1 - Tōchaku

Pół dnia próbuję dodać ten rozdział. Wattpad jak zawsze nie współpracuje. To się akurat w nim nie zmieniło. Miło... XD

WITAM WSZYSTKICH W NOWYM RACZKU.

ENJOY! :D

[5562 słowa]

OST DO TAKE ME AWAY:

https://open.spotify.com/playlist/7mrE666iBwHKcKQI1SF9EX?si=189b20fa534f408b

~~~~~~~~~~~~




Jimin:

Nadszedł dzień, na który czekałem całe życie.

Początek września był dużo cieplejszy, niż bym chciał. Słońce nie czuło jeszcze potrzeby, by jego promienie stawały się łagodniejsze, a wszelka flora korzystała z tego, wciąż prezentując swoją soczystą zieleń światu. Błękitne niebo poprzecinane było białymi smugami pozostawionymi przez samoloty, zmierzające w różne strony świata, a jedna z tych maszyn sprowadziła do mnie istotę, z którą połączyła mnie czerwona nitka.

Losy moje i Jeon Jeongguka były ze sobą związane od chwili narodzin młodszego z nas. Wiedzieliśmy o tym doskonale, gdyż nasza więź objawiła się w dniu jego narodzin, kiedy na naszych przedramionach pojawiły się delikatne płatki kwiatów wiśni, pełne gracji, jakby szybowały na wietrze. Ten znak, przypominający tatuaż, był dowodem na to, że dwie osoby miały mieć w sobie oparcie na resztę życia. Ale sam wyjątkowy malunek, choć jest niesamowicie piękny, nie pozwoliłby nam na tak proste odnalezienie siebie. Choć może w obecnych czasach wystarczyłoby zdjęcie wrzucone do Internetu, to jednak natura podarowała naszej skórze jeszcze jeden dar – potrafiła przesyłać nasze myśli, zapisane na niej niczym na papierze, prosto do tej jednej osoby, a znikała zaraz po odczytaniu. Dzięki temu, gdy Jeonggukie nauczył się już pisać i czytać wysłał do mnie pierwszą taką wiadomość, rozpoczynając tym samym budowanie i umacnianie naszej więzi.

Niestety los chciał, że chłopak niedługo po narodzinach przeniósł się z rodzicami z Korei Południowej do Japonii, gdzie mieszkał przez cały ten czas, uniemożliwiając nam przez długi okres spotkanie twarzą w twarz. I tak było aż do wczoraj, bo od dzisiaj mieliśmy zamieszkać razem w naszym mieszkaniu w Seulu. Znaczy nie naszym, wynajmowanym. Ale tylko przez nas dwóch, więc liczy się jako nasze wspólne.

Na samą myśl czułem ekscytację, a serce waliło mi jak szalone. Widzieliśmy się już na zdjęciach, czy podczas rozmów wideo, ale zdawaliśmy sobie sprawę, że to nie to samo. Choć teoretycznie zawsze byliśmy razem, to jednak osobno. A teraz...

Ach, byłbym zapomniał wspomnieć. Nasza więź, choć piękna, wcale nie musiała się dla nas równać ze znalezieniem partnera na resztę życia. Co to, to nie. Czerwona nitka mogła oznaczać zarówno miłość, jak i po prostu najsilniejszą przyjaźń. Jednak miałem podejrzenia, że w naszym przypadku pierwszy scenariusz był bardziej realny. Nie raz wysyłaliśmy sobie sygnały świadczące o tym, że uważamy się za idealnie dobranych, a wszystkie randki, na jakich mieliśmy okazję być stanowiły tylko pewne zastępstwo. Starałem się jednak niczego z góry nie zakładać. W końcu wszystko mogło się zmienić tylko dlatego, że poznamy się lepiej. Może wcale nie będzie tak pięknie? A może właśnie przez to, że do tej pory było tak cudownie każdy z nas stworzył sobie w głowie wyimaginowany obraz tej drugiej strony, który w zderzeniu z rzeczywistością rozsypie się w pył?

Nie, naprawdę nie powinienem tworzyć żadnych scenariuszy. Dajmy się ponieść chwili.

– Postaraj się nie drzeć na pół lotniska, bym nie musiał was wyciągać z łap ochrony, ok?

Yoongi siedzący za kierownicą oderwał moje myśli od Jeongguka. Nawet nie zauważyłem, kiedy od podziwiania krajobrazu przeszedłem do zmartwień, a już tym bardziej nie zorientowałem się, że mój hyung właśnie parkuje na cudem znalezionym miejscu. Do hali lotniska miałem jeszcze całkiem spory kawałek, jednak to zawsze coś. I tak miałem szczęście, że Yoongi zgodził się mnie podwieźć.

Mój były współlokator, z którym miałem przyjemność wynajmować niewielkie mieszkanie przez dwa ostatnie lata, w tym roku skończył dwadzieścia cztery lata, a od czterech zajmował się produkcją piosenek w jednej z wytwórni muzycznych. Nie wiedziałem o tym jakoś szczególnie dużo, bo obowiązywała go tajemnica, jednak potrafiliśmy znaleźć wspólny język i zaprzyjaźnić się, rozmawiając na masę innych tematów, spędzając razem czas nie tylko w mieszkaniu, ale i na wspólnych imprezach.

– Niestety, hyung, nie mogę niczego obiecać – stwierdziłem z radosnym uśmiechem.

Odpiąłem pas i sięgnąłem na tylne siedzenie, gdzie czekał mini transparent, przygotowany specjalnie na tę okazję. Oczywiście wielkimi, holograficznymi literami było napisane imię mojej bratniej duszy, a wokół tego znalazły się cytaty z naszych rozmów. Od pewnego momentu spisywałem sobie jego słowa otuchy, które do mnie kierował, w specjalnym Zeszycie Dobrych Myśli. Nie miałem zamiaru robić z nich innego użytku, niż mój „kocyk bezpieczeństwa" na gorsze dni, ale jak widać przydały się, by stworzyć mu miłą niespodziankę, a także pokazać, jak wiele dla mnie znaczą nasze rozmowy.

