6

     Duża łąka, niczym wyblakłe płótno, rozciągała się przed nimi. Na jej środku, jak samotny strażnik, stało ogromne, obumarłe drzewo, posadowione na niewielkiej wysepce otoczonej stojącą wodą. 

Kiedyś musiało być dumne i zielone, teraz przypominało raczej pogorzelisko. Czarna, spękana ziemia, miejscami pokryta popiołem po dawnych ogniskach, kontrastowała z mroczną taflą wody, która odbijała ciężkie, niskie chmury.

To było jedno z niewielu miejsc w tym mrocznym lesie, gdzie promienie słońca mogły dotrzeć, ale nawet one zdawały się bać zagłębić się w gęstwinę drzew. Granica między dniem a nocą była rozmyta, jakby światło i ciemność walczyły o dominację. Cisza, przerywana jedynie szelestem suchych liści i odległym pohukiwaniem sowy, była głucha i przytłaczająca.

Oriana i Hardin, uciekający z pola bitwy, padli na ziemię pod martwym drzewem, dysząc z trudem. Ich ciała drżały nie tylko ze zmęczenia, ale i z przerażenia. W ich oczach odbijał się blask niedawnej walki, a w sercach tlił się żar niewypowiedzianych pytań. Co się wydarzyło? Kim była ta mroczna postać? I co to za dziwna siła, która w nich drzemie?

***

    Oriana, niczym feniks odradzająca się z popiołów, wzbiła się w powietrze. Ogień tańczył wokół niej, tworząc nieprzepuszczalną tarczę. Hardin, jak rycerz w płonącej zbroi, chwycił swój miecz. Stal rozżarzyła się do białości, odzwierciedlając jego furię. Razem, niczym żywioły, rzucili się na ciemną postać, która z przerażeniem obserwowała ich przemianę.

Starcie było krótkie, ale niezwykle zacięte. Ciemność, zaskoczona ich potęgą, nie miała szans. Połączone siły bohaterów, przypominające żywiołowy huragan, rozwiały mrok. Ciemność ustąpiła przed blaskiem ich płonących dusz.

Oriana, osłabiona, opadła na ziemię, jakby ktoś nagle wyłączył jej światło. Hardin, z raną na ramieniu, z trudem łapiąc oddech, spojrzał na nią z troską. Ich ciała nosiły ślady walki, a umysły wciąż błądziły w mroku niewiedzy.

   — Jak ty...

    — Nie pytaj Hardin. — Odrzekła spokojnie czując jak ciepło opuszcza jej ciało, a miecz w dłoni chłopaka stracił blask. — Nie wiem co tutaj się dzieje.

***

    Oriana poprawiła kosmyk włosów, który spadł jej na twarz, i zerknęła na Hardina. W jego oczach dostrzegła ból, ale i ulgę. Nie potrafiła wypowiedzieć słów, które kłębiły się w jej głowie. Milczenie było jedynym sposobem, aby się uspokoić i spróbować ogarnąć myślami to, co się wydarzyło.

Atmosfera wokół nich wciąż była ciężka, ale w powietrzu unosił się też cień nadziei. Może to dopiero początek ich walki, ale pokonali pierwsze wyzwanie. Razem, niczym ogień i stal, przetrwają każdy koszmar i odnajdą odpowiedzi na dręczące ich pytania.

       Dziewczyna widząc narastającą frustrację i bezradność chłopaka westchnęła głośno i wstała bezszelestnie podchodząc do niego.

    — Pomogę Ci. — Położyła dłoń na jego ramieniu co sprawiło, że się nieco wystraszył.

    Jego wzrok przesuwał się po jej zmęczonej twarzy, pobrudzonej od upadku. W jego sercu toczyła się burza sprzecznych uczuć, ale gdy spotkał jej spojrzenie, głębokie jak bezdenne jezioro, nieco się uspokoił. Bez słowa zaczęła rozpinać jego zniszczoną koszulę, unikając jego oczu, jakby bała się tego, co zobaczy. On jednak nie spuszczał z niej wzroku, analizując każdy jej gest.

Walka ze stworem uświadomiła mu, jak bardzo mu na niej zależy. W tamtej chwili, kiedy stawiła czoła niebezpieczeństwu, poczuł lęk o nią, taki, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczył. Kosmyk jej złotych włosów opadł na twarz, zasłaniając jej spojrzenie. Odruchowo odsunął go za ucho, a ich wzrosty się spotkały. W tej chwili zapomniał o wszystkim innym. Tylko ona istniała. Tylko jej oczy, które były dla niego jak latarnia w ciemności.

