[24] Zgubione nadzieje
Myślałam, że posunie się dalej. Że zacznie badac moje ciało, całować, oglądać. Ale zatrzymał się na dotykaniu moich bioder i całowaniu szyi. Siedzieliśmy tak spleceni kilka minut. Pomimo tego wszystkiego. Tych wydarzeń, słów. Nie było mi przy nim źle, a wręcz przeciwnie. Czułam się bezpieczna.
W pewnym momencie objął mnie ramionami, zamykając w szczelnym uścisku.
Był zaniepokojonym, serce biło mu szybciej niż moje, gdy byliśmy na sesji. To on bardziej potrzebował tego uścisku ode mnie. Zdałam sobie sprawę z tego jak szybko zamącił mi w głowie.
- Księżniczko - mruknął mi do ucha. Jego gorący oddech obił się o płatek mojego ucha, przez co przeszły mnie ciarki. - Idź do sypialni, zaraz przyjdę - odsunął się ode mnie i pocałował moje czoło, nos, a na końcu usta.
Otworzyłam szeroko oczy. Do sypialni?
- J-jak to do sypialni? Czemu? Dobrze mi tutaj - przełknęłam gorzko ślinę. Justin uśmiechnął się do mnie pobłażliwie, po czym jego wzrok zjechał na moje usta, które w stresie nieświadomie zagryzałam.
Świetnie, kuś go dalej wariatko...
- Wiem, ale uwierz mi, że będzie ci o wiele lepiej - delikatnym ruchem zaczesał kosmyk moich włosów za prawe ucho. Nie miałam pojęcia co powinnam zrobić. Cholera, do sypialni? Nie ma mowy.
- Ale...
- Kochanie - ścisnął moje ramię tak, że poczułam lekki ból. Skrzywiłam się. - Słuchaj swojego księcia i idź do łóżka - pokiwał powoli głową, wwiercając się intensywnym wzrokiem w moje przerażone oczy.
Wstałam i posłusznie oddaliłam się w stronę pokoju. Nie chciałam go denerwować, bo już i tak obudziła się w nim władcza strona. Wolałam tego misiowatego Justina. O wiele. Kiedy byłam już w sypialni, usiadłam na łóżku i nie pozostało mi nic innego jak czekać.
Naprawdę się bałam co Justin chce zrobić. Nie chciałam mieć z nim kontaktu fizycznego. Nie chciałam tam być. Od nowa zaczynałam się bać i to poważnie. W oczekiwaniu zaczęłam skubać paznokciem skórki na palcu do tego stopnia, że poczułam pieczenie na jednym z nich. Zdarłam sobie skórę do krwi.
Nagle drzwi się otwarły, a w nich pojawił się Justin z nagą klatką piersiową i jakimś pudełeczkiem w ręku. Gdy się temu przyjrzałam, zdałam sobie sprawę, że to prezerwatywy. Dobry Boże...
Cały czas patrzył mi w oczy. Gdy odkładał pudełeczko na stolik, gdy odpinał pasek od spodni, gdy zdejmował spodnie. A ja z szeroko otwartymi oczami patrzyłam na niego. Nie z podziwem, czy podnieceniem, ale przerażeniem.
A on ponownie zdawał się nie widzieć, że mnie krzywdzi. Że się go boję.
Wybrzuszenie w jego bokserkach dawało jasno do zrozumienia, że długo czekał na ten moment.
- Uśmiechnij się kochanie - nachylił się nade mną. Musiałam położyć się na plecach, żeby nasze ciała nie spotkały się, ale to było na nic, bo i tak położył się na mnie. Czułam jego umięśniony, rozgrzany brzuch tuż przy moim.
Jak mogłam się uśmiechnąć?
- Justin - zaskomlałam, opierając dłonie na jego ramionach, żeby dać mu do zrozumienia, że nie chcę go tak blisko, ale Justin chyba opacznie to zrozumiał, bo szerzej się uśmiechnął i oparł rękami ponad moimi ramionami.