– Będę czekał godzinę maksymalnie, więc nie włóczcie się po kiblach, by zaspokoić swoje zbereźne fantazje – dodał jeszcze starszy, gdy wysiadłem już z jego auta.

– Na razie, hyung, to ty jako jedyny masz zbereźne fantazje. Nie bądź taki, bo więcej nie kupię ci kawy – zagroziłem, choć była to obiektywnie słaba groźna.

Wyrzuciłem jednak słowa hyunga z głowy i czym prędzej ruszyłem w stronę budynku. Samolot z Japonii już wylądował, ale wszystkie procedury jeszcze chwilę potrwały, dlatego zatrzymałem się w odpowiedniej strefie akurat, gdy pierwsi pasażerowie lotu z Tokio–Haneda do Seoul–Incheon pojawili się na hali.

Wypatrzenie mojej bratniej duszy nie było aż tak trudne, choć przez chwilę miałem wątpliwości. Chłopak od stóp do głów ubrany był w czerń – czarne wojskowe glany, spodnie, koszulka i kapelusz bucket, przełamane były jedynie przez czarną, flanelową koszulę w białą kratkę. Nawet jego maseczka, zasłaniająca większość twarzy była w tym samym, czarnym kolorze.

Uniosłem kartkę nad głowę, by mógł mnie łatwiej namierzyć, i bardzo starałem się nie skakać z radości. Na szczęście nie pomyliłem się i to naprawdę był Jeongguk, gdyż natrafiając na mnie spojrzeniem zatrzymał się na chwilę, chyba rozpoznając swoje imię na moim mini transparencie, po czym ruszył w moją stronę, ciągnąc ogromną walizkę, w której miał zapewne cały swój dobytek. Po drodze zsunął maseczką pod podbródek i posłał mi piękny uśmiech, na widok którego kolana mi nieco zmiękły.

– Jimin hyung? – zapytał, a jego głos wyraźnie drżał z emocji, tak samo jak moje ciało.

Na krótką chwilę poczułem, że brakuje mi tlenu, bo aż nie wiedziałem co powiedzieć. A zanim zdążyłem nad sobą zapanować, z moich ust wyrwał się krótki krzyk radości. Stanowczo zwróciłem na nas uwagę ludzi wokół, ale to nie miało teraz znaczenia, bo właśnie, po raz pierwszy w życiu, miałem okazję przytulić moją bratnią duszę.

– Jeongguk! Jeongguk! Jeonggukie! Kookie! Moja bratnia dusza jest tutaj! – powtarzałem w kółko, tuląc go mocno za szyję, co nie było wcale łatwe, bo pomimo iż chłopak był ode mnie o dwa lata młodszy, to stanowczo mnie przerósł.

Przez chwilę stał jak wryty, najwyraźniej zaskoczony moją reakcją, jednak jego ręce w końcu mnie oplotły, a spomiędzy tych różowiutkich warg wyleciało westchnienie ulgi.

– Jiminnie–san – powiedział pewnie, tytułując mnie tak, jak wcześniej często robił w naszych rozmowach, używając japońskiego tytułu grzecznościowego.

– Nareszcie jesteś! Wszystko dobrze? Nie mdliło cię w samolocie? – zapytałem, gdy po dobrych dwóch minutach odsunąłem się, aby móc spojrzeć w tę kochaną... zapłakaną twarz?

– Ej, nie płacz. Czemu płaczesz? – zapytałem nieco wystraszony, starając się otrzeć jego policzki. – Wszystko jest ok? Chcesz wracać do domu? – zapytałem, naprawdę przerażony.

Czy rozczarowała go moja osoba? Czy tak bardzo nie jest pewny tego, czy chce być w Korei? Czy powiedziałem coś, co odebrał jako przymuszenie go do przylotu tutaj, a tak naprawdę tego nie chciał?

Jego wielkie dłonie od razu pomogły tym moim w doprowadzeniu jego twarzy do porządku, więc kiedy nieco się cofnąłem, mogłem zobaczyć szczęśliwy uśmiech na jego buzi, uspokajający moje serce.

– Nie, hyung. Na pewno nie chcę wracać. Po prostu... cieszę się, że cię w końcu widzę – wyznał, a jego ramiona ponownie przyciągnęły mnie bliżej, sprawiając, jakby cały świat właśnie się ułożył w idealnej harmonii. Jakby w końcu wszystko było na swoim miejscu.

– Oj Jeonggukie... – westchnąłem, już całkowicie spokojny, tuląc te dość umięśnione ciało. – Już dobrze. Też się cieszę, że tu jesteś – wyznałem, głaszcząc jego ramię. – Ale będziemy mieli teraz dużo czasu, by spędzać go razem.

– Baaardzo dużo – podkreślił, śmiejąc się zaraz po tym radośnie, a dźwięk ten był chyba najpiękniejszym, jaki kiedykolwiek słyszałem.

Ponownie musiała minąć dłuższa chwila, byśmy odsunęli się od siebie, a wtedy dłoń Jeongguka powędrowała po kartkę, którą nadal trzymałem. Nieco się wygniotła, ale to i tak cud, że go niechcący papierem nie skaleczyłem. Chętnie mu ją przekazałem, patrząc, jak dotyka palcami różne zapisane przeze mnie słowa, takie jak „zobaczymy się za niedługo i już zawsze będziemy razem".

Dałem mu chwilę, aby nacieszył się małą niespodzianką, po czym wiszący nieopodal zegar przypomniał mi o słowach Yoongiego.

– Chodź, jedziemy do domu. Yoongi hyung mnie podwiózł, czeka na nas na parkingu – poinformowałem młodszego.

