1


  Tuż u podnóża majestatycznych Gór Szepczącego Wiatru znajdowała się mała urokliwa wioska, gdzie domy były zbudowane z drewna i kamienia. Niewielkie budynki ciasno skupiają się wokół sporego placu, na którym odbywały się najważniejsze wydarzenia związane z życiem społeczności. Brukowane uliczki wiły się leniwie między domami, prowadząc do sadów i pól uprawnych.

W powietrzu unosił się zapach świeżo upieczonego chleba i dymu z kominów, a po zmroku rozbrzmiewały dźwięki wiejskiego życia — śpiew ptaków, ryk bydła i gwar rozmów sąsiadów. Mieszkańcy wioski byli życzliwi i pomocni, zawsze gotowi do pogawędki i udzielenia pomocy potrzebującym.

Nie zapuszczali się w góry, gdzie aura była zupełnie inna niż w ich wiosce. Panowała tam mroźna zima, burze odbijały się echem o zbocza gór, a tuż u ich podnóża, było zielono i słonecznie. Niestety mieszkańcy wioski zauważyli, że górska aura zbliża się coraz bardziej do ich spokojnej wioski. 

W odosobnieniu tuż nad pięknym strumykiem przeklętej wody w cieniu potężnego białego dębu siedziała Oriana Light. Dziewczyna przypominała boginię. Długie blond włosy, oliwkowa cera bez żadnej skazy i duże niebieskie oczy, które wyglądały jak głębia oceanu. Niejeden mężczyzna w wiosce wzdychał do niej w ukryciu, ale ona nie była żadnym zainteresowana.

Oriana jako jedyna od zawsze walczyła ze sobą, aby nie udać się w góry. Nikomu o tym nie wspominała, nawet rodzinie, ale od dziecka wydawało się, że słyszy szepty z gór, które ją wzywały. Od lat w zaciszu swojego niewielkiego pokoju wertowała książki i legendy, które nawiązywały do Gór Szepczącego Wiatru. Bezustannie czytała stare księgi i mapy z nadzieją, że odnajdzie wskazówki, które pozwolą jej odkryć tajemnice gór, a legendy, które słyszała, od dziecka o zaginionym mieście staną się prawdą.

— Oriana!

Usłyszała wołanie matki. Niechętnie odłożyła księgę, którą czytała już setny raz i omiotła swój skromny pokój wzrokiem.

— Oriana, chodź tu!

Wyszła przez skrzypiące drzwi, których dźwięk doprowadzał ją do szału. Wąskim korytarzem z obdartymi ścianami skierowała się do małej kuchni, z rozpadającymi się meblami. Rodzina dziewczyny nie była zamożna. Żyli skromnie, ale godnie.

Kiedy zajrzała, do środka ujrzała ją. Niską kobietę o ciemnych włosach, upiętych niedbałego kucyka, a jej ciało opinał brudny biały fartuch. Oriana ani trochę nie była podobna do swoich rodziców, co często skłaniało ją do przemyśleń, że mogła nie być ich córką. Kiedyś zapytała o to, co spowodowało wybuch gniewu u jej matki.

— O co chodzi?

Jej głos był niepewny, zwłaszcza że kobieta była nerwowa.

Wytarła dłonie o fartuch i odwróciła się, mierząc córkę wzrokiem. Oriana zrozumiała wtedy, że to dzisiaj wypadała uroczysta kolacja z szefem jej ojca, która zadecyduje o tym, czy będzie ich stać na więcej.

— Zaraz będą goście, a ty jak wyglądasz!? — kobieta zmierzyła ją wzrokiem.

Uniesiony głos matki sprawił, że dziewczyna skuliła się w sobie i przepraszając ją wzrokiem, poszła do siebie, aby się naszykować.

    Ostatni raz spojrzała w swoje odbicie. Podobała się sobie w takim wydaniu, kiedy jej długie faliste włosy w kolorze złocistego blondu opadały kaskadą na jej plecy. Podkreślało to jej skórę, która wtedy jeszcze bardziej wyglądała jak muśnięta słońcem. Jej oczy, które wyglądały jak głębia oceanu, skrywały tajemnice i ból, które zna tylko ona. Usta, delikatne i pełne, w kolorze subtelnego różu, kuszą swoim łukiem. Nos, prosty i proporcjonalny, dodawał jej twarzy harmonii. Piękna biała sukienka z koronkowymi ramionami, którą dostała, od swojego ojca na siedemnaste urodziny idealnie podkreślała jej urodę.

