[6] Crush

Około godziny 10, po śniadaniu, które Candy, Juliet i Amanda zjadły wspólnie, dyskutując o nadchodzącym dniu i o tym, co miał przynieść. Każda z nich nie mogła się doczekać zwiedzania miasteczka. Amanda obiecała, że pokaże przyjaciółkom najciekawsze miejsca, jakie znała. 

Tak też się stało. Na pierwszy ogień poszło muzeum, które zawierało całą historię miasteczka. Zostało one założone przez podróżnika, który został poważnie ranny w drodze do Nevady. Miał mało czasu, otwartą ranę, w której szybko pojawiło się zakażenie. Rozbił obóz na terenie, gdzie stało muzeum, a po kilku dniach młoda wędrowczyni znalazła go konającego przy gasnącym ognisku. 

Zaopiekowała się nim najlepiej jak mogła, a z czasem doszedł do częściowej sprawności, ale musiała odbyć się amputacja zakażonej kończyny. Bez nogi mógł jedynie liczyć na towarzyszkę, która z litości została z nim. 

Po czasie założyli rodzinę, dołączali do nich inni turyści, aż w końcu powstała osada, a potem Cornflower Wastes.

- Takie zadupie, a taka historia - Juliet zainteresowała się miniaturową kopią miasteczka. 

- Można to porównać do Biebera - napomknęła Amanda. - Odludek z historią.

Gdy były zmęczone - bardziej znużone - oglądaniem i czytaniem o mieście, udały się do kawiarni, gdzie zamówiły trzy kawy. Nie mogły wyjść z nimi na zewnątrz, chociaż taki był plan, bo nie było innej możliwości, niż podanie napoju w filiżance. 

Usiadły przy oknie, mając doskonały widok na bar, który wyglądał jak wyjęty z westernu.

Po wypiciu kawy poszły również tam, a Amanda zauważyła, że czegoś jej brakuje. Coś zdecydowanie było nie tak... Tylko nie wiedziała co. Dopóki nie spojrzała na drzwi wejściowe, wtedy ją oświeciło. 

- Dziewczyny - podbiegła do przyjaciółek, oglądających stare zdjęcia na ścianie ponad barkiem dla gości, gdzie mogli sami zmieszać drinka. 

- Sup? - Candy spojrzała na nią, sącząc piwo w kuflu. Czuła się jak prawdziwa kowbojka i pasowało jej to. Zawsze chciała żyć jak szeryf w westernie, a teraz mogła się w niego wcielić.

- Widziałyście dzisiaj... Uhm... - rozejrzała się, czy nikt z gości nie podsłuchuje, po czym nachyliła się nad przyjaciółkami. - Justina?

Obie zamrugały i spojrzały po sobie, uświadamiając sobie, że faktycznie dzisiaj nie mignął im przed oczami. Candy pomyślała, że może odstraszyła go nocną akcją, ale niw wyglądał na zbyt przejętego jej słowami. 

- Muszę wam coś powiedzieć - wyznała rudowłosa, ciągnąc w zdenerwowaniu za skrawek swojej koszulki na ramiączkach. Amanda i Juliet zmarszczyły brwi, wzrokiem każąc jej kontynuować. - Ale nie tutaj - wskazała głową na kilku ludzi przy barze. - Mogą usłyszeć.

- Chodźmy na spacer - zaproponowała Juliet, więc wyszły z baru, kierując się na plac zabaw, gdzie zwykle siedziały dzieciaki, bawiąc się razem ze swoimi rodzicami. Szły powoli, chciały mieć czas na wyjaśnienia i ewentualną pogawędkę z Candy.

- No? - pogoniła Amanda. 

- Ugh - Candy przeczesała włosy smukłymi palcami i zagryzła wargę. Nie wiedziała jak to powiedzieć, ale czy to miało jakiś wpływ na reakcję przyjaciółek? Była pewna, że będą złe, bo nic nie mówiła. A w gruncie rzeczy to była poważna sprawa. - Bo wczoraj wieczorem, gdy poszłam wynieść ten kosz, zobaczyłam kogoś w krzakach... To był Bieber...

- Bieber? - Juliet zmarszczyła brwi w niezrozumieniu. - Co on robił o takiej porze w krzakach pod domem Amandy?