Doskonale wiedział o moim starszym przyjacielu, którego poznałem rozpoczynając moje studia z filologii koreańskiej, a które zamierzałem kontynuować na kierunku antropologia literatury, teatru i filmu już w przyszłym roku. Teraz tylko czekała mnie praca licencjacka do napisania z obszaru poezji, która była chyba najbliższa mojemu sercu. Wracając jednak do Yoongiego – Jeongguk był świadomy jego istnienia i często podkreślał, że cieszy się, iż mam takiego dobrego przyjaciela.

Młodszy zwinął kartkę, najwyraźniej mając ochotę ją zatrzymać, a ja wziąłem rączkę jego sporej walizki. Dzięki temu mieliśmy wolne dłonie, aby móc trzymać się w drodze na parking, co oczywiście chętnie wykorzystałem, kiedy Jeongguk zaproponował to niewerbalnie, wyciągając w moją stronę swoją rękę z łagodnym uśmiechem.

– Bądź grzeczny dla swojego hyunga – powiedziałem, gdy w czasie drogi wyraźnie chciał sięgnąć po swój bagaż.

– Wiesz, że zawsze jestem grzeczny – stwierdził, posyłając mi radosny uśmiech – Dla ciebie – dodał, bo doskonale wiedziałem, że już od czasów szkolnych miał małego psotnika za skórą. – Też się tak czujesz, hyung? – zapytał nagle wesoło, a choć pytanie było mało precyzyjne, doskonale wiedziałem, co ma na myśli.

– Czuję, jakbym nie szedł, tylko unosił się nad ziemią z radości – przyznałem, ściskając trzymaną dłoń. – Nigdy nie byłem równie szczęśliwy. Może wtedy, gdy pierwszy raz napisałem do ciebie, ale dzieci inaczej to przeżywają.

– Mnie wtedy mama przymusiła. Inaczej pewnie bym zaczął z tobą pisać dopiero gdzieś w wieku 10 lat... – zdradził, ale chyba uświadomił sobie, jak niekorzystanie to zabrzmiało, gdyż zaraz dodał: – Ale to nie dlatego że nie chciałem! Po prostu byłem odrobinę nieśmiały... Dobrze, że z czasem trochę się to zmieniło.

– W porządku, najważniejsze, że zaczęliśmy rozmawiać i teraz możemy spędzać razem czas. To tam – powiedziałem, unosząc nasze dłonie, by wskazać mu dość mały, czarny samochód, nieco wyróżniający się w morzu białych pojazdów.

Kiedy podeszliśmy bliżej, moja bratnia dusza mogła zauważyć siedzącego w środku hyunga, zamaskowanego jak on wcześniej – maseczka, czapka i ciemne okulary nie zdradzały za wiele z jego wyglądu. A w zależności od okoliczności Yoongi naprawdę potrafił zmieniać się, dopasowując do otoczenia niczym kameleon – od słodkiego, niepozornego chłopaczka, przez mrocznego, gotowego połamać komuś kości cwaniaka, po seksownego daddy. Wiem, co mówię, bywałem z nim na imprezach.

Od razu poszedłem na tył samochodu, aby wrzucić walizkę do bagażnika (która prawie mnie przygniotła swoim ciężarem), po czym razem z młodszym wsiedliśmy na tylną kanapę pojazdu.

– Dzień dobry – przywitał się grzecznie Jeongguk, kłaniając nieco i zapiął pasy.

– Hej. – Głos hyunga był zupełnie neutralny, spokojny i opanowany. Dlatego jego kolejne słowa zabrzmiały tym bardziej komicznie. – Nie gździć mi się na tylnym siedzeniu, dopiero sprzątałem.

– Hyung... – upomniałem go niezadowolonym jęknięciem, bo starszy już zawstydzał mi przyjaciela.

– Mówię poważnie. Ręce na kolana. Każdy swoje – poinstruował nas i odpalił auto, a w tym czasie moja bratnia dusza posłusznie położyła rączki gdzie trzeba i posłała mi nieco zszokowane spojrzenie. Przysunęła się dodatkowo nieco, by szepnąć mi do ucha:

– Brzmi groźnie. On tak zawsze?

– Yoongi hyung tak sobie żartuje. To bardzo zabawna osoba – uspokoiłem go, biorąc znów jego rękę w swoją, aby móc spleść z nim palce.

Nigdy nie zauważyłem, jak malutkie mam palce! Chyba, że to jego były tak ogromne...

Jeongguk chyba nie był do końca przekonany do moich słów, przenosząc spojrzenie między mną a Yoongim, ale mój dotyk musiał go nieco uspokoić, bo zaraz uśmiechnął się i zaczął gładzić wierzch mojej dłoni swoim kciukiem. To było tak relaksujące, że moja głowa automatycznie oparła się o jego ramię.

Jednak dobrze, że hyung ma taki mały samochód, miałem wymówkę, by być tak blisko mojej bratniej duszy.

– Nareszcie razem – powiedziałem cicho, jednak po chwili, naszą spokojną kontemplację, przerwał głos kierowcy.

– Przypominam, że jutro idziemy na imprezę, Jimin, więc nie planujcie upojnych wieczorów.

– Pamiętam. Pójdziesz z nami, Jeonggukie?

– Impreza? – zapytał zaskoczony. – Pójdę, ale ze względu na ciebie, Jimin–san – stwierdził zaraz, opierając swoją głowę o moją. – Wiesz, że nie jestem typem szalonego imprezowicza.

– Ja też nie. Ale Yoongi lubi mnie jako swojego przybocznego do podrywu. No wiesz, pokazuje jak męsko wypada przy takim kujonkowatym ciapci jak ja – przyznałem.

O tym nigdy Jeonggukowi nie wspominałem, bo nie widziałem potrzeby, by był zazdrosny, czy coś takiego, ale teraz powinien być świadom naszych „niecnych zagrywek".