Słysząc, pukanie do drzwi odgoniła swoje myśli i poszła przywitać gości. Wyjrzała niepewnie zza ściany i ujrzała siwego mężczyznę o krępej budowie ciała, był elegancko ubrany. Tuż przy jego boku stał jego syn, którego Oriana nienawidziła z całego serca.

— Oriana, jak dobrze cię widzieć. — Głos pana Henrego odbił się echem w jej głowie.

Dziewczyna podskoczyła w miejscu na dźwięk swojego imienia i wyłoniła się ze swojej kryjówki. Serdecznie przywitała się z Panem Henrym, od którego biło ciepłem jak od jego zmarłej żony. Niechętnie spojrzała w zielone oczy Hardina, który obrzucił ją jedynie pogardliwym spojrzeniem.

— Eleonor, jedzenie jest naprawdę pyszne — powiedział krępy mężczyzna, gdy zaraz po niezbyt wylewnym powitaniu zasiedli wspólnie do stołu

Pochwalona pani domu nabrała, rumieńców. Dziewczynę jednak niepokoił przeraźliwy spokój ojca, który co jakiś czas spoglądał na nią przepraszającym wzrokiem. Oriana bacznie przyglądała się swoim gościom i nie mogła odgonić uczucia, że za chwilę wydarzy się coś, co zmieni jej całe życie.

Oriana

Rozejrzała się zdezorientowana, słysząc, głos, który nawoływał ją od dziecka. Jednak tym razem było inaczej. Nie był ciepły i spokojny jak zawsze, brzmiał jak wołanie o pomoc.

— Córeczko, wszystko dobrze?

Udawana troska jej matki przywołała ją do porządku.

Starszy mężczyzna, który siedział naprzeciwko jej ojca, odchrząknął i spojrzał, na niego porozumiewawczo co przykuło uwagę Oriany i Hardina.

Anthony — ojciec dziewczyny — westchnął głośno i spojrzał na żonę, która kiwnęła głową. Młodzi obserwowali ich z niepokojem.

— Hardin. — Odezwał się cichy do tej pory ojciec Oriany. — Oriana, jak wiecie, ta kolacja nie jest bez powodu...

— Anthony, powiedz... — ponagliła go żona.

— Tato, o co chodzi? — Spojrzała w piwne oczy, ale ten szybko przeniósł wzrok na swojego pracodawcę.

— Oriano, ty i mój syn weźmiecie ślub. — Głos ojca Hardina wybrzmiał poważnie.

Młodzi popatrzyli to na rodziców, to na siebie i oboje wybuchnęli gromkim śmiechem. Myśleli, że to są żarty, nie brali tych słów do siebie. Nie wiedzieli, że sytuacja obu rodzin jest niepewna. Małżeństwo Oriany oraz Hardina dałoby rodzinie dziewczyny, lepsze życie i stabilność finansową. Natomiast Pan Henry wierzył, że dzięki temu małżeństwu jego syn zmieni się z buntownika na osobę, która bierze odpowiedzialność za swoje życie.

Delikatne usta dziewczyny ułożyły się w grymas niezadowolenia, kiedy zorientowała się, że to nie są żadne żarty. Zerwała się z miejsca i wywołując, szok na twarzach dorosłych wybiegła z domu, ignorując wołania rodziców.

Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego spośród wszystkich młodych mieszkańców wioski, wybrali, na męża jej największego wroga. Biegła do białego dębu, a jedynym światłem był księżyc, który, dzisiaj wyjątkowo oświetlał wioskę.

Płacząc nad swoim losem, miała wrażenie, że jest obserwowana, a wieczór jest wyjątkowo zimny. Czuła, że coś jest nie tak.

— Oriana? — Zimny głos Hardina Darka dotarł do jej uszu.

Podskoczyła w miejscu i spojrzała do góry. Doskonale widziała w blasku księżyca przystojną twarz swojego wroga. Była zaskoczona, że przyszedł za nią. Był ostatnią osobą, którą podejrzewała o to, że może się o nią martwić.

