Rozdział 1: Zapomniani bohaterowie

- Sam wiesz jak to jest, Ter - gruby Neimoidianin, wyraźnie zajęty czyszczeniem kufli, spojrzał z ukosa na siedzącego przy barze mężczyznę z zarzuconym na głowę kapturem. - W Galaktyce nie dzieje się najlepiej. Szerzą się głód i nędza, wszystko drożeje, zwiększają się podatki, wszędzie tylko wojna i śmierć...

Urwał i ponownie utkwił wzrok w twarzy gościa, jakby oczekując reakcji. Tamten spuścił wzrok i przygryzł wargę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Po chwili wznowił konwersację.

- Musisz mi uwierzyć Gero, że sam przekonałem się o tym najlepiej - mówiąc to wskazał na szramę przechodząca na wskroś własnej twarzy. Barman przełknął ślinę. - Do tego od dobrych kilku dni nie miałem nic w ustach, pieniądze są mi niezwykle potrzebne. Proszę tylko o małą pożyczkę, nic więcej. Zwrócę ci najprędzej jak mogę...

- Daruj sobie... - Gero mruknął pod nosem, napełniając szklankę innego klienta. - Mogę się założyć, że będzie jak ostatnio... Wiesz, ile mi już wisisz? Sześćset kredytów! Ciekaw jestem, kiedy masz zamiar mi je oddać.

Ponownie zerknął na rozmówcę, spodziewając się na jego twarzy ujrzeć obawę lub choćby zdziwienie. Niestety, ku jego rozczarowaniu, oszpecona twarz była niewzruszona niczym wykuta w kamieniu.

- Kiedyś na pewno. Proszę cię, Gero... Wiesz przecież, że co jak co, ale mi możesz zaufać... - Neimoidianin westchnął boleśnie i pochwycił dłoń przyjaciela, wkładając w nią podniszczoną sakwę. Ter uśmiechnął się lekko. - Ile? - spytał wyraźnie podekscytowany, wkładając podarunek do torby.

- Sto. Nie wydaj od razu, to twoja ostatnia pożyczka.

Chłopak przytaknął i z uśmiechem na ustach opuścił kantynę. Gero pokręcił głową z rozbawieniem. Zawsze tak mówił, a tajemniczy młodzieniec zawsze obiecywał to samo. Pomimo to zbyt bardzo go lubił, by poganiać go do spłaty zadłużenia.

✴✴✴

Ta noc na Lothal była wyjątkowo chłodna. W stolicy jak zawsze było tłoczno, nieliczne jaskrawe neony oślepiały Tera pospiesznie kierującego się w okolice obrzeży miasta. Gdy przechodził nieopodal zatłoczonej uliczki, na której znajdowały się targowisko, zatrzymał się, słysząc burczenie w żołądku. Spoglądając w stronę straganów, rozważał możliwość kupna czegoś do jedzenia. Nie było to takie łatwe. Z jednej strony był niezwykle głodny, z drugiej - obawiał się takiego tłumu, gdyż najczęściej to między nim znaleźć można było imperialne patrole z listami gończymi. A nie miał do końca czystego sumienia... Pragnienie zaspokojenia głodu wyparło zdrowy rozsądek, a młody mężczyzna ostrożnie skierował się w stronę straganów. Przeciskał się pomiędzy klientami, wpatrując znajomych twarzy wśród kupców. Uśmiechnął się pod nosem widząc Rodianina rozstawiającego kosze z owocami jugan.

- Lida! - powiedział głośno do sprzedawcy, który odwrócił się w jego stronę i odwzajemnił uśmiech.

- Dawno cię nie widziałem, Selwa. Jak interesy? - spytał skrzeczliwie półszeptem. Ter westchnął boleśnie i wskazał na jugany.

- Zapakuj mi trochę - oświadczył, po czym kontynuował. - Coraz gorzej. Można powiedzieć, że już jestem spłukany.