Chłopak skwitował to jednak śmiechem.

– Ale ciekawa metoda. Mogłem ją wypróbować zanim zacząłem randkować, to może byłyby bardziej udane... Chociaż nie. To byłoby niemożliwe, bo jak już wspominałem – zawsze myślałem wtedy o tobie – powiedział ciszej, a moje policzki nabrały nieco rumieńców.

– Oj Jeonggukie, jesteś taki słodziuki – szepnąłem, ściskając delikatnie jego dłoń. – Wyjdziemy gdzieś razem w weekend?

– Miałeś pokazać mi Hongdae, więc może tam?

– Dobrze. Będziemy się świetnie bawić. Pokażę ci całą masę atrakcji.

Resztę drogi pokonaliśmy w radosnej atmosferze wymieniania miejsc, które powinniśmy razem odwiedzić. Yoongi hyung starał się nam za bardzo nie przeszkadzać, ale dorzucał też od siebie nieco informacji o miejscowych atrakcjach. Krajobraz za szybami samochodu robił się coraz mniej zielony, a przyjemne widoki zastąpiło miasto, w którym mieliśmy spędzić kolejne lata. I tym razem doceniłem wciąż świecące przyjaźnie słońce, do którego wystawiałem twarz, mrużąc oczy z łagodnym uśmiechem. Bo wszystko zapowiadało, że będzie dobrze.

Nasz kierowca wysadził nas pod blokiem, w którym razem z Jeonggukiem mieliśmy wynajęte mieszkanie. A po wypakowaniu walizki młodszego i przypomnieniu mi, że mam być gotowy na imprezę, odjechał dwie ulice dalej, by wrócić do swojej kawalerki.

Wziąłem pewnie dłoń Jeongguka w swoją i poprowadziłem do windy, ciągnąc także jego bagaż za nami. Nie mogłem uwierzyć, że po miesiącu mieszkania samemu, znów będę miał towarzystwo. I to tak fantastyczne.




Jeongguk:

„Bratnia dusza to ktoś, kto rozumie cię lepiej niż ktokolwiek inny. Kocha cię bardziej niż ktokolwiek inny. Będzie przy tobie zawsze, bez względu na wszystko". A przynajmniej tak mogliśmy wyczytać w większości książek, które do tej pory powstały na ten temat. Czy miałem okazję w pełni tego zaznać? Czy byłem pewien, że moja bratnia dusza „kocha mnie bardziej niż ktokolwiek inny"? I będzie ze mną już zawsze, do końca życia? Poznając Jimina, przez te wszystkie lata, byłem tego w stu procentach pewien. Był moją podporą, moim szczęściem, moim pocieszeniem, moim wszystkim. I nie wyobrażałem sobie na jego miejscu innej osoby. Był dla mnie perfekcyjny pod każdym względem. Charakteru, uczuć i pod względem planów na przyszłość. Potrafiliśmy wszystko pogodzić, do wszystkiego się dopasować. Bo świat wiedział, że jesteśmy dla siebie idealni. I będziemy w stanie przejść przez całe życie razem. W końcu razem.

Ile czekałem na ten dzień? Miesiące? Lata? Czy całą wieczność? Bo właśnie tak to odczuwałem. Jakbym na ten jeden moment, jedno spojrzenie i jeden jego uśmiech czekał od początku świata.

Ale widząc go, czując przy sobie, słysząc jego głos na żywo, mogąc spojrzeć w jego oczy nareszcie poczułem spokój. Jesteśmy w końcu razem i nikt już nam tego nie odbierze. Ani moi rodzice ani nasze skomplikowane miejsca zamieszkania, ani nasza lekka różnica wieku, która uniemożliwiała mi wcześniejsze odwiedziny Jimina w Busan lub Seulu. Teraz mogliśmy zamieszkać razem w jednej z seulskich dzielnic, żyjąc wspólnie i ciesząc się każdym momentem naszej małej wieczności.

Jiminnie, tak jak zdradził mi podczas naszych licznych rozmów przez kamerki, na rękach, czy też przez telefon, faktycznie był nieco ode mnie niższy. Nie była to rażąca różnica wzrostu, ale jednak pomimo bycia młodszym górowałem nad nim. Choć to nie ta powierzchowna cecha była pierwszą, którą u niego zauważyłem. Cała jego osoba, cała jego aura emanowała blaskiem. Jakby podkreślała ile on tak naprawdę dla mnie znaczy. Ale to akurat wcale mnie nie dziwiło. Jimin był osobą miłą, serdeczną, pomocną i opiekuńczą. Nigdy nie wywołał między nami kłótni. O co ja także dbałem, a moja spokojna natura na szczęście mi w tym pomagała. Zresztą, jak miałbym się na niego gniewać, kiedy moje serce zmuszało mnie jedynie do działań wpływających korzystnie na naszą relację?

Teraz w końcu mogłem siedzieć obok tego uroczego, brązowowłosego chłopaka. Mojego chłopaka. Mojej bratniej duszy. Która na żywo wyglądała jeszcze lepiej niż na zdjęciach i rozmowach wideo. I ktokolwiek się dziwił czemu każda moja randka była nieudana? Oto odpowiedź! Trzymająca właśnie moją rękę i spierająca głowę na moim ramieniu.

Przez całą drogę nie mogłem oderwać wzroku od naszych złączonych dłoni. Choć chętnie przeniósłbym go na jego oczy lub twarz, bo nie mogłem się nim nacieszyć, pragnąc chłonąć i zapamiętywać każdy jego fragment. Ale na to mieliśmy czas. Duuuużo czasu. Całe nasze wspólne życie.

Przyjaciel Jimina w końcu zatrzymał się swoim wypasionym autem pod jednym z ładnych, wysokich, typowo seulskich bloków. A moje lekkie zestresowanie ustępowało miejsca ekscytacji. Bo nie mogłem się doczekać ujrzenia naszego wspólnego mieszkania.

