2.2.

Szczerze? Nie myślałam, że napiszę w tej książce jeszcze cokolwiek. Tak jak poprzednio historia jest mojego autorstwa.

*

Podjechałem autobusem pod opuszczony szpital psychiatryczny. Co mnie tutaj sprowadziło? Plotki o tym, że w wspomnianym miejscu straszy. Poprawiając plecak zacząłem iść pod górę kierując się w stronę budynku. Brama wykonana z siatki była otwarta przez co w krótkim przedziale czasowym tuż przy potężnych metalowych drzwiach. Pchnąłem je, a te jak na zawołanie wpuściły mnie do środka. Trochę speszony wszedłem do środka. Wszędzie panowała ciemność, a za sobą usłyszałem trzask. Drzwi. Podszedłem z zamiarem otwarcia ich. Te jednak nie popuszczały. Przełknąłem gulę w gardle i zacząłem kierować się wzdłuż korytarza. Wszędzie walały się jakieś brudne kartki, a żadna z sal nie miała drzwi. Dzięki temu widoczne były porozbijane okna pozabijane kilkoma deskami kruszącymi się poprzez czas. Nie poddając się rozglądałem się widząc cokolwiek przez ledwo przepuszczające światło dziurawe ściany.

Wychodząc po schodach poczułem na swojej skórze oddech. Odwróciłem się gwałtownie, ale nikogo nie zobaczyłem. Kiedy do moich uszu dobiegł cichy niezrozumiały szept, wybiegłem do góry. Moje ciało coraz bardziej się spinało, jednak mózg nie mógł dopuścić do siebie tak absurdalnej wiadomości. Nie wiedząc, czy to wszystko to jeden wielki przypadek, czy też plotki okazywały się prawdziwe kroczyłem dalej w poszukiwaniu...Właściwie nie wiem czego. Pragnąłem tylko odpowiedzi. Czy dzieje się tutaj coś dziwnego? Tak lub nie.

Widząc na ścianie przechodzące karaluchy wzdrygnąłem się oddalając się od niej jak najbardziej. Nagle nadepnąłem na coś miękkiego. Odskoczyłem na tyle gwałtownie, że wylądowałem na ziemi

-To zabolało...-usłyszałem

W mojej głowie brzmiał ochrypnięty, ale zarazem łagodny głos. To nie mogła być prawda. To wszystko to jakieś zwidy. Natychmiast podniosłem się i podszedłem kawałek bliżej, jednak nie było mi dane nic zobaczyć. Pomimo coraz większej widoczności poprzez wychodzące słońce. Najzwyczajniej w świecie to coś zniknęło. A może po prostu tego tu nie było?

Wznowiłem chód prowadzący mnie do przodu. Po czasie na mojej drodze stanęły szklane drzwi, które były wyjątkowo w dobrym stanie. Nie zastanawiając się przeszedłem przez nie kierując się w głąb budynku. Kilka minut później wyszedłem na kolejne i zarazem ostatnie piętro.

Przemierzałem korytarz zaglądając do pomieszczeń. Wszystkie wyglądały tak samo. Całe brudne, z jednym rozwalającym się krzesłem oraz zardzewiłą kratką. Bez zatrzymywania się w końcu dotarłem na sam koniec. Przede mną postawiona była ściana. Miała na sobie dziwne plamy oraz...spływającą ciecz? Nie mogąc uwierzyć własnym oczom wyciągnąłem rękę i zacząłem zbliżać w stronę muru.

-Nie rób tego...

Słysząc dziwny głos automatycznie zabrałem dłoń. Na swoim ciele poczułem czyjś wzrok. Następnie oddech. Sparaliżowany strachem stałem w miejscu. Dopiero kiedy poczułem jak coś, bądź ktoś łapie mnie za ramię krzyknąłem odskakując. Zakryłem usta dłonią krzywiąc się na ten mało męski odgłos. Spojrzałem na miejsce, w którym stałem. Zaczęła pojawiać się tam czarna, mokra plama. Nad nią stał jakiś cień. Spojrzał na mnie, a jego, a może jej złote oczy zlustrowały mnie. "Coś" wyciągnęło w moją stronę dłoń wskazując na mnie palcem.

