Prolog: Sługa

Ciężar minionych lat spoczywał na barkach mężczyzny. Raz po raz wspominał osoby, które kochał, a które bezpowrotnie odeszły z tego świata do krainy umarłych, gdzie on sam nigdy nie zawita. Życie wampira było trudniejsze, niż przypuszczał. Kilkaset lat temu, kiedy jeszcze mógł cieszyć się swoim oddechem i biciem serca, bał się, że umrze w męczarniach, jak reszta jego rodziny dotkniętej przez czarną śmierć, dlatego uciekł od choroby w jedyny, przystępny dla niego sposób.

Teraz stał na krawędzi dachu i przyglądał się pojedynczym samochodom na pustych ulicach. Niedawno kościelne dzwony wybiły północ. Pełnia księżyca w letnią noc wydawała mu się idealną porą na skok z dwupiętrowej kamienicy. Chciał umrzeć jak człowiek, lecz był wampirem. Każda jego próba samobójcza kończyła się niepowodzeniem. Nie oddychał, nie krwawił, nie odnosił urazów po każdorazowym zderzeniem się z rozpędzonym samochodem. Znów umarł ktoś, kogo pokochał, a on nie potrafił się z tym pogodzić tak, jak wtedy, kiedy ledwo po przemianie poznał urodziwą Chinkę. Gdyby zaczekał kilka dni, mógłby się z nią zestarzeć, ale nie zrobił tego. Wiódł z nią spokojne, nocne życie. Cieszył się tym, że uczucia, które żywił do kobiety, tłumiły jego mordercze instynkty. Jego radość jednak nie trwała długo ze względu na czarną śmierć, która co jakiś czas dziesiątkowała azjatyckie wioski.

Skoczę – pomyślał – ale przeżyję, będąc martwym. Czy to ma jakiś sens?

Wystawiwszy nogę przed siebie, przechylił się delikatnie do przodu. Od kilkudziesięciu lat nie czuł strachu, kiedy tak robił. Czuł się wtedy dokładnie tak, jakby bawił się w piaskownicy. Dlaczego nie próbował więc przebić się osikowym kołkiem, wejść w ogień czy stanąć w świetle dnia? Odpowiedź była prosta – mimo swoich samobójczych prób bał się tego, co spotka go po drugiej stronie. Jungkook chciał przestać istnieć, ale bał się śmierci, a ciągłe próbowanie tego, co robili ludzie, było dla niego dowodem, który mógł sobie wbić do głowy. „Przynajmniej próbowałem", powtarzał sobie za każdym razem, gdy musiał „coś" zjeść, by nie oszaleć z głodu.

– Nie rób tego! – krzyknął ktoś za wampirem, co kompletnie zignorował.

Miał ochotę powiedzieć „I tak nie żyję, więc ten skok nic nie zmieni", ale nie chciało mu się odwracać głowy w stronę mężczyzny, który dziwnym przypadkiem znalazł się na dachu kamienicy o tak później porze. Już miał przerzucić swój balans ciała poza krawędź dachu, gdy nagle poczuł czyjeś objęcia na swojej talii. Otworzył dotąd zamknięte oczy i spojrzał na rudego mężczyznę, który odciągnął go od krawędzi.

– Nie musiałeś tego robić – mruknął niezadowolony Jungkook.

– Umarłbyś... Pozostawiłbyś ludzi, których kochasz w cierpieniu – powiedział cicho rudzielec, nie mogąc odczepić się od wampira.

– To ludzie, których kocham, zostawiają mnie w cierpieniu. Poza tym nie da się tak łatwo zabić kogoś, kto i tak już nie żyje – oznajmił Jungkook, wyrywając się z uścisku mężczyzny.

– Znalazłem – powiedział osłupiały rudzielec. – Jesteś wampirem, prawda?

Na zapytanie mężczyzny Jungkook skrzywił się nieco. Dopiero po chwili przypomniał sobie o swoich kłach, dlatego przechylił głowę na bok i się uśmiechnął, tym samym chowając swoje wampirze zęby.

– Może tak, może nie – rzucił, zaczynając swoją grę, mającą na celu ukazać „prawdziwe" wampirze cechy, a dokładniej arogancję i egoizm, którymi odznaczało się wiele istot z jego gatunku. – Zależy, co możesz dla mnie zrobić.

– Chcę zostać wampirzym sługą – przyznał szczerze i bardzo poważnie zarazem, co naprawdę zdziwiło Jungkooka. Kiedy ktoś odkrył, czym tak naprawdę był, niemal od razu prosił o nieśmiertelność. Ten mężczyzna był inny. Zainteresował go swoją nietypową prośbą.

– Chcesz być moim osobistym, chodzącym bufetem? – zapytał zaciekawiony. – Wiesz, jakie to ma konsekwencje, prawda?

– Jeśli wierzyć informacjom z Wikipedii, to wiem.

Jungkook założył ręce na piersi i otaksował nieznajomego od góry do dołu. Wyglądał na dwadzieścia cztery lata. Jak zauważył na samym początku, jego włosy były pomarańczowe. Twarz mężczyzny nie wyróżniała się niczym szczególnym, ale miała w sobie to coś, co przyciągało wzrok.

– W takim razie chodź ze mną – wyciągnął w jego stronę swoją smukłą dłoń. Mężczyzna bez namysłu wykonał polecenie, co naprawdę zdziwiło wampira, ale mimo to nie pokazał tego po sobie. – Jak Ci na imię?

– Jimin.

Wampir pomyślał, że źle robi, decydując się na coś takiego, ale w końcu miał dobrowolnego ochotnika, którym będzie mógł się żywić przez długie lata. Może poczuje wyrzutów sumienia ze względu na niewinnych ludzi. Kto wie, czy strata ukochanej osoby przestanie ściskać jego martwe serce, gdy będzie miał towarzysza.

A samobójstwo? Zawsze może pohuśtać się na swojej szubienicy w salonie, gdy wróci do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top