Nie pozwoliłem już Jiminowi dźwigać mojej stukilowej walizki, która musiała pomieścić całe moje życie. No, prawie. Bo część ubrań nadałem paczką, nie chcąc płacić i męczyć się z dwoma lub trzema bagażami.

Szybko wjechaliśmy windą na odpowiednie piętro, kierując się od razu do jednych z drzwi. Jak ono będzie wyglądać? Będzie duże? Przestronne? Czy może małe, urocze gniazdko? Zresztą, dobrze wiedziałem, że mogę w stu procentach zaufać w tej kwestii Jiminowi, który znał mnie nawet lepiej niż ja znałem sam siebie.

W końcu weszliśmy i...

– Wooow, hyuuung. Tu jest piękniej niż sobie wyobrażałem.

Przedpokój, w którym wylądowaliśmy po przekroczeniu progu, kierował nas prosto na salon połączony z kuchnią. Wszystko było w jasnych barwach – bieli, z dodatkiem pistacjowej zieleni i beżu. Pomieszczenia niby przypominały styl nowoczesny, a jednak gdzieniegdzie można było się doszukać czegoś „wiekowego". A przynajmniej udającego taki mebel. Bo wszystko było i tak nowiutkie i lśniące.

– Nie chciałem, byśmy mieszkali w jakiejś ciemnej norze. – To Jimin sprowadził mnie na ziemię, odrywając od podziwiania tych ładnie połączonych barw. Zresztą, nie tylko samymi słowami to zrobił. Bo jego ramiona zaraz mnie objęły. Zupełnie tak jak na lotnisku, kiedy nie potrafiliśmy się od siebie odkleić. I nic dziwnego. Czułem jak mnie do niego ciągnęło. Do jego dotyku, do jego ciepła, do najbezpieczniejszego miejsca na ziemi – w jego ramionach.

Odwzajemniłem to przytulenie, myśląc, że na chwilę tak zostaniemy, jednak Jimin miał inne plany, łapiąc mnie za rękę i prowadząc do sypialni. Było mi trochę głupio, bo nie ściągnąłem butów, ale grzecznie go posłuchałem, dając się tam zaciągnąć.

– Tylko... takie łóżko było na wyposażeniu, ale możemy je wynieść i kupić osobne – oznajmił, pokazując na łóżko dwuosobowe.

Pierwszym co przyszło mi na myśl była nasza dwójka przytulająca się pod tą białą kołderką, leżąca na pistacjowych poduszkach, by potem przejść do...

Aj przestań mózgu!

Poczułem jak krew dopływa do moich policzków, na pewno lekko je barwiąc. Jednak miałem nadzieję, że Jimin nie zwróci na to uwagi. Ewentualnie nie jest to AŻ TAK widoczne.

Dałem sobie chwilę na ocenienie tej sytuacji. Na ocenienie tego łóżka.

Przecież nie mam nic przeciwko temu. Chcę go mieć jak najbliższej siebie. Po tych wszystkich latach mieszkania osobno.

– Chyba... To nie powinno sprawiać nam problemu – zauważyłem powoli, zaraz jednak szybko dodając, trochę niepewny, a trochę zestresowany: – Chyba że... wolisz je zmienić, hyung.

Bo może to Jimin miałby coś przeciwko temu?

– Nie przeszkadza mi, ale nie chcę, byś czuł się źle. No i... nie będzie przyprowadzania panienek do domu – zażartował, chyba na rozładowanie tej lekko napiętej sytuacji.

Jak nic zobaczył te głupie rumieńce na moich policzkach!

Roześmiałem się, trochę z ulgą.

– Panienek... – powtórzyłem to jedno, magiczne słowo, kręcąc na nie głową i ściągając w międzyczasie maseczkę, która nadal była umiejscowiona pod moją brodą, przeszkadzając mi teraz w normalnych interakcjach z Jiminem. Zaraz jednak nieco spoważniałem: – A chciałeś... jakieś przyprowadzać? – zapytałem naprawdę ostrożnie, obawiając się, że może jego plan uległ zmianie? Że może nasza rozmowa o nieudanych randkach była nieaktualna? Że może miał już kogoś innego na oku? A ja... chciałem być tylko z nim?

– Może – potwierdził moje obawy, cmokając przy tym. – A może teraz łatwiej będzie znaleźć tę jedyną osobę.

Czyli... nie myśli o mnie tak jak ja o nim.

Chyba początkowo to do mnie nie dotarło, bo dalej miałem zawieszony wzrok na pistacjowych poduszkach.

To... to trochę zmienia moje plany. Trochę... zmienia nasze życie.

– No... tak – wymruczałem, starając się nie brzmieć smutno, ale w ogóle mi to nie wyszło.

Dlatego wycofałem się powoli do przedpokoju, aby zdjąć w końcu buty i zająć się walizką.

Nie czułem już w klatce piersiowej tego samego ciepła, które było tam jeszcze przed chwilą. Zamieniło się ono w nieco bolesny ucisk. Taki, po którym następował płacz...

Zajmij się wypakowywaniem i nie myśl o...

Nie zdążyłem nawet dokończyć tej myśli, bo zaraz poczułem jak coś sporego ląduje na moich plecach. I dobrze że miałem wyćwiczony refleks przez wszystkie dodatkowe zajęcia, do których przymuszał mnie tata. Bo szybko złapałem ów obiekt za nogi, ratując go przed zsunięciem się z moich pleców.

– O tobie mówię – sprostował, wtulając się w moje plecy, a ja nie wiedziałem już co myśleć. Bo... chyba po prostu sobie zażartował? A ja tak szybko to łyknąłem! – Nie chciałbyś sprawdzić, w jaką stronę idzie nasza czerwona nitka? – dodał, poruszając temat, o którym w sumie nigdy wprost nie rozmawialiśmy. Bo może był zbyt delikatny i intymny na wideo rozmowy? Jednak nie spodziewałem się go tak szybko.