- Tak, maleńka, jęcz dla mnie - otarł nasze nosy o siebie, po czym dotknął ustami moich warg. Chciałam obrócić głowę, zrobiłam to. Wtedy Justin wplątał dłoń w moje włosy i boleśnie obrócił moją głowę z powrotem w swoją stronę.
Wpił mi się w usta jak wygłodniałe zwierze, a ja poczułam jego erekcję wciskającą mi się w podbrzusze. Zacisnęłam powieki, jęcząc mu w usta, ale bynajmniej nie z przyjemności.
Potem wszystko działo się tak szybko. Zszedł ustami na moją szyję, jego dłonie pod moją koszulką, pocałunki, skomlenia, jego sapy.
- C...Czekaj - wysapałam, gdy moje serce było bliskie zawału. Justin nie słyszał, lub nie chciał słyszeć, więc ponownie go zawołałam. Tym razem uniósł głowę. - Ja... - cholera, co wymyślić? - Potrzebuję czasu.
Uniósł brew.
- Czasu?
- Um... Bo... Mam dla ciebie niespodziankę. Ale muszę mieć czas, żeby się przygotować.
- Nie wygłupiaj się, maleńka - uśmiechnął się cwaniacko i ponownie zbliżył swoje usta.
- Nie - powiedziałam trochę zbyt stanowczo, bo chłopak spojrzał na mnie z 'co powiedziałaś?' miną. Oddech ugrzązł mi w gardle.
- Co to znaczy 'nie'?
- Justin, mam dla ciebie niespodziankę, to dla mnie ważne - wydęłam wargę. Próbujemy sposobu na dziewczynkę i tatusia...
Nie był przekonany, ale ostatecznie westchnął i przewrócił oczami.
- Masz 5 minut - zszedł z łóżka i poprawił się w kroku. - Oby ta niespodzianka była dobra - z tymi słowami zostawił mnie samą w pokoju.
Boże... Tak!
Jak pies rzuciłam się na podłogę po jego spodnie. Błagam, żeby tam był. Błagam, żeby tam był! Przeszukiwałam jego kieszenie swoimi roztrzęsionymi dłońmi i w końcu znalazłam. Telefon!
- Dzięki ci Boże! - powiedziałam w sufit, po czym spojrzałam na telefon. Dobra, smartphone. Odblokowałam go i... Hasło. Kurwa! Hasło. Jak mogłam zapomnieć, że Justin ma hasło...?
Łzy pojawiły mi się w oczach. Prawie dostałam zawału, gdy usłyszałam huk tłuczonego szkła za drzwiami, a potem soczyste przekleństwo. Cholera, no tak, Justin jest w domu. Potrzebowałam zatrzymać czas. Cokolwiek, żeby wiedzieć jakie jego to pieprzone hasło.
Postanowiłam spróbować, ale wpisywanie słów nie było łatwe przez moje drżące palce i załzawione oczy.
Pomyślmy....
Bieber
Źle.
JB
Jeszcze gorzej.
- Kurwa, myśl - przyłożyłam sobie dłoń do czoła. - To nie może być nic banalnego.
Zagryzłam wargę. Czasu miałam coraz mniej, presja była taka, że moje żyły już nie wytrzymywały ciśnienia krwi.
- Boże, jak ja jestem głupia... - wpisałam na ekranie słowo 'Amanda'. Przeszło!
Nieopisana była moja radość, gdy zobaczyłam ekran główny. Byłam tak oszołomiona, że nie wiedziałam która ikonka jest do czego. Na szczęście nie trudno było się domyślić i weszłam w wybieranie numeru.
Wstukałam numer, który znałam na pamięć, ale używałam go tylko, gdy naprawdę coś się działo. Gdy byłam przyparta do muru. Gdy nie miałam już nadziei.
- Halo? - usłyszałam głos w słuchawce, gdy przystawiłam ją do ucha. Rozpłakałam się na dobre.
- Tato...
✂✂✂✂✂✂✂
Hej! 😊
Mam pytanko🙄
Wolicie, gdy publikuję rozdziały wieczorem czy po południu?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top