- Życzę szczęścia, będzie ci szczególnie potrzebne. Ja też nie mam dobrych wieści... - mówiąc to przerwał wcześniej wykonywaną czynność polegającą na pakowaniu owoców do skrzyni. Zbliżył się do Tera i spojrzał mu w oczy. - Co znowu wywinąłeś?

Mężczyzna odsunął się zdziwiony.

- Ja!? Ja nic nie zrobiłem od przeszło kilku miesięcy!

- Byli u mnie imperialni. Chcieli, bym cię wydał. Wyrzekłem się mówiąc, że cię nie znam. A i tak musiałem im dać łapówkę, żeby mogli zostawić mnie w spokoju.

Zapadła zupełna cisza. W oczach Tera malowało się prawdziwe przerażenie. Nawet Lida przestraszył się, gdyż nigdy nie widział znajomego w takim stanie.

- Muszę... Już iść - wykrztusił po dłuższej chwili, wkładając do dłoni Rodianina garść kredytów. - Dla własnego bezpieczeństwa wyjedź z miasta. Proszę, nie mniej mi tego za złe. Pozdrów ode mnie rodzinę i najlepiej już nigdy się ze mną nie kontaktujcie.

Chwilę później już gnał pośród tłumu, zostawiając za sobą zdziwionego Lida, wraz z siedemdziesięcioma kredytkami, zapakowaną skrzynią juganów i mnóstwem niepozbieranych myśli, w tym z tą, co wzbudziło w młodym Selwie taką obawę.

✴✴✴

Miasto nocą wyglądało niezwykle majestatycznie, szczególnie z dachu wysokiego budynku na obrzeżach metropolii. Ter szczególnie przypodobał sobie przypatrywanie się stolicy z wysoka. Sam nie do końca wiedział, dlaczego. W gwieździste noce często wspominał dawne dzieje, zanim jeszcze poznał, co to prawdziwe poświęcenie.

Zawsze był sam. Znienawidził samotność, ona zaś nie opuszczała go nawet na krok. Ilekroć znalazł rodzinę, zawsze odbierała mu jej członków, prowadząc do tego, że ostatecznie zaniechał dalszych prób i zanurzył w niej bez reszty. Ostatecznie zostając sam jak palec. W gruncie rzeczy wolał jednak samotność od cierpienia.

Dlatego dołączył do Rebelii. To była jego ostatnia „rodzina", którą zresztą bardzo pokochał. Nie przewidział tego, że może nastąpić najgorsze, to, czego nie przewidziałby nawet w najgorszych koszmarach. Sądził, że zna cenę wolności. Przeliczył się. Wcale nie był gotów na takie poświęcenie. Szczególnie, że nie mógł wyrzec się wyrzutów sumienia, które wywoływał niespełniony obowiązek - ochrona przyjaciół. Gdyby wtedy wiedział, co się wydarzy, z pewnością wolałby nigdy ich nie poznać. Moc jednak miała co do niego inne plany.

Pierwszą osobą, która ich zostawiła, była Ahsoka Tano, komandor i były Jedi, która zginęła z rąk Dartha Vadera, tajemniczego Sitha, będącego najbliżej Kanclerza Palpatine'a.

Druga była jego przyjaciółka, Sabine. Opuściła ich, by móc powrócić do swojej prawdziwej rodziny, którą porzuciła przed laty w potrzebie. Wtedy był w stanie ją zrozumieć, gdyby również miał rodzinę, z pewnością postąpiłby identycznie. Czuł jednak, że wydarzenie to zapoczątkowało coś nieporządanego dla całej załogi. Od tamtej pory widział się z nią zaledwie raz.