-Uciekaj, póki możesz...

Moje oczy od razu przybrały kształt monet pięciozłotowych. Z myślą, że oszalałem puściłem się biegiem na sam dół. Gnałem prosto próbując nie potknąć się o własne nogi. W szybkim czasie dopadłem drzwi wyjściowe. Nie chciały się otworzyć. Desperacko ciągnąłem je, ale te nie miały zamiaru odpuścić.

-Jesteś mój. Nie wyjdziesz stąd.

Tym razem głos był przepełniony jadem oraz nienawiścią. Zacząłem panikować, czując jak ów postać zbliża się do mnie. Czując zimne dłonie na swoim karku zebrałem wszystkie swoje siły. Drzwi wydały dźwięk przypominający pęknięcie i otworzyły się. Wybiegłem ze środka zatrzaskując je za sobą. Biegłem jeszcze trochę, zatrzymując się dopiero kawałek za bramą. Spojrzałem w rozpadnięte okna. Wytężyłem swój wzrok próbując zobaczyć coś zza desek.

W jednym oknie stała postać ze złotymi oczami. W drugim zaś czarna masa o przeszywających, świecących na czerwono oczach. Obie uśmiechnęły się do mnie. Jeden był łagodny, drugi złowrogi. Raczej łatwo się domyśleć, który należał do kogo.

Wzdrygnąłem się i zszedłem z górki kierując się na przystanek autobusowy. Widząc autobus wsiadłem do niego sprawdzając ówcześnie dokąd jedzie. Kupiłem bilet i zasiadłem na miejscu w pustym wozie. Oparłem się o fotel. Nagle poczułem dziwne szczypanie na nadgarstku. Podwinąłem rękaw bluzy i zobaczyłem na nim dwie kreski. Jedna wyglądała jak draśnięcie żyletką. Wokół była czerwona, a na niej widoczne były kropelki krwi. Druga za to była delikatniejsza. Jej kolor to była biel, a zamiast krwi widoczne były biało złote drobinki. Mając nadzieję, że ślad zniknie spuściłem rękaw i wyjąłem dzwoniący telefon.

-Nie wracaj tutaj...Nie mów nikomu co widziałeś. Udawaj, że wszystko jest d_

Od razu rozpoznałem delikatny głos. Jednak zdanie nie zostało skończone. Zakończyło się bolesnym okrzykiem. Połączenie zostało przerwane. Wszedłem w przychodzące połączenia. Nic się nie wyświetliło. Tak jakby nic nie dzwoniło. Wlepiłem wzrok przed siebie wpadając w natłok myśli.

-Lepiej na siebie uważaj. Nie przegapię żadnej okazji.

Do moich uszu dotarło warknięcie. Jakiej okazji? Do ochrony? Zastraszenia? Zabicia? Przede mną pojawiła się tamta mroczna postać. Na jej dłoniach była lśniąca złotem krew.

-Ona Ci już nie pomoże.

Poczułem na swojej twarzy oddech, a oczy tego czegoś zlustrowały mnie. Jego twarz wykrzywiła się w uśmiechu ukazującym ostre, żółtawe kły. Następnie zniknęła, a moje serce zakuło. Do końca drogi odczuwałem dyskomfort, a moja klata piersiowa paliła.

Wysiadłem pod samym domem i wbiegłem do środka. Wleciałem do swojego pokoju i wskoczyłem do łóżka. W pomieszczeniu panowała ciemność. Zamknąłem oczy i westchnąłem. Pogrążony w myślach przewróciłem się na bok. Otwarłem oczy. Nade mną stała ciemna postać z czerwonymi oczami. Uśmiechnęła się paskudnie kładąc palec na moim nosie.

-Słodkich snów.

"Coś" zniknęło, a moje ciało zdrętwiało. Westchnąłem cicho i zamknąłem oczy. W mojej głowie dalej odbijały się te dwa słowa. Obrzydliwy głos panował nad moją głową. Przykryłem się kołdrą z zamiarem zaśnięcia. Powoli wpadałem w objęcia Morfeusza z nadzieję, że wstanę żywy.

________

935

Książką będzie wolno pisana. Mam nadzieję, że ktoś to w ogóle przeczyta XD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top