Rozdział Siódmy

Powolnym krokiem wraz z Isabelle, Alec'iem i Magnus'em chodziłam po jednym z głównych korytarzy Instytutu rozglądając się dookoła z zainteresowaniem. Instytut był niesamowitym miejscem o pięknej i niespotykanej architekturze, która zapewnię sięga ponad wieku.

- Tutaj jest twój pokój, Nathalie.- powiedziała Isabelle pokazując mi na ciemno brązowe drzwi na końcu korytarza po lewej stronie.

Powoli i ostrożnie otworzyłam drzwi, które pokazała mi młoda Lightwood. Od razu zaparło mi dech w piersiach. 

Duży delikatnie złocisty pokój z wielkim łóżkiem i innymi meblami idealnie dopasowanymi do pomieszczenia zapierał wręcz dech w piersiach. Jedno olbrzymie okno z dużym parapetem, na którym dało by się siedzieć ukazywało cudowny krajobraz, kiedy tylko można było spojrzeć w jego stronę.

To miejsce jest cudowne.

- Widzę że ci się podoba.- powiedziała Isabelle z delikatnym uśmiechem widząc moją reakcje.

- Jest niesamowity.-powiedziałam wchodząc do środka z przyjaciółmi.

- To dobrze. Tam jest łazienka.- powiedział Alexander pokazując na jasno brązowe drzwi, na co ja kiwnęłam delikatnie głową.

- W szafie wraz z z Clary powkładałyśmy parę ubrań w twoim rozmiarze. Mam nadzieję że Ci się spodobają.- powiedziała Izzy z delikatnym uśmiechem.

- Bardzo wam dziękuję.- powiedziałam patrząc na przyjaciół z uśmiechem na ustach.

Byłam im wdzięczna za to co dla mnie zrobili. Pomimo że mnie nie znali chcieli mi pomóc kiedy zniknęłam z Pandemonium.

W nie całe czterdzieści osiem godzin Oni zmienili moje życie.

- To my Cię promyczku już zostawimy. Odśwież się i odpocznij. - powiedział Magnus, który czule pocalował mnie w czoło jak to ojciec robi przed snem córeczce.

- Dobranoc. - powiedziałam cicho do towarzyszy, chwilę później zostając sama w pomieszczeniu.

- - - - -

Idę powolnym krokiem wzdłuż jednej z ulic Nowego Yorku. Szczerze to nawet nie mam pojęcia gdzie jestem i dokąd idę. Jedyne czego jestem pewna to że sklepy są pozamykane i nie ma na ulicy ani żywej duszy.

Ah, na dodatek jest czarno na niebie i pada ostry deszcz.

Jestem ubrana w granatowy sweter i czarne leginsy, a na moich nogach są czerwone tenisówki. Moje włosy związane w kok i tak samo jak moje ubranie jest wilgotne z powodu przebywania na deszczu.

- Nathalie...- głos cioci Seline rozległ się w moich uszach, przez co przejrzałam się dookoła.

- Ciociu? To Ty? - zapytałam ledwie słyszalne z przerażeniem.

- Jestem tutaj...- głos ciotki ponownie pojawił się w zasięgu mojego słuchu.

Ujrzałam niespodziewanie jasny blask, który pozbawił mnie możliwości widzenia.

Chwile później światło zniknęło, a ja nie znajdowałam się na dworze tylko w na korytarzu z jedną zapaloną lampą niczym z horroru. 

Przełknęłam glosno ślinę modląc się w duchu, aby nic mnie nie zaatakowało. Było strasznie cicho. Niczym w grobie niż na tak powiedzieć.

Czy ja wogóle żyję?

- Ciociu Sel...- nie zdążyłam dokończyć gdyż nagle za moimi plecami pojawiły się ręce, które chwycily mnie od tylu.

Nie mogłam krzyknąć, a bardzo chciałam.

Łzy zaczęły pojawiać się w moich policzkach.

Chciałam walczyć, lecz nie mogłam.

Czy ja umieram?

Co się dzieje?

Nagle znów rozbłysło ogromne światło tym razem w kolorze jadeitowej zieleni, które sprawiły iż ręce rozpłynęły się w powietrzu, a ja poczulam że się unoszę.

- - - - -

Gwałtownie ponioslam się do pozycji siedzącej i zaczęłam rozglądać się dookoła.

Kiedy spojrzałam przed siebie dopiero wtedy ujrzałam brązowe jak kakao oczy intensywnie   wpatrujace się we mnie jak w muzealny eksponat najnowszej kolekcji.

~ ~ ~

Powracam!

Niczym jak Feniks z powstaje z nowym rozdziałem.

Mam nadzieję spodobał się wam rozdział.

A teraz jak myślicie, kto odwiedził naszą bohaterkę?

Dedykacją dla Nakir369

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top