Największym wstrząsem była dla niego śmierć mistrza w wyniku pojedynku z zabójcą Ahsoki. Sam również nie wyszedł cało z tej walki, tracąc nogę i nabywając bliznę przecinającą na wskroś twarz. O ile się tak da, podwójnie znienawidził Vadera i przyrzekł, że jeżeli go jeszcze spotka, zrówna go z ziemią... Kanan był dla niego niczym brat, a po jego śmierci, o której dowiedział się stosunkowo późno, niewiele posiadało jeszcze jakąkolwiek wartość.

Niedługo po tym zdarzeniu w dość wolnym tempie zaczął powracać do zdrowia. Wtedy też załoga zaczęła rozpadać. Bez dowódcy, a raczej najlepszego przyjaciela dla całej grupy, niełatwo było utrzymać dobre stosunki z resztą załogi. Hera, pilot Ducha i współzałożyciel ich komórki, coraz częściej odwiedzała ojca, z którym ostatnimi czasy stosunki uległy znacznemu ociepleniu. Co prawda starała się mu pomagać jak mogła, doskonale wiedząc, że chłopak był najbardziej ze wszystkich przywiązany do Jarrusa. Niestety, po jakimś czasie i ona zostawiła go samemu sobie pokładając nadzieję, że jakoś sobie poradzi. Opuścił ich również Zeb, który wśród swoich rodaków na stałe osiadł na Lirasan. W rezultacie młody padawan został zupełnie sam, pogłębiła się za to jego przyjaźń z pokładowym droidem, Chopperem. Nie widział dla siebie żadnych perspektyw, więc popadł w całkowity smutek. Jako jedyny był świadkiem tego, że wszystko się kończy. Nie miał już sił, by walczyć o wolność, która - niegdyś tak pociągająca i pożądana - teraz nie przedstawiała już, ku jego ogromnemu zdziwieniu, większej wartości. Całkowicie zamknął się w sobie, wraz z bólem, cierpieniem i samotnością, od których przecież tak bardzo chciał się uwolnić. Dlatego zdecydował się odejść.

Jako, że był jedną z najbardziej poszukiwanych przez Imperium osób, z racji tego, że należał do Zakonu, nie mogło się to odbyć tak po prostu. Długo myślał nad swoim nowym imieniem i nazwiskiem, dokładnie planował każdy szczegół swojej nowej tożsamości i historii. Przyzwyczajał się do niej. Tak stał się Terem Selwą, wychowanym na ulicy dezerterem armii Imperium. Gdy zwierzył dowództwu ze swego postanowienia, został przyjęty z pewnym smutkiem, ale i zrozumieniem oraz osobiście odprawiony przez Herę i senatora Organę z zapewnieniem anonimowości i pomocy w razie potrzeby. Dostał również numer fali, na której mógłby się skontaktować z Rebelią. Osiedlił się na Lothal, gdyż sądził, że tym posunięciem zmyli Imperium co do miejsca swojego pobytu (wiedział z doświadczenia, że większość Jedi osiedlała się zdają od cywilizacji, zdawał sobie również sprawę, że imperialni tę wiedzę także posiadają), w razie, gdyby dowiedziało się, że opuścił Sojusz.

Od tamtego czasu minęły już cztery lata. W tym czasie przywykł już do swojego wizerunku już zupełnie. Stłumił w sobie Ezrę Bridgera, wydawało mu się, że dość skutecznie. Ale czy na pewno? Nie miał siły walczyć. Wciąż czuł ból. Jakiś uraz nie pozwalający mu normalnie funkcjonować. Jednocześnie dręczyły go wyrzuty sumienia, spowodowane bezradnością.

Z zamyślenia wytrwały go łzy spływające mimowolnie po policzkach, które odruchowo wytarł rękawem, jakby nie chcąc, by ktokolwiek spostrzegł jego słabostkę. Zsunął się z blaszanego podestu i zszedł po drabince do mieszkania. Położył się na pryczy i spojrzał w sufit, wykładając ręce pod głowę. Niedługo potem ogarnęło go znużenie, a jego powieki samoistnie zamknęły się, odsyłając go do świata snów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top