- Pstrykał zdjęcia...

- Żartujesz sobie? - Amanda nagle przystanęła, a na jej twarz pojawił się szok zmieszany ze złością i strachem. - Mojego domu? W którym wtedy byłyśmy?

- Tak, ale to nie jest najgorsze, kiedy go zapytałam kim jest, nie zareagował, potem, gdy na niego nawrzeszczałam, wyszedł z krzaków i zobaczyłam, że to Justin. Nie robił sobie niczego z tego, że go przyłapałam, cyknął jeszcze jedno czy dwa zdjęcia i po prostu sobie poszedł.

- Ja pierdole, Amanda, to już nie są żarty - burknęła przerażona Juliet. - On jest nienormalny! Gdyby chciał, to już dawno by nas pozabijał!

- Błagam cię, nie histeryzuj - szatynka przewróciła oczami, chowając dłonie w kieszenie szortów. 

- Ja histeryzuje?! Och, wybacz, że martwię się o nasze życie!

- Dziewczyny, nie ma co się na razie denerwować, może on po prostu zbiera informacje o nowych dziewczynach i tyle? Taki ma zwyczaj, tak samo jak z tymi butami... - westchnęła Candy, na co Juliet spojrzała na nią ze sztyletami w oczach.

- Ty sobie możesz tak gadać, bo jutro wyjeżdżasz.

- Och wybacz, że n...

- Hej! - Amanda stanęła między nimi, rozdzielając je od bliskiej bójki, która lada moment mogła wybuchnąć. - Nie ma co się kłócić, trzeba z nim pogadać i tyle.

Juliet i Candy spojrzały na Amandę, jakby ją coś opętało i wyrosły jej skrzydełka. 

- Pogadać? Tak po prostu chcesz gadać z tym psycholem?

- Co mu powiesz? 'Hej, mam pytanko, czemu robiłeś zdjęcia mojemu domowi?' 

Ride założyła ręce na piersi, przechylając głowę w bok. 

- A czemu nie?

- Wiesz co? Chodź lepiej do domu skarbie, słońce ci chyba przygrzało...

***

Następnego dnia Candy opuszczała Kalifornie. 

Juliet i Amanda nie mogły pożegnać się z nią dopiero na lotnisku, bo nie miałyby jak przyjechać z powrotem do domu, więc musiały powiedzieć 'papa' przy drzwiach domu Amandy.

- Będę tęsknić - płaczliwy głos Candy wzbudził jeszcze większe emocje w sercach pozostałych przyjaciółek. Pożegnały się mocnym uściskiem i odprowadziły rudowłosą pod kawiarnie, skąd miał ją zabrać tata Aarona. 

Tak też się stało. Dziewczyny pomogły Cnady spakować bagaż do bagażnika, a potem pomachały odjeżdżającemu samochodowi. 

- I tyle by było z trzech detektywów...

- Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś przyjedzie, polubiłam ja - Juliet wytarła łzy z kącików oczu.

- Na pewno przyjedzie, ale pewnie po zakończeniu semestru... Jakieś dwa miesiące...

- Czyli przez ten czas będziemy musiały same się użerać z Bieberem - rzuciła, gdy wracały truchtem w stronę swoich domów. 

Starsza kobieta, która przechadzała się po uliczkach spojrzała w kierunku dziewczyn, słysząc znane i znienawidzone nazwisko. Skrzywiła się, ale nic nie powiedziała. Amanda zassała swoją dolną wargę, popatrzyła za kobietą. po czym pochyliła się do przyjaciółki, aby szepnąć:

- Musimy wymyślić mu jakąś ksywkę, ludzie zaraz usłyszą, że o nim gadamy.

- Racja, to może crush?

- Że co? - Amanda wytrzeszczyła oczy na dziewczynę.

- Nie wiesz co to crush?! - pokręciła głową, na co Juliet westchnęła zrezygnowana. - To określenie, na osobę, która nam się podoba, lub, której jesteśmy zakochani. Śledzimy Ju... Crusha, więc myślę, że to adekwatna nazwa - uśmiechnęła się typowym dla siebie, uroczym, promiennym grymasem.

