Rozdział 12

Pomimo tego, jak bardzo Shaker wychwalał dom Gibkiego Rasty w czasie drogi, nigdy bym nie przypuszczała, że zamiast dużego domu, ujrzę najprawdziwszą rezydencję. W porównaniu z tym budynkiem, wielkim i prezentującym się naprawdę nadzwyczajnie, mój dom w Forks był niczym więcej, jak chałupą dla prostaka. Mieszkanie Shakera również nie dorównywało siedzibie kapitana Supa Strikas, więc zapewne to dlatego, jeśli wierzyć jego słowom oraz moim przypuszczeniom, zwykle nie zapraszał do swego mieszkania pozostałych zawodników tego klubu. Nie zdziwiłabym się zbytnio, gdyby tak się przedstawiała prawda. 

Shaker zaparkował swoje auto na niewielkim parkingu, po drugiej stronie jezdni, więc od domu jego przyjaciela, dzieliły nas jeszcze tylko dwa pasy, po których co rusz przejeżdżały rozpędzone samochody. 

Kiedy wysiedliśmy z auta, rozejrzałam się po okolicy i stwierdziłam z przekonaniem, że dom Rasty usytuowano w bardzo urokliwym miejscu - na przeciwko całkiem sporawego parku, pełnego rosłych dębów oraz dorodnych kęp kwiatów, takich jak konwalie, róże czy goździki. W powietrzu roznosił się szum wody, co wyraźnie wskazywało na to, że gdzieś niedaleko znajdowała się fontanna. Za dnia było tutaj tak cudownie, że niezwykle mnie interesowało, jak wygląda tutaj w nocy. 

Z głębokiego zamyślenia wyrwał mnie głos Shakera. 

- Mieliśmy być o piętnastej... - zaczął, ale nie dokończył, gdyż uniemożliwiła mu to moja ręka, która w jednej chwili spoczęła na jego ustach.

- A już jest kwadrans po - zauważyłam. - Spójrzmy prawdzie w oczy, Shaker! Spóźniliśmy się!

Chłopak, usłyszawszy moje słowa, pociągnął mnie za rękaw w kierunku przejścia dla pieszych. Korzystając z tego, że w tej chwili nie jechało tędy ani jedno auto, przebiegliśmy bez zastanowienia, by następnie dopaść do furtki rezydencji Rasty. Szczęśliwie dla nas, była otwarta. Shaker i ja jednocześnie wparowaliśmy na działkę, a gdy stanęliśmy przed drzwiami wejściowymi, ledwo zipaliśmy. 

Opierając cały swój ciężar na obu kolanach, spojrzałam z ukosa na wyższego ode mnie Shakera i posłałam mu mord w oczach. Byłam wściekła. Nie często zdarzało mi się spóźniać i nie znosiłam tego nawyku, ale dzieląc niemal wszystko z tym spóźnialskim patałachem, chyba nie uniknę tego losu. 

Westchnęłam, prostując plecy.

- Następnym razem - powiedziałam kiedy uspokoiłam swój oddech - ja prowadzę auto. W ogóle, jeśli jeszcze kiedykolwiek nas gdzieś zaproszą, razem, to wiedz, że pojadę bez ciebie, jeżeli będziesz się ociągał!

- To ty nie mogłaś wybrać odpowiedniej kiecy przez caluśkie rano! - oburzył się Shaker. - Nie wiń mnie za to, że masz za dużo ciuchów!

- Huh?! - wyrwało mi się. - Że co proszę?! Ta przeprowadzka pozbawiła mnie połowy mojej garderoby! I ty mi jeszcze mówisz, że mam zbyt dużo ciuchów?!

Shaker wzruszył ramionami.

- Tak, takie jest moje zdanie! - oświadczył, na co ja oblałam się rumieńcem. 

- Ty...! - jakoś tak się złożyło, że zabrakło mi odpowiedniego epitetu, który mogłabym dodać to tego nędznego "ty". 

Shaker i ja, po staremu, zaczęliśmy się sprzeczać. Zupełnie jak za czasów, kiedy byliśmy dziećmi i praktycznie w niczym nie mogliśmy się dogadać, bo każde z nas, musiało mieć zawsze ostatnie słowo. Fakt faktem, że nie znosiłam z nim przegrywać w utarczkach słownych, więc nigdy nie dawałam za wygraną, a on po prostu walczył o swoje, jak każdy mężczyzna. 

Tym razem nie było inaczej.

Pewnie sprzeczalibyśmy się ze sobą jeszcze przez długie godziny, gdyby nie to, że Shaker niechcący walnął dłonią o drzwi, co go tak zabolało, że nie zdołał powstrzymać bardzo głośnego wrzasku. Zachichotałam, bo tym cudownym zbiegiem okoliczności, przerwał wypowiedź w połowie zdania, a to oznaczało, że wygrałam.

Zaczęłam się śmiać jak opętana. Shaker mi zawtórował. 

Przez co najmniej pięć minut, śmialiśmy się do rozpuku. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy zostaliśmy otoczeni przez zgraję kolesi z jego drużyny. 

Supa Strikas. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top