czekał przed uczelnią.

Kyo stojący przy pojeździe, najwyraźniej zdążył już zrobić niemałe zamieszanie swoją osobą, dlatego chciałem jak najszybciej oddalić się od tego miejsca.

Chyba nie pozbędę się plotek na mój temat... Ale trudno, nie robiłem niczego złego. To, że mój ukochany ma pieniądze, jest dla mnie najmniej istotną rzeczą. I tak zamierzałem pracować i zarabiać, dokładając się do naszego przyszłego, wspólnego życia. Nawet jeśli to będzie kropla w morzu tego, co posiada. A najwyraźniej kasa nie była dla niego zmartwieniem.

Choć znaliśmy się tak krótko, siedząc tuż obok Kyo, czułem się zupełnie swobodnie, zapominając nawet o moich zmartwieniach dotyczących niedopasowania. Moje serce dobrowolnie siedziało w jego garści, więc nie próbowałbym uciekać od tego, ani trzymać dystansu. To było po prostu niemożliwe. To była bratnia dusza, a nasza nitka wprost nam mówiła, że nie należy sprzeciwiać się przeznaczeniu.

Niestety moje swobodne podejście do tematu niedopasowania runęło niczym domek z kart, kiedy dojechaliśmy na miejsce. Już w windzie wszystko zdawało się patrzeć na mnie z pogardą, nawet moje własne odbicie w lustrze, które prezentowało się kompletnie nijak przy eleganckim Kyo. On jednak nie zwracał na to uwagi, zajęty przykładaniem karty do specjalnego czytnika, która pozwoliła mu na wybranie najwyższego, sto pierwszego piętra budynku.

– Podekscytowany? – zapytał, gdy maszyna ruszyła niemal niewyczuwalnie, zabierając nas coraz wyżej.

– Po prostu cieszę się, że mogę spędzić z tobą czas – powiedziałem nieco wymijająco, nadal patrząc na nasze odbicia. – Choć bardziej mnie to stresuje.

– Stresuje? Nie masz się czego obawiać, Minnie.

– Naprawdę boję się, że do ciebie nie pasuję – przyznałem cicho, przenosząc w końcu wzrok prosto na moją bratnią duszę.

Nie zamierzałem się kryć z moimi obawami, udawać, że wszystko jest ok. Od tego miało się tę drugą, wyjątkową osobę, by dzielić z nią obawy, które mogliśmy razem pokonać.

– Jakim cudem miałbyś nie pasować? Minnieee. – Chłopak pochylił się do mnie, a jego usta delikatnie ucałowały mój policzek, zostawiając na nim przyjemne ciepło. – A do kogo innego byś pasował, jak nie do mnie? Brak innej opcji. Jesteś skazany na mnie – stwierdził, wyraźnie zadowolony z tego.

Kiwnąłem głową na jego słowa i naprawdę starałem się wrócić do tego luźnego myślenia, jednak znowu widok, który zastałem po zatrzymaniu się windy, mocno to utrudnił.

Miejsce, do którego mnie zabrał było iście magiczne. Metalowa konstrukcja na środku pomieszczenia, przypominała poskręcany pień drzewa, którego gałęzie ciągnęły się po całym suficie. Z każdej zwisało kilkanaście żarówek, różnej wielkości, dających ciepły blask. Pełno też było zielonych liści, które oddzielały niewielką ilość stolików, zapewniając siedzącym przy nich osobom nieco prywatności. Choć dzisiaj najwyraźniej nie było przed kim się osłaniać, gdyż restauracja była pusta, nie licząc rzędu kelnerów, stojących przy barze, którzy na nasz widok ukłonili się grzecznie.

– Pięknie tu – powiedziałem cicho, nieco nerwowo bawiąc się rękawami.

Jestem BARDZO ŹLE UBRANY do tego miejsca.

Kyo nie zdążył nic odpowiedzieć, bo podeszła do nas kobieta, ubrana w elegancki, zielony uniform, która przywitała nas ciepło i zaprowadziła do stolika blisko okna, z którego rozciągał się niesamowity widok na miasto. Do tej pory takie miejsca widziałem tylko na Pintereście i na Instagramach naprawdę bogatych gwiazd, więc czułem się bardzo nie na miejscu, jakbym złamał jakieś społeczne tabu, pozwalając sobie na siedzenie tutaj.

Kyo zdjął z głowy czapkę, która ukrywała jego blond włosy. Roztrzepał je niedbale, a jego mina wprost mi mówiła, że na nim to miejsce nie robi już takiego wrażenia. Musiał chyba tu bywać dość często.

