Rozdział Dziewiąty
- Na twojej bransoletce widnienie herb rodu Lightwood'ów, Natalie...
- Magnus jesteś pewny? - zapytała zdziwiona Izzy, kiedy Bane oddał mi bransoletkę.
- Oczywiście – powiedział czarodziej, po czym spojrzał na swojego chłopaka.
- I mam przypuszczenie by sądzisz iż wasza matka coś o tym wie.
Słysząc odpowiedź Magnus'a rodzeństwo spojrzało na siebie z tajemniczym wyrazem twarzy. Chwila ciszy otaczała naszą grupę przez dłuższy czas, przez co bałam się cokolwiek pisnąć.
- Clary, Magnus zostańcie z Natalie. My porozmawiamy z naszą mamą – powiedział Alec, po czym bez żadnej dodatkowej wymiany zdań opuścił pomieszczenie z swoim rodzeństwem.
Pov.Alec
- Ja pukam, ty mówisz – powiedział Jace w moją stronę kiedy zatrzymaliśmy się pod sypialnią mamy.
Uniosłem brew spoglądając na swojego parabatai.
-A dlaczego nie na odwrót? - zapytałem krzyżując ręce na klatce piersiowej, przez co Jace uśmiechnął się szeroko.
- Bo na ciebie najmniej się będzie drzeć.
- Oh, idioci w takim momencie żartować? - mruknęła niezadowolona ciemnowłosa, po czym zanim ktokolwiek z nas zdążył cokolwiek powiedzieć zapukała mocno do drzwi pokoju naszej rodzicielki.
Chwila ciszy, a po niej drzwi otworzyły się jak w horrorze. Jedyną odskocznią od niego było to że naprzeciw nam stała mama.
- Coś się stało? - zapytała zmartwiona kobieta.
Już chciałem uspokoić rodzicielkę, powoli nakierować tor naszej rozmowy na temat Natalie. Niestety Isabelle miała inny plan.
- Wiemy że Natalie jest w jakiś sposób powiązana z naszą rodziną. - zaczęła pewnie dziewczyna w targając się w głąb sypialni kobiety.
Spojrzeliśmy z Jace'em na siebie nie komentując zachowania młodszej siostry. Teoretycznie było to uzasadnione, jednak zawsze można było podejść do rozmowy z kobietą na spokojnie.
Mama na słowa Isabelle rozszerzyła oczy, a jej twarz przybrała bledszy odcień. Zmarszczyłem brwi analizując zachowanie rodzicielki, chociaż byłem pewien. Coś było na rzeczy.
- Isabelle skąd ten pomysł? - zapytała z nie pewnym uśmiechem kobieta wpuszczając mnie i brata do swojego pokoju..
- Mamo dość – warknęła dziewczyna, kiedy tylko drzwi się zamknęły.
- Natalie ma na bransoletce herb rodzinny. To dlatego źle się poczułaś, tak? Wiedziałaś o tym?
Isabelle nie miała zamiaru przestać zasypywać kobiety pytaniami. Ja i Jace również nie byliśmy pomocni dla żadnej z stron. Staliśmy oparci o ścianę niczym ochrona pozwalając Izzy samej wydusić z matki prawdę. Poza tym istniało ryzyko że i nam się oberwie, chociaż sami byliśmy niewinni.
Mama z każdą chwilą wyglądała na przyciśniętą do muru i zaskoczoną. Nie dziwiło mnie to, Izzy tym razem walczyła o prawdę jak lwica i tym razem nie dałaby się uciszyć
- Natalie twierdzi iż bransoletka została zrobiona przez jej brata... - Isabelle nie dokończyła, bo doskonale widziałem że sama się łamała.
Wiedziałem do czego dążyła. Do jakiego potwierdzenia. Wtedy wiele rzeczy miałoby inne podejście. Po śmierci Max'a, Izzy bardzo się zmieniła. Było to widoczne na każdym kroku. I chociaż nic nie zastąpi nam naszego brata, zaczynała istnieć nadzieja że damy sobie radę.
Mama zasłoniła usta dłonią, a po jej policzkach zaczęły spływać łzy. To było potwierdzenie, dla mnie, Jace'a, Izzy. Dla wszystkich. A mimo to nikt nie miał odwagi wypowiedzieć tych słów na głos. Wpatrywaliśmy się w mamę nie wierząc w to co właśnie nabrało miejsca. W końcu jednak przełamałem się zwalczywszy ciszę w pokoju. Musiałem to zrobić, skoro mama nie miała sił.
- Mamo... Natalie jest naszą siostrą...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top