R14

/15.03.1990/
》Michael《
6²⁶

Obudził mnie Bill, mój ochroniarz.

- Szefie, dzwonili do mnie z policji. Markus upozorował próbę samobójczą i uciekł z karetki gdy weźli go do szpitala.

- Miałeś z nim kontakt?

- Nie. I nikt nie może go namierzyć.

- Spróbuj się z nim skontaktować - stwierdziłem. - Ania - pogładziłem policzek żony. - Ania Wstań. Marcus uciekł z więzienia.

Ann spojrzała na mnie przerażona.

- Michael, ja nie chcę tego przechodzić po raz drugi - zaczęła płakać.

- Nim on nas znajdzie, my uciekniemy. Przecież wiesz, że tylko ja mogę cię wiązać i się z tobą bawić...

- To nie jest śmieszne! - wykrzyczała przez łzy.

- Nie płacz... chciałem cię rozbawić... jeśli chcesz, to możemy znów pojechać do Polski i w dworku przeczekać aż złapią Markusa. Nie musimy się kontaktować z twoją rodziną, jeśli to dla ciebie za trudne.

- Skończyli go odnawiać?

- Nie, ale jest już tam bezpiecznie. Muszą to jeszcze wykończyć, ale równie dobrze, my możemy wykończyć pokój czy dwa. Chcesz się tam ukryć przed Markusem? - starłem jej łzy.

Pokiwała głową i przytuliła się do mnie. Znów chowała się w moich ramionach. Czułem się za nią jeszcze bardziej odpowiedzialny, gdy tak robiła, bo widziałem, jak bardzo na mnie polega... Z drugiej strony nic dziwnego po tym, jak mało nie utonęła, przez Markusa, a z wody wyciągnąłem ją ja.

- Nie płacz maleństwo... Nie płacz...będzie dobrze. Już nigdy nie pozwolę nikomu cię dotknąć...

***

Spakowaliśmy się szybko i pojechaliśmy z naszymi dziećmi na lotnisko. Dopiero gdy wzbiliśmy się w powietrze, Ann się całkiem uspokoiła.

Mike, jak my niby mamy tam funkcjonować? Mówiłeś, że trzeba to wykończyć... Jak mamy przygotować jakikolwiek ciepły posiłek?

To pierwszą zrobimy kuchnię... gotować możemy na ognisku nawet. Ważne, żeby Markus was nie znalazł.

Bliźniaki się rozpłakały, więc Ann je nakarmiła. Gdy maluchy znów zasnęły, nasze starsze córki popatrzyły na nas z ciekawością.

– Mamusiu, czemu lecimy do Polski? – zapytała Kath

Ann spojrzała ma mnie niepewnie.

– Kathie, człowiek, który skrzywdził twoją mamę uciekł z więzienia. Musimy się ukryć.

– Gdzie będziemy mieszkać? – zapytała Mary.

– W domu, który kilka pokoleń temu należał do rodziny waszej mamy. Jest teraz kompletnie pusty, będziemy go dopiero meblować. Będziecie mogły same wybrać, co będzie gdzie stało w waszym pokoju.

– Gdzie to jest ten dom?

– Koło 4 godziny jazdy od domu babci waszej mamy. Możecie spokojnie iść spać.

Nim dotarliśmy na miejsce spały i dzieci  i Ania. Z racji, że zaczęło padać, najpierw zaniosłem maluchy w nosidełkach do wnętrza budynku, później wyciągnąłem karimaty i śpiwory, które rozłożyłem w pokoju na piętrze. Przeniosłem tam pokolei Anię, Kath i Mary, potem bliźniaki w ich nosidełkach i sam się położyłem.

/16.03.1990/

Rano obudziły mnie promienie słońca. Zerknąłem na telefon. Była 6:15. Ann spala przytulona do dziewczynek, które spały między nami. Wydawała się zupełnie spokojna.