– Umm... Myślałem że... Myślałem że ty... Że my... – Nie potrafiłem przez chwilę pozbierać myśli, błądząc wzrokiem po framudze drzwi frontowych. – Chcesz to sprawdzić, hyung? – zapytałem w końcu, niepewnie, bo po tym niewielkim żarciku trochę obawiałem się, że miał on jakieś głębsze podłoże.

– Chcę. Ty myślisz o mnie na swoich randkach, a ja na swoich o tobie. Nie sądzisz, że powinniśmy? – zauważył, jak najbardziej słusznie. No, przynajmniej dobrze określając moją stronę. Ale jego odczucia mnie zaskoczyły.

Też myślisz... o mnie na randkach? – Znów byłem mocno niepewny. Bo o tym to mi nie wspominał.

– Myślę – przyznał, tuż koło mojego ucha, brzmiąc na nieco zawstydzonego takim wyznaniem. MYŚLI! W czasie randek!! – I w sumie, oprócz darmowej wyżerki, to jest dla mnie jedyna atrakcja tych spotkań. Że mogę wyobrażać sobie, że to ty jesteś na ich miejscu.

Może wyobrażać sobie, że to JA jestem z nim na randkach!

Wypuściłem powoli powietrze, zbierając się do odpowiedzi na jego słowa. A nie mogłem brzmieć przy tym tak chaotycznie jak w mojej głowie.

To chyba... – zacząłem powoli. – Już nie musimy sobie wyobrażać, że jesteśmy ze sobą na randce... i faktycznie na jakąś pójdziemy? – Zebrałem w sobie odwagę, aby mu to powiedzieć. Bo przecież nigdy tego przed nim nie ukrywałem. Marzyłem o wspólnym wyjściu. Do jakiejś kawiarni, parku rozrywki, czy też do kina. Trzymając się przez cały czas za ręce, śmiejąc i żartując, ciesząc swoją obecnością. I na pewno też... całując. Co również nie raz sobie wyobrażałem.

Na razie zostawiłem w spokoju swoją walizkę, ruszając w stronę salonu. Bo nawet jeżeli nie miałem nic przeciwko trzymaniu mojego hyunga na baranach, chciałem z nim rozmawiać, mogąc od czasu do czasu zerkać na jego twarz.

Posadziłem go na kanapie, samemu zajmując miejsce obok. W końcu zdjąłem z głowy bucket, odkładając go na stolik przed nami, tak samo jak maseczkę. I przeczesałem powoli przydługawe włosy.

– Bardzo chętnie – oznajmił Jiminnie radośnie, uspokajając tym moje serce. Bo to oznaczało, że jednak obaj marzyliśmy o tym samym. A to przecież najcudowniejsza opcja ze wszystkich. – Jesteś głodny? W lodówce mam obiad do odgrzania. A potem możemy rozpakować twoje rzeczy – zaproponował, a na wspomnienie o jedzeniu od razu przypomniałem sobie, że tak, jestem wręcz niesamowicie głodny! Bo emocje które odczuwałem od kilku dni nie pozwalały mi na normalne posiłki. A teraz w końcu zaczęły mnie puszczać, bo moja bratnia dusza była przy mnie i mogłem być już spokojny.

Tak, pewnie. Dziękuję, hyung. Pomóc ci? – od razu zaproponowałem, podnosząc się równo z nim.

– Możesz nakryć do stołu, a ja zaraz wszystko odgrzeję.

Jimin skierował się do kuchni, zaczynając wyciągać z lodówki pojemniki z jedzeniem. Potrzebowałem chwili, aby do niego dołączyć, bo chciałem na szybko zdjąć koszulę, dla wygody zostając w samej koszulce.

Jednak nawet pomimo szybkiego znalezienia się obok mojej bratniej duszy nie mogłem przejść do działania.

– Umm... Musisz mi pokazać gdzie wszystko leży, hyung – wymruczałem, czując się zagubiony. Bo nawet nie wiedziałem od czego zacząć.

– Jasne. – Jiminnie chętnie przeszedł do pokazywania mi wszystkich kuchennych akcesoriów, a ja notowałem w międzyczasie w głowie czego mi tu będzie brakować, aby to później dokupić. W końcu nawet jeśli nie należałem do osób pałających miłością do gotowania, zostałem zmuszony przez mamę do nabycia tej umiejętności. Głównie z racji posiadania bratniej duszy o tej samej płci, której nie powinienem obciążać wszystkimi obowiązkami.

Zacząłem wyjmować kolorowe miseczki z kwiatowymi wzorami, znów o tych samych pistacjowych barwach.

– Nawet zastawa jest ładna. Masz dobry gust, hyung – skwitowałem z uśmiechem, przekładając je na stół, tak samo jak resztę potrzebnych nam akcesoriów.

– Naprawdę? Nie przywiązywałem do tego uwagi, ale dziękuję. Dużo z rzeczy, które tu są, już były przed moim wprowadzeniem się.

Pokiwałem głową na te informacje, choć sam wybór tego pięknego mieszkania podkreślał ten „dobry gust". Idealnie pasujący do tego mojego.

I tak samo idealnie pasujemy do siebie!

Uśmiechnąłem się, przyglądając ustawionej zastawie, którą szybko porównałem do naszej relacji:

Teraz wszystko jest w końcu kompletne... My jesteśmy kompletni – zauważyłem, przenosząc na niego wzrok, aby posłać mu radosny uśmiech. A po wymieniu tych miłych gestów, aby mu nie przeszkadzać, przeszedłem do oglądania tego ślicznego salonu. – Twój hyung mieszka niedaleko, z tego co wspominałeś, prawda? – zacząłem nieco inny temat.

– Zgadza się. A co?

