🌹EPILOG🌹


🥀 2 Years Later🥀

Słoneczne promienie przebijały się przez iglaste korony drzew, oświetlając malachitowym światłem bladą twarz dziewczyny. Jej połyskujące, brązowe oczy wpatrywały się w poczynania rodziny bobrów, które leniwie wygrzewały się w słońcu, dryfując brzuchami do góry. 

Od półtora roku codziennie przesiadywała na tarasowej werandzie, przypatrując się budowie tamy. To był wspaniały widok. Dwa bobry pracowały dumnie, wpychając gałązki, mech, szybszki i wszystko inne należące do łona natury. Samiec i samica chodziły po tamie, budując i zatykając dziury, a trzy malutkie młode znosiły materiały na brzeg. 

Tak podobne zachowania, czemu tak się od siebie różnimy - myślała, opierając głowę na drewnianym filarze. Fakt, ludzie i zwierzęta byli sobie tak bliscy, ale wziąć krzywdzili się wzajemnie. Gdyby tylko brali lekcje od bobrów i działali razem - dopowiadała sobie. 

Jej blada twarz zupełnie nie pasowała do wszystkiego, co ją otaczało. Las żył pełnią kolorów, dźwięki były tak wyraziste, że można było ich słuchać jak popu, klasyki, a nierzadko nawet rocku.

- Kochanie.

Obróciła głowę od rodziny bobrów i przeniosła wzrok na wysokiego bruneta, który stał w progu tarasu. Był przystojny, jego zielone oczy idealnie komponowały się z wszechobecną naturą, a ciemne włosy przypominały mech, który rósł jak chciał, we wszystkie strony świata. 

Uśmiechnął się do niej, ukazując delikatne dołeczki w policzkach. 

- Obiad gotowy - podszedł do niej i objął ją silnymi ramionami. - Twoje ulubione kaszotto z grzybami - pocałował czubek jej głowy, po czym podążył za jej wzrokiem, również przypatrując się bobrom.

Nie lubił tych zwierząt za to, że tworzyły tamy tam, gdzie to było najmniej potrzebne. Zawsze czuł się winny, gdy musiał udrażniać koryto rzeki, a co za tym idzie - niszczyć dzieło tych pięknych zwierząt, w których kochała się jego narzeczona. 

- Tym razem z muchomorami czy lejówką? - zażartowała, uśmiechając się lekko. 

- Ja ci dam lejówkę - połaskotał jej boki, na co dziewczyna pisnęła i zaczęła się śmiać. Ściągnął ją z werandy, gdy zaczęła się wyrywać, żeby nie spadła do strumyka, który płynął tuż pod tarasem, którego jedynymi podporami były dwa, grube, drewniane filary.

- Chodź - zaśmiał się, gdy leżała na drewnienej podłodze zmęczona, ze łzami śmiechu w kącikach oczu. 

Weszli do wnętrza małej, przytulnej chatki. Amanda zawsze marzyła o mieszkaniu na odludziu. Gdzieś, gdzie nikt nie byłby zdolny dojść o własnych siłach, bez mapy lub przewodnika. Chciała być sama, mieć czas na przemyślenia, które wypierały niechciane wspomnienia. 

Razem z narzeczonym tworzyła nowe, lepsze wspomnienia, chcąc zatuszować bolesne rany, wyrwy czasowe. Musiała zapomnieć. Wiedziała, że to jedyne lekarstwo na ból, który nasilał się z dnia na dzień. 

Jedli w ciszy. Tak, jak zwykle to bywało. Jasper wiedział o wszystkim, co spotkało Amandę. Wyjazd, praca, Aaron, Justin, porwanie, strzał. Wiedział wszystko i akceptował to. Poznał Amandę, gdy była w rozsypce. Jako student drugiego roku psychologii miał obowiązek towarzyszyć psychologowi podczas przyjmowania pacjentów, aby zobaczyć na czym w praktyce polega ta praca. 

Kiedy po raz pierwszy ją zobaczył, nie mógł uwierzyć, że to żywa dziewczyna. Wyglądała jakby zmartwychwstała, uciekła z kostnicy. Wiecznie załkawione oczy, blada jak kartka papieru cera, drżące dłonie i wszechobecne blizny, które pokrywały większość jej szyi. 

Miała problemy, naprawdę poważne problemy. Nie ufała nikomu, cierpiała na stany lękowe, głęboką depresję i jadłowstręk. W późniejszym leczenie okazało się, że cierpiała też na klaustrofobię.

Ich relacja szybko rozwinęła się. Amanda potrzebowała wtedy ciepła, a Jasper był gotów jej to dać. Uzupełniali się. 

Tej nocy jak zwykle zmówili wspólną modlitwę, kurczowo trzymając różaniec z drzewa różanego. Amanda bardzo je lubiła. Nawet miała miniaturową wersję, którą dostała od mamy na urodziny, ale niestety sarny dobrały się do niej jeszcze w tym samym tygodniu.

