Prolog

Godzina 7.20. Jak miło przed czasem wyszykować się do szkoły. Rzuciłem telefon na poduszkę i złapałem za plecak wrzucając do niego wypracowanie z historii i zadanie z chemii razem z książkami. Chwyciłem wcześniej rzuconą komórkę, zarzuciłem plecak na ramie wychodząc z pokoju jednocześnie kierując się do kuchni po drugie śniadanie. Z przyzwyczajenia chciałem przywitać się z tatą, jednak nie zobaczyłem go w kuchni, co przypomniało mi, że staruszek miał dziś iść wcześniej do pracy. Podszedłem do blatu gdzie leżała torba z moim jedzeniem, podniosłem i chowałem do plecaka, nawet była podpisana mama musiała serio nie spać przez Peny.  W przedpokoju założyłem buty, od razu po tym wychodząc z domu i zamykając drzwi na klucz, który chwile później wylądował w mojej kieszeni. Znaczne może teraz od początku. Nazywam się Ben Parker, zastępca kapitana szkolnej drużyny koszykarskiej, mam siedemnaście lat, no prawie osiemnaście, ale to tylko szczegół, nie? Mniejsza. Razem z rodzicami i młodszą siostrą mieszkam w Queens, gdzie pracują nasi rodzice. Jesteśmy typową rodzinką z Queensu w New York City. Jakby na to nie spojrzeć prawie w ogóle nie odstajemy od reszty mieszkańców z okolicy. Zatrzymałem się na światłach.

— Parker — odwróciłem się w stronę głosu.

W moją stronę szedł nie kto inny jak Garry Osborn. Niewysoki szatyn z zielonymi oczami, jak zwykle w granatowym swetrze, białej koszuli i dżinsach. Nie mogłem i dalej nie mogę powiedzieć o nim złego słowa, po prostu anioł nie człowiek, pomimo tego, że moim zdaniem jest casanovą, to i tak go uwielbiam za ten ogromny entuzjazm jaki wkłada w to co robi. Przewodniczący klasy jak i całej szkoły, jeden z dwóch najlepszych uczniów w placówce i do tego mój najlepszy przyjaciel od dziecka.

— Osborn — uśmiechnąłem się w jego kierunku przechodząc już powoli na pasach — jak ci minęły dwa dni wolnego?

Jak zwykle zaczęliśmy od pytań „jak ci minął/minęły..." by za chwilę zejść na rozmowę po prostu o niczym, taką bez konkretnego sensu co umiliło nam drogę na tyle, byśmy zwrócili na nią uwagę przy ostatniej prostej do bramy. Wchodząc do szkoły, a przynajmniej przekraczając ledwo jej próg rzuciła się mi na szyję własna dziewczyna, która od razu mnie pocałowała. Emilii May, różowo włosa czirliderka o brązowych oczach, nie jest być może najmądrzejsza na świecie, ale na nim liczą się też inne rzeczy, prawda? Jest też urocza, sympatyczna i umie mnie rozbawić... kogo ja próbuje oszukać, to jest masakra...wierzy we wszystko co jej się powie. Dosłownie, kiedyś jak zdradziłem Emi wcisnąłem jej kit, że pomagałem dziewczynie, bo coś jej wpadło we włosy, myślałem, że nie uwierzy, ale jednak, być z kimś i nawet nie bać się nakrycia to jak zabawa w ciuciubabkę bez zasłoniętych oczu, jednak jeśli nie dostanę pretekstu by z nią zerwać nie zrobie tego. Mimo wszystko mam serce i nie chce jej, aż tak krzywdzić, jeśliby w ogóle zrozumiała. Stanęliśmy pod szafkami, gdzie rozstaliśmy się z Emilii, ale jak zawsze spotkaliśmy pod nimi kapitan szkolnych czirliderek, która próbowała „miło" pogonić swojego adoratora. Lili Smith dziewczyna o niebieskich oczach i farbowanych białych włosach sięgających do ramion z czarnymi końcówkami, najładniejsza i zarazem najniebezpieczniejsza laska w szkole, Garry kiedyś próbował do niej zarywać, nie skończyło się to dobrze, bardzo wyraźnie podkreśla swoją odmowę. Aż za wyraźnie.