Zdecydowałem, że dobrze by było zrobić coś na śniadanie. Z racji, że wiedzieliśmy, że w pałacu nie ma nic, poza kilkudziesięcioma paczkami z meblami, deskami podłogowymi i całą masą innych rzeczy do wyposażenia dworku, masą puszek farby, rolek tapety i kleju do nich, kilkoma dywanami zwiniętymi nadal w rolkę i nadal zapakowanymi materacami i pościelami, to jedzenie zabraliśmy  z Neverland.

Nie mieliśmy podłączonej ani kuchenki, ani lodowki, jedynie powyprowadzane media. Prąd, wodę i kanalizę mieliśmy podłączone, a jedynymi gotowymi pomieszczeniami w domu były łazienki.

Wyciągnąłem z torby rzeczy i zająłem się ogarnięciem śniadania. Podłączyłem czajnik do prądu i nalałem do niego wody z kranu w łazience i wstawiłem wodę, żeby zrobić herbatę. Wziąłem też sanwicher i zabrałem się za przygotowanie sandwichy.

***

Gdy woda kończyła się gotować, a pierwsze tosty zaczęły dawać intensywny zapach, Ann podniosła wzrok i spojrzała na mnie.

– Gdyby ktoś mi powiedział, cztery lata temu, że przyjdzie mi patrzeć jak Michael Jackson robi mi śniadanie, po tym jak przespaliśmy noc w totalnie pustym domu z czwórką naszych dzieci, to pomyślałabym, że ewentualnie w snach to się spełni – usiadła.

Uśmiechnąłem się do niej.

– No widzisz – zalałem herbaty wodą. – Gdyby mi cztery lata temu ktoś powiedział, że dziś będę po ślubie z dziesięć lat młodszą dziewczyną i już będę z nią miał czwórkę pięknych dzieci, to uznałbym, że to możliwe co najwyżej w mojej piosence. Także powiedzmy, że jesteśmy kwita.

– Co szykujesz? Pięknie pachnie...

– Zwykłe sandwiche. Dziś ogarniemy część rzeczy w kuchni, to z czasem będzie pościej... Pomalujemy dziś ściany w kuchni i pokojach poza tym, gdzie śpimy. Za dwa dni ściany będą suche. Deski położymy wszędzie. Na pewno nie zdąrzymy dziś zrobić wszystkiego, dlatego radzę zacząć od malowania kuchni, lub złożenia chociaż łóżek dla dzieci. Maleństwa będą spać póki co razem. Dziewczynki tak samo. My możemy kilka nocy spać na ich łóżkach.

– Zawsze lepiej niż na ziemii... tutaj chociaż Marcus nas nie znajdzie...

– Nie martw się o nic... Nie tknie cię nigdy – wyjąłem pierwsze dwa sandwiche z maszyny.  – Nikt nie wie, że tu jesteśmy. Nasze rodziny nie wiedzą nawet, że nie ma nas w Stanach. Pilot mojego samolotu jest w hotelu w Warszawie i nie wie, gdzie pojechaliśmy dalej. Na całe szczęście, to twój kraj pochodzenia nie jest jak New York i czasami jednak śpi... Smacznego moja pani szlachcianko – podałem jej jeden z tostów na plastikowym talerzyku i wsadziłem drugą parę tostów do maszyny.

Uśmiechnęła się biorąc odemnie talerz.

– Wiesz, Michael, myślę, że ten wyjazd był dobrym pomysłem. Tutaj chociaż nikt nas nie tknie...

– Nikt. I możemy wreszcie zrobić wszystko, by móc powiedzieć, że wykończyliśmy sami własny dom. Kocham cię Ann... ponad wsistko.

– Wszystko – odparła. – sz jak w shamone. Też cię kocham.

Zazdroszczę ci, że z taką łatwością mówisz takie łamańce językowe. Ja połowy tych dźwięków nie umiem wymówić.

Parknęła śmiechem.

