[22] Pierwsza rozmowa
Wiele osób w życiu zabiłem, wiele razy nosiłem krew ofiar na rękach. Widok zmasakrowanego ciała, rozkładających się zwłok, otwartych ran, czy litrów krwi mnie nie odstraszał. Byłem do tego przyzwyczajony. Na takim świecie żyłem, tym się zajmowałem.
Ale widok krwi ukochanej osoby, ta woń... Chciałem wymiotować od razu po wejściu do łazienki, gdzie nadal znajdowała się kałuża krwi mojej dziewczynki. Widziałem ją jak leży na ziemi, cała w ranach, umazana własną krwią.
Na szczęście była bezpieczna w łóżku. Byłem cały czas przy niej, na wypadek, gdyby się obudziła, gdyby coś - nie daj Boże - się stało, lub gdybym po prostu chciał złapać ją za rękę.
Gdyby Gabriel czytał mi w myślach, już więcej nie wziął by mnie na walkę...
Krwi było tak dużo, że musiałem kilka razy wykręcać mop, zanim szkarłatna ciecz opuściła kafelki. Starłem też umywalkę i ścianę, na której Amanda musiała się opierać, bo również była zabrudzona.
Po wszystkim opryskałem pomieszczenie jakimś zapachowym sprayem i uchyliłem okno.
Zrobiłem herbatę i wziąłem z lodówki słodkiego batonika. Dopiero wtedy poszedłem do pokoju Amandy, która spała wtulona w poduszkę. Włosy miała porozrzucane, a cerę bladą jak ściana.
Położyłem kubek i batona na stoliku nocnym, po czym przysiadłem na skraju łóżka i odgarnąłem włosy z jej twarzy. Naprawdę była blada, ale już nie tak bardzo jak w chwili, gdy ją zastałem w łazience.
Zacisnąłem oczy na ułamek sekundy, odpędzając od siebie to wspomnienie. Będzie mnie ono prześladować do końca moich dni.
Z zamyślenia wyrwał mnie cichy pomruk z ust mojej księżniczki. Spojrzałem na nią akurat wtedy, gdy otwierała te swoje śliczne, duże oczy. Nie błyszczały tak jak dawniej, ale to ze zmęczenia. Musiała odpocząć.
- Justin? - uniosła wzrok na moje oczy, ale najpierw przeskanowała uważnie moją twarz. Gdy upewniła się, że to ja i się do niej uśmiecham, ponownie mruknęła. Przewróciła się na plecy i syknęła pod nosem. Bolało ją.
- Nie ruszaj się - poprawiłem kołdrę tak, żeby ogrzewała również jej szyję. Zawsze lubiła spać zanurzona pod pościelą, podczas gdy ja bym się udusił. Musiałem mieć powietrze. Spałem zwykle z kocem, przykryty po pas, nie więcej.
- Juliet? - nagle zerwała się, patrząc na mnie z przerażeniem w oczach. Zamrugałem kilka razy, nie wiedząc o co chodzi.
- Juliet? - zmarszczyłem brwi. - Poszła. Nie było jej, gdy wszedłem do domu.
- Ona... Ona... - przełknęła ślinę i skrzywiła się tak, jakby miała zaraz zwymiotować.
Ona. Juliet. Co?
- Amanda - ująłem jej podbródek między palce i nakierowałem jej twarz, żeby patrzyła mi w oczy. Była przestraszona. Nie miała się czego bać... Byłem tam. - Co się stało?
Chwilę patrzyła w moje oczy, jakby próbowała sobie przypomnieć zdarzenia z przed dwóch godzin. Cała drżała, miała zimne poty. Coraz mniej nadziei pokładałem w tym, że się potknęła i był to czysty przypadek.
- Juliet, to ona, ona mi to zrobiła, Justin - przytrzymała się mojego bicepsa, żeby nie upaść, gdy pochylała się do mnie. Była blisko, bliżej niż kiedykolwiek z własnej woli. Ale zaraz... Juliet?
- Jak to? - pokręciłem głową. - Jak to Juliet? Amanda, mów mi wszystko. Teraz.