— Zrobisz jakieś czary mary czy się zakochałaś już i nie możesz oderwać wzroku od mojej wspaniałej osoby? – zapytał z lekkim drwiącym uśmiechem, próbując ukryć wzruszenie.

Wywróciła poirytowana oczami, ale na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Cieszyła się, że mimo sytuacji Hardin wciąż był sobą. To napawało ją pewnego rodzaju optymizmem.

Spojrzała na ranę, która prawie się zagoiła. Nie mogła uwierzyć jak szybko się zregenerowała.

    — Jak widać też potrafisz czary mary.

Wstała, odwracając się od niego wzrokiem.

Byli zmęczeni, ale oboje próbowali w ciszy zrozumieć, co się w ostatnim czasie dzieje. Dlaczego te istoty ich ściągnęły i skąd wzięły te dziwne zdolności?

Oriana dostrzegła wysoką górę, porośniętą bluszczem, która zdawała się dotykać nieba. W oddali słychać było grzmoty, a jednak słońce przebijało się przez mroczne chmury, oświetlając szczyt góry jasnym promieniem.

Oriana przypomniała sobie fragment z notesu od staruszki, który wspominał o tym, że światło wskaże drogę do zapomnianego miasta. To było jak błysk nadziei w mroku.

Hardin zmrużył oczy i bacznie ją obserwował, widząc jak dziewczyna nerwowo przeszukuje plecak.

— Nie, nie, nie — szeptała sama do siebie, jej głos pełen paniki.

Chłopak skończył wycierać krew więc wstał i podszedł do dziewczyny. Złapał ją za ramię, na co gwałtownie się odwróciła.

— Gdzie dziennik? — zapytała ostro, jej głos drżał.

Zaskoczył go jej ton.

Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, mruknęła cichutko: "Nieistotne" i spojrzała na jego ciało. Widziała go już wcześniej bez bluzki, ale teraz jego mięśnie zdawały się wyrzeźbione w marmurze, podkreślone blaskiem przebijającego się słońca. Powoli wzrokiem zmierzyła do jego twarzy i utknęła w jego ciemnych oczach, głębokich jak studnia.

Zwróciła uwagę, że w jego spojrzeniu coś się zmieniło. Nie było już w nim tamtej zimnej nienawiści, która ją paraliżowała. Coś się w nim przebudziło, ale nie potrafiła jeszcze nazwać tego uczucia.

Szybko pokręciła głową, bo zdała sobie sprawę, że wpatruje się w niego zbyt długo. Sięgnęła do plecaka leżącego obok niej i wyciągnęła ostatnią koszulę, którą tam znalazła. Podała mu ją, unikając jego spojrzenia.

Hardin bez słowa zaczął się ubierać, ale ukradkiem obserwował blondynkę. Zaczynał dostrzegać w niej coś niezwykłego, coś co go intrygowało.

Niezwykłą siłę i determinację. 

Imponowało mu to, w szczególności w świetle ostatnich wydarzeń. Oriana zamiast załamać się i się poddać, z każdym kolejnym ciosem stawała się jeszcze silniejsza. Była jak kwiat, który wyrósł na skale, odporny na wszelkie przeciwności losu.

    Głowę Oriany zaczął przeszywać ból. Gwałotwnie się złapała za nią, a Hardin zareagował błyskawicznie, mówiąc do niej, ale dziewczyna jego głos zaczynała coraz bardziej słyszeć jak przez mgłę.

   Ból ustał, a niebieskie oczy powoli się otworzyły. Jednak nie było obok Hardina, a mroczna polana na której przed chwilą się znajdowała wyglądała zupełnie inaczej.

Majestatyczne drzewo, podobne do zielonej fontanny, sięgało swymi długimi gałęziami niemal ziemi. Oriana od razu rozpznała płaczącą wierzbę, której łzy zdawały się spływać prosto z nieba.

Nieopodal zza bluszczu wyłoniły się dwie postacie, otulające się wzajemnym ciepłem. Dziewczyna chciała do nich podejść, ale ciało odmawiało posłuszeństwa. Mogła jedynie obserwować ich jak w zwolnionym tempie zbliżają się do drzewa, ich dłonie splecione niczym korzenie starego dębu.

