[21] Zraniona Księżniczka
Justin's P.O.V
Zdjąłem koszulkę, wyrzucając ją gdzieś w bok.
Była zakrwawiona i zniszczona. Rozglądnąłem się za czymś, co mogłem na siebie włożyć, żeby nie paradować z gołą klatą po mieście. Na szczęście, gdy ostatnio byłem na walce, zostawiłem w garderobie bluzę, więc mogłem ją wtedy ubrać.
Zasunąłem ją, nałożyłem kaptur, wziąłem telefon i kluczyki, a potem wyszedłem z pomieszczenia, kierując się do 'gabinetu', gdzie miałem odebrać swoją zapłatę za wygraną walkę.
Nie było łatwo - przeciwnik był dwa razy większy ode mnie. Ale dzięki mojemu niskiemu wzrostowi - bez komentarza - mogłem omijać jego ciosy, męcząc go i w ostateczności zadając ostateczne ciosy.
Kiedy wszedłem, Gabriel, właściciel całego budynku siedział za biurkiem, a pomiędzy jego nogami klęczała znana mi osoba.
- Camilla, zostaw tego fiuta.
Gabriel spojrzał na mnie ze złością, ale kiedy zdał sobie sprawę na kogo patrzy, westchnął, poklepał dziewczynę po głowie i zapiął spodnie. Camilla wstała i otarła usta wierzchem dłoni, patrząc na mnie tym swoim pożądliwym wzrokiem.
- Załatwimy tylko interesy - klepnął ją w tyłek, gdy ta odchodziła od jego biurka.
- Cześć, Jay - szepnęła mi do ucha. Obróciłem głowę w jej stronę, ale patrzyłem w podłogę. Położyła mi rękę na ramieniu i pocałowała w skroń, na której miałem siniaka. - Świetna walka - szepnęła mi do ucha, a mnie przeszły dreszcze. Działała tak na każdego, do kogo się zbliżyła. To był jej dar.
Jeszcze miesiąc temu wziąłbym ją na korytarzu przy ścianie, ale nie mogłem tego zrobić. Jedyne o czym marzyłem, to kochać się tak z moją maleńką, Amandą. Nie mogłem tego powiedzieć nikomu z tym rejonów, bo straciłbym reputacje. Ja nie mam uczuć, nie mam serca, oni tak myślą i niech tak zostanie.
Camilla wyszła, zamykając za sobą drzwi i machając tym słodkim tyłeczkiem. Podszedłem do biurka Gabriela. Stanąłem przed nim, wkładając ręce w kieszenie bluzy. Facet poprawił się w kroku, gdzie maił wyraźne wybrzuszenie, podrapał się w brodę i spojrzał na mnie. Odchrząknął.
- Kasa - odetchnął, kiedy nic nie powiedziałem. Schylił się pod biurko, skąd zaraz wyjął plik pieniędzy przewiązany recepturką. Przeliczył szybko banknoty i ponownie związał. - Masz - podał mi je, a ja się im przyjrzałem, po czym schowałem.
Nie liczyłem, bo Gabriel nie miał prawa mnie oszukać. Jego wspólnik próbował dwa lata temu to zrobić. Teraz gryzie ziemię.
- Jay - krzyknął za mną, gdy miałem wychodzić. Zatrzymałem się z ręką na klamce. - Uh... Podobno pozbyłeś się Masona.
Popatrzyłem na niego zza ramienia.
- Nie znam żadnego Masona.
- Ale... - rzuciłem mu dość wymowne spojrzenie. - Aha.
Wyszedłem, ostatni raz na niego zerkając. Był głupi. Wielki, głupi mięśniak.
Do domu dotarłem zaraz po zrobieniu zakupów. Lodówka w domu świeciła pustkami, a jedyne jedzenie, jakie tam było, czyli owsianka z owocami, była przeznaczona dla Amandy. Juliet miała się nią zaopiekować i dać jej jedzenie, bo musiałem szybko pojechać na walkę, o której dowiedziałem się godzinę przed świtem.