Dobrze że miałeś go blisko po przeprowadzce. Martwiłem się, że będziesz samotny trafiając do wielkiego Seulu. W końcu ja... przyjechałem na gotowe. Przepraszam, że nie mogłem ci z tym pomóc – podzieliłem się tym, co czasami męczyło mnie jeszcze przed przyjazdem do Korei. Bo nawet nie mogłem mu pomóc z wyszukiwaniem ofert. W końcu nie znałem tutejszych dzielnic i tutejszych stawek za wynajem.

– Daj spokój, te dwa lata tutaj minęły nawet nie wiem kiedy. Teraz będę musiał skupić się na pisaniu pracy – poruszył inny wątek, na którym chyba bardziej powinniśmy się teraz skupić. Bo za miesiąc obaj startujemy już z uczelnią. Ja oczywiście z japonistyką, idąc po najmniejszej linii oporu. Jednak po prostu w tej dziedzinie mogłem najbardziej rozwinąć moje plany na przyszłość.

– No tak, to już trzeci rok. Ale wiem, że napiszesz i obronisz ją bez problemu. – Tego akurat byłem pewien, dobrze znając jego skrupulatność i obowiązkowość. – Wybrałeś już temat?

– Myślałem o czymś związanym z poezją, ale jeszcze nie do końca jestem przekonany o konkretach.

Na wspomnienie o poezji w mojej głowie od razu pojawiło się znajome nam haiku, które zdarzało mi się pisać Jiminowi na dobranoc. Nawiązywało do naszych początkowych rozmów o spotkaniu pod kwiatami wiśni. Dlatego zaraz je zacytowałem:

– Hana no kage aka no tanin wa nakari keri. – Uśmiechnąłem się do siebie, dotykając lekko jedną z dekoracji, do której w tym momencie nie przywiązywałem żadnej uwagi. Bo mój umysł zawędrował właśnie do przeszłości, do naszych planów, naszych marzeń, które w końcu stały się prawdą.

– O! – Te wewnętrzne przemyślenia przypomniały mi o czymś, co chciałem mu wręczyć jeszcze na lotnisku. Ale w ferworze wszystkiego całkowicie o tym zapomniałem.

Zerwałem się szybko, uciekając po moją walizkę, którą w końcu przetaszczyłem do sypialni. Specjalnie nie przykrywałem tego żadnymi przedmiotami, aby bez problemu wyciągnąć. A po szybkim rozpakowaniu dobrze zabezpieczonego szkła, uśmiechnąłem się na jego widok.

Tak jak obiecywałem.

Upewniłem się jeszcze że zawartość jest cała, po czym wstałem, wracając do Jimina. Początkowo ukryłem tę małą niespodziankę za plecami, posyłając mojej bratniej duszy ciepły uśmiech.

– Mam coś dla ciebie Jimin–san.

Chłopak jeszcze przez chwilę zajmował się odkładaniem podgrzewanego dania na bok. Ale w końcu odwrócił się do mnie z uroczym uśmiechem, którym tak jak przy każdej okazji cieszyłem moje spragnione takiego widoku oczy.

Jeonggukie, nie musiałeś – oznajmił, chyba spodziewając się jakiejś drogiej głupoty. Ale to nie było w moim stylu. – Co to takiego? – zapytał jednak.

– Musiałem – podkreśliłem, wyciągając w końcu szklany pojemniczek, w kształcie owalnej fiolki, w którym tak jak obiecałem, z niezwykłą ostrożnością, zamknąłem wiśniową gałązkę. – Nie mogłem ci ich pokazać w Japonii, to przywiozłem Japonię do ciebie – zauważyłem nieśmiało, nawet nie zdając sobie sprawy z tego jak romantycznie to zabrzmi!

– Och Jeonggukie. – Jiminnie początkowo po prostu przyglądał się trzymanemu przeze mnie prezentowi. Jednak zaraz zobaczyłem jak jego początkowa spokojna postawa ustępuje miejsca niewielkiemu wzruszeniu. Nie miałem jednak okazji tego skomentować, bo chłopak przytulił mnie. A w takim momencie mogłem jedynie przymknąć oczy, wtulając się w te bezpieczne ramiona.

– Postawię to na biurku, by był moim powodem do uśmiechu w czasie nauki – oznajmił, zawstydzając mnie nieco takim wyznaniem. Bo znów – było to tak romantyczne!

Pomaltretowałem chwilę dłonią swój kark, jak zwykle kiedy nie wiedziałem jak na coś zareagować. A ucieczka chyba była najlepszą opcją w tym momencie. Dlatego przeszedłem już do stołu.

– Dziękuję Jeonggukie! – usłyszałem jeszcze od mojej bratniej duszy, która tuż po tym uniosła ręce nad głowę, tworząc z nich... serce. Tak typowo koreańskie i tak urocze w jego wykonaniu.

W ten sposób łatwo pozbył się tego niewielkiego napięcia, które się we mnie skumulowało po tak odważnym geście.

Roześmiałem się szczęśliwy, przyglądając całej jego osobie.

– Nawet mam swojego prywatnego, koreańskiego idola w mieszkaniu, fajnie – skwitowałem, w sumie nie tylko sam gest, a cały jego urok, który idealnie do nich pasował. Bo Jiminnie był prześliczny!

Też chciałem jakoś na to odpowiedzieć, dlatego przypominając sobie wszystkie rodzaje serduszek, stworzyłem to jedno, małe z palców. U nas w Japonii idolki raczej ograniczały się do innych rodzajów tego typu fanserwisu. Ale i tak było mi bliżej do tych koreańskich, które ostatnio skradły moje serce.

