[4] Juliet

Wieczorem, po zamknięciu sklepu - i dość chłodnym pożeganiu Aarona - Amanda chciała odpocząć od czterech ścian i zaznać spokojnego, bezwzględnego wiatru na zmęczonej pracą twarzy. 

Schowała dłonie w kieszenie bezrękawnika i tak idąc pustymi ulicami, oglądała miasto, które zamarzło, skamieniało na noc. Nawet niektóre neony odmiawiały współpracy, trzeszcząc i migając. 

Nocą temperatura z 30° spadała do 0°, więc dla nikog nie było dziwnym, że wszyscy tutaj chodzili w bluzach, które w razie czego łatwo było założyć jak i ściągnąć. Niebo było bezchmurne, odsłaniając najmniejsze gwiazdeczki, kryjące się za swoimi starszymi siostrami.

Pomyślała, że to takie dziwne - niebo jest jedno, wszyscy ludzie na Ziemi pod nim żyją, a jednak jest ono inne niż gdzie indziej na świecie. 

Patrząc w niebo, nie zauważyła, że oprócz niej, na ulicy pojawiła się druga osoba. Równie zamyślona co Amanda. Nie trzeba było długo czekać aż ich ciała zderzyły się i obie osoby wybudziły się z transu. 

- Przepraszam - powiedział miły, kobiecy głos. Amanda spojrzała na dziewczynę. Było od niej kilka lat starsza, ale bardzo ładna i może trochę przypominała wyglądem Amandę. 

- Nie ma sprawy, jeszcze mi się nie zdarzyło, żebym na kogoś tak wpadła w tym mieście - Amanda poprawiła bluzę i ponownie schowała w jej kieszeniach dłonie, aby nie zmarzły. Zauważyła, że dziewczyna nie miała na sobie niczego oprócz bluzki z długim rękawem oraz bezrękawnika, który nie wyglądał na zbyt ciepły. 

- Ja w ogóle pierwszy raz widzę kogoś w moim wieku - dziewczyna uśmiechnęła się przyjaźnie, co Amanda oddała. Tak, to była jedna z tych osób, które samym spojrzeniem urzekały.

- Niedawno się sprowadziłam - szatynka wskazała za siebie, gdzie dało się zobaczyć jej dom, gdyby się przyjrzało. Ulice były ciemne, ale pomimo tego księżyc świecił cała swoją mocą, pozwalając podróżnym ujrzeć cel wyprawy. - Ale ciebie tutaj jeszcze nie widziałam.

- No tak, mieszkam tutaj od dziecka, ale wyjechałam na studia, teraz mam dziekankę.

- O, czyli jesteśmy w miarę w tym samym wieku - Amanda zaśmiała się  - Amanda Ride - wystawiła dłoń do brunetki, a ta uścisnęła ją z uroczym uśmiechem.

- Juliet Robbinson.

- Nie jest ci zimno? - wskazała ręką na jej dość jesienne odzienie, które w żadnym wypadku nie nadawało się na taką temperaturę. Juliet spojrzała na swoje ubranie, po czym machnęła lekceważąco ręką. 

- Ja tylko na mały spacerek. Właściwie to już wracałam do domu - uśmiechnęła się, ukazując dołeczki w policzkach. Zapewne nie jeden mężczyzna dał się im zwieść. Juliet była bardzo atrakcyjną kobietą o długich włosach - co podobało się masom chłopaków - i jaskrawych jak słońce oczach.

Była przeciwieństwem Amandy, a ta nie czuła się z tym komfortowo, bo widzieć ładniejszą od siebie dziewczynę, to dla kobiety prawdziwa nostalgia. Nie miała problemów z akceptacją siebie, lubiła swój wygląd, ale nic nie mogła poradzić na zazdrość, która zrodziła się w jej żołądku.

Po kilku wymienionych zdaniach zaproponowała, że odprowadzi Juliet pod jej dom. W drodze do celu Amanda dowiedziała się, że dziewczyna przyjechała w czasie dziekanki, którą była zmuszona wziąć, ponieważ na terenie jej uniwersytetu stał się prawdziwa tragedia - jedna ze studentek popełniła samobójstwo. Jak twierdzi Juliet, zrobiła to przez chłopaka, ale nie wiadomo o co dokładnie chodziło. 