》Ania《

– Mówisz biegle po angielsku, rosyjsku francusku i hiszpańsku, więc jaki masz problem w polskim? – napiłam się mojej herbaty.

– Sszczchh - "zaszeleścił". – Te wszystkie szeleszczenia i dziwne litery.

- Rzadko mówisz po polsku, więc twój jak to ładnie nazywają, aparat mowy nie przyzwyczaił się do naszych dźwięków. Ą, ę, ć, ci, , ś, si, , cz, sz, h, ch, ź, ż. Jaki problem masz w tych dźwiękach?

– Są zbyt podobne. Nawet dla mnie i mojego słuchu muzycznego.

– Właśnie powiedziałeś zdanie bez problemu.

– Bo jest pełne tych dźwięków.

Jak się nazywają nasze córki?

– Katherine i Mary

– Po polsku.

– Kasia i Maria

– Pełne imię Kath?

– Kat...a...rzyna?

Dobrze. A zdrobnienie od Maria?

– Marysia.

– Świetnie. Ja wiem, że to jest język trudny jak mało który.

Maluchy w nosidełkach zaczęły płakać, więc poszłam zobaczyć czego chcą. Mieli brudne pieluszki, więc je przewinęłam.

– Oni też chcą śniadanie... – stwierdził Mike puszczając mi oczko.

One chcą, czy ich tatuś chce popatrzeć na cycki mamusi?

Myślę, że jedno i drugie...

Wzięłam Prince'a I zaczęłam go karmić.

– Ma twoje oczy. Jak wszystkie nasze dzieci...

– Ale on ma po mnie jedną rzecz jakiej jest siostry nie mają.

– Jeśli chcesz powiedzieć to co myślę, to może nie przy dzieciach.

– Miałem na myśli chromosom Y – podał mi kolejnego tosta. – Ale jeśli bardzo ci na nim zależy, to tylko złożymy łóżko i spełnię każdą twoją fantazję.

– Nie planuję trzeciej ciąży na czas najbliższego roku, więc nie licz.

Skończyliśmy śniadanie, nakarmiliśmy starsze córki i zabraliśmy się za dom. Tego dnia udało się nam pomalować sufity we wszystkich pomieszczeniach za wyjątkiem tego, gdzie spaliśmy i tego gdzie spali ochroniarze oraz stały rzeczy do umeblowania domu. Udało się też złożyć łóżka dla dzieci. Gdy skończyliśmy była 21⁴².

Zrobiliśmy kolację, zjedliśmy, umyliśmy dzieci i położyliśmy je spać, poczym sami weszliśmy do wanny.

– Wiesz co Kotku? – zapytał.

– Nie wiem.

– Kocham cięprzytulił mnie do siebie. – Masz farbę na czole.

– Ty na nosie.

– Jesteś piękna – pocałował mnie namiętnie w usta. – Napewno nie chcesz więcej dzieci?

》Michael《

– Dopiero urodziłam. Chcę dać mojemu ciału odpocząć.

Chcę cię dla siebie. Pragnę cię.

– Nikt ci nie broni użyć prezerwatyw. Nie musisz mieć 10 dzieci jak twoi rodzice.

– Jesteś tak piękna, że szkoda marnować te geny. Już mamy trzy córki i są piękne po mamusi.

– Nie wystarczą Ci trzy?

– Mówię tylko, że twoje dzieci dziedziczą urodę po tobie.

Odsunęła się na drugi koniec wanny.

- Co się stało? – położyłem dłoń na jej kolanie.

Wyskoczyła z wanny i złapała szlafrok

– Marcus miał rację co do ciebie. Tobie naprawdę zależy tylko na dzieciach! Czemu ja zawsze muszę być tak ślepa?! 

Wybiegła z łazienki... sam wyszedłem z wanny i założyłem szlafrok. Poszedłem jej szukać.

Gdy ją znalazłem siedziała z Billem i płakała w jego ramię...