– Właśnie, odwiedziny SM Town? I Hybe Museum? – zapytałem, przypominając sobie podekscytowany o istnieniu tych magicznych miejsc. I choć nie stanowałem za wiele girls bandów z SM, chciałem zobaczyć ten piękny obiekt. Tak samo jak ten od Hybe, zdradzając przy tym Jiminowi powód takiej wizyty. – Ostatnio polubiłem Newjeans. – A na samo wspomnienie o tych pięciu kruszynkach, uśmiechnąłem się lekko, bo przecież byłem teraz w Seulu. I kto wie, może kiedyś przypadkiem natrafię na którąś z nich!

– Jasne. Zabiorę cię gdzie tylko chcesz – zapewnił, kładąc już garnuszek z jedzeniem na środku stołu. – Smacznego – dodał, a ja chętnie nałożyłem sobie dość sporą porcję ryżu z warzywami i jakimiś składnikami, których nie potrafiłem zidentyfikować. Zapewne były typowo koreańskie?

– Dziękuję. Itadakimasu – powiedziałem, składając ręce i kłaniając się lekko, jak przed każdym posiłkiem, nauczony tego przez rodziców. Ale nie przedłużałem tego, czując jak bardzo ssie mnie w żołądku. Zwłaszcza przez ten aromatyczny zapach wszystkich przypraw. Dlatego zaraz pochwyciłem pałeczki, biorąc porządny kęs. – Mmmm – wymruczałem, otwierając szerzej oczy.

– Starałem się gotować trochę po koreańsku, a trochę po japońsku, nie wiem jednak czy uzyskałem odpowiedni smak – zaczął mi się tłumaczyć, chyba źle odbierając moja reakcję. – Nie jest za ostre?

– Jest idealne, hyung – zapewniłem, bo pomimo tych niezidentyfikowanych składników smakowało przepysznie! – Dziękuję że o mnie pomyślałeś – dodałem z uśmiechem, nawiązując do tego wspomnienia o japońskiej kuchni. I w sumie nie chciałem tego ukrywać, więc zaraz mu jeszcze wyznałem: – Tylko nie bądź zły, ale z nerwów nie jadłem nic od wczoraj więc jest dla mnie idealne.

Nie spodziewałem się, że nagle jego pałeczki zatrzymają się w drodze do jego ust. Co zapowiadałoby srogą reprymendę. W końcu byłem młodszy i jako mój hyung mógłby mnie skrzyczeć za takie praktyki. Ale co ja mogłem poradzić, kiedy moje myśli nie krążyły wokół jedzenia i normalnego funkcjonowania, a wokół niego?

Na szczęście trzymany przez niego kawałek posiłku czmychnął mu na stół, co zaraz wywołało zarówno jego, jak i mój śmiech.

Ale mi się żartowniś trafił.

Pokręciłem głową, nadal się śmiejąc.

– Rozumiem – odpowiedział w końcu spokojnie na moje wyznanie, widocznie nie będąc o to zły.

– Już myślałem, że mi się dostanie.

– Jak miałbym się na ciebie gniewać? – zapytał retorycznie, znów sprawiając że po mojej klatce piersiowej rozeszło się przyjemne ciepło. Bo przy nim nie musiałem się martwić o takie rzeczy. – Ale będziesz musiał mnie nauczyć gotować.

– Japońskie dania? Nie będzie problemu. Wiesz że moja mama nie pracuje, więc nie raz po szkole byłem zmuszony z nią gotować – przypomniałem, chcąc podzielić się z nim moją perspektywą „przygotowań" przez moją rodzicielkę do wspólnego życia z moją bratnią duszą. – Uznała, że nie powinienem być aż takim obciążeniem dla ciebie. Sprzątać... też mnie nauczyła – dodałem ciężko, bo właśnie to z tych dwóch obowiązków było mniej przyjemne. Ale zdążyłem do tego przywyknąć. Teraz nie mając już z tym najmniejszych problemów. Mama o to zadbała. I byłem jej teraz za to wdzięczny.

– Nawet jakby cię nie nauczyła, to obowiązkami się dzielimy – oznajmił Jiminnie, pokazując mi przy tym język, choć zaraz złapał za kawałek wołowiny, przenosząc ją na mój ryż.

– Ok, trzeba rozpisać grafik – kontynuowałem ten temat, utrzymując go w tym żartobliwym tonie, chwytając w międzyczasie za to soczyste mięsko. Zaraz jednak znów się zaśmiałem dodając: – Żartuję. Postaram się sprzątać i gotować najczęściej jak mogę. Mam łatwiejszy kierunek, więc ty skup się na nauce, hyung. – Przedstawiłem mu moją perspektywę tego wszystkiego. Skoro poszedłem na łatwiznę.

– Nie, nie, będzie sprawiedliwie. Poza tym nie zaczynajmy od tego. Do początku roku jeszcze chwila, a my potrzebujemy nacieszyć się sobą – zauważył, wywołując tym stwierdzeniem mój kolejny uśmiech, po którym spuściłem lekko głowę, zawieszając wzrok na miseczce z jedzeniem. Bo takie słowa znów mnie nieco zawstydziły.

Nacieszyć się sobą... Obaj o tym marzyliśmy. Przez tyle lat... A teraz w końcu możemy być razem.

Zaraz przeszliśmy do nieco bardziej neutralnych tematów, planując nasze zwiedzanie Seulu. A ja mogłem w tym czasie oglądać jak układają się jego usta przy każdym wypowiadanym słowie, jak posyła mi swój przepiękny uśmiech, rozpromieniający całą jego osobę, i jak marszczy lekko brwi, unosi kącik ust lub wywraca oczami przy niektórych stwierdzeniach. Nie sądziłem, abym kiedykolwiek znudził się takimi obserwacjami, doskonale wiedząc, że ciepło, które pojawia się przy tym w moim ciele nie jest wywołane samą jego osobą, a naszą relacją, która na pewno nie ogranicza się do tej przyjacielskiej. W końcu jak mógłbym nie pokochać osoby, która jest idealnie do mnie dopasowana? A ja jestem dopasowany do niej?


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top