Na czas trwania sprawy, zjechała do rodziny i jak sama wyznała, nie wie czy chce wracać na studia. 

- Nie moje klimaty - stwierdziła, gdy dochodziły pod dom, który znacząco wyróżniał się z pośród całego miasteczka. Był duży, dwupiętrowy, pokryty białą farbą. Zdecydowanie najelegantsza posiadłość, jaką można było zobaczyć w tamtym miejscu. 

- Dziękuję za zapewnienie mi ochrony - stanęła przed furtką, odgradzającą posesję od reszty miasta. 

- Nie ma sprawy - Amanda wzruszyła ramionami. - Dobrze się rozmawiało, co? - posłała jej uprzejmy uśmiech, a ona odwzajemniła go, jednak coś ponad ramieniem dziewczyny przykuło jej uwagę. 

Dostrzegła czyjąś sylwetkę zarysowaną w szarej poświecie. Zmrużyła oczy, chcąc dostrzec czy postać była płci męskiej czy żeńskiej. Amanda zmarszczyła brwi w zaniepokojeniu, a jej oczy powędrowały za wzrokiem dziewczyny. 

- Kurwa - szepnęła Amanda, dokładnie wiedząc kto stoi kilka metrów za jej plecami. - On jest wszędzie.

- Kto? - Juliet z przerażeniem na twarzy spojrzała na Amandę, a ta popchnęła ją lekko w ramię, aby dać jej znak, że lepiej będzie, jeżeli już pójdzie.

Zanim jednak to się stało, szepnęła do Juliet 'kawiarnia o 17, wyjaśnię ci wszystko'.

Kiedy upewniła się, że studentka zniknęła za drzwiami, odeszła w kierunku własnego domu, ale nie stawiała kroków szybko, wręcz przeciwnie - szła najwolniej jak tylko mogła. Chciała się przekonać, czy Bieber pójdzie za nią.

Jeżeli tak by się stało, oznaczało by to, że należy trzymać się od niego z daleka, bo jego intencje są jasne. 

Ale chłopak pozostał na miejscu, nawet nie drgnął. Jedynie jego czekoladowe oczy śledziły zanikającą postać Amandy. 


***


Następnego dnia, gdy tylko jej wzrok zarejestrował znajomą twarz Aarona, dziewczyna niemalże siłą zaciągnęła go na zaplecze.

- I co? Teraz mnie zgwałcisz? - prychnął bez humoru, zakładając ręce na piersi i wypiął klatkę piersiową, dając tym samym znak Amandzie, że tak łatwo się nie ugnie. Tym razem założył sobie, że za nic nie wyjawi żadnego faktu o Bieberze. 

- Chciałbyś - Amanda przewróciła oczami i również założyła ręce na piersi. - Chciałam... - przełknęła głośno ślinę, siląc się, żeby nie uciec z zaplecza. - Matko, nie wierzę, że to robię... - westchnęła zrezygnowana. - Chciałam cię... Przeprosić.

Aaron zbity z tropu stał z miną, jakby właśnie mu powiedziano, że jego los na milion dolarów utracił wczoraj ważność. 

- Jak to 'przeprosić'? - zrobił cudzysłów manualny. Uniósł brwi najwyżej jak mógł, ale nawet to nie zdołało pokazać jak zdziwiony był słowami przyjaciółki.

- Nie chcesz to nie.

Pokierowała się w stronę drzwi, ale Aaron złapał jej nadgarstek.

- Jesteś wkurzająca.

- Wiem - uśmiechnęła się rozpromieniona i zawiesiła się mu na szyi. Wiedziała, że już się na nią nie gniewa, a potwierdzeniem jej myśli było to, że Aaron uścisnął ją. Trochę za mocno. - Ała! - wyrwała się z jego uścisku. - Idiota.

- Kto to mówi układaczko butów - uszczypnął jej nos.

Skończył uciekając przed ścierką, która w rękach Amandy stała się śmiercionośnym narzędziem.




Krótki, wiem :/

Ale chciałabym wrzucić go jeszcze dziś i mieć czas na napisanie kolejnego, który będzie dłuższy przez wydarzenia, jakie (mam nadzieję :p) uda mi się w nim zawrzeć :) 




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top