– Na co masz ochotę, Minnie? – zapytał, podając mi jedną z kart leżących na talerzu.

Przyglądałem się temu zszokowany, bo nie dość, że same nazwy brzmiały dla mnie tak, jakby ktoś wyciągnął losowe słowa ze słowników z różnych stron świata, to jeszcze nawet nie było cen!

Więc tak się bawią bogaci ludzie...

– Em... możesz mi coś wybrać? Nie znam za bardzo tych nazw... – przyznałem zarumieniony, mając coraz większą ochotę uciec stąd do jakiejś knajpy z kimbapem.

Kyo przez chwilę patrzył na menu i w końcu...

– Żeli papą fasamik tonem a selewi? – zapytał, a ja naprawdę nie wiedziałem, czy w tej chwili robi sobie ze mnie żarty, czy serio coś takiego jest napisane w tej karcie. Jednak jego śmiech zaraz po tym, nieco mnie uspokoił, że chyba jednak żart. Albo rozbawiła go moja zagubiona mina.

– Chcesz jakiś makaron? I wino do tego?

Pokiwałem głową, gotów zjeść naprawdę cokolwiek, nawet jeśli przyniosą mi żywą ośmiornicę, której nienawidziłem.

– Tak, poproszę – szepnąłem, kładąc dłonie na udach, by przestać nerwowo bawić się serwetką.

Uciekłem wzrokiem w bok i zacząłem podziwiać panoramę Seulu. Choć było tu naprawdę sporo wysokich budynków, nie miałem za wiele okazji, by widzieć miasto z takiej perspektywy. W sumie podczas zwiedzania z Jeonggukiem i zaraz po przeniesieniu się z Busan, byłem na jakichś atrakcjach położonych wyżej, ale tak na co dzień nie dostrzegało się ogromu tego miasta.

W tym czasie przy naszym stoliku pojawiła się kelnerka, u której Kyo złożył zamówienie, podając jej jakieś (chyba francuskie) nazwy z karty. Jedyne co zrozumiałem, to wodę z lodem, o którą poprosił na końcu.

– Minnie – powiedział, gdy zostaliśmy już sami, a moja głowa automatycznie odwróciła się w jego stronę. Usłyszałem tylko pstryknięcie i z zaskoczeniem zorientowałem się, że blondyn celuje we mnie obiektywem aparatu w swoim telefonie, z którego usłyszałem kolejny dźwięk robionego zdjęcia.

Od razu złapałem za menu i zasłoniłem się.

– Nie rób, jestem już nieco rozmazany po całym dniu. I włosy pewnie mi oklapły... – poprosiłem, znów czując się bardzo nie na miejscu.

Mogłem iść do łazienki. Mam w torbie szczotkę, mogłem chociaż się uczesać. I po co był mi ten lekki makijaż? Nie, wyglądałbym nawet gorzej bez niego...

– Za późno – zadowolony Kyo odłożył już urządzenie na stół, co sprawdziłem, wychylając się nieco zza mojej prowizorycznej tarczy. – O, właśnie – dodał nagle i zaczął macać swoje ubrania, jakby czegoś szukał. W końcu jednak podniósł rękę, a kobieta, która wskazała nam stolik, od razu się przy nas znalazła. Chłopak tylko spojrzał na nią wymownie, a ta od razu ukłoniła się, jakby czytała mu w myślach, po czym oddaliła się.

Może ona też ma supermoce? Może naprawdę czyta w myślach?

Nie Jimin, nie myśl o niczym głupim. Zobacz, jaka ładna żarówka.

Starałem się skupić swoje myśli na czymkolwiek, co mnie nie upokorzy, podczas gdy kobieta wróciła, niosąc malutkie pudełeczko na srebrnej tacy.

Kyo wziął je do ręki, a ona natychmiast zostawiła nas samych.

– Jak obiecałem – powiedział zadowolony, podając mi pudełeczko. Takie samo, jak dostałem tej nocy w jego aucie. I taki sam prezent znajdował się w środku, z tą różnicą, że na zawieszce był napis „Kyo", a diamencik kończył ogonek w literze „Y".

Moja dłoń automatycznie powędrowała do zagłębienia szyi, gdzie wisiał już bliźniaczy naszyjnik.

– Chyba sobie żartujesz. Dostałem już prezent – upomniałem go, będąc przerażony tym, ile teraz ma być warta moja szyja.

Przecież pewnie spłaciłbym za to kredyt studencki sobie i wszystkim osobom na roku!

– Musisz je nosić za nas dwóch. Ja niestety nie mogę.

W jego słowach było coś takiego, że pomimo wesołego tonu, poczułem smutek.