- Była tutaj, w łazience. Grzebała mi w biżuterii, więc zwróciłam jej uwagę. Chciałam się dowiedzieć czemu... Um... - opuściła wzrok, a na jej bladą twarz wpłynął ledwo widoczny rumieniec. - Czemu z tobą współpracuje... Powiedziała, że tak miało być. Że to był plan, żeby mnie do ciebie zwabić - uniosła na mnie wzrok, ale tym razem nie chciałem już patrzeć w jej oczy. Patrzyła na mnie z nadzieją. Nadzieją, którą zaraz miałem zniszczyć. - Czy to prawda? - zamknąłem oczy, wzdychając. - Justin, to prawda? - powiedziała dosadniej. Zacisnąłem szczękę i tak bardzo nie chciałem... Nie chciałem kiwać głową, ale organizm zrobił to za mnie.
Nic nie powiedziała, ale gdy na nią spojrzałem, zobaczyłem... Właściwie nie wiem co. Nie był to ból, ulga też nie, a tym bardziej zrozumienie. Jakby... Zawód. Sprawiłem jej zawód.
- Chciałem, żebyś się do mnie zbliżyła, żebyś zobaczyła, że nie jestem taki zły - położyłem dłoń na jej ręce, która nadal spoczywała na moim bicepsie. - Kochanie, nigdy nie chciałem cię skrzywdzić - popatrzyłem w jej oczy. Odważyłem się na to. Teraz znalazłem w nich współczucie.
Czemu współczujesz takiemu skurwielowi jak ja?
Nie zasłużyłem na to...
- Ale wykorzystanie Juliet do tego, żeby mnie do siebie przyciągnąć nie było mądre - westchnęła i pogłaskała odsłoniętą skórę na moim bicepsie. Zrobiła to. O Jezu. Zrobiła to! Sama z siebie to zrobiła!
- Wiem, wiem - pokiwałem głową, ciesząc się z tej chwili, gdy prowadziliśmy pierwszą naszą rozmowę. Tak, była tu dwa tygodnie, a to była nasza pierwsza, poważna rozmowa, w której nie tylko ja mówiłem, ale też i ona. - Ale wytłumacz mi to. Nie mogę tego zrozumieć. Juliet ci to powiedziała, co dalej?
- Ja... - zaczesała włosy za ucho i uniosła wzrok na sufit. - Nooo... Rzuciłam się na nią z pięściami.
Moja mina w tamtym momencie wygrała wszystko.
- Rz... Rzuciłaś się na nią?
- Nie wytrzymałam! Zdradziła mnie! Była moją przyjaciółką i mnie zdradziła! Chociaż nie, czekaj, nigdy nie byłyśmy sobie bliskie, bo to był jeden wielki, pieprzony fake!
Zmarszczyłem brwi na jej ton głosu.
- Okej, po pierwsze, nie będziemy tak rozmawiać - ścisnąłem jej dłoń, żeby popuściła z temperamentu. Zgięła plecy, dając mi znak, że już się uspokaja. - Po drugie, niech zgadnę... Nie dałaś jej rady, a ona rzuciła cię na lustro.
- Tak...
Odsunąłem się, westchnąłem ciężko i przetarłem twarz dłonią. Kurwa mać i to Juliet. Pierdolona Juliet. Dlatego nie pracuję z kobietami! Albo coś spieprzą, albo kogoś zabiją przez przypadek.
- Gdzie idziesz? - usłyszałem za swoimi plecami, gdy wstałem i pokierowałem się do drzwi. Nie odpowiedziałem, więc pisnęła. - Justin!
Warknąłem pod nosem, nienawidząc, gdy mi się przeszkadza w robocie. Podszedłem do niej, pochyliłem się i pocałowałem ją mocno. Z zaskoczenia nie wzięła oddechu, więc szybko się od niej odsunąłem. Patrzyła na mnie jak na ducha.
- Możesz powiedzieć 'papa Juliet'.
✄✄✄✄✄✄✄✄
Justin próbujący zachować spokój przy Amandzie jest najlepszy XD
Przy Juliet już na pewno taki opanowany nie będzie...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top