[8] Poprawczak?

- Po co w ogóle o tym wspominał? - Henry burknął pod nosem, jak obrażony dzieciak. - Nie wie, że takiego czegoś się po prostu nie mówi? Z czystej przyzwoitości! - padł brzuchem na łóżko, na którym Candy - jego pokrewna dusza - stukała klawiszami w laptopie. 

Uśmiechnęła się, widząc w odbiciu ekranu swojego chłopaka, załamanego tak, jakby mama nie chciała mu dać lizaka przed obiadem. Często tak robił, a ponad to, właśnie za swoją dziecinność był powszechnie lubiany. 

- Nie przejmuj się tak - poklepała jego tyłek. - Jutro przyjdzie na kolanach i będzie przepraszał, bo w końcu to ty jesteś jego szoferem co dzień w pracy - puściła mu oczko, na co ten szeroko się uśmiechnął, po czym usiadł i obdarzył ukochaną całusem.

- Twój kochanek? - wskazał na ekran, gdzie widoczna była postać chłopaka z blond włosami, ciemną karnacją i oczami w kolorze czekolady. 

- Taak - przewróciła oczami. - Ty mi nie wystarczasz, więc muszę szukać zastępstwa w internecie.

Nie minęło pół sekundy, gdy jej twarz przywitała miękką poduszkę. 

Henry roześmiał się, widząc naburmuszoną minę Candy. Objął ją ramieniem i jeszcze raz przeskanował twarz chłopaka. Był ubrany w jaskrawo-pomarańczowy strój, typowy dla więźniów. 

- Dlaczego googlujesz jakichś skazańców?

- To Justin Bieber - przewinęła stronę ze zdjęcia w dół, na notkę, która wyjaśniała sytuację, w jakiej chłopak się znalazł.

- Oskarżony za gwałt na nieletniej, skazany na poprawczak i rok więzienia w zawieszeniu? - Henry czytał z szeroko otwartymi oczami. Spojrzał z niepokojem na Candy, która niewzruszona upijała się czerwonym winem. - Czy to nie ten Bieber, którego razem z Juliet i Amandą starałyście się zdemaskować? 

- Dokładnie ten sam pieprzony Bieber.

- Śledziłaś kryminalistę?! Na Boga! Candy! Mógł wam coś zrobić!

- Nie wiedziałam, że jest aż tak niebezpieczny - wzruszyła lekko ramieniem, zamykając laptopa. - To była zabawa, gra - oblizała usta z cierpkiego smaku. - Nawet on nie wydawał się brać tego wszystkiego na poważnie. Jakieś podchody, domyślenia, chodzenie krok w krok. Ale gdy zobaczyłam jak robi zdjęcia domu Amy, wiedziałam, że zabawa się skończyła. 

Henry przez chwilę patrzył na dziewczynę, analizując jej słowa i myśląc, czy to ta pora, gdy, ma dać jej ojcowską reprymendę, wydrzeć się jak nienormalny, czy przytulić, mówiąc, że wszystko będzie dobrze i nie ma się czego bać. Chociaż sam doskonale wiedział, że było. 

- Słuchaj - westchnął. - Wiem, że Amy to twoja nierodzona siostra, ale w tym przypadku nie mogę ci pozwolić ponowie do niej pojechać i jej wesprzeć. To zbyt niebezpieczne, a ja bym sobie nie wybaczył, gdyby ci się coś stało. 

- Nic mi nie było do tej pory, więc myślę, że Justin raczej nie obrał sobie mnie za cel, ale Amandę... Dlatego też, jeżeli nie pozwolisz mi przy niej być, daj mi chociaż zgodę na wspieranie jej informacyjnie. Musi wiedzieć, z kim ma do czynienia. 


***


W pierwszym odruchu Amanda chciała powiedzieć, że to nie możliwe, żeby Justin był zdolny do tak potwornej rzeczy. Pomimo swojej dziwacznej osoby, trochę skrzywienia psychicznego - Amanda nadal widziała w nim człowieka, a do tej pory, gdy lepiej poznawała jego historię, robiło się jej przykro na myśl o Justinie, który czekał na rodziców, a oni nigdy ponownie go nie przytulili. 

- Nie wiem co o tym wszystkim myśleć - pokręciła głową, po chwili opierając ją na zimnej ścianie. Spojrzała w okno. Padał deszcz, nie lubiła zimna. Skrzywiła się i mocniej ścisnęła telefon w ręku.

- Moim i Henrego zdaniem, powinnaś wyjechać z miasta lub chociaż bardziej uważać, ale na pewno nie powinnaś się dłużej angażować w tego Biebera. 

- Wiem, wiem, ale ten człowiek jest jak narkotyk! Jak zaczniesz, nie możesz tak po prostu tego rzucić!

- Amanda, to już nie jest zabawne!

- A kiedykolwiek było?! Jak dla mnie jego historia, a tym bardziej depresyjna osoba nie są w żadnym stopniu śmieszne!

- Mam na myśli zabawę w Sherlocka...

- Może ty i Juliet tak to dobierałyście, ale ja od początku brałam tą sprawę na poważnie - zassała dolną wargę, głęboko rozmyślając nad tym, czy Justin faktycznie byłby zdolny posunąć się tak daleko. Starała się sobie wyobrazić jego i jakąś dziewczynkę, samych... Ale... Nie, nie mogła. Bieber nie był dla niej psychopatą. 