– Stopiłby się? – zapytałem, starając się, aby to pytanie zabrzmiało neutralnie, ale też nie zadawałem go zbyt głośno. W końcu obsługa mogła o niczym nie wiedzieć.

– W sumie to rozgrzał i wypalił mi skórę.

Aż syknąłem, wyobrażając sobie jak wielki ból mogłoby to sprawić.

– Przykro mi.

– Dlatego grzecznie załóż drugi, Minnie.

Nadal nieprzekonany, wyjąłem naszyjnik i dałem sobie jeszcze moment na spojrzenie na grawerkę. Uśmiechnąłem się lekko, gdy palcem przejechałem po najważniejszym dla mnie imieniu. Dopiero po tym zawiesiłem sobie ozdobę na szyi, a choć była lekka jak piórko, ciężar pieniędzy mnie po prostu przygniótł.

Jak nic kupiłbym za to mieszkanie. To jest narażanie się na utratę szyi.

– Zawsze już będą razem – powiedziałem cicho, przykrywając je na moment dłonią.

– O ile jednego nie sprzedasz i nie kupisz sobie domu na Hawajach – stwierdził rozbawiony Kyo.

MÓWIŁEM, ŻE TO JEST TYLE WARTE?!

Naprawdę domyślałem się, że to nie są tanie rzeczy, ale żeby aż tak?! JA SOBIE TYLKO W MYŚLACH WYOLBRZYMIAŁEM!

– To... to jest aż tyle warte? Co, jeśli mi się któryś zerwie i go zgubię? – zapytałem, czując lekki skręt kiszek z paniki.

– To kupię ci nowy – stwierdził z pełną obojętnością, jakby taka kasa była tylko drobnym wydatkiem.

Nie zdążyłem nic odpowiedzieć, bo przyniesiono nam zamówienie. Na dwóch talerzach znajdował się makaron z krewetkami, ale to, co przykuło moją uwagę, to sztućce. Te przeznaczone dla mnie były zupełnie zwyczajne, prawdopodobnie srebrne (czy ja naprawdę jem prawdziwym srebrem?!), natomiast te Kyo wydawały się jakby z... kamienia? Niby były czarne, ale przy poruszaniu nimi zdawały się zmieniać kolor – raz będąc bardziej zielone, raz granatowe, a przy kolejnym ruchu fioletowe.

– Smacznego Minnie. Powiedz, czy ci smakuje. Zainwestowałem w tę restaurację właśnie przez to danie.

Pokiwałem głową, zabierając się już za jedzenie, podczas gdy druga kelnerka przyniosła kieliszek, butelkę wina, elegancką szklankę pełną kostek lodu i szklaną butelkę z wodą, wstawioną do wiaderka z lodem, niczym szampan.

Nie chciałem pytać o te sztućce, bo wolałem rozmowy o mocy Kyo pozostawić na czas, gdy będziemy już całkiem sami. Skupiłem się natomiast na jedzeniu, które już po pierwszym kęsie przyprawiło mnie o błogość na podniebieniu.

– To najlepsze, co w życiu jadłem – powiedziałem, czując zachwyt na każdym pojedynczym kubku smakowym. – Wliczając w to kuchnię mojej mamy. Tylko nie może się o tym dowiedzieć.

– Ok, czas zdobyć numer do teściowej.

– Wyhamuj strusiu, jesteśmy parą jeden dzień, a ty już chciałbyś się w łaski rodziny wkupić...

Choć sam najchętniej poprosiłbym obsługę tego miejsca, by rozstawili jakiś prowizoryczny ołtarz i zawołali urzędnika, byśmy podpisali dokumenty potwierdzające, że zostajemy małżeństwem.

Ale cicho, udawajmy normalnych, Jimin.

Kyo zaśmiał się, znów rozbawiony moimi słowami.

– Zmarnowałem tyle czasu, że teraz trzeba wszystko nieco przyspieszyć – uznał, a w tym samym momencie odezwał się jego telefon. Blondyn sprawdził, kto próbuje nam przeszkadzać i wstał, przepraszając mnie na moment.

Patrzyłem, jak odszedł w inną część restauracji, by to tam odebrać i przeprowadzić na spokojnie rozmowę, a ja zostałem sam przy stoliku, znów bijąc się z myślami. Nawet niebiański smak makaronu nie był w stanie wynagrodzić mi nerwów, o jakie przyprawiało mnie to miejsce.