— Czego chcesz?

— Tego samego co ty. — Otarła dłonią łzy, przyglądając, się jak chłopak siadał obok niej — Nie chce tego małżeństwa i nie zamierzam się na nie zgodzić.

— Chociaż raz się zgadzamy, ale dalej nie wiem, co chcesz z tym zrobić?

Wbiła swoje duże oczy w pasmo gór, gdzie zebrały, się czarne chmury i dało się usłyszeć mocne grzmoty.

— Uciekniemy.

— Co?!

— Daj spokój, nie udawaj głupiej. To miejsce nie jest tylko twoim miejscem. Często, kiedy przychodzę, widzę, jak tutaj siedzisz i patrzysz się w góry. Masz dość tego miejsca tak samo, jak i ja. Uciekasz ze mną?

Zaufaj mu, Oriana.

Zerwała się z miejsca, znowu słysząc ten głos. Nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Nie chciała zostawiać rodziców, była bardzo zżyta z tatą i mimo wszystko kochała mamę. Była pewna, że jeśli zostanie, zmuszą ją do ślubu z kimś innym. Nie wiedziała, co może być gorsze: ucieczka z młodym chłopakiem, czy ślub bez miłości.

— Dlaczego mi chcesz pomóc?

Jego zielone oczy były utkwione w jej twarzy. Nie wiedziała, że ten sam chłopak, który ją nienawidzi, tak naprawdę czuje coś do niej od dziecka. Nigdy nie powiedział tego głośno, a ona nigdy nie pytała o powód nienawiści.

Hardin jako dziecko widział, jak jego matkę porwało coś z lasu. Od tamtego wydarzenia starał się dowiedzieć o mrocznym lesie, który był jedną z wielu dróg prowadzących do gór Szepczącego wiatru. Obiecał sobie, że kiedyś znajdzie stwora, która zabrał mu matkę i go zabije. Informacja o ślubie podsunęła mu myśl, że to może być ten moment. Bał się narażać tę niewinną dziewczynę, do której coś czuł, ale jeszcze bardziej się bał, ją zostawić. Propozycja, którą jej złożył była nieprzemyślana z jego strony.

Spojrzał wprost w jej oczy, które mieniły się w świetle księżyca, a jej cała sylwetka była tak oświetlona, że przypominała anioła. Usta mu zadrżały na jej widok, a pod jej spojrzeniem, miał ochotę się skulić.

Szybko odsunął zachwyt nad urodą dziewczyny i przybrał poważną minę. Podnosząc się z ziemi, rozejrzał się niespokojnie, słysząc w głowie głos, który towarzyszył mu od wielu lat.

— Wiesz, chętnie bym zobaczył cię w objęciach jakiegoś oblecha, ale wiem, że większym utrapieniem będzie dla ciebie moja obecność.

Spojrzał na nią z góry, bo był wyższy od niej o ponad głowę, musiała zadrzeć twarz do góry, aby dostrzec jego przebiegły uśmiech. Westchnęła głośno, wywracając przy tym teatralnie oczami. W tym momencie musiała się przyznać sama przed sobą, że woli ucieczkę z nim niż małżeństwo z przymusu.

Dostrzegła również w tym możliwość odnalezienia zapomnianego miasta. Spojrzała na góry, nad którymi się błyskało i grzmiało, a mimo to nie czuła żadnego strachu. Jej ciało przeszedł delikatny dreszcz, kiedy poczuła zimny wiatr. Miała wrażenie, że pcha ją w stronę gór.

— Kiedy chcesz uciec?

Nie patrzyła, ale była pewna, że w tym momencie się uśmiechnął. Hardin bezszelestnie do niej podszedł i stanął tuż za nią. Blondynka czuła na swoim karku jego zadziwiająco spokojny oddech, od którego przeszły ją ciarki na całym ciele.

Dwoje czystych serc, splecionych nicią, odnajdzie drogę do ukrytej bramy,

Odskoczyła jak oparzona, słysząc po raz pierwszy od lat coś innego niż nawoływania, a głos, który słyszała, był tym razem inny. Spokojny.

Rozejrzała się niespokojnie i zwróciła uwagę, że Hardin też niespokojnie się rozgląda.

— Spotkajmy się jutro, kiedy zabiją dzwony.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top