— Wytresuj najpierw swój stres, a dopiero później czekaj na kosza — warknęła odchodząc w stronę klasy.

Podszedłem do chłopaka razem z Garry'm, klepiąc go po ramionach uśmiechnęliśmy się. Spojrzałem na ciemnowłosego, który tylko pokazał mi głową, żebym słuchał.

— W tej szkole jest o wiele za dużo podatków od doświadczenie, prawda Ben? — Osborn udał przejętego.

— Tak, tak Garry, zbyt dużo i są zbierane, zbyt często — pokiwałem głową starając ukryć swoje rozbawienie, co mi nie wyszło, a rozjuszyło chłopaka, który się nam wyrwał mamrocząc pod nosem.

Wzruszyliśmy ramionami idą powoli w stronę naszej sali. Śmialiśmy się przez całą drogę, co nie dziwiło nikogo. Usiedliśmy do ławek i już do końca przerwy ani razu nie zamilkliśmy, kiedy wszedł nasz nauczyciel do klasy automatycznie zapadła cisza, w której dało się usłyszeć jeszcze stłumiony chichot paru osób. Lekcja fizyki dłużyła mi się niemiłosiernie, wolałbym siedzieć na ławce rezerwowych przez cztery mecze, niż słuchać wykładu tego dziadka. W sumie nie wiem kto tego słucha poza największymi nerdami tej szkoły, ten facet to P.R.E.H.I.S.T.O.R.I.A.

Wchodząc do domu nie usłyszałem nic. Przeraziło mnie to na wstępie, bo tata i Peny powinni już być domu, a chyba każdy kto ma w domu małe dziecko wie, że cisza jest najgorszym znakiem ze wszystkich. Rzuciłem plecak w kąt i ruszyłem biegiem do salonu, ale tam też nic. Przyznam, że zaczynam powoli panikować, bo znam bardzo dobrze swojego ojca. Po chwili jednak usłyszałem płacz i upadek czegoś metalowego, odetchnąłem z ulgą, ale tylko na chwilę, by uświadomić sobie, że przecież coś upadło i nie wiem, czy to na pewno to co myślę. pobiegłem do sąsiedniego pokoju, by ujrzeć tatę trzymającego młodą nad przewijakiem i stara się ją na nim położyć, jednak ona robi mu na złość i staje na nogach zacieszając się oraz płacząc jednocześnie. Przez chwile chciało mi się śmiać, ale zaraz później szybko zrozumiałem, że trzeba ją po prostu przewinąć.

— Najtrudniejszemu zadaniu przewijaniu dziecka podołać tylko może Super Ojciec wraz ze swym pomocnikiem Pot Kapitanem — relacjonował nasze poczynania tata już od dłuższego czasu— Pot Kapitanie proszę podaj mi agrafkę — zarządził, a ja szybko chwyciłem żądany przedmiot — jeszcze chwilę... momencik... gotowe! — podniósł małą, a ta zaczęła się śmiać

— Super Ojcze coś sobie przypiąłeś —usłyszeliśmy roześmiany głos mamy, która najwyraźniej przyglądała się naszym poczynaniom już dłuższą chwilkę — co wyście jej w ogóle założyli?

— Tak jest bardziej filmowo — starałem się nas bronić na co mama się tylko zaśmiała.

Przewijanie jednak nie obyło się bez problemów, agrafka przypięła nie tylko pieluchę, ale też rękaw taty. Niedługo później wszyscy usiedliśmy przy kolacji wesoło rozmawiając o dzisiejszych wydarzeniach. Ale przerwał to telefon taty. Znowu potrzebują go w laboratorium?

— Wybaczcie praca wzywa — uśmiechną się przepraszając nas i wyszedł.

A/N
tak oto zaczyna się przygoda nowego pająka!
współpraca
@amanni84
do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top