Kiedy wszedłem do domu, Juliet już nie było. Miała tylko przypilnować, żeby Amanda zjadła. Ostatnio moja maleńka coraz mniej je i ma mniejszy apetyt, co wywołane było przez środki nasenne. Musiała więc uzupełnić braki zdrowymi, urozmaiconymi posiłkami.
Położyłem siatki z zakupami w kuchni i wypakowałem je. Dużo warzyw, jeszcze więcej owoców i różne dodatki. No i kilka słodyczy dla mojej dziewczynki. Bardzo lubiła słodkie, a gdy ona się cieszyła, moje serce też skakało z radości.
Schowałem pustą już siatkę do szafki i poszedłem do sypialni, gdzie miałem zamiar zastać moją księżniczkę. Pewnie spała. Lubiła sobie urządzać drzemki w godzinie obiadowej, często to robiła. Ale nikogo nie zastałem w pokoju, przez co trochę wpadłem w panikę.
Trochę bardzo.
W łazience światło się nie świeciło, ale i tak sprawdziłem czy nie ma tam Amandy. Nie było. Okej, okej... Może... Nie wiem. Poszedłem do salonu, nic. Jedyne miejsce, gdzie nie sprawdzałem, to łazienka dla gości, więc tam też się udałem.
Z impetem otworzyłem uchylone drzwi, a to co tam zastałem wprawiło mnie w zawroty głowy.
Amanda leżała zakrwawiona w kałuży własnej krwi. Miała poranione nogi i ręce. Włosy lepiły się jej od krwi. Krew, krew wszędzie. Biała bluzka nasączyła się szkarłatną cieczą, a jej zapach unosił się w całym pomieszczeniu. Niemal czułem jej smak na języku.
- Moja maleńka - starałem się do niej podejść, nie krusząc bardziej szkła, bo to byłoby niebezpieczne, gdybym rozniósł je po całym domu na butach. Kawałki szkła wbiły się w jej nogi, przez co musiałem być bardzo ostrożny, gdy ją podnosiłem. Krew pociekła kropelkami.
- Jeszcze chwilę - szybko zaniosłem ją do salonu, gdzie położyłem jej nieprzytomne ciało na panelach. Boże, była tak poraniona, że bałem się jej dotykać. Prowadziłem kiedyś kurs pierwszej pomocy, a w tamtym momencie nie mogłem znaleźć pomysłu w głowie, co zrobić.
Odkazić musisz kretynie!
Zerwałem się z miejsca i pobiegłem do łazienki w jej pokoju, skąd wziąłem apteczkę. W kuchni znalazłem trochę bandaży. To wszystko położyłem obok dziewczyny. Zdjąłem z niej koszulkę przez co została w samych figach. Nie interesowało mnie wtedy czy jej cycki mnie do siebie przyciągały czy nie. Powyjmowałem ostrożnie kawałki szkła z ran. Na szczęście nie było ich aż tak dużo jak się spodziewałem po ilości krwi. Po prostu to były duże, ale nie głębokie rany.
Odkaziłem je, upewniłem się, że nie ma więcej odłamków szkła w ciele, a potem zabandażowałem jej nogi w miejscach, gdzie były największe rany. Pozostałe, mniejsze zranienia zakleiłem plastrami.
Przeniosłem Amandę do łazienki i włożyłem ją do wanny. Nie miałem zamiaru kąpać jej, gdy była nieprzytomna, ale obmyłem jej ciało, żeby nie przeraziła się widokiem krwi na własnym ciele.
Gdy była czysta, zaniosłem ją do jej pokoju. Położyłem na łóżku i zdjąłem jej bieliznę, która także była zakrwawiona. Przykryłem jej nagie ciało kołdrą, po czym odetchnąłem z ulgą. Była już bezpieczna. Ale nadal nie wiedziałem co się stało. Wyglądało to tak, jakby się potknęła, upadła na lustro, a to rozbiło się, raniąc ją.
Ale Amanda przecież nie wychodziła z pokoju, więc co robiła w gościnnej łazience?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top