- No dobrze... Niech będzie ten... Crush...

- To co? - zapytała Juliet, stając przed bramą do swojego domu. - Jutro się gdzieś spotykamy, czy coś?

- Wiesz co? Nie wiem czy będę miała czas, za dwadzieścia minut mam być w pracy, a jutro będzie nawał klientów, nowa dostawa, wiesz - Ride przewróciła oczami, a Juliet pokiwała głową. 

- To jak coś, to pisz - uściskała szatynkę i zniknęła za drzwiami eleganckiej posiadłości. 

Amanda westchnęła, patrząc w niebo. Pierwszy raz nie wiedziała co ma zrobić w sprawie Biebera. To, że robił zdjęcia jej domu było więcej niż niepokojące i nie zamierzała tego w żaden sposób usprawiedliwiać. Justin był tajemniczy, ale każda tajemnica musi być w końcu odkryta. 

Zdecydowała, że z nim porozmawia, ale musi to zrobić w odpowiedniej chwili. Na pewno nie w sklepie, gdzie jest Aaron oraz jego tata. Gdyby się dowiedzieli, że Amanda miesza się w sprawę Biebera, zaczęli by jej pilnować bardziej niż to robili do tej pory, a to było niepotrzebne do szczęścia dziewczyny.

W zamyśleniu nie zauważyła, gdy jej stopy stanęły w sklepie. Chrząknęła widząc, że jeszcze nikogo nie ma, ale pudełka na ziemi mówiły jasno, że trzeba je poukładać na odpowiednich miejscach. 

- Świetnie - marudziła, podchodząc do regałów. Zaczęła układać i szło jej całkiem nieźle, dopóki ktoś dźgnął ją w żebra. Pisnęła, upuszczając kilka paczek z butami, a te wypadły z opakowań.

- Aaron! - uderzyła go w pierś z całej siły, a ten jęknął przez śmiech i pomasował się dłonią w bolącym obszarze. - Jesteś okropny. Zbieraj to!

- No dobra, chciałem tylko...

- ZBIERAJ!

Wytrzeszczył na nią oczy, ale nie chciał jej jeszcze bardziej popaść, więc uniósł ręce w obronie i ukląkł. Zebrał opakowania, po czym ułożył je na właściwych miejscach. Amanda przyłączyła się do pracy, dzięki czemu szło dwa razy szybciej. 

- Amanda? - chrząknął, po czym zagryzł dolną wargę. Denerwował się, na co wskazywała również barwa jego głosu, niepewna, lekko drżąca.

- Hm? - mruknęła z nad paczki, którą oglądała z różnych stron, chcąc znaleźć rozmiar.

- Robisz coś po pracy? 

Dopiero po chwili zrozumiała sens jego słów. Przeniosła zaskoczony wzrok na chłopaka, zamrugała na niego parę razy, ale on na nią nie spojrzał, udając, że jest naprawdę pochłonięty pracą. 

Przez chwilę zastanawiała się czy w ogóle coś do niej mówił, czy to tylko jej wyobraźnia. 

- A-a co?

Zacisnęła na ułamek sekundy oczy, bo nienawidziła, gdy jej głos zdradzał emocje, w ogóle nie lubiła ich okazywać, ale przy nim nie było łatwo udawać. Wiedział, że jest smutna zanim ona o tym pomyślała. 

Wzruszył ramionami. 

- W centrum grają taką fajną komedię, pomyślałem, że mogłabyś się ze mną przejechać. Jeżeli chcesz... Oczywiście - uśmiechnął się zakłopotany w jej stronę. Talent  do podrywania miał po swoim ojcu, to niezaprzeczalne. 

- Uh... - myślenie nad propozycją Aarona zajęło jej ułożenie kilku następnych pudełek i poprawienie kucyka. Odchrząknęła, nie chcąc, żeby tym razem głos zadziałam przeciwko niej. - Jasne, czemu nie? 

- O! To super, film zaczyna się o 18, ale musimy wyjechać godzinę wcześniej, żeby odebrać bilety i w ogóle zdążyć.