   — Widzisz to drzewo?

Serce jej zamarzło. Rozpoznała głos, który należał do niej samej, ale brzmiał tak obco, jakby to nie była ona. Czy to wspomnienie? A może to przyszłość, która miała nadjeść? Zmrużyła oczy, aby dostrzec kto stoi obok. 

Nie mogła uwierzyć. 

To był Hardin, ale nie ten, którego znała. Jego oczy lśniły ciepłem, a uśmiech rozświetlał twarz, sprawiając, że wyglądał jak zupełnie inny człowiek.

    — To płacząca wierzba. Ma wiele znaczeń, ale kiedy znowu je zobaczymy pamiętaj, że to nasz symbol. Symbol naszego odrodzenia i nowego życia.

Hardin poczuł, jak lodowaty dreszcz przebiega mu po plecach, gdy zobaczył Oriane skurczoną z bólu. Znowu ta sama sytuacja, a on czuł się bezradny, jak mucha uwięziona w pajęczynie.

Usłyszał chrust pod nogami, jakby ktoś przecinał suche gałęzie. Nerwowo rozglądał się wokół, spodziewając się ujrzeć ponurego stwora, który od dawna ścigał ich w koszmarnych snach. Nikogo jednak nie było. Dopiero wtedy dostrzegł ją – kobietę, która wyłoniła się z mroku lasu. Tę samą, którą widzieli w opuszczonym domu.

   — Kim jesteś!?

Zaryczał, jego głos rozbrzmiewając echem w ciszy nocy. Kobieta jednak nie zareagowała. Zbliżała się do nich powoli, z tajemniczym uśmiechem malującym się na twarzy

    — Odpowiesz mi, czy zamierzasz mnie zabić!?

    — Jesteście blisko pierwszej próby. – Powiedziała łagodnie. – Próby, które was czekają, doprowadzą was do artefaktów. Nie możecie poddać się mrokowi. Tylko czyste serca otworzą bramy zapomnianego Miasta.

Hardin zmrużył oczy, nie wiedział do końca czy aby na pewno powinien ufać dziwnej kobiecie. Zlękł się gdy nagle usłyszał przerażający ryk. Był tak mroczny i wściekły, że miał wrażenie, iż ziemia rozstąpi się pod jego stopami, a niebo pokryje się szczelinami.

    — Hardin... 

Szybko spojrzał na Orianę, która jęknęła i powoli próbowała otworzyć oczy. Jej twarz była blada jak śnieg, a spojrzenie zamglone, jak woda w głębokim stawie. Rzęsy miała zlepione, a wargi wyschnięte jak spękana ziemia. Był przerażony widząc, jak osłabiona jest. Nie wiedział, czy zdoła ją ochronić, a to go przerażało jeszcze bardziej. Serce mu waliło jak oszalałe, gdy patrzył na nią. Czuł się bezradny, jak dziecko stojące wobec burzy.

     Docierało do niego, że ta krucha, delikatna istota z każdą chwilą stawała się dla niego coraz ważniejsza. Jak krucha świeca w mrocznej jaskini, oświetlała jego drogę i dawała mu nadzieję. Jej obecność była dla niego niczym oddech świeżego powietrza w dusznym pomieszczeniu.

    — To Nox. — Kobieta mruknęła do siebie, ale Hardin i tak ją usłyszał. Głos jej drżał, jakby wypowiedzenie tego imienia kosztowało ją wiele wysiłku.

    — Kim on jest?! — Hardin zapytał, jego głos był pełen niepokoju. 

    — Nie czas teraz na to. — Wyciągnęła zza pazuchy miecz, który wyglądał jak zamarznięta woda, przeświecający w mroku. Nie widział go wcześniej, ale wiedział, że nie czas na rozmyślania nad tym. — Zatrzymam go, ale wy musicie iść. Pierwsza próba czeka. 

       — Dokąd niby mamy iść?! — krzyknął, nie mogąc uwierzyć w to, co się dzieje. 

     — Tam. — Spojrzał na Orianę, która zaczęła się podnosić i wskazywała dłonią w najbardziej porośnięte miejsce góry. Zielone liście drżały na wietrze, jakby chciały ukryć tajemnicę, która tam na nich czekała. — Musimy iść tam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top