Spojrzał na mnie z dość zakłopotaną miną.

– Ann, przestań nie dam ci zadzwonić do Marcusa – powiedział do niej. – Ja wiem co mój syn ci zrobił, ale proszę cię, nie mów takich rzeczy. Nawet jeśli aktualnie nie martwi cię jak to rani Michaela, to chociaż dla mnie nie mów mu takich rzeczy. Wolę mieć za co żyć.

– Marcus chociaż jasno dawał mi do zrozumienia, że nie chce dzieci.

– Ann, proszę.

– Ann – zacząłem, – ja przeprasiam – poczekałem aż się odwróciła i spojrzała na mnie. – Ja wiem, że się boisz, ale ja nie chciałem cię ranić. Nie zależy mi wcale, żeby mieć dzieci. Ja kcię tilko uścięsliwiać ciebie – gdy to mówiłem widziałem, że się uśmiechnęła. Anećko...

– Znamy się cztery lata, a nadal w emocjach mówisz jak dwulatek – stwierdziła. – To nie znaczy, że Ci wybaczyłam. Dwanaście dni temu urodziłam. Niechcętrzeciejciąży,zrozum to,docholery.Marcuswprzeciwieństwiedociebiewciskałwemnietabletkiantykoncepcyjnie.Niechciałdzieci.Tydwatygodniepourodzeniusięnaszychdziecimówiszmi,żechceszwięcej.

– Ann, zwolnij, nie rozumiem, za szybko mówisz. Ostatnie co zrozumiałem to dwanaśnie dni. Reszta zlała się w jedno słowo. Powtórznij wolniej.

Mówi się powtórz. Dwanaście dni temu urodziłam. Nie chcę trzeciej ciąży, zrozum  to, do cholery. Marcus w przeciwieństwie do ciebie wciskał we mnie tabletki antykoncepcyjne. Nie chciał dzieci. Ty dwa tygodnie po urodzeniu się naszych dzieci mówisz mi, że chcesz więcej. Ja nie chcę.

– Mówi-łemci wiele razy. Będę czekał nim będziesz gotowa. Ja mó-więci, że chcę mieć dzieci, żebyś wiedziała, że chcę i nie czekała z powie-dzeniem-mi.

– Czy ja mogę się dowiedzieć co mówiliście o moim synu? – zapytał Bill.

– Że nie chciał dzieci – rzuciłem – Ann, wiesz dobrze, że nie zawsze umiem dobrać dobre słowa po polsku, tak?

– Tak.

Więc czemu obrażaszsię za to, że mówię ci, że jesteś piękna i nasze dzieci to odziedziczyły?

– Bo brzmiało to, jakbyś mi nie dawał wyboru. Dosłownie powiedziałeś, że szkoda moich genów.

– Bo jesteś piękna. Najpiękniejsza na świecie.

– Z tego co wiem, to najpiękniejszą na świecie, to dla ciebie jest Ross. Nawet upodobnić się do niej musiałeś.

– To taka sama logika, jakby twoja babcia bardziej kochała Jezusa od swojego męża. Diana była dla mnie ideałem nim poznałem ciebie. Miałem 14 lat gdy ją poznałem. Owszem to z nią miałem swój pierwszy raz ale przysięgam ci na wszystko, że od kiedy cię poznałem, widzę tylko ciebie.

– Idę pilnować waszych dzieci. Dajcie znać, gdy wy skończycie się zachowywać jak pieprzeni licealiści – stwierdził Bill i poszedł na piętro.

– Ann, poprostu mi zaufaj. Dwa razy już popełniłem błąd. Raz zostawiając cię w Neverland, gdy pojechałem do studia, drugi raz gdy dałem Ci wrócić do Marcusa. Trzeci raz, za każdą cenę nie pozwolę wam na jakikolwiek kontakt. Oboje cudem uniknęliśmy śmierci. Nie pozwolę, żeby kobieta, którą kocham nad wszystko, która uratowała mi życie i która jest matką moich dzieci, wróciła do człowieka, który ją porwał, gwałcił i dwukrotnie o mało nie zabił. Nie pozwolę na to, Choćbym miał cię zamknąć w piwnicy tego domu.