- To o 17 będę gotowa, tak? - rzuciła mu uśmiech, po czym oparła się biodrem o regał. Założyła ręce na piersi i nie wiedziała z czego cieszy się bardziej - że układanie skończone, czy, że jedzie z Aaronem do kina. 

- Tak będzie najlepiej - ośmielił się na nią spojrzeć. Tylko dzięki temu, że miał ciemniejszą karnację, nie widać było jego rumieńców, ale fakt był taki, że było mu cholernie gorąco z emocji. 

Modlił się, żeby była już 16. 

Jednak zanim to nastąpiło, mieli jeszcze nawał pracy. Jak tylko sklep został otwarty, fala ludzi wlała się niczym tsunami. Nagle całe miasto miało poniszczone, brudne i wymagające pastowania obuwie. 

Świetnie dla Stuarta, gorzej dla Aarona i Amandy, którzy musieli zająć się obsługą wszystkich ludzi. 

Przepychając się przez tłum, by zdobyć odpowiedni rodzaj obuwia dla klientki, Amanda wpadła na kogoś, kto pofatygował się, żeby złapać ją w pasie, zanim zaliczy twarde lądowanie na podłodze lub w pudełkach. 

Uniosła wzrok, ale i bez tego wiedziała w kogo ramionach wylądowała. Czuła ten tajemniczy chłód, tą atmosferę, która tworzyła się tylko i wyłącznie przy Justinie Bieberze. 

Poczuła się jak w kiepskiej komedii romantycznej - ona w jego ramionach, patrzą sobie głęboko w oczy, tak blisko, tyle milimetrów ich  dzieli od siebie... A te oczy, tak błyszczące nieodkrytym sekretem, jak skarb, który czeka, aby go odkopać. 

Przesz to, że musiał zrobić nagły ruch, aby nie upadła na ziemię, jego czapka spadła mu z głowy, odsłaniając niesamowity blond poplątanych włosów. Doskonale było widać, że farbował włosy, a jego naturalnym kolorem był brąz, który prześwitywał u odrostów.

Miał dość długie włosy, zaczesane na lewą stronę w czymś, co przypominało niesforną grzywkę. 

Odchrząknęła i stanęła prosto na własnych nogach. Na szczęście nie było problemu, ponieważ Justin puścił ją. Myślała, że nie da tak łatwo za wygraną, a jednak to on opuścił wzrok i odszedł do swojego ulubionego regału. 

Popatrzyła zanim. Widziała, że jego klatka piersiowa oraz ramiona unoszą się szybko w ciężkich oddechach. Reakcja na ich zbliżenie? 

Amanda również miała ciężki oddech, mocno bijące serce i rumieńce na policzkach, ale nie przejęła się tym. Nie chciała na razie mieć z nim niczego wspólnego... Dopóki sprawa ze zdjęciami się nie wyjaśni.



***

Nadeszła ta pora. Stojąc przed lustrem w łazience, poprawiała usta szminką w kolorze brudnego różu. Obciągnęła niebieską, prostą sukienkę, sięgającą jej do połowy uda i jeszcze raz przejrzała się w odbiciu. Lekki makijaż oka dodawał jej seksapilu, a naszyjnik z zawieszką malutkiego, złotego motylka dodawał uroku całej kreacji. 

Wygładziła materiał sukienki, myśląc, czy to odpowiedni ubiór na takie wydarzenie. W dużym mieście tak się wychodziło  do centrum, ale na takim 'odludziu' nie wiadomo jakie panowały nawyki. 

Tak czy siak jednego była pewna - Aaron będzie w szoku. 

A czy pozytywnym to się okaże...

Serce podskoczyło jej w piersi, gdy usłyszała klakson. Pokręciła głową, sama siebie karcąc w myślach. To nie ślub, tylko wyjście do kina, ogarnij się - krzyczała wewnątrz siebie.







✄✄✄✄✄✄✄✄✄✄✄

POLSAT!

Już widzę bulwers w komentarzach😅

Wybaczcie, ale rozdział ma już 2000 słów, a nie chciałam, żeby długość była męcząca, bo czytanie tego opowiadania ma sprawiać przyjemność, a nie myśl typu: 'pasuje doczytać do końca...'

Gdybym napisała część z Aaronem, rozdział miałby jakieś 5000 słów😧

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top