- Nie wiem kochanie, ale nie chcę twojej krzywdy, a Henry nie pozwoli mi przyjechać i cię stamtąd zabrać - słychać było rozpacz w głosie dziewczyny, ale Amanda wiedziała, że to tylko przez to, aby trzymała się z dala od Biebera. Kto jak kto, ale Candy nadawała by się na aktorkę.

- Dobrze, będę ostrożna, okej?

- Dobrze - teraz już uradowana, zaczęła mówić o jej kolacji z chłopakiem, z którym postanowiła zostać na dłużej niż tydzień. Henry miał podejście do takich jak ona, zbuntowane diablice w ciele anioła.

Później, gdy Amanda siedziała samotnie w fotelu, patrząc w zaparowane okna - myślała o propozycji przyjaciółki. Wyjechać? Teraz? Gdy w powietrzu wisiało rozwiązanie zagadki Justina Biebera, a może nawet osobiste poznanie się z nim?

Od razu na tą myśl przed oczami zobaczyła siebie w jego umięśnionych ramionach, wpatrzoną w oczy wybawcy. Jak zaczarowana oniemiała, wiedząc  dokładnie kto ją złapał. Zarumieniła się, jak tylko uświadomiła sobie, jak to musiało wyglądać z boku.

Jedno było pewne i nie musiała się nad tym zastanawiać... Musiała dać więcej przestrzeni pomiędzy nią, a Bieberem... Zwłaszcza po tym, czego się dowiedziała.



*** 


Jak co dzień o poranku wyszła z domu, w pełni gotowa na kolejny dzień ciężkiej pracy. Tym razem droga do sklepu nie trwała długo, spieszyła się. Stuart był w sklepie tylko przy jego otwarciu, sprawdzał faktury z poprzedniego dnia, bilans i stan zaopatrzenia i wychodził, a to zajmowało mu góra 20 minut. 

Do obuwniczego weszła akurat, gdy Pan Mason otwierał kasę. 

- Dzień dobry! - uśmiechnęła się na jego widok od ucha do ucha. Mężczyzna lekko zbity z tropu przyjrzał się uważnie dziewczynie, ale odwzajemnił gest.

- Dzień dobry, widzę, że wyspana. 

- Aha - pokiwała głową, po czym energicznie wskoczyła na ladę. Pomerdała nogami w powietrzu, zagryzając przy tym wargę. 

Stuart westchnął, wiedząc już, ze coś jest na rzeczy.

- No słucham - oparł się biodrem o blat, na którym siedziała dziewczyna. Uśmiechnęła się do niego promiennie, jak aniołek, ale nikt nie był na tyle nierozważnym, żeby się na to nabrać. 

- No to tak - zaczesała włosy za jedno ramię. - Bo dowiedziałam się wczoraj pewnej rzeczy, a pan mieszka tu od dawna i tak sobie pomyślałam, że kto może wiedzieć o tym więcej niż właśnie pan - wskazała na niego, nadal uśmiechając się tak niewinnie, że musiał zmrużyć oczy, aby nie dać się omamić jej urokiem. 

- Amanda - skrzywił się. - Mów o co chodzi, bo zaraz muszę wychodzić. 

- Ugh - przewróciła oczami. - To prosto z mostu... Bieber był w poprawczaku za gwałt na nieletniej, tak czy nie?

Jego wzrok dotychczas wlepiony w jej oczy, teraz wędrował po całym sklepie, tylko po to, żeby nie natrafić na wyczekujące spojrzenie dziewczyny. Nie jej pytanie było przyczyną jego zmieszania i wkurzenia, ale fakt, że jej oczy wyrażały dużą domieszkę ciekawości.

A przecież mówił jej, żeby się w to nie pakowała. 

- Czemu cię to w ogóle interesuje? - syknął głosem nie podobnym do Stuarta Masona. Jak zawsze, gdy był on pytany o NIEGO.

- Chcę po prostu wiedzieć czy naprawdę jest tak niebezpieczny. 

- Jest - powiedział twardo. - Jest bardzo niebezpieczny, a ta dziewczyna miała dużo szczęścia, że akurat nie miał przy sobie broni, inaczej od razu by ją pochlastał, a tak, teraz może prowadzić w miarę normalne życie, gdzieś na drugim końcu świata. 

- Czemu to zrobił?

- Zajmij się pracą. 

- Ale...

- AMANDA! - wrzasnął, przez co klientka, która właśnie wchodziła do sklepu, spojrzała na niego z przerażeniem, a widząc, że to nie koniec kłótni, wycofała się i po chwili zniknęła za rogiem. 

- To nie są żarty! On może ci zrobić krzywdę! Wszystkim nam może! Odkąd się tutaj pojawiłaś, Bieber jest niespokojny, pałęta się po ulicach, a wcześniej nie wychodził z domu, chyba, że po alkohol. Przez ciebie wszyscy są zagrożeni, więc proszę cię o jedno, nie sprowadzaj na nas tego szatana i nie mieszaj się w Biebera. Póki jeszcze możesz to kontrolować.





Rozdział krótki :<

Wszystko mnie boli i chyba UMIERAM!!!! To moje ostatnie dni... Czuję to w kościach XD

Nie no, żart, jeszcze nie umieram, ale nie mogę się ruszać, a kręgosłup chyba sam mi zaraz odpadnie >.<

Ale rozdzialik jest :3

Może nudny, ale nie potrafię na chwilę obecną wczuć się w emocje bohaterów :(


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top