– Przestań ciągle mówić o dzieciach! Zrozum w końcu, że nie chcę!

– To daj mi się chociaż przytulić – chciałem ją objąć, żeby się uspokoiła.

- Nie! – krzyknęła z przerażeniem w oczach, skuliła się w kłębek i wybuchła historycznym płaczem. – Nie, błagam... Nie chcę znowu...

Klęknąłem przy niej na ziemi i pocałowałem ją w czubek głowy.

– Annie, już dobrze... – podniosłem ją i zabrałem do pokoju gdzie spaliśmy.

– Coś ty jej zrobił? – zapytał Bill.

– Nie ja. Twój syn wywołał u niej taką traumę, że przez samą świadomość, że uciekł, Ann na wspomnienie o dzieciach lub seksie ma ataki paniki – poczułem jak Ania mocniej się do mnie przytula, więc usiadłem na łóżku Kath, które aktualnie było wolne, bo bliźniaki spały parami w łóżeczkach z kratami. – Ann już... spokojnie. Nic ci tu nie grozi... - rozwiązałem swój szlafrok i zawiązałem go spowrotem już z Ann "w środku". – Spokojnie maleństwo... Nie pozwolę nikomu się do ciebie zbliżyć. Dam ci wszystko, ale nie wracaj do niego. Wiesz jak się kończy kontakt z nim. Nie wracaj do niego. Tu jesteś bezpieczna, kochanie.

Bill wyszedł z pokoju.

– Ja się boję... – wyszlochała.

– Nie masz czego. Marcus nie wie, że jesteśmy tutaj. Na dole są ochroniarze, na noc zamykamy wszystkie drzwi na klucz, a ja śpię z naładowaną bronią pod poduszką. Nic ci nie grozi.

– Zamek w drzwiach wystarczy przestrzelić, Bill pewnie już dawno powiedział Marcusowi gdzie mnie znajdzie, po za tym nie strzeli do swojego syna, a ty nie jesteś w stanie zabić człowieka. Sama muszę się bronić. Boję się o życie moje, twoje i naszych dzieci. Boję się, że Bill jest w zmowie z Marcusem i sam da mu mnie. Boję się, że Marcus będzie mnie szantażować życiem twoim i naszych dzieci. Boję się nawet zamknąć oczy.

– Idź spać. Zarwę noc i będę nad tobą czuwał. Zaufaj mi. O tyle proszę. Wiem, że dałaś mi już i swoje dziewictwo i czwórkę dzieci, ale daj mi swoje zaufanie. Możemy do końca życia spać w osobnych łóżkach, ale zaufaj mi ten raz. Bez ciebie nie mam po co żyć.

– Ja się boję...

– Wiem kochanie, ale gdy śpisz masz tak spokojną twarz... mam wrażenie, że tylko wtedy nie boisz się Marcusa.

– Mike... Ja się trzęsę ze strachu. Dosłownie – pokazała mi dłoń, która latała jak przy zaawansowanym Parkinsonie.

– Widzę i czuję. Mam pomysł jak uspokoić twoje nerwy, ale musisz mi zejść z kolan.

Gdy usiadła na łóżku wstałem i przygotowałem jej melisę.

– Wypij i weź – podałem jej kubek i tabletki na uspokojenie i nasenne. – Przynajmniej zaśniesz i na chwilę przestaniesz się bać. Nie mogę patrzeć na Twoje łzy. Boli mnie twoje cierpienie... Ale idź spać, to przynajmniej odpoczniesz.

W końcu się zgodziła i poszła spać... Mając na względzie jej słowa o zamku związałem klamki w (dwuskrzydłowych) drzwiach paskiem od spodni, poczym wróciłem na łóżko i przytuliłem się do śpiącej już Ann.