Położyli się do łóżka i wtuleni w siebie starali się zasnąć, ale Amandzie nigdy nie wychodziło to najlepiej.

- Jasper? - szepnęła, unosząc głowę, żeby spojrzeć na jego przystojną twarz. Miał zamknięte oczy, ale mruknął ciche 'hm?'. - Śpisz? 

- Mhm...

- Aha - opuściła wzrok. -To śpij - wtuliła głowę w jego pierś.

- Nie no... O co chodzi? - otworzył oczy, bo wiedział, że skoro się odzywa, to czegoś chce. Często potrzebowała po prostu porozmawiać, a on wtedy słuchał jej psychicznych rozterek. W większości przypadków to chodziło tylko o wysłuchanie, ale zdarzało się, że musiał robić za psychologa w środku nocy. 

- Wiesz co jutro jest? - zapytała głosem tak ponurym, że Jasper poczuł ciarki na plecach. Zamyślił się przez chwilę i zmrużył oczy, ale za cholerę nie mógł niczego wymyślić.

- Środa? 

Spojrzała na niego bez humoru.

- 1 marca*.

Nie rozumiał o co jej chodzi i chciał zapytać, ale gdy już uchylił usta, nagle go olśniło. Zagryzł wargi, a jego oczy wpatrywały się w oczy szatynki. 

***

- Ostrożnie - mruknęła, patrząc jak Jasper potrącił znicz. 

Grób był zaniedbany, porośnięty chwastami. Przez te dwa lata nikt oprócz Jaspera i Amandy nie zajmował się dbaniem o ostatni dobytek Justina Biebera. Epitafium wyryte na granicie zarastało mchem, więc z 'Panie, miej opiekę nad zbłąkaną duszą' pozostało tylko 'nie ma dusz'. 

- Amy - odezwał się, gdy stanął obok niej i objął ją ramieniem. Odmruknęła w zapytaniu, nie odrywając wzroku od małego zdjęcia przyczepionego do rogu nagrobka, aby upamiętnić wygląd zmarłego. - Nigdy nie chciałem cię o to pytać... - zawahał się, a Amanda zadarła głowę, żeby móc na niego spojrzeć. - Bo wiem jakie to dla ciebie ciężkie. Ale... 

- Jasper - przerwała mu łagodnym głosem. Spojrzał na nią,  a ich spojrzenia się skrzyżowały. Westchnął ciężko. Nigdy nie chciał jej ranić, ale ciekawość wygrała. 

- Dlaczego tutaj przychodzimy? Skrzywdził cię, a ty dbasz o niego nawet po śmierci.

Pokręciła głową.

- Jasper... Nigdy tego nie zrozumiesz, ale... Justin był chory. Chory z nieodwzajemnionej miłości. Gdy jak krzyczałam, on przytulał, gdy płakałam, był obok, gdy cierpiałam, całował. Dbał  mnie, chronił mnie na swój sposób przed złem tego świata za życia. Rozumiesz? Chronił moje życie, a ja mu jego odebrałam. Teraz dbam o jego grób i pamięć. Opowiadam tą historię, bo tylko tak mogę się mu odwdzięczyć.

Po tej odpowiedzi oboje pozostali w ciszy. 

Gdy odchodzili po krótkiej modlitwie, coś przyciągnęło uwagę Amandy.

Spojrzała na drzewo kilka metrów dalej. Siedział na nim kruk. Z jego dzioba wyrywał się nieznośny trel. Jakby chciał zwrócić na siebie uwagę Amandy. Kiedy się mu przyjrzała, gdy zobaczyła jego oczy, wstrząsnęło nią. Uśmiechnęła się, a kruk przestał hałasować i przekrzywił głowę. Rozpostarł skrzydła i zaśpiewał dla dziewczyny, która ze łzami w oczach wpatrywała się w niego, jak w Boga**.

KONIEC


✄✄✄✄✄✄✄✄

1 marca* - urodziny Justina.

'Spojrzała na drzewo kilka metrów dalej. Siedział na nim kruk. Z jego dzioba wyrywał się nieznośny trel. Jakby chciał zwrócić na siebie uwagę Amandy. Kiedy się mu przyjrzała, gdy zobaczyła jego oczy, wstrząsnęło nią. Uśmiechnęła się, a kruk przestał hałasować i przekrzywił głowę. Rozpostarł skrzydła i zaśpiewał dla dziewczyny, która ze łzami w oczach wpatrywała się w niego, jak w Boga'** - kruk, to patron Justina. Nie jest to żaden potwierdzony fakt, ale wymyślony na potrzeby książki.

Tak oto dotarliśmy do końca 'Stalkera'🥀

Dziękuję wam za aktywność, za komentarze, za gwiazdki, za wiadomości prywatne🤗

Za wszystko bardzo wam dziękuję i jestem dumna z tego, że pomimo tylu problemów, udało nam się dokończyć tą opowieść😍

Kocham was mocno i zapraszam na inne moje opowiadania😊🌸

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top