Tak jak wcześniej w windzie, wszystko zdawało mi się mówić, że nie należę do tego bogatego świata. Choć obsługa uśmiechała się miło, nie dając mi żadnych powodów do czucia się niechcianym w ich restauracji, mogłem sobie tylko wyobrażać, że w głębi duszy myślą tak samo jak moi znajomi na uczelni – ot studencik znalazł sobie sponsora. Naprawdę, gdyby nie nasza czerwona nitka, próbowałbym go wyrzucić ze swojego życia, aby nie przynosić mu wstydu. Ale nie mogłem zostawić mojej bratniej duszy, która przez tyle lat musiała już walczyć z samotnością.

Moje myśli sprawiły, że po kilku kęsach odłożyłem sztućce i podniosłem się z miejsca. Podszedłem bliżej okna, zabierając ze sobą kieliszek wina i popijałem je, patrząc na Seul.

Nie minęła minuta, a do naszego stolika wrócił mój ukochany, nadal z telefonem przy uchu.

– Nyoung, do siedemnastej mnie nie ma. Zajmij się Gyeongbu – powiedział tylko i pożegnał się szybko. Odłożył telefon na stolik i dołączył do mnie, zachowując jednak dystans około pół metra.

– Dziękuję, że mnie tu zabrałeś – powiedziałem, posyłając mu delikatny uśmiech. Bardzo nie chciałem, by cały jego wysiłek został przysłonięty przez moje czarne myśli. – To najbardziej niezwykłe urodziny, jakie do tej pory miałem.

Blondyn spojrzał na mnie, po czym pokonał tę dzielącą nas odległość, stając tuż za mną. Pochylił się do mnie, a jego ciepły oddech owiał moją szyję.

– Z takiej perspektywy cały Seul jest nasz. Jesteśmy panami tego miasta – wyszeptał, a był to tak gardłowy dźwięk, że przeszły mnie dreszcze rozkoszy. – Ale w takim razie trochę zjebałem – dodał, prostując się jeszcze. – Bo jak ja to przebiję za rok?

– Wystarczy, że będziesz ze mną w każde następne urodziny. Wtedy każde będą najlepsze – zapewniłem, odwracając się już twarzą do niego. Widziałem jego uśmiech, który nieco przygasł, kiedy zbliżyłem się, by go przytulić. Jego ręce od razu się uniosły, jakby chciał je trzymać z daleka ode mnie.

– Nie za gorąco? – zapytał zmartwiony, a ja cofnąłem się o krok. Rozumiałem, że zrobił to z troski. Ale i tak moje serce zabolało, czując małe odrzucenie.

– Nie. Jeśli coś będzie nie tak, sam będę reagował. Nie musisz się martwić.

– Muszę, bo nie chcę cię poparzyć, Minnie. Chodź, dokończymy pierwsze danie i wyjdziemy na taras – zaproponował, wracając do stolika, gdzie odsunął mi krzesło.

Posłusznie wróciłem do naszego miejsca, gdzie zabrałem się znów za makaron z krewetkami. Dalszy przebieg naszej randki był już całkiem spokojny. Bardzo się starałem nie zadawać mu pytań, które za mocno naruszałyby jego prywatność, gdyż mógłby jeszcze nie chcieć się ze mną wszystkim dzielić. Opowiadał mi o swoich inwestycjach (naprawdę połowa miasta należała w jakiś sposób do niego...). Ja natomiast mogłem jedynie skupić się na opowieści o moich studiach, o planach zawodowych i o mieszkaniu z Jeonggukiem, którego Kyo był bardzo ciekawy. Na koniec omówiliśmy nasze uczucia i w pewnym sensie zasady naszej relacji (to naprawdę brzmi, jakbym umawiał się ze sponsorem...), ale chodziło po prostu o środki ostrożności związane z jego chęcią zachowania prywatności oraz moim bezpieczeństwem. Mój ukochany wyraźnie bał się zrobienia mi krzywdy, co trochę rozczuliło moje serce, a trochę dodało mu zmartwień. Bo jak mamy budować relację, będąc ciągle obok siebie, a nie mając za dużo możliwości na zwykłe dla par interakcje? Ale jeszcze nad tym popracujemy. Skoro istnieją rękawice, które chronią jego dłonie, to znajdziemy rozwiązanie również na to, by nie było obaw o zwyczajne przytulenie.

Zaraz po naszym późnym obiedzie, zostałem odwieziony pod moje mieszkanie. Znów ciężko było mi się z nim rozstać, ale Kyo obiecał, że niedługo się zobaczymy. Wiedziałem, że to obietnica, której nigdy by nie złamał, dlatego grzecznie opuściłem jego auto i poszedłem do mieszkania, znów dotykając wiszące na mojej szyi naszyjniki.

To naprawdę były najwspanialsze urodziny w moim życiu. A dzień się jeszcze nie skończył...


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top