Zabiję każdego kto waży się dotknąć cię bez twojej zgody – szepnąłem jej do ucha. Wiedziałem, że po lekach jakie jej dałem, nie wstanie do co najmniej 8 rano, więc poprostu poszedłem spać.

/17.03.1990/
6¹³

Znów obudziło mnie słońce, więc wstałem przygotowałem śniadanie.

7³⁴

Dzieci wstały, więc dziewczynkom dałem śniadnie, a przy Ann położyłem najpierw Prince'a i rozchyliłem szlafrok Ann, żeby mały mógł zjeść, a gdy an się najadł wziąłem go do odbicia, a przy Ann położyłem Joanette...

8¹²

Gdy Ann wstała, dzieci były już dawnopo śniadaniu.

Dzień dobry Kochanieuśmiechnąłem się do niej.

Dzień dobry... daj mi bliźniaki. Zaraz będą głodne...

– Już jadły. Położiłem ich przy tobie jakieś półgodziny temu. Dziewcinki też już zjadły. Ja ciekam na ciebie.

Usiadła, a że nadal miała rozwiązany szlafrok, to doskonale widziałem jej ciało.

– Jesteś piękna – stwierdziłem.

– Teraz też? – zasłoniła się. – Oczy mam tu – wskazała swoje oczy.

– Wiem, ale dla mnie naprawdę liczy się tylko twoje serce, a je masz najpiękniejsze na świecie.

– Ostatnio mi to mówiłeś w szpitalu...

– Ann, proszę cię...

– Co dziś robimy?

– Trzeba pomalować ściany... Zaczniemy od kuchni. Ją musimy wykończyć najszybciej. Wyślę dziś Billa po jakiegoś fastfooda na obiad.

– Co jeśli przywiezie Marcusa?

– Nie tego Billa... pomyślałem też, że jutro zamiast obiadu i kolacji, zrobimy jeden posiłek na ognisku. Niechcciałbym żeby nasze dzieci jadły tylko posiłki typowe dla Stanów, a twoja babcia dała nam książkę z całkiem ciekawymi przepisami. Część na ognisko.

– I w większości z mięsem, panie smutny kurczak.

– Wy jecie mięso, a ja najwyżej go nie zjem.

Zjedliśmy razem śniadanie kontyując rozmowę.

8⁴⁰

Zabraliśmy się za malowanie. Zauważyłem, że gdy Ann skupia się na na czymś, to momentalnie się uśmiecha...

Teraz stała na drabinie i malowała łączenie ściany z sufitem, a ja ściany z podłogą... Przesuwając się, żeby pomalować dalszy kawałek ściany, trąciłem drabinę.

Widziałem w zwolnionym tępie jak Ann spada z drabiny. Nie mam pojęcia kiedy zerwałem się na nogi i jakim cudem ją złapałem, ale stało się.

– Mam cię. Zawsze cię złapię kochanie... - stwierdziłem stawiając ją na ziemi – Jesteś cała?

– Tak... chyba tak...może się lepiej zamieńmy. Ty nie musisz stać na palcach by pomalować ścianę pod sufitem...

Zgodziłem się.

14⁵⁰

Bill wrócił z miasta z pizzą, więc zjedliśmy ją i wróciliśmy do pracy przy domu.

– Wiesz Mike – zaczęła Ann gdy malowaliśmy kolejną ścianę wałkiem, – może przenieśmy się tutaj na stałę? Nikt nie wie, że tu jesteśmy...

– Możemy tu zwyczajnie zostać jak najdłużej, ale będziemy musieli wrócić do Naverland. Mamy tam zwierzęta.

– Możemy tu wpadać chociaż na wakacje?

– Możemy zawsze, gdy nie nagrywam...

22⁴⁷

Skończyliśmy malować ostatni "wolny" pokój. Ogarnęliśmy się i położyliśmy spać...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top